Lwów, Lwiw, Lemberg. “Rosjanie chcieli nam zabrać tylko ciało, a Polacy duszę”

Lwów, Lwiw, Lemberg. “Rosjanie chcieli nam zabrać tylko ciało, a Polacy duszę”

Rozmawiała Beata Janowska


Widok na Wały Hetmańskie na początku XX w. (dziś aleja Wolności), jedną z najważniejszych promenad Lwowa (Fot. Domena publiczna)

Istnieje niezbyt przyjemny dla Ukrainy nurt w historiografii polskiej, według którego cywilizacja w Galicji zaczyna się wraz z Polakami i katolicyzmem. Wokół tego regionu narastają wzajemnie wykluczające się mity narodowe. Zawsze jest polska i ukraińska wersja wydarzeń i pytanie, co z tym zrobić.


Opowieść o Lwowie z 1868 r. prof. Jarosława Hrycaka to fragment książki Beaty Janowskiej „Wędrówki przez czas. Nieoczywiste rozmowy o dziejach Europy”  (wyd. Editio) .

‘Wędrówki przez czas. Nieoczywiste rozmowy o dziejach Europy’, Beata Janowska, wyd. Editio Fot. Materiały wydawnictwa

‘Wędrówki przez czas. Nieoczywiste rozmowy o dziejach Europy’, Beata Janowska, wyd. Editio Fot. Materiały wydawnictwa

Rozmowa z Jarosławem Hrycakiem

BEATA JANOWSKA: W wyniku I rozbioru w 1772 r. południowo-wschodnie ziemie Rzeczypospolitej stały się częścią Austrii. Zaczęto je nazywać Królestwem Galicji i Lodomerii, a za stolicę uznano Lwów, kupieckie miasto zamieszkane przez Polaków, Żydów, Ukraińców, Niemców, Ormian. Zazwyczaj słyszymy tylko polską wersję historii Lwowa i Galicji, spójrzmy więc na nią oczami ukraińskiego historyka.

.

JAROSŁAW HRYCAK: Galicja miała największe terytorium spośród wszystkich ziem imperium habsburskiego, obejmowała dawne starostwo ruskie – które było właśnie tym Królestwem Galicji i Lodomerii, to znaczy rusińskim Księstwem Galicyjsko-Wołyńskim – i część Małopolski. Ten olbrzymi obszar podczas I rozbioru miał być zajęty przez Rosję. We Lwowie stała już nawet załoga rosyjska gotowa przejąć władzę nad miastem i gdyby nie presja króla Prus Fryderyka Wielkiego, obawiającego się zbytniego wzmocnienia Katarzyny II, Habsburgowie mogliby nie dostać tych ziem. Aby uprawomocnić przynależność nowych zdobyczy terytorialnych do swego cesarstwa, wykorzystali fakt, że przez kilkanaście lat w XIV w. Lwów należał do Korony Świętego Stefana.

Jeden z brytyjskich historyków napisał, że przynależność do imperium Habsburgów nie była czymś najlepszym, co mogło się zachodniej Ukrainie przytrafić, ale wszystko, co nastało po tym, było o wiele gorsze.

Do tej pory we Lwowie i w Galicji unosi się mit Habsburgów, a nie mit Rzeczypospolitej. W pamięci mieszkańców dominują wspomnienia o czasach międzywojennych i nie są one najlepsze.

Dlaczego?

– Bo taki obraz II Rzeczypospolitej przekazali bardzo nieliczni już dziś Ukraińcy, którzy żyli w tamtych czasach. Pamiętam słowa pewnej pani pochodzącej ze słynnej w okresie międzywojennym lwowskiej inteligenckiej rodziny ukraińskiej: „Rosjanie chcieli nam zabrać tylko ciało, a Polacy duszę”. Chodziło jej o bardzo silnie odczuwane przez Ukraińców poczucie poniżenia, odbierania godności. Poczucie, że Polacy traktują ukraińskich współmieszkańców Lwowa z wyższością, było silne i powszechne i to ono najbardziej utkwiło w pamięci tamtych pokoleń. Nikt nie odnosił się do planów federacyjnych Józefa Piłsudskiego mających związać niepodległą Ukrainę z Polską ani do wspierającego go w tym przedsięwzięciu prezydenta Ukraińskiej Republiki Ludowej Symona Petlury. Nawiasem mówiąc, Petlura nigdy nie był popularny w Galicji, zdaniem tamtejszych Ukraińców zdradził i oddał tę dzielnicę Piłsudskiemu.

We Lwowie nic nie jest proste. Profesor Christoph Mick w swojej doskonałej książce „Lemberg, Lwów, L’viv, 1914-1947. Violence and Ethnicity in a Contested City” pokazuje, jak różne w latach 1914-47 były nastroje wśród Polaków, Żydów i Ukraińców. Napisał, że do II wojny światowej głównym punktem odniesienia dla każdej z tych nacji była wojna o Lwów z 1918 r.

Dla Polaków to było zwycięstwo, dla Ukrainy klęska, Żydzi zaś pamiętali pogrom po wkroczeniu polskiej armii do miasta w listopadzie owego roku i bali się, że może się on powtórzyć.

Obawiali się zarówno polskiego, jak i ukraińskiego antysemityzmu – ale polskiego o wiele bardziej.

Bo istniało polskie państwo, a Polacy stanowili większość wśród lwowian. Według statystyk z 1932 r. około 60 proc. mieszkańców stolicy Galicji to byli Polacy i tylko 8 proc. Ukraińcy, reszta to Niemcy, Żydzi, Ormianie i inne społeczności.

– Rzeczywiście we Lwowie Ukraińcy byli mniejszością, ale stanowili większość na prowincji, która w czasach dwudziestolecia nazywała się oficjalnie Małopolską Wschodnią. Nic dziwnego, że wielu zastanawiało się, co z tego wyniknie. Franciszek Bujak, jeden z najlepszych polskich historyków gospodarczych, w swoim opus magnum pod tytułem „Galicya” wydanym przed I wojną światową napisał, że Polaków czeka to samo co Brytyjczyków w Irlandii czy Niemców w Czechach, że jest tylko kwestią czasu, kiedy ukraińska większość wywodząca się ze wsi zdominuje Lwów.

Mam wrażenie, że cała międzywojenna polityka polska była nakierowana na to, by ten proces zahamować i utrzymać polskość Lwowa nawet wtedy, jeśli nie uda się zachować polskości Galicji. Polacy mieli poczucie, że są zagrożeni przez Ukraińców i Żydów i że muszą coś z tym zrobić: albo ich zasymilować, albo wypędzić.

W 1935 r. na Politechnice Lwowskiej wprowadzono pierwsze w Polsce getto ławkowe, zmuszając studentów żydowskiego pochodzenia do siedzenia na specjalnie dla nich wyznaczonych miejscach.

– Bywam na konferencjach naukowych poświęconych Galicji, które od lat 90. XX w. profesor Jacek Purchla organizuje w Krakowie w Międzynarodowym Centrum Kultury. Pewnego razu miał tam wspomnieniowe wystąpienie pewien krakowski profesor urodzony we Lwowie. Pod koniec nie mógł ze wzruszenia mówić, rozpaczał, że to piękne miasto zostało zniszczone przez barbarzyńców, ale nie wyjaśnił, czy ma na myśli Sowietów, czy też Ukraińców. Potem głos zabrał Leopold Unger, znany dziennikarz francuski żydowskiego pochodzenia [zm. w 2011, wieloletni autor „Wyborczej”], urodzony we Lwowie w tym samym roku co ów profesor, i powiedział: „Pan ma czego żałować i nad czym płakać, ale kiedy ja jako młody Żyd pojawiłbym się na Wałach Hetmańskich w piątek czy w sobotę, to zostałbym pobity przez takich jak pan”.

Lwowianie mają bardzo różną pamięć. Dla Polaków Lwów międzywojenny był wspaniałym polskim miastem, dla Ukraińców i Żydów ten obraz nie jest już tak piękny. W latach 20. w Związku Radzieckim następowała ukrainizacja, liczono, że to tam powstanie prawdziwa Ukraina. Jednak już na początku lat 30., kiedy Stalin rozpętał na radzieckiej Ukrainie Wielki Głód, galicyjscy Ukraińcy zaczęli mieć poczucie ogromnego zagrożenia z obu stron: i polskiej, i sowieckiej. Narastała w nich bezsilność, desperacja i dlatego ukraińscy nacjonaliści zdobywali wśród swoich rodaków coraz silniejszą pozycję. Wydawało się, że tylko oni wiedzą, jak przeciwdziałać tej fatalnej sytuacji.

Nie zapominajmy, że różne formy ruchów narodowych mają swoje korzenie w XIX w. Czy także lwowskie?

– Już wtedy, w XIX w., Ukraińcy uważali miasto za swoją kulturalną stolicę i „Piemont ukraiński”, tak samo jak Polacy widzieli w nim swój „polski Piemont”. To były bezpośrednie odwołania do zjednoczenia Włoch. Piemont, niewielki i peryferyjny kraj, był tak ważny intelektualnie i politycznie, że od niego rozpoczęło się budowanie zjednoczonego państwa włoskiego, przez co stał się w Europie symbolem walki o niepodległość.

To, że w Galicji dwa narody uznały jedno miasto za centrum swojego ruchu narodowego, skomplikowało sprawę i ostatecznie doprowadziło do wojny.

Lwów w XX w. nie miał znaczenia strategicznego ani dla Polaków, ani dla Ukraińców. Zaraz po I wojnie światowej Ukraińcy mieli problemy z bolszewikami i białą Rosją, Polacy zmagali się z niemal wszystkimi sąsiadami, ale żaden z tych dwóch narodów nie mógł sobie pozwolić na utratę Lwowa. Wojna o Lwów z 1918 r. to nie były pragmatyczne, lecz symboliczne działania, ale tak już jest w historii, że ludzie częściej walczą o rzeczy symboliczne niż pragmatyczne.

Dla Polaków w XIX i na początku XX w. był to drugi po Warszawie najważniejszy ośrodek w kraju, większy od Krakowa, na trwałe wpisany w historię Rzeczypospolitej. Lwów został założony w 1256 r. przez księcia halickiego Daniła Romanowicza (po polsku Daniela Halickiego), w 1356 r. król Kazimierz Wielki dokonał lokacji miasta na prawie magdeburskim, do 1704 r. nigdy nie zostało ono zdobyte. Do 1945 r. pozostawało bardzo ważnym miejscem w dziejach Polski.

– Taka jest polska wersja historii. Ukraińcy uważają, że Daniło był księciem rusko-ukraińskim i że przed lokacją Kazimierza Lwów musiał już być lokowany na prawie niemieckim. Kiedy patrzymy na najstarszą część, położoną po drugiej stronie Pełtwi, bliżej zamku, to widać, że struktura miejska jest tam taka jak w lokacjach na prawie niemieckim. W centrum znajduje się prostokątny rynek, od którego prostopadle odchodzą ulice. Niemieccy osadnicy i kupcy wszędzie, gdzie się pojawiali, przynosili swoje prawa i zwyczaje, a do Lwowa dotarli przed Kazimierzem Wielkim. Istnieje niezbyt przyjemny dla Ukrainy nurt w historiografii polskiej, według którego cywilizacja w Galicji zaczyna się wraz z Polakami i katolicyzmem. Wokół tego regionu cały czas narastają wzajemnie wykluczające się mity narodowe. Zawsze jest polska i ukraińska wersja wydarzeń i pytanie, co z tym zrobić.

Kiedyś robiłam mapkę Europy w X w. z zaznaczonym zasięgiem oddziaływania Cesarstwa Rzymskiego i Bizancjum. Ziemie piastowskie to biała plama – prawie nie było na nich śladów kontaktów z kulturą i cywilizacją ani Zachodu, ani Bizancjum. W przeciwieństwie do okolic Kijowa, gdzie wpływy kultury bizantyjskiej zaowocowały powstaniem kilkunastu murowanych cerkwi wzorowanych na konstantynopolskich. Jeśli porównamy zabytki Kijowa i Krakowa z X i XI w., przewaga tego pierwszego będzie ogromna. Tylko że u nas ani na lekcjach historii, ani w publicznym dyskursie się o tym prawie w ogóle nie mówi. Być może stąd wziął się pogląd, że na Ukrainie kultura pojawia się z Polakami i katolicyzmem.

– To jest współczesna narracja, która wykorzystuje pojęcie „nowoczesność” i polega na przemilczaniu faktów i manipulacji. Bardzo długo główna oś cywilizacji w Europie to Południe – Północ, a nie Zachód – Wschód. W tym podziale i Ruś Kijowska, i Polska zaliczają się do barbarzyńców. Pytanie brzmiało: skąd na te ziemie ma napłynąć cywilizacja?

Kiedy w 988 r. Ruś przyjmowała chrzest ze Wschodu, to Bizancjum było największą cywilizacją tej części świata i jeszcze pięć stuleci dzieliło je od upadku.

Kijów, znajdujący się pod wpływem Konstantynopola, był bardziej rozwinięty kulturowo niż Polska, bo był bliżej wschodniego cesarstwa. Jest takie angielskie powiedzenie, że przeszłość to inny kraj, w którym wszystko wygląda inaczej. W tym wypadku różnica polega na tym, że wówczas dominowała oś Południe – Północ, a nie tak jak teraz Zachód – Wschód.

Pamiętajmy o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy: ten dyskurs o wyższości Zachodu był wprowadzony nie przez Polaków, lecz przez Habsburgów. To oni tworzyli mentalną oś Zachód – Wschód. Z ich punktu widzenia cywilizacja kończyła się na zachodnim brzegu Dunaju. Przywołam tu słynne słowa Klemensa von Metternicha, że Azja zaczyna się od Landstrasse (dzielnica na wschód od centrum Wiednia).

Kiedy się patrzy na niemieckie wyobrażenia na temat Wschodu z XVIII w., to jednym z nich jest polnische Wirtschaft. Panowała opinia, że Polacy – a dokładniej: polska szlachta, bo tylko ją dostrzegano – to jacyś barbarzyńcy, dziwni Sarmaci. Habsburgowie uważali, że ich dziejowa misja polega na tym, żeby z owych dziwadeł zrobić normalnych ludzi.

W jednym ze słynnych przed wojną przewodników Mieczysława Orłowicza (…) czytamy o Lwowie: Wygląd miasta na pierwszy rzut oka nowoczesny, międzynarodowy, kamienice nowe w stylu koszarowym, gmachy publiczne bez stylu, ulice nieregularne, budynków starszych niż wiek XVII bardzo mało, położenie ładne w kotlinie Pełtwi zamknięte od północy wzgórzem Wysokiego Zamku i Kopcem Unii Lubelskiej. Po raz pierwszy byłam we Lwowie w latach 90. Uderzył mnie wielkomiejski charakter stolicy Galicji pomimo zaniedbania i brudu. To jest XIX-wieczna metropolia, ze wspaniałymi gmachami publicznymi na wzór wiedeńskich, z pięknie wyeksponowaną miejską operą, z parkami. Za oknem tramwaju długo migały mi secesyjne i eklektyczne drzwi kamienic, niektóre na wysokim artystycznym poziomie. W Warszawie tego nie ma, nie tylko z powodu II wojny, ale też dlatego, że w XIX w. nie była stolicą, tylko peryferyjnym miastem carskiego imperium.

– Linie tramwajowe we Lwowie zostały wyznaczone wzdłuż tamtejszego Ringu, zgodnie z koncepcją Ringstrasse. Mało kto zdaje sobie sprawę, że ta koncepcja zaczęła się we Lwowie jakieś 40 lat przed jej realizacją w Wiedniu czy Pradze. Destrukcja starych fortyfikacji i powstałych dzięki temu przestrzeni przypada już na początek XIX w. Są różne próby wytłumaczenia, dlaczego najpierw do tej wielkiej przebudowy doszło właśnie we Lwowie. Jedną z nich jest połączenie modernizacji Lwowa z poczuciem misji cywilizacyjnej Habsburgów. Początkowo nie dopuszczano Polaków do władzy, urzędnicy przyjeżdżali z Austrii, z Czech. Nie byli to najwybitniejsi fachowcy, ale większość z nich cechowało poczucie wyższości wobec Polaków, którymi przyszło im zarządzać. O Rusinach nawet nie myśleli, bo nikt nie wiedział, kim byli.

W Galicji czuli się jak w Azji i chcieli jakiejś rekompensaty za swoje wygnanie na rubieże cywilizacji.

Znaleźli się w obcym sobie mieście, z którym nie czuli się kulturowo związani, i uznali, że mogą sobie pozwolić na architektoniczne i urbanistyczne eksperymenty. Dlatego zaczęto snuć koncepcje małego Wiednia.

Słynny polski urbanista Krzysztof Pawłowski w latach 80. XX w. postawił pytanie: „Jak możemy zdefiniować nowoczesne miasto?”. Odpowiedź brzmiała, że powinna być w nim dostępna przestrzeń publiczna, określona liczba miejsc w kawiarniach, teatrach, bibliotekach. Jeśli zastosujemy jego kryteria do miast dawnej Rzeczypospolitej, to od Gdyni do Kijowa było tylko jedno nowoczesne miasto: Lwów. Pewien podróżnik z Niemiec, który w XIX wieku bywał i w Petersburgu, i w Moskwie, i w Kijowie, o Lwowie pisał z pewnym zdumieniem, że jest w nim czysto, pija się dobrą kawę, a miasto wygląda tak, jakby było całkowicie niemieckie. Do tak wielkiej przebudowy jak we Lwowie nie doszło w Krakowie.

We Lwowie przed 1867 r., czyli przed uzyskaniem autonomii, w pierwszej habsburskiej fazie rozbudowy miasta nie wahano się wyburzać starych budynków, ale przecież nie naruszono żadnych zabytków. Wszystko to, co najpiękniejsze, stoi: cerkiew Wołoska i wieża Korniakta, katedry katolicka i ormiańska, dominikanie, Święty Jur.

– Nigdy nie burzono kościołów i cerkwi. Habsburgowie to przecież katolicy. Uwolniono Stare Miasto z fortyfikacji i zbudowano nowe miasto poza starą częścią. To wszystko, co widać, gdy jedzie się lwowskim tramwajem, powstało w czasach przynależności Lwowa do cesarsko-królewskiej monarchii. (…)

Austriacy byli we Lwowie od 1772 do 1918 r. – to prawie 150 lat kluczowych dla formowania się zasad działania nowoczesnego państwa i społeczeństwa. Nic dziwnego, że te galicyjsko-habsburskie tradycje są tak silne.

– I tu mamy do czynienia z wielkim paradoksem: od końca I wojny do upadku komunizmu idea Galicji jako pewnej wspólnoty terytorialnej i kulturowej była zakazana we wszystkich politycznych dyskursach przez każdą władzę. Ani międzywojennej Polsce, ani ZSRR nie zależało na podtrzymywaniu wspólnej tradycji tych ziem. W okresie międzywojennym zamiast Galicja mówiono: Małopolska, a po II wojnie: zachodnia Ukraina. Czy Warszawa albo Moskwa w pierwszej połowie XX w. mogłyby tolerować idee parlamentarnej autonomii jakiegoś kraju? Jedynymi, którzy odwoływali się do mitu Galicji i świadomie z niego korzystali, były Niemcy hitlerowskie.

Galizien wpisywała się w tradycję niemieckiego państwa, federacji dzielnic ze znaczną samodzielnością takich jak Bawaria czy Saksonia.

– Galicję przedstawiano jako część Wielkiej Rzeszy, dlatego że kiedyś należała do niemieckiej dynastii. Przez większość XX w. nie mówiło się o niej, tak jakby w ogóle nie istniała. Połowę życia przeżyłem przecież w ZSRR i nigdy nie czułem się Galicjaninem. Mówiłem, że pochodzę z zachodniej Ukrainy. Galicja zaczyna na nowo funkcjonować w świadomości społecznej dopiero po upadku komunizmu i okazuje się, że ze wszystkich politycznych konstruktów jest najtrwalsza. Tak jakby pomiędzy utratą władzy przez Habsburgów a upadkiem komunizmu nic się nie stało.

Nadal istnieje tożsamość galicyjska, Kraków i Lwów mają podobną świadomość kulturową, mieszkańcy czują przynależność do Europy.

Socjolog Tomasz Zarycki napisał pracę o tym, jak mieszkańcy dawnej monarchii habsburskiej uczestniczą w wyborach po upadku komunizmu. Wziął pod uwagę Węgry, Ukrainę, Słowację, Litwę i doszedł do wniosku, że Galicja to jedyny region, w którym wyraźnie widać oddziaływanie granic z XIX i początków XX w. Ludzie w niej są tradycyjnie nastawieni, w związku z czym istnieje wysoki poziom uznania dla prawa, są zdecydowanymi antykomunistami, są religijni oraz wykazują wyższy poziom aktywności społecznej niż rodacy z innych części ich krajów. To są cechy galicyjsko-habsburskie. Pytanie, jak to umieścić w narodowej tradycji ukraińskiej.

Jeżeli projekt pod tytułem „Zjednoczona Europa” będzie trwał dalej, to może pogodzą się w nim różne sposoby opowiadania narodowej historii?

– Bardzo bym tego chciał, co więcej: my musimy nad tym pracować. Mam takie marzenie, że jeśli pożyję jeszcze jakieś 10-15 lat, to może napiszę historię Lwowa, ale nie z punktu widzenia zamieszkujących go narodowości. Kiedy czytam historie pisane przez pryzmat ukraiński, polski, żydowski, to mam wrażenie, że każda z nich mówi o innym mieście, że to były trzy różne miasta. Te opowieści nie zbiegają się w jedną. Lwów jako miasto był w XIX i XX w. symbolem nowoczesności i każda z tych nacji nawet teraz chce go zawłaszczyć wyłącznie dla siebie.


Jarosław Hrycak, profesor Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie, wieloletni wykładowca Central European University w Budapeszcie, jeden z najwybitniejszych współczesnych historyków ukraińskich. Zajmuje się historią Ukrainy XIX i XX w. w szerokim kontekście europejskim

W książce „Wędrówki przez czas. Nieoczywiste rozmowy o dziejach Europy” (wyd. Editio) rzeczywiście podróżujemy w czasie – do różnych miast i wydarzeń, które je kształtowały. Beata Janowska do tej podróży namówiła 12 wybitnych naukowców i znakomitych gawędziarzy. To podróże pełne zwrotów akcji, niespodziewanych spotkań, smutnych refleksji, ale i radosnych uniesień. Przede wszystkim jednak ogromna dawka wiedzy historycznej. Autorce o Paryżu z 250 r. opowiada prof. Roman Michałowski, o Wenecji z 811 r. – prof. Halina Manikowska, o Oksfordzie w 1214 r. – prof. Marek Gensler, o Olsztynie w 1334 r. – prof. Igor Kąkolewski, o Gandawie w 1432 r. – prof. Antoni Ziemba, o Vicenzie z 1549 r. – prof. Barbara Arciszewska, o Wilnie w 1639 r. – prof. Urszula Augustyniak, o Poznaniu w 1656 r. – prof. Krzysztof Kossarzecki, o Dreźnie w 1838 r. – prof. Philipp Ther, o Warszawie w 1864 r. – prof. Magdalena Micińska, o mazurskim Pasymiu z lat 50. XX w. – prof. Andrzej Janowski.

Autorka zadedykowała książkę Piotrowi Nehringowi, zmarłemu w zeszłym roku pierwszemu szefowi tygodnika „Ale Historia”, który ją do jej napisania zainspirował.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com