Dlaczego kolumna Zygmunta jeszcze nie została zburzona?

Dlaczego kolumna Zygmunta jeszcze nie została zburzona?

Maciej Janowski


Kolumna Zygmunta na Placu Zamkowym w Warszawie (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

Kolumna Zygmunta na placu Zamkowym nie dlatego stoi do dziś, że historycy zgadzają się co do zasług stojącego na niej monarchy (oczywiście, że się nie zgadzają)

,

„Zwalali pomniki i rwali bruk…” – zabrzmiały mi w uszach słowa Kaczmarskiego, kiedy czytałem o protestach w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. I znów, jak co parę lat przy różnych okazjach, powraca pytanie, co robić z pomnikami. Nie z tymi, które popieramy, bo to wiadomo: czcić. Chodzi o te, które uważamy za szkodliwe. Mam tu dość zdecydowany pogląd: zostawić w spokoju.

Kolumna Zygmunta do zburzenia?

Bo pomniki dawne tracą powoli swoją wymowę ideologiczną: stają się miejscem na planie miasta, stanowią punkt orientacyjny, skojarzenie z wydarzeniami z naszego życia, które w okolicy tych pomników się rozegrały.

Kolumna Zygmunta na placu Zamkowym nie dlatego stoi do dziś, że historycy zgadzają się co do zasług stojącego na niej monarchy (oczywiście, że się nie zgadzają). I cóż, że kiedyś był król niewielkich zasług i sławy? – pisał Słonimski. Kolumna stoi dlatego, że stała się jednym z symbolów miasta i jego historii.

Również zdobiące Londyn pomniki wiktoriańskich bohaterów czy widoczne w tylu miastach europejskich pomniki XIX-wiecznych generałów w operetkowych mundurach zatraciły już jakiekolwiek znaczenie ideowe.

Pomniki, które dzielą

A co z tymi pomnikami, które nadal dzielą społeczeństwo? Pozostawienie ich w spokoju jest najlepszą drogą do tego, aby przestały dzielić. Często, paradoksalnie, właśnie ci, którzy chcą te pomniki obalić, przywracają im treść ideową, która powoli już bladła, stawała się coraz mniej czytelna, a więc coraz mniej szkodliwa. I zamiast niszczyć pomniki, lepiej stawiać nowe o innej, przeciwnej treści, aby wprowadzić pluralizm w przestrzeń publiczną.

Nie jest ideałem społeczeństwo zabraniające niektórym obywatelom czcić swoich bohaterów, lecz społeczeństwo, które toleruje najróżniejszych bohaterów. Toleruje, nie akceptuje. Słowo „tolerancja” pochodzi od łacińskiego „tollere” – znosić, wytrzymywać, cierpieć. Jeśli coś toleruję, to znaczy, że jestem w stanie to ścierpieć, a nie że to popieram.

Bardzo rzadko mamy w historii jednoznaczne racje moralne. Jeśli więc sprzeciw budzą w nas postacie na pomnikach, to mamy okazję do rozszerzenia horyzontów – do zastanowienia się, czy w tych ludziach, w ich ideach, nie znalazłoby się także czegoś dobrego. Jeśli zaś przyszłoby nam do głowy poddawać te postacie ocenie moralnej, to pamiętajmy jedno: oceniać przeszłość można wyłącznie na podstawie norm obowiązujących w danej epoce, nigdy zaś – na podstawie naszych własnych. Byłoby to bowiem jak wymierzanie sprawiedliwości na podstawie kodeksu karnego, którego podsądny nie mógł znać.

Każde pokolenie ma burzyć pomniki?

Edmund Burke, klasyk europejskiego konserwatyzmu (konserwatyzmu, a nie prawicowego radykalizmu, który przejął dziś tę nazwę), pisał o narodzie jako wspólnocie pokoleń: żyjących, zmarłych i jeszcze nienarodzonych. Pomniki, tablice pamiątkowe, nazwy ulic są echem przekonań i emocji naszych przodków (a czasem cudzych przodków, jak na ziemiach poniemieckich, przyłączonych do Polski po drugiej wojnie światowej). Ich pozostawienie w spokoju jest wyrazem szacunku do drugiego człowieka, także tego dawno zmarłego. Na powierzchnię ziemi każde pokolenie nakłada jakby kolejną warstwę. Te warstwy poprzednie żyją w zabytkach, w nazwach topograficznych, w sieci dróg, w języku, którego używamy. Kto w imię nawet najsłuszniejszych ideałów te warstwy niszczy, ten usuwa nam przeszłość spod nóg.

Nie chciałbym żyć w świecie, w którym każde pokolenie obala pomniki poprzedniego, zmienia nazwy ulic, przekształca język według swoich pojęć o słuszności i sprawiedliwości – tylko po to, aby wkrótce paść ofiarą nowych zmian dokonywanych z równie świętym oburzeniem przez kolejne pokolenia. Tak dojdziemy do świata orwellowskiego, w którym przeszłość będzie w każdej chwili zmieniana na użytek współczesności. Niestety, od takiego dążenia nie są wolne żadne nurty polityczne, ani prawicowe, ani lewicowe czy centrowe.

Oczywiście, nie jestem konsekwentny – ani tutaj, ani nigdzie indziej. Cieszę się, że zniknęły pomniki Lenina czy Stalina. I nie zdaje mi się, aby powyższe argumenty przemawiały za zostawieniem na miejscu pomnika – dajmy na to – księdza Henryka Jankowskiego, teraz, kiedy wyszło na jaw tyle skandalicznych spraw z jego życia. Ale to, że nie zawsze da się zdecydować jednoznacznie, że trzeba dopuścić wyjątki – nie unieważnia, jak sądzę, tej obrony pomników, którą starałem się tutaj przedstawić.


Maciej Janowski – historyk, zajmuje się dziejami Polski i Europy w XIX w.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com