Pakt Ribbentrop-Mołotow jako triumf.

Pakt Ribbentrop-Mołotow jako triumf. W Rosji polityka historyczna służy wojnie z Zachodem

Andriej Kolesnikow
Przeł. arp


Władimir Putin podczas dorocznego spotkania w Narodowym Centrum Zarządzania Obroną, 24.12.2019 (Fot. Mikhail Klimentyev / AP)

W 1989 r. Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRR oficjalnie potępił pakt Ribbentrop-Mołotow wraz z jego tajnymi protokołami. Dziś jest uznawany przez władze Rosji za triumf sowieckiej dyplomacji i osobiście Józefa Stalina.

.

Andriej Kolesnikow – rosyjski politolog, publicysta. Ekspert moskiewskiego oddziału fundacji Carnegie, jest w nim szefem programu „Rosyjska polityka wewnętrzna i instytucje polityczne”. Tekst z 9 IV ’20, Centrum Carnegie.

Z okazji 75. rocznicy zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej historia znalazła się w Rosji w centrum dyskusji politycznych. Ta broń Kremla używana w polityce wewnętrznej i zagranicznej stała się całkowicie niezależną „branżą”. Jednak to nie owa polityka determinuje stosunek do historii; przeciwnie, to sformułowana wcześniej mitologia historyczna w dużej mierze determinuje politykę.

Sfera publiczna, przestrzeń politycznych dyskusji i konfliktów, jest coraz bardziej naznaczona cieniem przeszłości. Pamięć historyczna w swym oficjalnym wydaniu mobilizowana jest do wojny z Zachodem, bo on podobno historię „fałszuje”, umniejszając wielkość Rosji i rozbijając jej jedność.

W postsowieckiej rosyjskiej polityce to nic nowego, przynajmniej od połowy pierwszej dekady XXI wieku. Tego rodzaju polityka historyczna jest w zasadzie czymś typowym dla każdego państwa, które buduje swój panteon bohaterów i dopasowuje swoją historię narodową do sytuacji politycznej, często w opozycji do historycznych priorytetów innych krajów. Jednak specyfika dzisiejszej rosyjskiej sytuacji polega na ogromnym stopniu polityzacji i mitologizacji historycznych tematów oraz na agresywności polityki historycznej.

W ostatnich 20 latach linie podziału w politycznych interpretacjach przeszłości pozostają niezmienne. Przedmiot sporu to historia II wojny światowej – okres stalinowski – lata 90. zeszłego wieku. Ale w „wojnie pamięci” sięga się także po nowe narzędzia („bitwa” archiwów), a narzędzia stare (pomniki i miejsca upamiętnień) są wykorzystywane coraz bardziej intensywnie.

Doskonalone są także technologie: następuje „dememorializacja” miejsc pamięci i konkurencja ofiar.

W ramach polityki historycznej następuje odwrócenie znaków: to, co niegdyś było wstydliwie ukrywane, a potem zostało potępione, jest teraz oceniane pozytywnie. Najbardziej charakterystycznym przykładem jest stosunek do paktu Ribbentrop-Mołotow.

Do tego w roku 75. rocznicy zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej historia jest wykorzystywana do mobilizacji politycznej jako technologia służąca zwiększeniu poparcia dla władz. W sensie polityczno-technologicznym to sam prezydent Rosji jest głównym źródłem wiedzy o historii i głównym „historykiem” kraju, to on wpływa na świadomość masową.

Coraz mniej precyzyjna jest u nas masowa wiedza na temat historii kraju. Ale jest też inny problem: wiedzę zastępują uproszczone propagandowe mity na poziomie plakatu. Do politycznego i ustnego obiegu wracają polityczne stereotypy z czasów stalinowskich i zideologizowane wersje kluczowych wydarzeń historycznych (następuje np. reanimacja mitu, że to Niemcy, a nie Stalin i NKWD, są odpowiedzialni za zbrodnię katyńską).

Dwie strony wojny pamięci

O tym, jak ważna jest dla naszej władzy państwowej polityka historyczna, świadczą prace nad zmianami w rosyjskiej konstytucji. Kiedy sprawa stanęła na porządku dziennym, w grupie roboczej, która je przygotowywała, pojawiła się idea umieszczenia w ustawie zasadniczej zapisu o obowiązku walki z „fałszowaniem historii”. Talia Chabriewa, szefowa Instytutu Prawodawstwa i Prawoznawstwa Porównawczego i członkini grupy, oświadczyła: „Wydaje mi się, że musimy przeciwstawić się fałszowaniu historii, czyniąc z naszej pamięci historycznej wartość konstytucyjną”.

Prezydent zgodził się z propozycją deputowanego Wiaczesława Nikonowa, by umieścić w konstytucji zapis o niedopuszczalności fałszowania historii: „Mówiłem już o tym wiele razy. Jeśli uznacie to za konieczne i możliwe, uważam, że należałoby zwrócić uwagę na prawdę historyczną i niedopuszczalność fałszowania historii, pomniejszania wagi ofiar narodu w obronie Ojczyzny (…), i dokładnie to odzwierciedlić w naszej ustawie zasadniczej”.

W tekście poprawek do rozdziału konstytucji poświęconego strukturze federacji znalazły się następujące zdania: „2. Federacja Rosyjska, zjednoczona tysiącletnią historią, zachowując pamięć o przodkach, którzy przekazali nam swoje ideały i wiarę w Boga, a także ciągłość rozwoju państwa rosyjskiego, uznaje historycznie ustanowioną jedność państwa. 3. Federacja Rosyjska szanuje pamięć obrońców Ojczyzny i zapewnia ochronę prawdy historycznej. Podważanie wartości czynów dokonanych przez naród w obronie Ojczyzny jest zakazane”.

„Wojny pamięci”, które do niedawna pozostawały ważnym, ale mimo wszystko wąskim przedmiotem badań historyków, znalazły się w centrum wielkiej polityki. W Rosji wojny te są szczególnie widoczne i toczą się na dwóch płaszczyznach: krajowej, gdzie trwa walka przeciwko „fałszowaniu historii”, oraz w polityce zagranicznej, gdzie „wypaczanie historii” – rzeczywiste lub urojone – jest przez rosyjskie władze uznawane za część hybrydowej wojny Zachodu z Federacją Rosyjską.

Celem owych wojen pamięci jest przede wszystkim silne oddziaływanie na świadomość historyczną obywateli. Podejmowane przez państwo próby zrujnowania, poprzez nieustanne nakładanie grzywien, Memoriału, najważniejszej w Rosji organizacji, która przechowuje pamięć o represjach politycznych od czasów stalinizmu, i zwalczanie przez nosicieli oficjalnej rosyjskiej „prawdy” o historii „niesłusznych” zachodnich idei to oczywiste przejawy tych wojen.

Obronne podboje Rosji

Przedmiot tych konfliktów historycznych to przede wszystkim II wojna światowa i epoka Stalina.

W ostatnich latach historia stała się głównym narzędziem służącym samoidentyfikacji Rosjan (odsetek Rosjan, którym „nasza przeszłość, nasza historia” kojarzy się najbardziej z pojęciem „naszego narodu”, stale rośnie i w 2018 r. wyniósł 53 proc. – badanie Centrum Jurija Lewady). I choć pamięć prywatna, w tym rodzinna, staje się coraz ważniejsza, o głównym nurcie historii i o masowych wyobrażeniach decyduje państwowa polityka pamięci.

Wspiera ją oficjalna propaganda. Obserwujemy takie działania jak odprawianie rytuałów upamiętniających: to przede wszystkim defilady wojskowe i rekonstrukcje historyczne, których uczestnicy ubierają się w stroje z epoki, oficjalne akty zbiorowej żałoby (22 czerwca) i przechwytywanie przez rząd inicjatyw oddolnych, jak akcja „Nieśmiertelny pułk”. [W dniu zwycięstwa jej uczestnicy upamiętniają swoich bliskich, uczestników wielkiej wojny ojczyźnianej, niosąc w marszu ich zdjęcia]. W kulturze popularnej to np. kino „patriotyczne” i „wojenno-historyczne”.

Żeby umocnić w ludziach emocjonalny stosunek do historii, władze sięgają też po działania symboliczne, jak procesja urządzona w 295. rocznicę przeniesienia relikwii Aleksandra Newskiego lub postawienie w podmoskiewskim parku rozrywki Patriota cerkwi, w której schody władze postanowiły wbudować fragmenty broni zdobytej podczas wielkiej wojny ojczyźnianej.

Dominujący dyskurs jest imperialny, militarystyczny, zachowawczy. Propaganda kładzie nacisk na wyłącznie obronny charakter militarnych sukcesów odniesionych w rosyjskiej historii. Jednocześnie opinia publiczna jest dumna z rosyjskich podbojów i zdobyczy terytorialnych; w tym nurcie mieści się takie wydarzenie z ostatnich lat jak aneksja Krymu. I analogicznie do Krymu takie „obronne” zdobycze i aneksje są oceniane jako akty przywrócenia historycznej sprawiedliwości.

Amerykański antropolog James Wertsch zauważa, że „pod wieloma względami rosyjska pamięć narodowa kształtuje się (…) pod wpływem szablonu narracyjnego »Wygnanie zagranicznego wroga«”. Obecność Innego, który ekscytuje, naciera, jest ważnym elementem historycznej identyfikacji „przez zaprzeczenie”. Wynika to z ciągłości sowiecko-militarnej świadomości obronnej, która była „strukturą wspierającą” sowieckiej władzy przez wszystkie dziesięciolecia jej istnienia.

Walka z „fałszerstwami” stała się sposobem konstruowania oficjalnej mitologii historycznej. Tego rodzaju polityka historyczna celowo pielęgnuje dumę z „wybielania” ciemnych stron ojczystej historii oraz z surowości i okrucieństwa władzy państwowej.

Sakralizując ową władzę, sprowadzając historię do czynów carów, wodzów i dowódców, przedstawiając naród jako materiał eksploatacyjny wielkiej historii, autorzy i wykonawcy oficjalnego dyskursu historycznego legitymizują tym samym autorytarne praktyki obecnego reżimu politycznego.

W rezultacie czasami nawet prywatna pamięć dostosowuje się do wcześniej przygotowanego dyskursu historycznego. Co generalnie nie jest wyłącznym osiągnięciem rosyjskiej polityki historycznej: każde państwo buduje swoje panteony bohaterów i ofiar, historyczne hierarchie i „miejsca pamięci”.

Nowe interpretacje znanych faktów

W wielu krajach, w których polityka historyczna ma szczególne znaczenie polityczne, podejmowane są próby zablokowania negatywnego postrzegania narodu i jego historii. Np. w Polsce wprowadzono – a następnie wycofano się z tego – odpowiedzialność karną za oskarżanie Polaków o współpracę z nazistami; na Litwie wybuchł skandal wokół książki Ruty Vanagaite „Swoi”, w której pojawiła się hipoteza o bardziej aktywnym, niż wcześniej zakładano, udziale zwykłych Litwinów w Holocauście.

„My też jesteśmy ofiarami” – to hasło jest ważną częścią pamięci historycznej wielu narodów o szczególnie trudnej historii (skromny pomnik w bawarskim Landshut przypomina, że w latach 1944-46 przesiedlonych zostało z miejsc, w których dotąd żyli, 18,7 mln Niemców).

Pamięć zbiorowa żyje w „ramach społecznych” (termin socjologa Maurice’a Halbwachsa) zdefiniowanych przez państwo. Istnieje swego rodzaju „okupacja”, „schwytanie” przez państwo pamięci zbiorowej, która dostosowuje się do narracji państwowej.

Mimo wszelkich podobieństw do polityki historycznej innych krajów rosyjska polityka pamięci zmierzała do tego, by pomijać tzw. trudne kwestie historyczne. Jednocześnie z roku na rok stawała się coraz bardziej agresywna i zaczepna. To ostatnie prowadziło do politycznej mobilizacji obywateli.

Główne tezy, argumenty i punkty dyskusji były znane od dawna, ale twardość i otwartość dyskursu historycznego, „uświęconego” przez najwyższe rosyjskie władze państwowe, osiągnęły szczyt dopiero w ostatnich miesiącach 2019 r. i na początku roku obecnego.

80. rocznica paktu Ribbentrop-Mołotow stała się okazją do usprawiedliwiania Stalina i impulsem do walki z „fałszerstwami”. W 2009 r. Władimir Putin napisał w artykule opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”: „Bez żadnych wątpliwości można z pełnym uzasadnieniem potępić pakt Mołotow-Ribbentrop” („Wyborcza” z 31 sierpnia 2009 r.). Ale na przełomie 2019 i 2020 r. ruszyła zmasowana kampania polityczna, która oznaczała znaczącą zmianę w tonie rosyjskiej propagandy historycznej. Zwrot nastąpił, gdy państwo rosyjskie, w osobach swoich najwyższych urzędników, sformułowało kluczowe punkty nowej interpretacji historii II wojny światowej.

22 sierpnia 2019 r. w „Rossijskiej Gaziecie” ukazał się artykuł Siergieja Naryszkina, szefa rosyjskiego wywiadu i przewodniczącego Rosyjskiego Towarzystwa Historycznego (założonego na nowo w 2012 r., kiedy Władimir Putin ponownie został prezydentem). Kluczowa teza artykułu zatytułowanego „Innej drogi nie było” brzmiała: „Późniejsze wydarzenia potwierdziły, że odrzucenie propozycji Ribbentropa mogłoby postawić Związek Radziecki w znacznie gorszym położeniu wojskowo-politycznym”.

23 sierpnia została oddana druga salwa – artykuł ministra kultury Władimira Medinskiego na stronie agencji państwowej RIA Nowosti „Dyplomatyczny triumf ZSRR”. Negatywna ocena paktu Ribbentrop-Mołotow, sformułowana przez Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRR w 1989 r., została nazwana „histeryczną potwarzą”.

Polska jak hiena

We wrześniu 2019 r. wybuchł skandal: rosyjski przywódca nie został zaproszony do Warszawy na obchody 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. To posunięcie w stosunku do Rosji było oczywiście błędem polskich władz: nie tylko wywołało ono falę antypolskich nastrojów wśród rosyjskich elit, ale też spowodowało dodatkowe ostre upolitycznienie rosyjskiej polityki historycznej.

Nie można było wymyślić lepszego prezentu dla zwolenników linii izolacjonistycznej w rosyjskim establishmencie. Agresywna i zaczepna polityka historyczna zyskała konkretny cel, a „oblężona twierdza” wojny hybrydowej – konkretnego wroga.

Wiaczesław Wołodin, przewodniczący Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej, zaliczył Polskę do grona „krajów satelickich” i uznał, że polskiej polityce brak samodzielności – choć nie w stosunku do nazistowskich Niemiec, ale do dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Człowiek z kręgu najbliższych współpracowników prezydenta Rosji, były minister obrony Siergiej Iwanow, stwierdził, że pod koniec lat 30. zeszłego wieku Polska zachowała się „jak hiena” (jest to lekko zmieniony cytat ze wspomnień Churchilla, gdzie pojawia się zdanie, że Polska wzięła udział w podziale Czechosłowacji „niczym hiena”).

Symptomatyczna jest ewolucja stosunku [władz] do tajnych protokołów dołączonych do paktu Ribbentrop-Mołotow, odzwierciedlająca różne etapy polityki historycznej. W czasach sowieckich sam fakt ich istnienia był przemilczany. Nawet Michaił Gorbaczow nie od razu zauważył, że ten historyczny szkielet leży w najbliższej szafie. To milczenie było znakiem wstydu.

Potem nastał czas odkrywania prawdy i negatywnego stosunku do paktu i protokołów. Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRR stwierdził 24 grudnia 1989 r., że „uznaje tajne protokoły za prawnie nieważne i nieskuteczne od momentu ich podpisania”. Teraz zaś nadszedł czas odwrócenia znaków: pakt i protokoły nie tylko stały się czymś dobrym – to zwycięstwo dyplomacji i osobiste Stalina.

W tak napiętej atmosferze kolejnym krokiem mogłoby być oficjalne usprawiedliwienie wojny radziecko-fińskiej (w historiografii fińskiej – wojny zimowej) – 80. rocznica jej wybuchu przypadła pod koniec 2019 r. Zwłaszcza że już w 2013 r. prezydent Rosji usprawiedliwił ówczesne działania przywódców ZSRR podczas spotkania z członkami Wojskowego Towarzystwa Historycznego: „Stało się jasne, że siłami jednego tylko okręgu wojskowego, leningradzkiego, nie dałoby się wygrać tej wojny, trzeba więc było działać inaczej. I wtedy druga strona poczuła całą moc państwa rosyjskiego, a wówczas radzieckiego”.

Tym razem jednak rocznica wybuchu wojny fińskiej nie była oficjalnie „świętowana”: prawdopodobnie obecny stan stosunków rosyjsko-fińskich nie pozwalał na prowadzenie spekulacji historycznych. Niemniej w grudniu 2019 r. zaczęła się wojna na froncie historycznym, i to na najwyższym szczeblu.

Logika Putina

Między 11 i 25 grudnia 2019 r., przy różnych ważnych okazjach – od swojej corocznej telekonferencji po spotkanie z biznesmenami – prezydent Putin sześciokrotnie wspomniał w negatywnym kontekście o rezolucji Parlamentu Europejskiego z 19 września tego samego roku [„W sprawie znaczenia europejskiej pamięci historycznej dla przyszłości Europy”]. W rezolucji zwrócono uwagę na kluczową rolę paktu Ribbentrop-Mołotow i dołączonych do niego tajnych protokołów dla planów podziału Europy między Hitlera i Stalina oraz doprowadzenia przez obu dyktatorów do wybuchu II wojny światowej. Rezolucja stała się [dla Moskwy] drugim (po braku zaproszenia rosyjskiego przywódcy do Warszawy we wrześniu 2019 r.) impulsem do zaostrzenia polityki historycznej.

Jest oczywiste, że nie tylko rosyjska klasa polityczna, ale także większość zwykłych Rosjan, którzy uważają wielką wojnę ojczyźnianą za najważniejsze wydarzenie historyczne, nie jest gotowa zaakceptować faktu, że to Związek Radziecki rozpoczął II wojnę światową. Zwycięstwo w tej wojnie to sam rdzeń rosyjskiej tożsamości.

W grudniowych wystąpieniach Putin nakreślił swoją logikę w szczególnie dobitnej formie, chociaż główne argumenty przedstawił już w 2009 r. we wspomnianym wcześniej artykule zamieszczonym w „Gazecie Wyborczej”:

„Czyż granic w Europie nie zaczęto burzyć znacznie wcześniej niż 1 września 1939 roku? Czy nie było anszlusu Austrii, nie było rozszarpanej Czechosłowacji, kiedy nie tylko Niemcy, lecz również Węgry i Polska w istocie rzeczy wzięły udział w nowym podziale terytorialnym Europy? Tego samego dnia, gdy dokonano zmowy w Monachium, Polska wystosowała do Czechosłowacji własne ultimatum i równocześnie z niemieckimi jednostkami wprowadziła swoją armię do powiatów cieszyńskiego i frysztackiego. (…)

I wreszcie, jaki był wojskowo-polityczny oddźwięk zmowy z Monachium z 29 września 1938 roku? Czyżby nie wówczas Hitler już ostatecznie zrozumiał, że »wszystko mu wolno«?”.

I jeszcze Putin w tym samym artykule: „Odrzucić propozycję Niemiec o podpisaniu paktu o nieagresji – w warunkach, gdy ewentualni sojusznicy ZSRR na Zachodzie zgodzili się już na analogiczne porozumienia z III Rzeszą i nie chcieli współpracować ze Związkiem Radzieckim – samotnie zderzyć się z najpotężniejszą wojenną machiną nazizmu – ówczesna dyplomacja radziecka całkiem zasadnie uznała to za krok co najmniej nierozsądny”.

Logika owego artykułu sprzed 11 lat i logika ocen wyrażanych przez Putina dzisiaj różnią się tym, że w 2009 r., będąc premierem Rosji, „moralnie” potępił pakt, a Polskę nazwał współczująco „pozbawioną pomocy”. Tamten artykuł zawierał formułę powściągliwego podejścia do wzajemnych roszczeń: „nie ma kraju, który by nie zaznał tragicznych losów, ostrych zakrętów, decyzji państwowych dalekich od wysokich zasad moralnych”. Jednak „spekulowanie na pamięci oraz próby preparowania historii, wyszukiwanie w niej powodów do wzajemnych roszczeń i krzywd jest nadzwyczaj szkodliwe i nieodpowiedzialne”.

Odrzucenie takiego ostrożnego podejścia do interpretacji historii, które pozwalało na polityczne porozumienie w kwestiach pamięci historycznej – przecież 7 kwietnia 2010 r. w Katyniu Putin i premier Donald Tusk oddali hołd zamordowanym tu Polakom – dziesięć lat później wywołało kryzys w stosunkach Rosji z Polską i zaostrzenie generalnej linii rosyjskiej polityki historycznej. Wzmogła się w Rosji obecna już od kilku lat tendencja, by „restalinizować” dyskurs historyczny: usprawiedliwianie Stalina stopniowo zaczęło się przekształcać w normę społeczną.

Argumenty i kontrargumenty

Na znaczną część dzisiejszych argumentów prezydenta Rosji można znaleźć wiele kontrargumentów. Np. wobec tezy, że wiele krajów, nie tylko ZSRR, zawarło pakty o nieagresji z nazistowskimi Niemcami, i to znacznie wcześniej niż ZSRR.

Porozumienia zawarte przez inne państwa nie zawierały żadnych tajnych protokołów, określających przyporządkowanie całych krajów do stref wpływów. Istnieją tu dwie logiki. Pierwsza to logika opóźniania wybuchu wojny, zyskiwania na czasie (takie jest polityczne i dyplomatyczne znaczenie paktu), druga – logika podziału terytoriów (tajne protokoły). Właśnie dlatego krytyka paktu Ribbentrop-Mołotow oraz jego negatywna ocena prawna i polityczna dokonana przez Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRR są absolutnie uzasadnione. Uchwała Zjazdu głosiła: „podział »stref interesów« między ZSRR i Niemcy oraz inne działania były z prawnego punktu widzenia sprzeczne z suwerennością i niezależnością wielu państw trzecich”, a „decyzja o ich [paktów] podpisaniu (…) została podjęta przez władze i w żadnej mierze nie odzwierciedlała woli narodu radzieckiego, który nie jest odpowiedzialny za ten spisek”.

Pamiętając o Polakach, nie powinniśmy zapominać o bardzo delikatnym kontekście podziału ich kraju w latach 1939-40: ok. 22 tys. polskich żołnierzy rozstrzelało w 1940 r. NKWD.

We wzajemnych pretensjach można zajść daleko. Przypomnieć np., że wojska radzieckie nie przyszły z pomocą powstaniu warszawskiemu. Albo o narzuceniu Polsce komunizmu. Putin twierdzi, że ZSRR „tak naprawdę niczego Polsce nie zabrał”, że Brześć zajęli Niemcy i po prostu oddali go Armii Czerwonej (nawiasem mówiąc, towarzyszyła temu niemiecko-sowiecka parada). Ale kto wtedy zajął inne wschodnie tereny Polski? Z kim walczyli polscy żandarmi w Wilnie? Jak to się stało, że Armia Czerwona w wyniku „wyzwoleńczego pochodu” zajęła terytorium o powierzchni 196 tys. km kw.?

Do słynnego pogromu antyżydowskiego w Jedwabnem – dzieła Polaków, mieszkańców tej miejscowości – doszło w czerwcu 1941 r., kiedy tereny, które zajął ZSRR we wrześniu 1939 r., zostały zajęte przez Niemców. Całe połacie ziem zamieszkanych przez miliony ludzi w „Białorusi Zachodniej” i „Ukrainie Zachodniej” Związek Radziecki zabrał Polsce.

Przyspieszenie „wyzwoleńczego pochodu” Armii Czerwonej było spowodowane – to prawda – głębokim i szybkim ruchem Wehrmachtu z zachodu. Tak się miała dokonać sprawiedliwość w kwestiach terytorialnych, ponieważ teraz de facto granica polsko-radziecka przebiegała wzdłuż linii Curzona, zaproponowanej w trakcie wojny polsko-bolszewickiej lat 1919-21. [Ostatecznie, w wyniku traktatu ryskiego, granica ta biegła ok. 200 km na wschód od linii Curzona; w granicach RP znalazły się m.in. Wilno i Lwów].

W skierowanej do polskiego ambasadora nocie Mołotowa w sprawie przystąpienia Związku Radzieckiego do polskiej kampanii czytamy: „Rząd radziecki nie może być obojętny również na fakt, że nasi ukraińscy i białoruscy pobratymcy mieszkający na terytorium Polski, pozostawieni samym sobie, są bezbronni”. Tak właśnie postrzegali to w ZSRR ci, którzy byli wychowani w surowej wierze komunistycznej – oto chodzi tu o „o objęcie ochroną braci klasowych”.

Ta sama „defensywna” logika zostanie użyta w listopadzie 1939 r., kiedy ZSRR zainscenizował prowokację ze strony Finlandii i rozpoczął z nią wojnę. Przesłanie propagandowej piosenki z tamtych lat „Przyjmij nas, piękna Finlandio” („Prinimaj nas, Suomi – krasawica”) było przejrzyste: „Zabrali wam ojczyznę więcej niż raz – My przybywamy, żeby ją zwrócić”.

Motyw „Nie pozostawiać samym sobie mieszkańców w biedzie” wybrzmiał także wtedy, gdy Rosja przyłączyła Krym (patrz wystąpienie prezydenta Putina z 18 marca 2014 r.).

Argumentując, że Stalin nie miał innego wyboru, niż zawrzeć umowę z Hitlerem, warto wspomnieć, że krajów przyłączonych w wyniku zawarcia paktu nie można traktować jako bufora między Hitlerem i Stalinem. Były to, mimo wszystko, niepodległe państwa, o czym przypomniał przypadek Finlandii, z której sowiecki dyktator chciał uczynić taki właśnie bufor, ale spotkał się z twardym wojskowym oporem.

Argumenty o przymusowym charakterze paktu nie wytrzymują krytyki moralnej. Warto przypomnieć, że po tym, gdy w 1939 r. Stalin i Hitler zostali sojusznikami, ten pierwszy „podarował” drugiemu przetrzymywanych w łagrach niemieckich antyfaszystów. Do lata 1941 r. NKWD przetransportowało do Niemiec setki ludzi: komunistów i Żydów szukających w ZSRR ratunku przed Hitlerem, w większości członków rozbitej przez niego Komunistycznej Partii Niemiec.

Jest też miejsce na krytykę czysto historyczną: podział Europy nie tylko nie przyczynił się do umocnienia zdolności obronnych ZSRR, ale też ułatwił hitlerowcom marsz na wschód w pierwszych tygodniach i miesiącach wojny radziecko-niemieckiej w 1941 r.

Można rozważać kwestię polskiego antysemityzmu jako wyjątkowego zjawiska (którym Polska musi dzisiaj na serio się zająć), ale nie sposób zapomnieć o stalinowskiej powojennej kampanii antysemickiej na wielką skalę. Ani o tym, że w trakcie instalowania w Polsce po wojnie komunizmu antysemityzm stał się jednym z instrumentów czystek w środowisku komunistycznym (patrz Anne Applebaum, „Za żelazną kurtyną. Ujarzmienie Europy Wschodniej 1944-1956”).

Stalin powstrzymywał Hitlera, ale ceną było zbyt bliskie partnerstwo. W wyniku realizacji umowy handlowej z Niemcami od grudnia 1939 do końca maja 1941 r. reżim hitlerowski otrzymał od ZSRR: milion ton produktów naftowych, 1,6 mln ton zboża, 111 tys. ton bawełny, 10 tys. ton lnu, 1,8 tys. ton niklu, 185 tys. ton rudy manganu, 23 tys. ton rudy chromu i 214 tys. ton fosforanów.

Józef Stalin i Joachim von Ribbentrop 23 sierpnia 1939 r. po podpisaniu paktu o nieagresji. Do niedawna to wydarzenie było w Rosji potępiane, dziś jest powodem do dumy. O tej zmianie osobiście zdecydował prezydent Władimir Putin Fot. Bundesarchiv

28 września 1939 r., przy okazji zawarcia traktatu o przyjaźni i granicy między III Rzeszą i ZSRR, Ribbentrop sondował możliwość udzielenia Niemcom przez reżim Stalina pomocy wojskowej. Wedle niemieckiego sprawozdania z rozmowy Stalin powiedział: „Jeśli, wbrew oczekiwaniom, Niemcy znajdą się w trudnym położeniu, mogą być pewne, że naród radziecki przyjdzie Niemcom z pomocą i nie pozwoli, żeby Niemcy zostały stłamszone”.

Naczelny historyk kraju

W spersonalizowanej polityce rosyjskiej fundamentalne znaczenie ma oddziaływanie pierwszej osoby w państwie, prezydenta Putina. To on jest naczelnym historykiem kraju i głównym interpretatorem jego historii. Udział Putina w rytuałach upamiętniających i mitologizujących historię – w paradzie zwycięstwa, w marszach „Nieśmiertelnego pułku”, w rozmowach z prorządowymi historykami i w posiedzeniach z historycznym przesłaniem, np. komitetu organizacyjnego Pobieda [zajmującego się m.in. przygotowaniami do różnych historycznych obchodów] – to główne źródło i wskazówka, jak interpretować historię, sygnał płynący z samego szczytu społeczno-politycznej piramidy.

W dawnych czasach sposób przedstawiania kluczowych epok i postaci rosyjskiej historii także określali często przywódcy państwa rosyjskiego. Zarazem o tym, jak kolejne pokolenia rozumiały historię, decydował podstawowy kurs szkolnej wiedzy historycznej, a także sztuka, literatura i kino („Aleksander Newski” i „Iwan Groźny” Siergieja Eisensteina, „Piotr Pierwszy” Aleksieja Tołstoja). A jednak dzisiejszy system edukacji nie potrafi narzucić jednego obrazu historii, kino „patriotyczne” zaś nie obejmuje całego kraju (ostatni przykład tego rodzaju, film [Andrieja Krawczuka] „Związek Ocalenia”, który pokazuje powstanie dekabrystów jako antypaństwowy spisek i „majdan”, okazał się klapą, widzowie nie dopisali). Dlatego obraz historii tworzy osobiście prezydent. A skandal związany z atakiem na Polskę, która nieoczekiwanie okazała się głównym elementem zdefiniowanej przez Rosję osi zła, stał się oznaką radykalizacji oficjalnej rosyjskiej polityki historycznej.

W tym, że Putin tak bardzo skupia się na kwestii polskiej, można by dostrzec, jak uczyniła np. Anne Applebaum („Putin’s Big Lie”, „The Atlantic” z 5 stycznia 2020 r.), dążenie do podważenia prestiżu Polski. Ale w rzeczywistości ta przesadna „polonizacja” dyskursu historycznego Kremla była skierowana do rosyjskiej opinii publicznej. I co najważniejsze – władze rosyjskie nie chciały, by obchody 75. rocznicy zwycięstwa nad III Rzeszą zostały przysłonięte wnikaniem w szczegóły postępowania Stalina w latach, miesiącach i dniach poprzedzających wybuch II wojny.

Teraz dowiadujemy się od Putina także tego, że sowiecki dyktator „nie splamił się bezpośrednim kontaktem z Hitlerem”. W rezultacie okazuje się, że krytyka paktu Ribbentrop-Mołotow i Stalina to krytyka samego zwycięstwa w wielkiej wojnie ojczyźnianej. W dzisiejszym rosyjskim dyskursie historycznym doprecyzowywanie okoliczności towarzyszących wybuchowi II wojny jest równoznaczne z „rewizją wyników” tej wojny (mimo że początek i rezultat to dwie całkiem różne rzeczy).

Oficjalna narracja Putina radykalnie zmienia wyobrażenia Rosjan o własnej historii. Jest to proces dwuetapowy: po pierwsze, znika wiedza o danym wydarzeniu historycznym. W 2005 r. 31 proc. respondentów „nic nie słyszało” o tajnych protokołach do paktu Ribbentrop-Mołotow, w 2019 już 40 proc. W drugim etapie większość obywateli dowiaduje się o danym wydarzeniu w wersji stworzonej przez oficjalną propagandę.

Rezultatem w przypadku obrazu II wojny światowej jest poparcie dla stalinowskiej wersji obrazu wydarzeń 1939 r.: 53 proc. badanych w 2019 r. przez Centrum Lewady uznało, że „we wrześniu 1939 r. Armia Czerwona zajęła część wschodniej Polski, aby pomóc mieszkającym tam Ukraińcom i Białorusinom” (za wersją, że Polskę podzielili między siebie Hitler i Stalin, było 16 proc. respondentów, 30 proc. (!) miało kłopot z odpowiedzią).

Jeszcze inny przykład to zbrodnia katyńska. Mimo że po odsłonięciu pomnika w Katyniu z udziałem najwyższych urzędników państwowych wiedza o tej zbrodni nieznacznie [w Rosji] wzrosła, na poziomie półoficjalnym (jak w wynika z publikacji, która znalazła się na stronie internetowej państwowej agencji prasowej) do rosyjskiego dyskursu historycznego wraca fałszywa stalinowska wersja, zgodnie z którą to Niemcy zamordowali Polaków w Katyniu.

Opinii publicznej jest skutecznie narzucana teza o „niespodziewanym ataku” Hitlera [na ZSRR w 1941 r.] – część oficjalnej propagandowej wersji historii. W 2019 r. 42 proc. pytanych przez Centrum Lewady wyraziło opinię, że „Armia Czerwona była oszołomiona niespodziewanym atakiem”. Jednocześnie 36 proc. uważa, że „Związek Radziecki nie przygotowywał się do wojny, aby nie sprowokować Niemiec do ataku”. Tylko 21 proc. jest zdania, że dowództwo Armii Czerwonej zostało wykrwawione w czasie stalinowskich czystek – w 2005 r. tak uważało 40 proc. Spadek o 19 punktów procentowych odsetka osób posiadających jako tako prawdziwą wiedzę o kluczowych momentach historii Rosji to poważna sprawa.

Paradoks: im wydarzenia bliższe dzisiejszym czasom, tym ludzie mniej o nich wiedzą. Czasem to po prostu katastrofa, niemal absolutna klęska pamięci historycznej.

Przykładem wojna w Afganistanie. Według Centrum Lewady w 1991 r. tylko 3 proc. respondentów uważało, że konieczne było wysłanie wojsk radzieckich do tego kraju w r. 1979, w 2019 r. odsetek zwolenników inwazji wynosił już 22 proc. Odpowiedź „Nie trzeba było” wybrało odpowiednio 88 i 55 proc. W 1999 r. wkroczenie radzieckich wojsk do Afganistanu za polityczną awanturę wywołaną przez przywództwo ZSRR uznało 58 proc. osób, w 2019 – tylko 34 proc. Wersję, że była to „obrona interesów geopolitycznych” ZSRR, poparło odpowiednio 19 i 33 proc., wersję, że chodziło o „internacjonalistyczny obowiązek” – 12 i 21 proc. Czasami można odnieść wrażenie, że dzisiejsza opinia publiczna podróżuje w czasie. Nagle ląduje to w roku 1939, to w 1979, dokładnie odtwarzając masowy obraz wydarzeń z tamtych lat.

Restalinizacja świadomości

Na razie państwo nie usprawiedliwia Stalina otwarcie i oficjalnie. Ale po pierwsze, nic nie stoi na przeszkodzie nieoficjalnej, „popularnej” stalinizacji, a po drugie, usprawiedliwianie logiki i działań Stalina toruje drogę śmiałym inicjatywom różnych urzędników. Np. deputowany partii komunistycznej Nikołaj Charitonow zaproponował, by w Dzień Zwycięstwa powiesić na pl. Czerwonym portret Stalina. Przewodniczący Dumy Wiaczesław Wołodin zareagował powściągliwie, ale nie wykluczył takiej możliwości: „Wrócimy do tej kwestii, omówimy ją na posiedzeniu Rady Dumy”.

Pełzająca stalinizacja świadomości trwa od wielu lat i przynosi trujące owoce.

Według Centrum Lewady tylko w ciągu jednego roku „szacunek” dla Stalina wzrósł o 12 punktów procentowych – z 29 w 2018 r. do 41 w 2019. Stale rośnie też odsetek tych, którzy pozytywnie oceniają rolę Stalina w życiu kraju: w 2019 r. osiągnął 70 proc. (negatywna ocena zyskała 19 proc. zwolenników). Sukcesy osiągnięte w erze radzieckiej uzasadniają ofiary z ludzi poniesione za stalinizmu – takie jest zdanie 46 proc. respondentów, a przeciwny punkt widzenia ma 45 proc.; w tej kwestii w 2019 r. Rosjanie byli podzieleni na pół.

Od lat stale obecna jest w Rosji tęsknota za rządami silnej ręki i szeroko zakorzenione, wyidealizowane przekonanie, że to właśnie stalinowski typ polityki może zapewnić w kraju „porządek”. Wychodzi jej naprzeciw płynący „z góry” przekaz, by interpretując historię, tworzyć korzystny dla Stalina obraz. Stąd robiący wrażenie wzrost odsetka tych, którzy mają pozytywny stosunek do Stalina.

I jeszcze jedno charakterystyczne zjawisko: w wyniku starań propagandy coraz więcej osób uważa, że inne kraje są wrogie Rosji i nie życzą jej dobrze. O ile w 1994 r. z opinią tą zgodziło się w pewnym stopniu 42 proc. respondentów, to w 2019 już 73 proc. Odsetek osób, które nie podzielają tej opinii, zmniejszył się z 45 do 25 proc.

Wielka wojna ojczyźniana

Kolejnym ważnym zadaniem, jakie stoi przed Putinem, jest to, by w głoszeniu tego dyskursu historycznego nie pozostać osamotnionym. Dlatego szuka sojuszników wśród przywódców krajów Wspólnoty Niepodległych Państw, podkreślając, że „w końcu jesteśmy Związkiem Radzieckim”. A to oznacza, że wszystkie byłe republiki ZSRR muszą trzymać się jednolitej polityki historycznej.

To nie przypadek, że 20 grudnia 2019 r., podczas nieformalnego szczytu WNP w Petersburgu, Putin wygłosił w obecności kolegów prezydentów „prelekcję” na temat historii II wojny światowej. Wysunięta przez Rosję inicjatywa, by powołać komisję historyków z krajów WNP, także świadczy o dążeniu do stworzenia jednego dyskursu historycznego przynajmniej w części obszaru byłego ZSRR.

Obraz historii, jaki tworzy sobie przeciętny Rosjanin, to niemal dosłowna kalka tego, co myśli o historii jeden człowiek, pierwsza osoba w państwie. A w centrum tego obrazu stoi postać Stalina, a ściślej logika jego słów i działań, przede wszystkim przed II wojną światową i w jej trakcie. Z punktu widzenia historiografii, u swych podstaw, taka jest sowiecka koncepcja rozumienia wojny. Sowieckie imperium już nie istnieje, ale bóle fantomowe po nim mają bardzo duży wpływ na masową świadomość Rosjan.

Dominujące w Rosji narracje historyczne są imperialne. Za pomocą historii rosyjskie władze „przywracają” wyobrażone imperium. Co więcej, tej wersji historii, która została sformułowana w czasie wielkiej wojny ojczyźnianej, gdy dyskurs marksistowsko-leninowski nie wystarczał, by utrzymać moralną i polityczną jedność narodu radzieckiego, więc nacisk położono na głoszenie chwały wyzwolenia przyniesionego przez wojsko.

Dzisiejszy panteon bohaterów historycznych tworzą ci sami ludzie, których nazwiska Stalin wymienił w przemówieniu wygłoszonym 7 listopada 1941 r., podczas defilady Armii Czerwonej. Historia Rosji zaczęła wtedy odgrywać w dosłownym sensie rolę mobilizacyjną: Stalin mówił: „Niech obraz męstwa naszych wielkich przodków – Aleksandra Newskiego, Dymitra Dońskiego, Kuźmy Minina, Dymitra Pożarskiego, Aleksandra Suworowa, Michaiła Kutuzowa – będzie dla was natchnieniem w tej wojnie!”.

W wystąpieniu radiowym 22 czerwca 1941 r. Wiaczesław Mołotow odwołał się do wojny ojczyźnianej 1812 r. jako do przykładu wojny obronnej i sprawiedliwej: „Nie pierwszy raz przychodzi naszemu narodowi mieć do czynienia z atakującym go pełnym pychy wrogiem. W swoim czasie nasz naród odpowiedział na kampanię wojenną Napoleona w Rosji wojną ojczyźnianą i Napoleon poniósł klęskę”.

Jak zauważa historyk Oleg Budnicki, do 1938 r. termin „wojna ojczyźniana” był używany w ZSRR jedynie w znaczeniu „burżuazyjno-szlachecka”. Jednak w 1941 r. marksizm-leninizm musiał się posunąć i oddać pole terminowi wziętemu z historii narodowej, a nie sowieckiej. Formuła patriotyczna znalazła swój ostateczny kształt już 23 czerwca 1941 r. w zamieszczonym w „Prawdzie” artykule Jemieljana Jarosławskiego „Wielka Wojna Ojczyźniana narodu radzieckiego”. Także tzw. konwencje werbalne – czytelne formuły niezmieniane przez dziesięciolecia – są sposobem utrwalania jednolitej świadomości historycznej narodu.

Prezydent stale przypomina, że Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem, przywracając w ten sposób do życia tradycyjną imperialną ideę troistej jedności Rosjan, Ukraińców i Białorusinów (utrwalone jest też w tradycji przeciwstawianie narodowi polskiemu narodu ukraińskiego i białoruskiego jako ofiar „polskiej szlachty”; wedle terminologii sowieckiej ciemiężcami tych dwóch ostatnich narodów byli „polscy dziedzice” czy też „polskie pany”). Okazuje się, że ani dzisiejsza państwowość ukraińska, ani białoruska nie są pełnowartościowe – zarówno Ukraina, jak i Białoruś należały w przeszłości i powinny należeć nadal do imperium rosyjskiego.

Granice tej wyimaginowanej imperialnej Rosji to tzw. świat rosyjski (russkij mir). Ale znowu, zgodnie z tradycją ustanowioną jeszcze przez Katarzynę Wielką, granice „świata rosyjskiego” powinny pokrywać się z granicami państwa rosyjskiego, naród rosyjski bowiem to to samo co państwo rosyjskie. Dla historii państwa rosyjskiego miastem kluczowym jest Kijów. Nie mniej ważne dla utwierdzenia imperium były np. Krym i Odessa. To wszystko są części „świata rosyjskiego”.

Bój na pomniki i archiwa

Wojna pamięci przybiera bardzo wyraziste formy, jej „bronią” są pomniki i materiały archiwalne. Regularnie pojawiają się doniesienia o „oddolnych” inicjatywach wznoszenia pomników Stalina. Dzieje się tak głównie na tych terenach, na których silna jest Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej – w Nowosybirsku, Wołgogradzie, w siedmiu miastach Jakucji itd. Od władz lokalnych zależy, czy to panoszenie się „stalinowskich biesów” jest dozwolone, czy nie.

A oto przypadek innej natury, ale także ilustrujący zjawisko używania pomników jako broni.

W listopadzie 2019 r. w Czechach Pavel Novotný, burmistrz peryferyjnej praskiej dzielnicy Reporyje, wystąpił z pomysłem umieszczenia na terenie jego jednostki administracyjnej pomnika lub tablicy pamiątkowej dla własowców.

Żołnierze kolaboranckiej rosyjskiej armii RONA uczestniczyli w powstaniu praskim w 1945 r. i rzeczywiście przyczynili się w znacznym stopniu do wyzwolenia Pragi. Oddziały 1. Frontu Ukraińskiego pod dowództwem marszałka Iwana Koniewa weszły do miasta już oczyszczonego z hitlerowców. 187 własowców, a ściślej żołnierzy dywizji Siergieja Buniaczenki, pochowano w masowym grobie w Pradze.

Inicjatywa Novotnego pozostałaby niezauważona, gdyby ambasada rosyjska w Czechach nie oprotestowała tej akcji, a rosyjski MSZ nie ogłosił, że to kolejny akt „pisania historii na nowo”. Dzięki walce rosyjskiej dyplomacji o „prawdę historyczną” Pavel Novotny zyskał światową sławę, a jego głównym zajęciem stało się udzielanie wywiadów.

Od kiedy, poczynając od grudnia 2019 r., Putin zaczął się odwoływać do materiałów archiwalnych, zakładając z góry, że są one obiektywne, władze rosyjskie zaczęły wykorzystywać archiwa w wojnie o pamięć. W interpretacji prezydenta (styczeń 2020 r.) brzmi to tak:

„Z pewnością stworzymy centrum dokumentów archiwalnych, filmów i materiałów fotograficznych i zamkniemy usta tym, którzy próbują pisać historię na nowo, przedstawiać ją w fałszywym świetle i pomniejszać rolę naszych ojców, naszych dziadków, naszych bohaterów, którzy ginęli, broniąc swojej ojczyzny i broniąc całego praktycznie świata przed »brunatną zarazą« – przed nazizmem” (spotkanie z weteranami wielkiej wojny ojczyźnianej i przedstawicielami organizacji patriotycznych, 18 stycznia 2020 r.).

Najbardziej charakterystyczny ruch w wojnie archiwów wykonało rosyjskie ministerstwo obrony, które w 75. rocznicę wyzwolenia Warszawy, 17 stycznia 2020 r., odtajniło materiały o powstaniu warszawskim. Ministerstwo wróciło do starego sporu, czy słusznie Armia Czerwona nie przyszła z pomocą walczącym w Warszawie powstańcom: wojska radzieckie stały na prawym brzegu Wisły, na Pradze, ale nie pomogły głównej sile powstania – Armii Krajowej, która wykonywała rozkazy polskiego rządu na uchodźstwie.

– W czasie powstania warszawskiego „Armia Czerwona – powiedział wtedy polski wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński – stała i patrzyła z drugiego brzegu Wisły na to, jak Warszawa jest niszczona”. Mówił też: „17 stycznia 1945 r. to nie było wyzwolenie, tylko przyniesienie nowej niewoli komunistycznej”.

Rosyjskie ministerstwo obrony nie tylko odtajniło materiały – ich publikacji towarzyszyła namiętna przedmowa, wedle której powstanie było słabo przygotowane, bez liczenia się z możliwościami Armii Czerwonej, a jego dowódcy generalnie niemal celowo skazali sprawę na porażkę. Taką ocenę strona polska musiała uznać za bezpośrednią obrazę pamięci tych, którzy zginęli w powstaniu – bo pozostaje ono dla Polaków jednym z fundamentów tożsamości narodowej.

Wybuch powstania, które zaczęło się 1 sierpnia 1944 r., sprowokowały klęski Wehrmachtu. Polski rząd na uchodźstwie obawiał się narzucenia Polsce komunizmu i dlatego starał się powołać w Warszawie polskie organy władzy, zanim wkroczy do niej Armia Czerwona. Wydarzenia 1939 r. i faktyczny rozbiór Polski dokonany przez Hitlera i Stalina kazały Polakom odnosić się z nieufnością do armii, która podobno niosła im wyzwolenie. Ale dla zwykłych uczestników powstania nie miało to wtedy większego znaczenia. Potrzebowali wsparcia, a w tym momencie w Warszawie Polacy walczyli z Niemcami, nie z Sowietami.

Jak czytamy w innym, dawno temu opublikowanym dokumencie z archiwum FSB („Raport końcowy gubernatora dystryktu warszawskiego L. Fischera dla gubernatora generalnego ministra Rzeszy d-ra Franka”, grudzień 1944 r.), Armia Krajowa i Armia Ludowa reprezentowały różne odłamy polskiego społeczeństwa, odpowiednio nacjonalistyczny i prokomunistyczny, jednak „bez względu na różnice ideowe zmierzały do osiągnięcia jednego głównego celu: obalenia panowania niemieckiego”.

Odtajnione materiały rosyjskiego ministerstwa obrony zostały przedstawione jako ostatnie i decydujące słowo, jeśli idzie o archiwalny opis wydarzeń. Tymczasem okoliczności wybuchu powstania warszawskiego, w tym materiały archiwalne, są dobrze znane, zostały opisane i zbadane. Istnieje gigantyczna liczba dokumentów [dotyczących tych spraw], z różnych stron – niemieckiej, polskiej, rosyjskiej. Wystarczy wspomnieć o grubym tomie „Powstanie Warszawskie 1944 w dokumentach z archiwów służb specjalnych”, opublikowanym w 2007 r. w Moskwie i w Warszawie w wersji dwujęzycznej, dzięki współpracy kilku instytucji z obu krajów, w tym rosyjskiego FSB (kilkanaście lat temu było to jeszcze możliwe).

Opieranie się na kilku raportach, które jedynie uzupełniają dobrze znany obraz, upolitycznianie swego stanowiska, a nawet przedstawianie owych dokumentów jako sensacyjnego odkrycia historycznego – tu już wchodzimy na teren spekulacji politycznych. Warto przypomnieć, że kiedy rozpoczęła się wojna archiwów, tomy sprawy katyńskiej nie zostały odtajnione.

W styczniu 2020 r. obchodzono kolejną rocznicę: 75 lat od aresztowania Raoula Wallenberga. Tego Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, Szweda, który uratował tysiące Żydów, a następnie został zlikwidowany przez Stalina, uhonorowano w wielu miastach na całym globie, także w Warszawie. Ale w Rosji tej tragicznej daty nie zauważono.

Od lat krewni Wallenberga dobijają się u strony rosyjskiej, aby odtajniła dokumenty jego sprawy, ale napotykają ogromny opór machiny państwowej i sądowej.

Licytacja na ofiary

Kolejną technologią rosyjskiej polityki historycznej jest „dememorializacja” miejsc pamięci. Na przełomie listopada i grudnia 2019 r. wybuchł konflikt w Twerze [w czasach ZSRR Kalinin]: tutejsza prokuratura zażądała od władz miasta zdemontowania tablic pamiątkowych umieszczonych na budynku Uniwersytetu Medycznego, gdzie w marcu 1940 r. (mieścił się tam wówczas zarząd kalinińskiego NKWD) zostało rozstrzelanych 6295 polskich jeńców wojennych – więźniów obozu w Ostaszkowie. „Nagle” pojawiły się wątpliwości, czy to na pewno w tym budynku zginęli. Mówiono też, że w latach 1991-92 tablice zostały tu umieszczone z naruszeniem prawa. [Tablice zostały ostatecznie zdemontowane wiosną 2020 r.].

Próby usuwania śladów historii w miejscach pamięci to nie wszystko. Jeśli nie da się tych śladów całkowicie usunąć, trzeba im przeciwstawić inne wątki historyczne. Zaczyna się tzw. konkurencja ofiar.

Obok pomnika ofiar represji na cmentarzysku Sandarmoch w Karelii działacze prokremlowskiego Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego rozkopują groby i odkrywają w nich rzekome szczątki żołnierzy Armii Czerwonej zabitych przez Finów podczas wojny zimowej (teoretycznie jest to całkiem prawdopodobne, ale nie ma tu nic nowego).

Według tej samej technologii à la Sandarmoch organizacje „patriotyczne” próbują działać w rejonie Tweru, rozpoczynając poszukiwania szczątków żołnierzy Armii Czerwonej (tu również nie ma żadnej tajemnicy – ranni rzeczywiście umierali w lokalnych szpitalach).

Nie wiadomo, co właściwie można udowodnić w ten sposób. Nie ma sensu licytowanie się, jakich ofiar było więcej. Biorąc pod uwagę masowy charakter egzekucji, ten rodzaj zabójstw obiektywnie „bierze górę”. Dowodzenie, że niektóre ofiary (polegli żołnierze) są ważniejsze lub lepsze od innych (represjonowanych), jest absurdalne i niemoralne. Niemniej jednak jest to jedna z taktycznych zasad w wojnie o pamięć.

Szantaż moralny i traumy

Kolejną sztuczką używaną w wojnie o pamięć jest szantaż moralny. Niemoralne jest krytykowanie naszego zwycięstwa, „kleju” narodu, i szczegółowe wyliczanie jego ceny. Okazuje się, że niemoralne jest także krytykowanie Stalina, głównego autora i scenarzysty triumfu ZSRR w wielkiej wojnie – chociaż sam Generalissimus starał się nie poświęcać zbytniej uwagi zwycięstwu. Za jego rządów nie było to święto – dzień wolny, a do zwycięskich dowódców wojskowych odnosił się z wielką niechęcią. Dopiero za Breżniewa kult zwycięstwa powrócił jako sposób legitymizacji późnego reżimu sowieckiego. Niemal w tych samych historycznych ramach, które powstały w okresie Breżniewa, patrzy się na wielką wojnę ojczyźnianą dzisiaj – następuje jeszcze większa rytualizacja uroczystości oraz aktów zbiorowej żałoby i upamiętniania.

Wojna staje się zbiorową traumą jednoczącą naród. Prywatna pamięć o wojnie, o jej niuansach i sprzecznościach, znika, a większość populacji nie jest skłonna do zagłębiania się w szczegóły.

Powstałe w ten sposób puste przestrzenie wypełnia oficjalna interpretacja zbiorowej traumy jako części wyniesionej na ołtarze historii.

Trauma jest w tym przypadku właściwością obronnego i sprawiedliwego charakteru wojny. Odpowiada to oczywiście prawdzie, jeśli idzie o początek wielkiej wojny ojczyźnianej. Ale już nie o początek II wojny światowej w 1939 r., kiedy to rządzony przez Stalina ZSRR działał jako agresor (wojna radziecko-fińska 1939-40, zajęcie krajów bałtyckich i Besarabii, rozbiór Polski dokonany przez Hitlera i Stalina zgodnie z tajnymi protokołami).

Dla dzisiejszej oficjalnej rosyjskiej propagandy – zwłaszcza w sytuacji, gdy Rosja Putina przeciwstawia się zbiorowemu Zachodowi – ważne jest to, żeby trzymać się narracji obronnej przy ocenie złożonych problemów związanych z początkiem II wojny światowej, a zwłaszcza wzajemnych relacji z Polską.

Polska końca lat 30. XX wieku nie jest już ofiarą, ale agresorem działającym w zmowie z Niemcami i jednym z uczestników rozbioru Czechosłowacji. Zgodnie z tą logiką rok 1939 jest częścią traumy roku 1941. Co właśnie trzeba udowodnić – i wokół tego koncentrują się wszystkie wysiłki propagandowe tych, którzy prowadzą wojnę o pamięć.

Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jeden punkt. Szczególny propagandowy nacisk na defensywny charakter działań przywódców ZSRR w latach poprzedzających wojnę osłabia nieco efekt innej narracji, która jest w ideologii sowieckiej niezwykle ważna. Ta inna narracja kładzie nacisk na wyzwoleńczy charakter wielkiej wojny ojczyźnianej – np. w uchwale Komitetu Centralnego KPZR z 31 maja 1984 r. „W 40. rocznicę zwycięstwa narodu radzieckiego w wielkiej wojnie ojczyźnianej 1941-1945”. Padają w niej m.in. słowa, że „Zwycięstwo (…) zostało osiągnięte przez naród radziecki w imię pokoju i życia na ziemi. To, że została wybawiona od groźby faszystowskiego zniewolenia i że jest wolna, ludzkość zawdzięcza w ogromnej mierze pierwszemu państwu socjalistycznemu na świecie”.

Nie jest tak, że dzisiaj nie sięga się w ogóle po tezę o wyzwoleniu, ale wyraźnie mniej chętnie niż po refleksję na temat defensywnej natury polityki Stalina w przededniu wojny.

Blokada Leningradu jak Holocaust

Z tej samej sfery – wykorzystywanie przez rosyjską oficjalną propagandę tematu Holocaustu. Wątek ten do niedawna nie był w żaden sposób poruszany (i z małymi wyjątkami nie mógł być intensywnie wykorzystywany w czasach sowieckich), ale teraz nagle pojawił się w centrum wojny o pamięć. Przykładem sięgnięcia po ten wątek (w ostatnich latach niezwykle głęboko poświęcili się mu historycy) było przemówienie Władimira Putina wygłoszone 23 stycznia 2020 r. podczas V Światowego Forum Holocaustu w Jerozolimie, poświęconego 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz.

W oczach świata zewnętrznego, a zwłaszcza rosyjskiej publiczności, Putin niewątpliwie pokonał polskiego prezydenta Andrzeja Dudę w „starym wewnątrzsłowiańskim sporze”. W swoim przemówieniu na forum wyraźnie wskazał na Polaków, Ukraińców, Litwinów i Łotyszów jako na „wspólników” i „współpracowników” nazistów. Z trudem można uznać Dudę, rocznik 1972, za „współpracownika”, ale biorąc pod uwagę kontekst dyskusji, w którym prezydent Rosji pogrążył narody polski i rosyjski, oraz intensywność emocji wokół początku II wojny światowej, aluzja okazała się całkowicie przejrzysta.

Mieszkańcy Leningradu zbierają wodę z dziur w asfalcie powstałych w wyniku ostrzału. Trwająca 2,5 roku blokada miasta pochłonęła 1,5 mln ofiar. Rosyjska propaganda niechętnie zajmuje się tą tragedią, łatwiej czcić zwycięstwa Fot. domena publiczna

Wydawało się, że w roku 2020 obecny jest rok 1945. W rezultacie Putin sprawiał wrażenie jubilata: izraelscy urzędnicy, tacy jak [ówczesny] minister spraw zagranicznych Israel Katz, dziękowali mu za uwolnienie Auschwitz przez Armię Czerwoną. Wyglądało to tak, jak zauważył ironicznie komentator gazety „Haarec” Ofer Aderet, jakby to rosyjski prezydent osobiście otworzył bramy obozu w Auschwitz. Właśnie tego potrzebuje Putin w roku 75. rocznicy zwycięstwa – roku wielkiej mobilizacji politycznej w związku z wprowadzaniem poprawek do konstytucji [dających Putinowi praktycznie władzę do 2036 r.], walki z „fałszowaniem historii” i pompowania notowań w sondażach.

Po raz kolejny dokonujemy zastrzeżenia – oddzielamy tu merytoryczną i propagandową stronę zagadnienia: z moralnego punktu widzenia polityka upamiętniania Holocaustu jest czymś absolutnie bez zarzutu.

Swojej oficjalnej polityki historycznej dzisiejsza Rosja broni, używając jak żywej tarczy świętej pamięci o wydarzeniach jednoczących naród (a nie jeden naród, jak mówimy w przypadku Holocaustu). Wedle dzisiejszej konstrukcji blokada Leningradu [w czasie II wojny] stoi na równi z Holocaustem. Takie zestawienie pojawiło się w przemówieniu Putina wygłoszonym podczas jerozolimskiego forum i naturalnie nie było to typowe dla sowieckiego dyskursu historycznego.

Są rzeczą znaną niezwykle delikatne spory wokół blokady Leningradu, w tym dyskusja na temat dostarczania drożdżowych bab ludziom stojącym na czele [głodującego] miasta. Brak [w Rosji] zachęt do wnikania w szczegóły historii blokady, która jest przekształcana z sacrum w sensie ludzkim w sacrum w nieco uproszczonym sensie politycznym.

Reżyser Andriej Zwiagincew nie mógł znaleźć producenta dla swojego filmu o blokadzie – ci, którzy mu odmawiali, bali się nieuniknionego konfliktu z instytucjami państwowymi. Film Aleksieja Krasowskiego „Prazdnik” [„Święto”], którego tematem jest specjalna aprowizacja dla wysokiej rangi urzędników w czasie blokady, został uznany za bluźnierczy.

Na laureatkę rosyjskiego Bookera Jelenę Czyżową (autorkę wspaniałej książki „Miasto opisane z pamięci” o trawiącej mieszkańców Leningradu traumie blokady przekazywanej z pokolenia na pokolenie) złożony został donos do Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej w związku z opublikowaniem przez nią eseju „Moja pamięć blokady”; członkowie parlamentu zmieszali ją z błotem.

Dlaczego? Żeby bronić Stalina. Jeśli krytykujesz Stalina, krytykujesz nasze zwycięstwo. Taki jest ostateczny rezultat polityki historycznej Putina.

Ta sama Czyżowa pisała o tym, co najbardziej przeszkadza w mówieniu o tragedii Leningradu – o wewnętrznym ludzkim bólu i zewnętrznej cenzurze: „Teraz rozumiem, że pamięć mojej rodziny o blokadzie była zamknięta z dwóch stron: od wewnątrz i od zewnątrz. Od wewnątrz, bo blokada jest bólem, o którym trudno, strach mówić, a z zewnątrz, bo bali się powiedzieć »coś niepotrzebnego« – już podczas wojny blokada była tematem podlegającym cenzurze, państwo robiło wszystko, żeby ukryć prawdę” (przekład Sergiusza Kowalskiego).

Istnieje prawdziwa blokada, ale istnieje też jej oficjalnie uznany i popierany [fałszywy] opis. Istnieje Holocaust, który ma służyć rozwiązywaniu zadań polityczno-propagandowych. A zdarzył się naprawdę. Jest pewien specjalny porządek – możesz kogoś lub coś przywołać z patosem i smutkiem, a kogoś lub coś innego nie. Hierarchii świętokradztwa oraz granic moralnych nie wyznacza społeczeństwo, ale państwo przy pomocy mediów, struktur rządowych i urzędników.

Cwaniacka dekada

W walce o czystość historii państwo wyraźnie określa swoich wrogów. Jednym z nich jest Memoriał, organizacja niszczona na zimno wysokimi grzywnami za brak na jej stronach w sieci informacji, że jest „zagranicznym agentem”. Gromadzenie wiedzy o represjach i przechowywanie pamięci o nich to sfera, której państwo nie potrafi jeszcze zmonopolizować i „oczyścić”, ale aktywnie eliminuje niezależnych graczy z tego pola.

Kolejny przykład traumy, tym razem w wysokim stopniu wyimaginowanej. Także ona służy legitymizacji obecnego reżimu politycznego, wedle logiki: kiedyś było źle, teraz jest dobrze, przedtem zostaliśmy upokorzeni, a teraz odzyskaliśmy wielkość. Chodzi o „rozpad ZSRR” i koncept „cwaniackich lat 90.”. W świadomości historycznej pęknięcie biegnie właśnie tutaj. Ważnym wątkiem w dyskursie historycznym Putina jest przedstawianie lat 90. XX wieku jako czasu absolutnego chaosu i postimperialnego upokorzenia, z którego to stanu Putin wyprowadził osobiście naród rosyjski. Najważniejsza idea, na której opiera się osobisty wizerunek polityczny i charyzma Putina, to przeciwstawianie epoki chaosu i upadku dobrobytowi i porządkowi, jakie mają panować w Rosji dzisiaj.

Przedstawiając lata 90. jako traumę, także tym pokoleniom, które ze względu na wiek tego czasu nie pamiętają, ci, którzy manipulują świadomością, wciągają ogromne masy ludzi we wspólne przeżywanie owej traumy. To prawda, nie wszyscy mogą ją postrzegać jako zbiorowy, a czasem osobisty żal, który jest charakterystyczny dla doświadczenia wielkiej wojny ojczyźnianej, podstawy samookreślenia się Rosjan.

Zniekształcony obraz lat 90., zgodnie z którym był to czas upokorzenia i upadku, głęboko przeniknął do „zbiorowej nieświadomości” narodu. Latom 90. przypisane zostały trwale określenia w rodzaju „cwaniackie”, „bandyckie”.

Młode pokolenie uważa mitologię kryjącą się w tej zbiorowej, wyimaginowanej traumie za coś oczywistego. Przedstawiciel nowej generacji podczas spotkania Putina ze studentami czołowych uniwersytetów, uczniami, nauczycielami i mentorami (22 stycznia 2020 r.) zdefiniował to tak: „W latach 90., według moich rodziców, strach było wyjść na ulicę”.

Prezydent nie spierał się z taką interpretacją, chociaż sam jest politycznym produktem lat 90. i, by tak rzec, spersonalizowanym zwieńczeniem historii tego czasu, jeśli go rozumieć jako rozwój kapitalizmu państwowego. Nie wspominając już o tym, że w tamtych latach nie było problemu z „wyjściem na ulicę”.

Co mówią historycy

Jak sami historycy odnoszą się do polityki historycznej? Niektórzy udają, że jej w ogóle nie ma – to taka forma demonstracyjnej naukowej powściągliwości – chociaż taka postawa jest prawdopodobnie wyjątkiem od reguły. Wynika to z niedawnych badań Wolnego Towarzystwa Historycznego i Centrum Lewady, przeprowadzonych pod patronatem Komitetu Inicjatyw Obywatelskich [Aleksieja Kudrina].

Raport „Historycy we współczesnej Rosji. Struktura i samookreślenie się tej społeczności” został oparty na badaniu, w którym respondentami byli profesjonalni historycy.

Generalnie największą trudność z udzieleniem odpowiedzi społeczność historyków miała w przypadku pytań „Co postrzegasz jako optymalną politykę historyczną, którą państwo powinno prowadzić?” i „Dlaczego państwo powinno lub nie powinno prowadzić polityki historycznej?”.

Historycy nie postrzegają siebie jako siły, która mogłaby wpływać na historyczną świadomość społeczeństwa – i jest to pośrednie przyznanie, że decydują o niej władze państwa:

68 proc. respondentów uważa, że ich wpływ jest w tej sferze słaby. Jednocześnie 43 proc. twierdzi, że najpoważniejszym problemem tej grupy zawodowej jest zaangażowanie polityczne historyków.

84 proc. ankietowanych historyków uważa, że problemem jest okoliczność, iż „społeczeństwo i państwo zwykle nie biorą wystarczająco pod uwagę lekcji historii” i „wyciągają błędne wnioski z lekcji historii”. W przeważającej części (51 proc.) respondenci są zdania, że istnieje naprawdę coś takiego jak zamówienie państwowe na uzasadnienia historyczne służące rozwiązywaniu aktualnych problemów politycznych.

Cechy polityki historycznej państwa rosyjskiego historycy opisują tak:

– „Ma ona na celu ukształtowanie obrazu specjalnej rosyjskiej drogi” – 61 proc.;

– „Ma na celu uzasadnienie obecnej polityki wewnętrznej i zagranicznej” – 59 proc.;

– „Ma na celu kształtowanie świadomości izolacjonistycznej” – 56 proc.

Jeden z respondentów ironicznie nazwał politykę historyczną władzy „klioterapią”.

Odpowiedzi na pytanie „Czy państwo powinno prowadzić politykę historyczną?” były następujące:

– „Powinno” – 38 proc.;

– „Nie powinno” – 44 proc.;

– „Trudno powiedzieć” – 18 proc.

Jednocześnie niektórzy historycy nie mają na myśli manipulacyjnej roli polityki historycznej, ale jej pewną funkcję wychowawczo-edukacyjną.

Są też i takie opinie:

– „Uważam, że państwo nie powinno prowadzić polityki historycznej, ponieważ pociąga to za sobą umocnienie ideologii państwowej, czego zabrania wprost Konstytucja Federacji Rosyjskiej”;

– „W zasadzie nie powinno być państwowej polityki historycznej”.

Tyłem do przyszłości

Historyczna tożsamość nowej Rosji jest negatywna. Jeśli uznać rozpad ZSRR za największą katastrofę XX wieku, to Federacja Rosyjska, która powstała na jego ruinach, jest rodzajem „subpaństwa”. Zgodnie z tą logiką czymś takim była ona w latach 90.; była w stanie się odrodzić dopiero wtedy, gdy stała się „great again” [„znowu wielka”], to znaczy podobna do Związku Radzieckiego: odziedziczyła po nim historyczne mity i narracje i przekształciła je w mity i narracje oficjalne.

I tak oto u podstaw świadomości historycznej dzisiejszej Rosji leży wychowanie poprzez propagandę i masowe usuwanie z pamięci szczegółów najważniejszych wydarzeń: II wojny światowej, stalinizmu i późnego okresu sowieckiego.

Tak też się rodzi duma z historii kraju na zasadzie negatywnej, obronnej, poprzez zbiorowe przeżywanie traum wielkiej wojny ojczyźnianej i lat 90. XX wieku:

zostaliśmy zaatakowani wtedy i jesteśmy atakowani teraz, byliśmy upokarzani wtedy i próbują nas znowu upokorzyć – ale mimo wszystko staliśmy się silni i teraz jesteśmy w stanie przetrwać, zachowując niezależność i suwerenność.

A jakby co, „stać nas na powtórkę” – oto straszna formuła tego zbiorowego wyrzucenia z pamięci szczegółów i okropności wielkiej wojny.

(W zeszłym roku na pomniku w pobliżu stacji w Prochorowce, gdzie w 1943 r. odbyła się słynna bitwa pancerna, ktoś namalował napis farbą olejną: „Hansy i Fryce! Nigdy tego nie zapomnicie! A jak będzie trzeba, przyjdziemy znowu”).

Masowa świadomość w zasadzie potrzebuje ideologicznych kul, na których może się oprzeć: jak myśleć, jakiego punktu widzenia się trzymać, jak interpretować historię, o czym pamiętać i o czym zapomnieć. Tam, gdzie powinna znajdować się pamięć, w systemie masowych wyobrażeń znajduje się jej proteza – dostarczona za darmo, a ściślej narzucona przez państwo. I wtedy masowemu człowiekowi łatwiej jest poruszać się w przestrzeni społecznej i politycznej.

Zapomnienie i trauma to chwiejne ideologiczne fundamenty rozwoju.

Powrót dawnej świetności i przeciwstawianie własnej tradycji Obcemu i Innemu, podział narodu na ten czysty (uznający zmitologizowaną historię) i nieczysty („fałszujący” i „przepisujący” ją) – to wszystko cechy polityki, która zwróciła się w przeszłość i odwróciła się od przyszłości.

Rosja nie potrzebuje takiej polityki historycznej jak ta dzisiejsza, propagandowo-mitologicznego autoramentu, tylko polityki, która stara się przezwyciężyć trudną przeszłość. Nie potrzebuje też „solidarności anamnestycznej” (termin Jürgena Habermasa) w zapominaniu o niewygodnej przeszłości, tylko konsekwentnej pracy nad jej przezwyciężaniem oraz gwarancji wolności badań i wypowiedzi na temat trudnych kwestii historycznych.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com