Polacy byli przekonani, że Żydzi porywają chrześcijanki i robią z nich prostytutki

Polacy byli przekonani, że Żydzi porywają chrześcijanki i robią z nich prostytutki

Joanna Banaś


‘Handel żywym towarem’. Okładka broszury Katolickiego Towarzystwa Opieki Dworcowej z 1914 r. (Fot. Polona / domena publiczna)

Na przełomie XIX i XX w. Polacy byli przekonani, że żydowskie szajki dybią na młode chrześcijanki, by przemocą lub podstępem wywieźć je do domów publicznych w Ameryce Południowej i zrobić z nich prostytutki.

*

Gazety informowały, że co roku do Warszawy zjeżdżali się właściciele domów publicznych z Argentyny i ich przedstawiciele szukający świeżego „towaru”. „Panowie kupcy słyną z wykwintnego stroju i świetnej biżuterii. Spotkać ich można w teatrach, kabaretach, kawiarniach i miejscach uciech wszelakich, gdzie rozpierają się ostentacyjnie, mówiąc ze sobą po hiszpańsku, jakkolwiek rodowitym ich językiem jest ponoć żargon żydowski” – relacjonował w 1913 r. dziennikarz o pseudonimie „Ordon”.

Aleksandra Jakubczak, hebraistka i historyczka, doktorantka Uniwersytetu Columbia, zamierzała napisać książkę o międzynarodowym handlu kobietami na przełomie XIX i XX w. Jednak po analizie źródeł zmieniła plany: postanowiła zweryfikować mit o powszechności tego procederu na ziemiach polskich i udziale w nim Żydów. W swojej książce „Polacy, Żydzi i mit handlu kobietami” dowodzi, że na wyolbrzymienie skali tego przestępczego biznesu miały wpływ tendencyjne doniesienia mediów i zwalczających go organizacji oraz antysemicka propaganda.

Inne czasy, inne obyczaje

Mit handlu żywym towarem w Europie i na ziemiach polskich narodził się w okresie przemian społecznych – migracji z terenów wiejskich do miast, także samotnych kobiet, oraz emigracji zarobkowej do krajów sąsiednich i za ocean.

W dużych miastach kobietom trudno było o zatrudnienie – w Warszawie na przełomie wieków pracowało niemal 94 proc. mężczyzn między 20. a 39. rokiem życia, ale tylko 37 proc. kobiet. Dziewczyny ze wsi, które znajdywały pracę jako służące, często najpierw padały ofiarą przemocy seksualnej ze strony pracodawców, by później – psychicznie złamane – decydować się na dorabianie na ulicy czy w lupanarze.

Wcześniej domy publiczne mieściły się raczej przy koszarach, na peryferiach, ale w miarę rozwoju miast, znalazły się w ich centrach.

Popyt na usługi prostytutek zwiększał się, bo z jednej strony norma obyczajowa zabraniała współżycia przed ślubem, a z drugiej – ze względów ekonomicznych – ludzie pobierali się w coraz późniejszym wieku.

Organizacje walczące z handlem kobietami jako jeden z celów postawiły sobie edukację Fot. Polona / domena publiczna

Rozwojowi branży usług seksualnych towarzyszył ruch sprzeciwu wobec tej działalności. Głównie w obawie przed chorobami wenerycznymi próbowano ograniczać funkcjonowanie domów publicznych za pomocą wprowadzania limitów liczby prostytutek czy obowiązkowych badań i kontroli. Wyzysk kobiet określano jako białe niewolnictwo, powstawały więc towarzystwa abolicjonistyczne, które domagały się delegalizacji domów publicznych.

Dodatkowo na ziemiach polskich pojawiał się narodowy aspekt walki z prostytucją: przyszłość i morale narodu cierpiącego bez własnego państwa.

Uważano, że to kobiety są nośnikami honoru narodu, a splugawione – pozbawiają go kręgosłupa moralnego, co było na rękę zaborcom.

Działacz Polskiego Komitetu Walki z Handlem Kobietami i Dziećmi Józef Macko w 1927 r. przyczyn rozkwitu procederu polegającego na umieszczaniu kobiet wbrew ich woli w domach publicznych, głównie zagranicznych, upatrywał w „eksterminacyjnej polityce ciemiężców”. „Monarchowie, którzy raczyli zjechać na ziemie okupowanej Polski, niejednokrotnie kazali sobie dostarczyć nieposzlakowane kobiety polskie dla celów rozpusty” – argumentował.

Daleko od domu

Największy niepokój budził los kobiet podejmujących pracę w domach publicznych na drugim końcu świata – w Buenos Aires, Rio de Janeiro czy Konstantynopolu. Uważano, że z pewnością zostały uprowadzone lub podstępem zmuszone do uprawiania nierządu z dala od rodzinnej ziemi.

Przerażające opowieści o niebezpieczeństwach czyhających w miastach na dziewczęta z prowincji, o dorożkach, do których je wciągano, by następnie umieścić siłą na statkach płynących do Ameryki Południowej, podtrzymywały patriarchalne przekonanie, że należy sprawować kontrolę nad życiem i seksualnością kobiet. Jako istoty słabe i bezbronne nie są bowiem w stanie się upilnować ani podejmować samodzielnych decyzji.

Wybitny krakowski chemik i biochemik Augustyn Wróblewski w 1905 r. zaczął wydawać dwutygodnik ‘Czystość’ poświęcony zwalczaniu prostytucji. Pismo ukazywało się z przerwami do 1909 r. Fot. Polona / domena publiczna

Czemu akurat Ameryka Południowa? Z powodu niedoboru kobiet – pracujący tam Europejczycy w większości przyjeżdżali samotnie (inaczej niż przy wyjeździe do Stanów Zjednoczonych). Kobiety z Europy były pożądane także w lupanarach południowej Azji – w Indiach, Hongkongu i Singapurze, gdzie pracowali europejscy urzędnicy i handlowcy.

Emigranci ściągali rodziny dopiero po znalezieniu stałej pracy. Często druga w kolejności wyjeżdżała dorastająca córka, która miała zarobić na bilety dla reszty rodziny jako służąca czy ekspedientka. Podróżowała samotnie przez ocean, już na statku narażona na oszustwa czy przemoc ze strony stręczycieli.

Natomiast z terenów zaboru rosyjskiego trudno było wyjechać legalnie – po pierwsze paszport kosztował niebotyczne 100 rubli, po drugie żona mogła dostać go tylko za zgodą męża. Jeśli ten wyemigrował wcześniej, nie miał jak udzielić jej pozwolenia.

Pozostawała droga nielegalna, bez dokumentów, z pomocą przemytników, którym łatwo było wykorzystać sytuację kobiet.

‘Handel żywym towarem’. Okładka broszury Katolickiego Towarzystwa Opieki Dworcowej z 1914 r. Fot. Polona / domena publiczna

Bywało też, że gdy do męża jechała żona, w ustalonym miejscu już go nie było, bo zmienił pracę albo znalazł nową towarzyszkę życia. Kobieta zostawała wówczas na miejscu bez środków do życia, zmuszona do podjęcia każdej pracy.

Nikt nas nie zmuszał do prostytucji

Aleksandra Jakubczak nie kwestionuje, że kobiety były oszukiwane lub przemocą zmuszane do nierządu, pokazuje jednak, że często doniesienia o skali handlu żywym towarem i jego przemocowym charakterze były przesadzone lub zmyślone.

Skoro w latach 1899-1915 w Buenos Aires tylko jedną trzecią (niecałe 5 tys.) zarejestrowanych prostytutek stanowiły kobiety z terenów Rosji i Austro-Węgier, to niemożliwe, by wywożono tam rocznie tylko z polskich ziem 10 tys. kobiet, o czym pisała polska prasa. Mniej chętnie odnotowywała natomiast, że do pracy w domach publicznych w Argentynie czy Brazylii często jechały doświadczone prostytutki lub kobiety innych profesji, które jednak doskonale wiedziały, jaką pracę będą wykonywać. Niektóre prostytuowanie się traktowały jako etap przejściowy prowadzący do lepszego życia – np. zbierały na posag czy założenie własnego biznesu.

Gdy w 1892 r. władze austriackie postawiły przed sądem we Lwowie szajkę pośredników werbującą kobiety do domów publicznych w Konstantynopolu, ich „ofiary” ściągnięte na proces (niektóre wbrew ich woli) zeznawały, że opuściły Galicję dobrowolnie, a większość już wcześniej uprawiała nierząd. Podobnie było w 1913 r. w Mysłakowicach, gdzie Szmuela Lubelskiego oskarżono o przemyt i handel kobietami. Drugiego zarzutu nie udało się mu udowodnić, bo kobiety, które wywoził za granicę, zeznały, że były prostytutkami już wcześniej i nikt ich do niczego nie zmuszał.

Podczas I wojny światowej wzmogła się społeczna obawa przez chorobami wenerycznymi. Władze wprowadzały ograniczenia w uprawianiu prostytucji Fot. Polona / domena publiczna

Z drugiej strony kobiety były niekiedy zmuszane przez krewnych do uprawiania nierządu, a czasem po prostu sprzedawane sutenerom przez rodziny. Żydowskie Towarzystwo Ochrony Kobiet i Dziewcząt odnotowało przypadek 19-latki z Polski, która miała płynąć do rodziców w Londynie pod opieką kuzynów. Ci jednak zabrali jej pieniądze i wsadzili na statek do Buenos Aires.

Prostytucja i niemoralna panika moralna

Autorka omawia mit o handlu kobietami w kontekście pojęcia „panika moralna” wprowadzonego w latach 70. XX w. przez brytyjskiego socjologa Stanleya Cohena.

Zaczyna się ona, gdy społeczeństwo lub jego część uznaje jakieś zjawisko za groźne dla niego. Media wówczas wyolbrzymiają jego skalę i podsycają niepokój, porównując problem do choroby. Chętnie wykorzystują terminologię medyczną, pisząc o zarazie, gniciu czy wrzodzie, który należy przeciąć. Natychmiast pojawiają się działacze, przedsiębiorcy moralności, którzy przekonują, że potrzebne są bardziej radykalne działania. Na ich żądania odpowiadają prawodawcy,  agenci ostatecznej kontroli społecznej. Grupy najbardziej zainteresowane mogą podsycać lęki społeczne, aby utrzymać zaniepokojenie ogółu dla osiągnięcia swoich celów.

‘Handel żywym towarem’. Opinię publiczną miały poruszyć powieści ukazujące tragiczny los kobiet uprowadzonych do Ameryki Południowej Fot. Polona / domena publiczna

„Słyszałyście może lub czytały nieraz w gazetach, że młode kobiety i dziewczęta giną bez śladu. Szuka rodzina, szuka policja – nadaremnie. Przepadła jak kamień w wodę! Trudne to do uwierzenia w czasach kolei żelaznych, telegrafu, telefonu, radia – a jednak tak bywa! Co się więc stało z tymi zaginionymi? Nic innego, jak że zostały w sposób oszukańczy uwiedzione, wywiezione do dalekich, przeważnie zamorskich krajów i tam sprzedane do domów publicznych” – przestrzegał Polski Komitet Walki z Handlem Kobietami i Dziećmi w latach 30. XX w.

Pogrom alfonsów i co z niego wynikło

Elementem paniki moralnej jest zrzucenie winy za niepożądane zjawisko na jakąś grupę, odrębną od reszty społeczeństwa.

W przypadku handlu kobietami trudno było przyznać, że na cnotę młodych Polek dybią ich rodacy, co najczęściej się działo. Wygodniej było uznać, że to robota Żydów, oczywiście wspieranych przez zaborców (w Stanach Zjednoczonych owymi „złymi” byli Chińczycy).

Żydów obwiniano o wiele złych rzeczy, a pod koniec XIX w. mocna była wiara w mord rytualny. Oskarżenia o handel chrześcijankami stanowiły useksualnioną wersję mitu o mordowaniu chrześcijańskich dzieci i były wodą na młyn antysemickiej propagandy.

Nawet działający ze szlachetnych pobudek Polski Komitet Walki z Handlem Kobietami i Dziećmi niby nie odmawiał pomocy Żydówkom, ale jednocześnie przestrzegał, że „należąc do narodowości, która nie uważa prostytucji za przestępstwo, mogą się okazać w wielu przypadkach agentkami handlu żywym towarem”.

‘Handel żywym towarem’ – okładka jednej z wielu broszur informacyjnych na temat handlu kobietami, 1904 r. Fot. Polona / domena publiczna

Aleksandra Jakubczak nie ukrywa, że Żydzi prowadzili na ziemiach polskich większość zarejestrowanych domów publicznych. Angażowali się także w międzynarodowy handel kobietami, jednak głównie pochodzenia żydowskiego, co budziło gniew samych Żydów. W Warszawie 24 maja 1905 r. żydowscy robotnicy zaatakowali lokale gastronomiczne będące nieformalnymi siedzibami żydowskich sutenerów. „Pogrom alfonsów” wywołała prawdopodobnie plotka o porwaniu przez sutenera narzeczonej żydowskiego robotnika. Bojówkarze wywlekali sutenerów na zewnątrz i bili do nieprzytomności. Zdemolowali ich mieszkania i domy publiczne – przez okna wyrzucali meble i cenne przedmioty, w tym fortepiany.

Do pogromu włączyli się także Polacy, demolując polskie domy publiczne. Przez kolejne dni trwały starcia sutenerów z robotnikami na ulicach Warszawy z użyciem noży i pistoletów. Do podobnych zajść, ale na mniejszą skalę (bo szybciej interweniowała policja) doszło także w Łodzi, Białymstoku i Petersburgu.

Aleksandra Jakubczak, ‘Polacy, Żydzi i mit handlu kobietami’ (Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego)

Polacy, Żydzi i mit handlu kobietami
Aleksandra Jakubczak
Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com