Ostatnie minuty Zbigniewa Cybulskiego.

Zbigniew Cybulski (Fot. Kubiak Tadeusz / Filmoteka Narodowa / Filmoteka Narodowa)

Ostatnie minuty Zbigniewa Cybulskiego. Dotarliśmy do dokumentów z dochodzenia po śmierci aktora

Dorota Karaś, Magda Podsiadły


Śledczy wymierzył odległość, jaką pociąg ciągnął ciało po peronie: 12 metrów 20 centymetrów. Po 53 latach od śmierci Zbigniewa Cybulskiego udało nam się przeczytać teczkę z dochodzenia

.

Taksówka zatrzymuje się przed dworcem kolejowym we Wrocławiu o godzinie 4.18. Dwaj pasażerowie w biegu regulują rachunek, trzaskają drzwiami i pędem ruszają w kierunku stacji.

W hali dworca słychać głos megafonistki: „Pociąg ekspresowy do Warszawy przez Opole, Częstochowę odjeżdża z toru szóstego przy peronie trzecim. Proszę wsiadać…”.

Mężczyzna, który biegnie przodem, ma przy sobie podróżną torbę. Ten z tyłu ściska rączkę nesesera. Ruchy krępuje mu ciężki kożuch. Wpadają na schody na peron w momencie, gdy konduktor daje sygnał do odjazdu. Ekspres „Odra” rusza zgodnie z planem o godzinie 4.20.

– Łap! – krzyczy ten w kożuchu.

O wypadku na stacji Wrocław Główny usłyszy wkrótce cała Polska. Ustaleniem przyczyn zajmie się komisja powołana przez dyrekcję kolei. Raport nie zostanie nigdy opublikowany.

Po 53 latach od śmierci aktora Zbigniewa Cybulskiego uda nam się przeczytać teczkę z materiałami z dochodzenia.

Kłamstwo Marleny Dietrich

„Trybuna Ludu”, największy partyjny dziennik w Polsce, 9 stycznia 1967 roku informuje na pierwszej stronie: „W wielu domach polskich ludzie zamilkli z przejęcia i wrażenia. Zdarza się tak, gdy umiera ktoś osobiście znany, ktoś bliski”.

„Kurier Polski” zauważa: „Śmierć popularnego, tak lubianego aktora jest tematem dnia: dziś rano w tramwajach, autobusach, zakładach pracy miliony ludzi (…) ze smutkiem wspominają utalentowanego aktora”.

Zbigniew Cybulski miał 39 lat, wystąpił w prawie 40 filmach i kilkunastu sztukach teatralnych. Krytycy widzieli w nim drugiego Jamesa Deana. Po premierze „Popiołu i diamentu” Andrzeja Wajdy na ulice wyszły sobowtóry aktora: w ciemnych okularach, kurtkach z demobilu i z wojskowymi chlebakami zarzuconymi na ramię.

Wielbiciele w listach wyznawali Cybulskiemu miłość, prosili o pomoc w rozwiązywaniu życiowych kłopotów albo radę w sprawie wyboru mebli do mieszkania.

Po śmierci Cybulskiego Andrzej Wajda nakręci film „Wszystko na sprzedaż”, o niemożliwej do opowiedzenia stracie przyjaciela. Marlena Dietrich wymyśli piękne kłamstwo – w autobiografii wspomni, że aktor zginął, spiesząc się na spotkanie z nią.

Każdego roku przybywać będzie osób, które widziały się z nim ostatniej nocy albo były świadkami wypadku na dworcu we Wrocławiu.

81 stron po śmierci Zbigniewa Cybulskiego

Dokumentów z dochodzenia w sprawie wypadku szukałyśmy już w 1997 roku, gdy wrocławska „Wyborcza” wpadła na pomysł, żeby wmurować na peronie trzecim pamiątkową tablicę w 30. rocznicę śmierci aktora. Kilka lat temu, zbierając materiały do biografii aktora, pytałyśmy o nie kolejarzy.

– Było śledztwo w tej sprawie, ale przepadły albo zostały zniszczone – twierdzili nasi rozmówcy.

W czerwcu tego roku odnalazłyśmy teczkę dotyczącą wypadku Cybulskiego w Archiwum Państwowym we Wrocławiu. Dyrekcja Okręgowa Kolei Państwowych we Wrocławiu przekazała ją tutaj siedem lat temu. Czy ktoś do niej wcześniej zaglądał?

Remigiusz Kazimierczak, zastępca dyrektora Archiwum Państwowego we Wrocławiu, jest pewny: – Jednostka nie była udostępniana w czytelni archiwum.

Na okładce brunatnego skoroszytu tytuł wypisano piórem: „Śmiertelny wypadek przy pociągu nr 6108 na stacji Wrocław Główny w dniu 8 stycznia 1967 r. Zbigniewa Cybulskiego”. W środku 81 stron zeznań, protokołów, telegramów i szkiców.

Sprawę wypadku Cybulskiego bada czteroosobowa komisja: kontroler drogowy, dyspozytor stacji, starszy sierżant z kolejowej Milicji Obywatelskiej i członek ORMO – Ochotniczych Rezerw Milicji Obywatelskiej. Swoje śledztwo prowadzi również prokuratura we Wrocławiu (zostaje umorzone trzy tygodnie po wypadku).

Komisję interesuje nie tylko, jak doszło do wypadku, czy peron był suchy i kto pociągnął za hamulec bezpieczeństwa, ale też zawartość alkoholu we krwi Cybulskiego.

Na to pytanie śledczy długo nie dostaną odpowiedzi.

Dwie minuty

Wydarzenia tragicznej nocy pierwszy relacjonuje Alfred Andrys, młody inżynier z Krakowa, który razem z Cybulskim wskakiwał do jadącego pociągu. Przesłuchanie odbywa się następnego wieczora po wypadku.

Zbigniew Cybulski we Wrocławiu kręcił film „Morderca zostawia ślad” w reżyserii Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Dwa dni przed wypadkiem Andrys przywiózł przyjacielowi zaległe honorarium.

(Andrys do dziś przechowuje telegram od Cybulskiego: „Nie mam pieniędzy na sylwestra załatw należność za spotkanie hotel i pociąg”).

Zatrzymali się w hotelu Monopol, najelegantszym w mieście. Aktora znają w nim wszyscy – od portierów po dyrektora. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej na bankiecie w hotelowej restauracji pił wódkę z Marleną Dietrich. Kiedy miał pieniądze, zostawiał kelnerom sute napiwki. Ostatnio rzadko regulował rachunki.

W sobotę 8 stycznia 1967 roku Cybulski nie przesiaduje jednak w hotelowej restauracji. Prosto z wytwórni filmowej jedzie z Andrysem do Klubu Związków Twórczych na rynku we Wrocławiu. Spotyka się tam między innymi z Ewą Warwas, aktorką wrocławskiej pantomimy, z którą ma romans. Potrzebują chwili na spokojną rozmowę, ale wciąż ktoś dosiada się do stolika, chce pogadać, zamawia wódkę albo wino.

Znajomy plastyk jest w takim stanie, że trzeba go odwieźć do domu. Cybulski z Andrysem oferują pomoc, potem wracają do klubu.

„Cybulski (…) wypił w towarzystwie plastyka zdaje się po jednym kieliszku wódki” – zeznaje Andrys. Dodaje też, że sam dał się namówić kolegom na dwie pięćdziesiątki.

Dancing kończy się dobrze po północy. Cybulski i Andrys odwożą Ewę Warwas do jej mieszkania na ulicy Żelaznej we Wrocławiu. Para zamyka się w pokoju i kilka godzin rozmawia o swoim związku.

Alfred Andrys: – Ewa chciała od Zbyszka konkretnej deklaracji, rozwiedzie się z żoną czy nie. A on nie umiał takiej decyzji podjąć.

Rozmowa się przeciąga. Andrys ponagla przyjaciela. W niedzielę o dziesiątej rano Cybulski musi być w Warszawie, na próbie sztuki do Teatru Telewizji. Jeśli znów zawali, może stracić tę pracę. W ostatnim czasie reżyserzy mają coraz mniej cierpliwości do jego spóźnień i nieobecności. Trudno o nowe propozycje.

Z mieszkania Ewy Warwas Cybulski z Andrysem wychodzą o czwartej nad ranem. Taksówką najpierw do hotelu Monopol, po bagaże. Recepcjonistka w hotelu na widok aktora w kożuchu, z neseserem w ręku, przypomina:

– Panie Zbyszku, za telefony trzeba jeszcze zapłacić.

– Ja tu jeszcze wracam – kiwa jej ręką.

Gdy wysiadają z taksówki pod dworcem, do odjazdu pociągu mają dwie minuty.

12 metrów 20 centymetrów

Szkic sytuacyjny dołączony do dokumentów w teczce wykonany jest rysunkiem technicznym. Śledczy zaznaczył nawet kamienie między torami.

Skrupulatnie wymierzył też odległość, jaką pociąg ciągnął ciało po peronie: 12 metrów 20 centymetrów.

Biegnących po schodach mężczyzn pierwsza dostrzega dyspozytorka biura rezerwacji miejsc. Kobieta stoi na peronie, przy wylocie tunelu i ostatnim wagonie ekspresu „Odra”. Jej zeznania są najbardziej szczegółowe.

„Gdy pociąg był w biegu, usłyszałam szybkie kroki w tunelu i głosy prędko, prędko , gdy odwróciłam się (…), zobaczyłam dwóch mężczyzn, jednego na połowie schodów, drugiego sylwetka wyłaniała się z tunelu” – opowiada prowadzącemu przesłuchanie.

– Do Warszawy? – pyta kobieta.

– Tak – dyszy Alfred Andrys.

– Za późno, pociąg ruszył – karci go dyspozytorka.

Mężczyzna nie słucha. Próbuje wskoczyć do drugiego wagonu od końca, ale z otwartych drzwi wychyla się konduktor.

– Nie wsiadać! – krzyczy kolejarz.

Andrys dobiega do kolejnego wagonu, łapie za klamkę i wrzuca do środka torbę.

– Zbysiu, Zbysiu, prędko! – woła, stojąc w drzwiach.

Dyspozytorka widzi, jak drugi pasażer podrywa się do ostatniego wysiłku. Zatacza się lekko i wyciąga przed siebie neseser, który chwyta mężczyzna w pociągu. Lewą ręką Cybulski usiłuje złapać uchwyt drzwi, ale dłoń zsuwa się z poręczy. Andrys próbuje przytrzymać przyjaciela za kożuch.

Cybulski jedną nogą jest już na stopniu, gdy pociąg przyspiesza. Wpada między wagon a krawędź peronu. Pociąg ciągnie ciało, które zatrzymuje się dopiero na betonowych schodkach prowadzących do przejścia służbowego na torach.

Alfred Andrys zaciąga hamulec bezpieczeństwa.

„Na widok ten na moment zamknęłam oczy, z przerażenia krzyknęłam przeraźliwie i zauważyłam, że pociąg zwalnia bieg” – zeznaje dyspozytorka.

Cybulskiego wyciągają na skraj peronu pasażerowie ekspresu „Odra”. Aktor leży na plecach, ma zakrwawioną twarz. Lekarz, którego wezwała dyspozytorka, pojawia się na miejscu pięć minut po wypadku, o 4.25.

– Alfa, nie zostawiaj mnie samego – Cybulski jest przytomny i zwraca się do przyjaciela.

– Beniu, leż spokojnie, jestem przy tobie – uspokaja Andrys.

Dyspozytorka przyzna na przesłuchaniu, że od obu mężczyzn wyczuła alkohol.

Ekspres „Odra” odjeżdża do Warszawy z 14-minutowym opóźnieniem. Ekipa konduktorska i pasażerowie nie mają pojęcia, kim jest pasażer, którego karetka zabiera do Szpitala imienia Rydygiera we Wrocławiu. Dopiero w Warszawie dowiedzą się, że do pociągu wskakiwał Zbigniew Cybulski.

Neseser, kożuch i okulary Cybulskiego, które leżą na peronie, zabiera Alfred Andrys.

Jeden skok więcej

Nazwiska w dokumentach, które dostajemy z Archiwum Państwowego we Wrocławiu, są zamazane. Rozszyfrowujemy je przy pomocy dyżurnej ruchu Wiesławy Grondkowskiej, która była świadkiem wypadku, i Jana Brody, późniejszego zastępcy naczelnika stacji regionalnej Wrocław Główny.

– To, co mnie spotkało na początku mojej pracy, pół wieku potem dalej za mną chodzi – wzdycha Wiesława Grondkowska, przeglądając teczkę z materiałami z dochodzenia. – Do dziś mnie boli strasznie, że on miał wypadek na moim dyżurze.

Od miejsca wypadku dzieliły ją trzy wagony. – Widziałam Cybulskiego leżącego już na peronie, w takim wielkim, furmańskim kożuszysku, w rozpiętej koszuli. Badał go lekarz, zrobiło się zbiegowisko. Nie wyglądał na mocno pokiereszowanego, miał obitą skroń. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że to był Cybulski. Nie poznałam go, nie miał okularów.

Jana Brody śmierć Cybulskiego nie poruszyła tak bardzo. – Zależy, jak kto podchodzi do artystów. Dla mnie to był normalny człowiek.

Wypadek interesuje go od strony technicznej, bo sam był później dochodzeniowcem na kolei.

– Elektrowóz w tamtych czasach szybko ruszał w porównaniu z parowozem – tłumaczy. – Pociąg ekspresowy musiał być uważnie obserwowany w trakcie odjazdu. Dyżurna ruchu miała obowiązek sprawdzania na zmianę tyłu i przodu składu. Kierownik pociągu też monitorował koniec pociągu, ale w tym miejscu jest łuk na trasie, więc nie widział wszystkich wagonów.

Broda nie jest zaskoczony, że ekspres już kwadrans po wypadku ruszył dalej w drogę.

– Poszkodowany jeszcze żył, więc w tym momencie nie był to jeszcze wypadek śmiertelny – tłumaczy. – A opóźnienie pociągu słono kosztowało.

Byłego zastępcę naczelnika dziwi jednak, że telegram o śmierci aktora został nadany dopiero o godzinie 8.20. – Powinien być nadany w ciągu trzech godzin od wypadku. Ale na Głównym nigdy porządku nie było, to czegóż tu oczekiwać. Pewnie w tym zamieszaniu dyspozytor nie miał czasu, więc gdy zakończyła się zmiana, siadł po godzinach i go napisał.

Okazuje się też, że Cybulski nie pierwszy raz skakał do jadącego pociągu i był odnotowany przez kolejarzy.

– To było w sylwestra 1966 roku, też w pociągu do Warszawy. Został po tym ślad w notatkach służbowych dyżurnego – zapamiętał Bolesław Musiał, emerytowany dyrektor Dyrekcji Okręgowej Kolei Polskich we Wrocławiu.

Piąta dwadzieścia pięć

W karetce Cybulski prosi, by nie powiadamiać o wypadku matki. Potem traci przytomność. Rannego bada doktor Roman Witek z pogotowia kolejowego.

W orzeczeniu medycznym lekarz notuje charakterem pisma, który przypomina dziecinne literki: stłuczenie mózgu, rany szarpane głowy, złamanie żeber po lewej stronie klatki piersiowej oraz zatrucie alkoholowe.

Ostatnia informacja to godzina zgonu: 5.25.

Kierownikiem ostrego dyżuru w nocy z soboty na niedzielę w Szpitalu imienia Rydygiera jest lekarz Zygmunt Syciński. Mówi korespondentowi Polskiej Agencji Prasowej: „Przywieziono go nieprzytomnego, z zanikającym oddechem i czynnością serca. Z miejsca przystąpiono do akcji ratowniczej. Rannemu podano tlen pod ciśnieniem oraz środki krążeniowe i pobudzające ośrodek oddechowy. Mimo energicznej akcji personelu szpitala – czynność serca nie powróciła”.

Przed kolejarzami trudne zadanie. Komisja musi ustalić, z czyjej winy doszło do wypadku. Takie dochodzenia przeprowadza się przy każdym śmiertelnym wypadku, ale Cybulski to nie anonimowy pasażer. Sprawa powinna zostać dokładnie wyjaśniona. Referent dochodzeniowy codziennie dzwoni na komisariat z prośbą o informację, jaki był poziom alkoholu we krwi zmarłego (milicja i prokuratura prowadzą swoje śledztwo). W końcu wysyła w tej sprawie oficjalne pismo.

„Komenda Milicji Obywatelskiej z niewiadomych przyczyn nie udzieliła właściwej odpowiedzi” – zaznacza naczelnik oddziału ruchowo-handlowego PKP we Wrocławiu.

Komisja kończy dochodzenie na początku lutego 1967 roku. Za winnego wypadku uznaje Zbigniewa Cybulskiego, który wskakiwał do pociągu w stanie nietrzeźwym. Choć nie ma wyniku badania, zmarłego obciążają zeznania dyspozytorki.

Alfred Andrys zostaje uznany za współwinnego: złamał zasady bezpieczeństwa i namawiał do tego samego kolegę.

Ostatecznie śledczy stwierdzają jednak, że Andrys nie miał wpływu na zachowanie Cybulskiego: „Poszkodowany Cybulski był osobą dorosłą niepodlegającą opiece ze strony innych osób i w związku z tym nie musiał usłuchać dopingu i wskakiwać do pociągu będącego w biegu” – piszą w raporcie.

Dochodzenie z ramienia kolei prowadził Roman Jadczyk z Oddziału Ruchowo-Kolejowego. Nazwisko jest zamazane, ale Jan Broda rozpoznaje nieżyjącego kolegę po podpisie. – Andrys powinien być wdzięczny Jadczykowi, że go nie ciągali po sądach za to namawianie do skoku. Pięknie go obronił.

Winy pracowników kolei komisja nie znajduje.

„Peron czysty (…), temperatura 2+ stopnie C, natłoku na peronie nie było, stopnie wagonu nieoblodzone, suche” – odnotowują prowadzący dochodzenie.

100 tysięcy dolarów

Alfred Andrys od kilkudziesięciu lat twierdzi, że Zbigniew Cybulski był trzeźwy, gdy wskakiwał do pociągu.

– W tamtym czasie każdy chciał się z nim napić – mówi Andrys. – Ustaliliśmy więc, że będziemy mieli dyżury. Raz ja mogę wypić, przy następnej okazji – on. W ten sposób zawsze jeden z nas był trzeźwy. Tej nocy Zbyszek miał dyżur. Napił się tylko symbolicznie, przy barze, z plastykiem, dlatego czuć było od niego alkohol. Potem przez kilka godzin rozwiązywał swoje życiowe problemy z Ewą Warwas. Która kobieta chciałaby rozmawiać na takie tematy z kompletnie pijanym partnerem?

Andrys uważa, że Cybulski nie był pijany, lecz znajdował się w euforii. W sobotę rano, podczas śniadania w wytwórni filmowej, odebrał telefon z informacją, że został wybrany do roli Kowalskiego w telewizyjnej wersji słynnego dramatu Tennessee Williamsa „Tramwaj zwany pożądaniem”. Wcześniej zagrał go Marlon Brando. Amerykanie zaproponowali polskiemu aktorowi za występ 100 tysięcy dolarów.

Nie wiadomo, czy Cybulski przyjąłby propozycję. Kilka lat wcześniej odrzucił rolę w „Zaćmieniu”, którą zaoferował mu Michelangelo Antonioni. Największy polski gwiazdor zbudowany jest z kompleksów i lęków. W dodatku na podróż z Polski do USA musiałby dostać zgodę władz, które wcześniej odmówiły mu wyjazdu na plan filmowy do Argentyny.

Na początku roku 1967 Zbigniew Cybulski jednak wierzy, że wszystko się uda. Proponuje Andrysowi, żeby pojechał z nim do Warszawy. Razem mają uczyć się angielskiego.

Muszą tylko zdążyć na ekspres „Odra”.

3,5 promila

Rok po zamknięciu dochodzenia dyrekcja kolei we Wrocławiu wraca do sprawy wypadku Cybulskiego. Prośbę o informację o poziomie alkoholu zmarłego aktora kieruje tym razem do Prokuratury Powiatowej dla dzielnicy Wrocław Krzyki.

Prokuratura zawiadamia, że śledztwo w sprawie wypadku zostało umorzone. Przestępstwa nie stwierdzono. Analiza wykazała 3,45 promila alkoholu we krwi zmarłego.

Alfred Andrys: – Bzdura, niemożliwe! Biskup Janiak miał we krwi tyle alkoholu i trzeba go było wozić karetką, bo nie dał rady stać. Poza tym dlaczego prokuratura nagle po roku wysłała takie informacje, skoro lekarz zaraz po wypadku tego nie określił?

W kolejowej teczce odpowiedzi na to pytanie nie ma. Może znajdziemy je w aktach śledztwa prokuratury? Te jednak przepadły prawdopodobnie jeszcze w latach 70.

– Takie postępowanie było prowadzone, ale akta zostały zniszczone za zgodą archiwum państwowego – tłumaczy Justyna Pilarczyk, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

Dlaczego jedne dokumenty dotyczące śmierci Cybulskiego zostały uznane za cenne, a inne przepadły? Remigiusz Kazimierczak z Archiwum Państwowego we Wrocławiu tłumaczy, że taka sytuacja jest jak najbardziej możliwa. – PKP zakwalifikowało wypadki kolejowe do kategorii A, czyli materiałów archiwalnych. Tymczasem akta umorzonych spraw prokuratorskich zgodnie z ówcześnie obowiązującymi przepisami nie stanowiły dokumentacji o wartości wieczystej i w związku z tym mogły zostać zniszczone.

Brunatna teczka o numerze archiwalnym 380 więcej o śmierci Zbigniewa Cybulskiego nie powie.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com