O chłopakach i dziewczynach z Kickiego. Tacy byliśmy w Marcu ’68


O chłopakach i dziewczynach z Kickiego. Tacy byliśmy w Marcu ’68

Antoni Sułek


Przy flaszce wódki w akademiku z zazdrością słuchaliśmy opowieści czeskich kolegów o manifestacjach w Pradze. Zapamiętałem jeden transparent: “Niech żyje Związek Radziecki – za swoje!”. To też wpłynęło na to, co mieliśmy w głowach w marcu 1968 r.

Antoni Sułek – profesor w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego

Opiszę tamten czas na podstawie obserwacji uczestniczącej, bo w latach 1963-68 studiowałem socjologię na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego i mieszkałem w nie mniej wówczas sławnym akademiku przy ul. Kickiego, na odległym od śródmieścia Grochowie.

Lata 60., czas „małej stabilizacji”, to okres, gdy nic wyrazistego się w Polsce nie działo. Jałowy bezruch sprawiał jednak, że nawet tak słabe bodźce jak wspomnienia wydarzeń sprzed lat i docierające do Polski echa idei z Zachodu były żywo odbierane i „mąciły w głowach”. Na studiach, choć nie na zajęciach, ale na otwartych dyskusjach organizowanych przez Związek Młodzieży Socjalistycznej, można było usłyszeć o koncepcjach politycznych partii komunistycznych w Europie Zachodniej. Zdaje się, że terminu „eurokomunizm” jeszcze wtedy nie było, ale na jednym z takich spotkań Karol Modzelewski mówił o „policentryzmie” Palmiro Togliattiego i przedstawiał go jako alternatywę ustrojową wobec „kierowniczej roli” partii komunistycznej w Polsce.

Ściana wielkich hieroglifów

W latach 60. rozwijał się konflikt radziecko-chiński i trwała „rewolucja kulturalna”. O jej obecności w wyobraźni studentów świadczy to, że mur na dziedzińcu UW, potocznie nazywany „ścianą płaczu” (tych, co nie znajdowali swych nazwisk na listach przyjętych na studia), zmienił w marcu 1968 r. nazwę na „ścianę wielkich hieroglifów”, a młodzi aktywiści gorliwie zwalczający ruch marcowy byli nazywani „hunwejbinami”. W akademiku przy Kickiego Piotr Żebruń, aktywny potem w marcu student filozofii, chodził do ambasady chińskiej i przynosił stamtąd „czerwone książeczki” z myślami Mao Zedonga. A sławny w marcu student Józef Dajczgewand mówił o „tysiącu kwiatów na 1000-lecie”, co było oczywistą aluzją do hasła Mao „Niech rozkwita sto kwiatów, a sto szkół myśli nich się ze sobą spiera”.

W dalekiej Azji toczyła się krwawa wojna w Wietnamie, kontestowana na amerykańskich kampusach. Gdy w marcu 1965 r. pierwsi marines wylądowali na plażach Da Nang, na UW odbył się wielki wiec protestacyjny, zdaje się, że zorganizowany z inspiracji studentów z krajów tzw. Trzeciego Świata. Nieoczekiwanie rozwinął się w dużą demonstrację uliczną, która doszła aż do ambasady wietnamskiej, skandując: „USA, żandarm świata”. Jej uczestnicy mogli poczuć słodycz udziału w kroczącym Nowym Światem proteście zbiorowym, a ci, co chcieli – także smak rozdawanych przez pracowników ambasady „papierosów wolności”.

Innym studentom okazji do uniesień kolektywnych dostarczały kościelne obchody milenijne. Ja sam, przeczytawszy „Psychologię tłumu” Le Bona, szukałem okazji do sprawdzenia, jak to jest. Poszedłem przed katedrę św. Jana witać wracającego z Rzymu kardynała Wyszyńskiego, wysłuchałem nawet kazania, ale moja własna dusza nie zdołała się stopić z „duszą zbiorową” zgromadzenia wiernych.

Bliżej niż Chiny i Wietnam była Czechosłowacja. Jesienią 1967 r. w Pradze doszło do manifestacji studenckich, a skończyło się na wyborze nowego I sekretarza KPCz, który nazywał się Dubczek. Jeszcze nim nastała Praska Wiosna i zaczęto mówić, że „Polska czeka na Dubczeka”, z Fakultetu Filozoficznego Uniwersytetu Karola przyjechali na Wydział Filozoficzny UW dwaj aktywiści. Przy flaszce wódki na Kickiego z zazdrością słuchaliśmy ich opowieści o manifestacjach w Pradze. Zapamiętałem jeden transparent: „Niech żyje Związek Radziecki – za swoje!”.

Papierosy Leszka Kołakowskiego

W 1966 r. mijało dziesięć lat od Polskiego Października, ale Gomułka nie obchodził jubileuszu postalinowskiej odwilży. W zbiorowej pamięci bardziej aktywnej części studentów zachowało się „Po prostu”, Klub Krzywego Koła i niespełnione nadzieje. W październiku 1966 r. duża sala w Instytucie Historycznym UW nie mogła pomieścić wszystkich chętnych, by posłuchać, co Leszek Kołakowski i Krzysztof Pomian myślą o ostatniej dekadzie. To, co studenci usłyszeli, miało na nich duży wpływ. Także dlatego, że Kołakowski był dla nich autorytetem, młodym profesorem o zniewalającej wiedzy, inteligencji i elokwencji. Studentki filozofii jak on nosiły swetry i paliły mocne papierosy, a ja sam wykułem na pamięć różne jego myśli. Z czasem je też zrozumiałem.

Rok 1966 był też rokiem dziesięciolecia powstania węgierskiego. Starsi studenci pamiętali z 1956 r. zbiórki pieniędzy „na Węgrów”, ale nawet oni o samym powstaniu niewiele wiedzieli, jeśli nie poszli do Biblioteki Uniwersyteckiej, by poczytać ówczesne roczniki „Po prostu”. W Kickim Radiu, akademikowym radiowęźle, Ryszard Polowczyk, student socjologii, w marcu 1968 r. wyrzucony ze studiów, zrobił wtedy tak świetną audycję o rewolucji węgierskiej, że do tej pory ją pamiętam, a Kickie Radio władza partyjna wzięła później pod but. Zawsze znajdowali się studenci chętni do pomocy partii w sprawowaniu „kierowniczej roli”.

Uniwersytet był wtedy silną „agendą socjalizującą”. Jak ktoś się znalazł na wydziale filozoficznym, to, chciał nie chciał, stawał się filozofem. Prawidłowość tę złamało dopiero w 1967 r. pojawienie się na filozofii nauk politycznych – garnęli się tam maturzyści z nadzieją karier politycznych w ówczesnym systemie (wiem, bo zbadałem ankietowo tych studentów). Jeszcze silniej socjalizował studentów akademik. Domy studenckie były miejscem uwspólniania doświadczenia studentów z różnych środowisk społecznych, miejscowości i kierunków studiów. Akademik na Kickiego był szczególny, bo pod jednym dachem gromadził studentów filozofii, socjologii, ekonomii politycznej i historii, wydziałów najbardziej niepokornych.

Ci młodzi ludzie znaleźli się na studiach w wyniku szczególnie ostrej selekcji, a było wśród nich wiele osób bystrych, ambitnych i ciekawych świata. W akademiku rośli jak na drożdżach i rozwijali swoje światopoglądy. Józef Dajczgewand demaskował narastający ruch moczarowski i założył niezależne od ZMS „Nowe Formy”, a w tamtejszym klubie U Bab na dyskusji o patriotyzmie studenci mogli usłyszeć od Stefana Kisielewskiego, w obecności płk. Zbigniewa Załuskiego, autora „Siedmiu polskich grzechów głównych”, że patriotyzm to w Polsce taka pała, którą władza wali w głowy przeciwników politycznych.

Umyślnie wymieniłem tu parę nazwisk studentów z Kickiego, znalazłem je na listach skreślonych ze studiów w 1968 r. W kolejne rocznice marca wspominamy z żalem tych, którzy wyjechali wtedy z Polski i bywa, że zrobili w świecie kariery – są wśród nich wybitni profesorowie i inni ludzie sukcesu. Czytamy w gazetach, ile wtedy „Polska straciła”. To prawda, ale ja myślę też o chłopakach i dziewczynach z Kickiego, którzy nigdzie nie wyjechali. Polska ich nie straciła, ale oni sami ponieśli wielką stratę. Przerwane, opóźnione i nigdy nieukończone studia nie pozwoliły im zostać tym, kim mogli i kim chcieli. Tę stratę trzeba nam wyraźniej dopisywać do smutnego bilansu marca sprzed 50 lat.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com