Dzieci żydowskie wiedziały, że nie mają prawa do życia

Żydowskie dzieci w łódzkim getcie, 1940 r. (Fot. Bundesarchiv)


Dzieci żydowskie wiedziały, że nie mają prawa do życia

Anna Bikont


“Mówiliśmy, że kotom i psom lepiej jest od nas. Kot ma swój piec, pies swoją budę, a nas gonią jak zająców z jednego miejsca na drugie”. Polecamy książkę Joanny Michlic

.

Pamiętam od tej chwili, jak mamusia mnie odprowadziła do Polaków – opisywała Lena, córka Rozalii Atlas, lubelskiej szwaczki, która miała pięć lat, kiedy się rozstała z matką. – Nieraz widziałam na wsi, jak Niemcy zabijali Żydów. Raz dwie kobiety zabili na moich oczach i nawet nie zakopali, lecz odeszli dalej. Myłam naczynia i sprzątałam. Czasem mnie ta pani biła mocno. Jedzenie dawała mi inne jak swoim dzieciom, gorsze. Dzieci nie wiedziały, że jestem Żydówką, tylko ta pani”.

Świadectwo Leny otwiera książkę Joanny Beaty Michlic, historyczki, która od lat z kompetencją i pasją pisze o dzieciach ocalałych z Holocaustu. Jej artykuły rozproszone w angielskojęzycznych publikacjach wydał Żydowski Instytut Historyczny.

Czyś ty przypadkiem nie Żyd?

Dzieci wiedziały, że nie mają prawa do życia, widziały trupy, widziały zabijanie. To niewyobrażalne, ile odwagi, zaradności, inteligencji wytrwałości wkładały w swoje przeżycie. Dwunastoletnia Dwora Kirszenblatt z Otwocka uciekła sama z getta, poszła na cmentarz, znalazła grób chrześcijańskiej dziewczynki w jej wieku, zapamiętała jej nazwisko, daty urodzenia i śmierci i w kancelarii parafialnej przedstawiła się jako rodzina dziewczynki, która pilnie potrzebuje dostarczyć jej akt zgonu rodzinie z Lublina. Odtąd miała dobre papiery na Zofię Leszczyńską.

Trzynastoletni Jakub Michlewicz z Warszawy, który pracował u gospodarza, popełnił błąd, ale go naprawił: „Raz przybiegłem z roboty i umyłem się w czapce na głowie. Gospodyni to zauważyła i zapytała: »Czyś ty przypadkiem nie Żyd?«. Powiedziałem, że nie. Kazała mi zmówić pacierz. Nie umiałem, powiedziałem, że nie mam czasu, że powiem wieczorem, jak przyjdę z roboty. Zabrałem książeczkę do nabożeństwa i nauczyłem się pacierza, pasąc krowy. Wieczorem już umiałem. Gospodyni powiedziała, że gdybym był Żyd, toby mnie na miejscu dała zabić”.

Ośmioletnią Rachelę Einstein z Mielca, która dobrze mówiła po ukraińsku, przechowywała się w ukraińskiej rodzinie, zadenuncjowała sąsiadka. „Zaczęli mnie ukraińscy milicjanci bardzo bić i pytali się o moich rodziców. Moja opiekunka upierała się ciągle, że jestem jej dzieckiem, broniła mnie, ale oni ciągle bili mnie i pytali, gdzie są moi rodzice, gdzie są ukryci. Wiedziałam, że nie wolno mi powiedzieć, bo Żydów zabijają i mnie też zabiją. Wyciągnęli mnie na podłogę, potem na podwórze i znowu bili. Strzelali w powietrze, nie trafili. Krew się lała ze mnie z nosa i ust. Nie mogłam już mówić, ale ciągle wskazywałam na moich opiekunów, że to są moi rodzice”.

Idź sobie, gdzie chcesz!

Najbardziej zainteresował mnie tekst o samopomocy dziecięcej. Pomoc Żydów świadczona Żydom, w wielu wypadkach filar przerwania, jest gorzej zbadana niż pomoc Sprawiedliwych. Tu mamy opowieść o pomocy dzieci, samych skazanych na śmierć, innym dzieciom. Michlic opisuje, jak dzieci, które się włóczyły po wsiach, doradzały sobie np., do kogo pod koniec dnia zwrócić się z prośbą o talerz zupy. Starsi Polacy żyjący samotnie na skraju wsi uchodzili za bardziej życzliwych niż rodziny z dziećmi. „Dzielili się też wiedzą, jak zachować się w kościele i chłopskich domach, jak zmówić chrześcijańskie modlitwy, jak witać się z miejscowymi i gdzie szukać bezpiecznego schronienia”.

Dzieci żydowskie, szczególnie mieszkające na terenie otwartych gett w małych miejscowościach, wymykały się z nich i wynajmowały do pracy chłopom, żeby cokolwiek zjeść i wspomóc rodzinę. Wynajmowanie Żydów, też dorosłych, było legalne, ale gdy jesienią 1942 r. zaczęła się likwidacja gett, Polacy nie mogli już trzymać u siebie żydowskich pracowników. Abram Sztybel, który pracował jako parobek w wiosce Wolica niedaleko Zamościa, opisywał, jak gospodarz dał mu chleba. „I kazał mi iść, gdzie ja tylko chcę, i powiedział, że jak będę tu w pobliżu i nikt nie będzie widział, to mogę wstąpić i dostanę jedzenie”. Sztybel nie wiedział, dokąd ma pójść. „Na polu stała sterta słomy. Wlazłem pod tę stertę i zasnąłem. Kiedy zaczęło świtać, weszłem do zagajnika, tu spotkałem całą grupę żydowskich chłopców i dziewczynek z naszego miasteczka Komarowa, którzy tak jak ja musieli opuścić swoich gospodarzy i kręcili się tu, w tym zagajniku. Było mi już trochę weselej i lżej na sercu. Mówiliśmy, że kotom i psom lepiej jest od nas. Kot ma swój piec, pies swoją budę, a nas gonią jak zająców z jednego miejsca na drugie. Trzymaliśmy się na razie wszyscy razem – było nas około dziesięcioro – ośmiu chłopców i dwie dziewczynki. Wszystko jeszcze dzieci – najstarszy miał może siedemnaście lat, najmłodsza była dziewczynka, która miała może osiem lat. Żyliśmy wszyscy dobrze ze sobą, dzieliliśmy się chlebem. Każdy był smutny, płakaliśmy. Spaliśmy w liściach w lesie. Mówiliśmy o tem, że trzeba się rozbić na małe grupy, bo chłopcy pastuchy wiejscy mogą nas zobaczyć i mogą nas wydać”.

Trzymajmy się razem

Dziewczynka, która ukrywała się w okolicach Serocka, wspominała, jak jej „okropnie samotne życie małej żebraczki po stronie aryjskiej stało się bardziej znośne, gdy zaczęła je dzielić z dwojgiem rodzeństwa: dwunastoletnią Brachą oraz sześcioletnim Izraelem Nejmarkami.

Choć Chava mówiła po polsku lepiej niż Nejmarkowie, to, jak wspomina, to oni byli skuteczniejsi w wypraszaniu i kradzieży pożywienia, którym zawsze się z nią dzielili.

Chava i Nejmarkowie troszczyli się wzajemnie o swoją higienę, zdobywali stare szmaty, którymi odziewali się jesienią i zimą, i spali razem w leśnych ziemiankach w pobliżu Legionowa. Gdy wojna się skończyła, dzieci nadal trzymały się razem i troszczyły o siebie. Znalazły pusty dom, do którego się wprowadziły”.

Wiele świadectw opowiada o starszym rodzeństwie, które po śmierci rodziców przejęło opiekę nad młodszym. Piętnastoletni Witold Wajnman wyprowadził z getta w Skarżysku-Kamiennej dwójkę rodzeństwa. Sześcioletnią siostrę Danutę zabrał do Warszawy i zostawił w jednym z kościołów, wyuczył ją najpierw, że nazywa się Barbara, przyjechała z wizytą do babci, zaczęła się bawić z innymi dziećmi i się zgubiła. Niespełna dwuletniego Henryka zabrał do Krakowa i zostawił w bramie kamienicy przy ulicy Krakowskiej 45, obok katolickiego sierocińca. Wszyscy troje przeżyli.

Inne teksty zebrane w książce Joanny Michlic opisują stosunki polsko-żydowskie w czasie Zagłady, życie dzieci żydowskich w powojennej Polsce, pamięć dziecięcą czasu wojny, uprzytamniając nam, jak świadectwa dzieci są istotnym źródłem wiedzy o Holocauście.

‘Piętno Zagłady. Wojenna i powojenna historia oraz pamięć żydowskich dzieci ocalałych w Polsce’, Joanna Beata Michlic, tłum. Adam Musiał, Żydowski Instytut Historyczny 2020 Fot. materiały wydawnictwa


Piętno Zagłady. Wojenna i powojenna historia oraz pamięć żydowskich dzieci ocalałych w Polsce
Joanna Beata Michlic, tłum. Adam Musiał
Żydowski Instytut Historyczny 2020


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com