Makabryczne walentynki. “On to zrobił” i “tylko on mógł to zrobić” dzieli cienka granica

Jenny Agnes Hedwig Dorothea Rohrbeck, zamordowana dziedziczka rodowej fortuny / Pałac w Kleppelsdorf na fotografii z 1921 r. (Fot. ze strony www.doris-baumert.de)


Makabryczne walentynki. “On to zrobił” i “tylko on mógł to zrobić” dzieli cienka granica

Beata Maciejewska


Szesnastoletnia Dorothea, sierota i jedyna dziedziczka wielkiego majątku, została zastrzelona razem z młodszą kuzynką. Sekcja zwłok wykazała, że dwunastoletnia Ursula nie była dziewicą. Skazany za podwójną zbrodnię Peter Grupen nigdy nie przyznał się do winy.

Morderstwem ekscytowała się prasa w całej Europie. Co relacja z procesu, to zwrot akcji. Dwie dziewczynki zostały zastrzelone w pałacu, żona podejrzanego znikła, a on sam, zamknięty w więzieniu, zahipnotyzował strażnika i uciekł – starczyłoby na kiepski serial. Ale to historia prawdziwa, zaczęła się 14 lutego 1921 r. na Dolnym Śląsku.

R jak Rohrbeck

Do barokowego pałacu we Wleniu (przed wojną Lähn) koło Jeleniej Góry prowadzi kuta brama z ozdobną literą R. Jak Rohrbeck. Wilhelm Rohrbeck, spekulant gruntami o artystycznej duszy, sprzedał rodzinne gospodarstwo Tempelhof pod Berlinem i w 1894 r. kupił majątek Kleppelsdorf na Dolnym Śląsku. Wyremontował pałac, posadził w parku rzadkie drzewa (pasjonował się dendrologią), a potem uznał, że w rezydencji pocznie się ród Rohrbecków. Wprawdzie bez herbu i arystokratycznego przyimka „von”, ale wystarczająco wyzłocony, żeby awansować do elity. Niestety, los napisał inny scenariusz.

W 1904 r. Frau Hedwig Rohrbeck powiła córkę i zmarła w wyniku komplikacji poporodowych. Jenny Agnes Hedwig Dorothea została sierotą, więc ojciec zatrudnił opiekunkę, Berthę Zahn. Wdowiec drugi raz się nie ożenił, choć teściowa próbowała naraić mu swoją drugą córkę Gertrud. Sierota macochy nie dostała, a gdy miała 10 lat, została zupełnie sama, bo ojciec też umarł. Panna Zahn dalej się nią opiekowała, ale majątek Dörthe – jak dziewczynkę nazywano – kusił, bogate biedactwo było atrakcyjnym łupem dla typów spod ciemnej gwiazdy. Jeden z nich wszedł do rodziny.

Jak zahipnotyzować ofiarę

Nazywał się Peter Grupen, miał 26 lat. Inwalida wojenny, pod Verdun stracił lewą rękę. Ale i tak działał hipnotyzująco na kobiety.

W przenośni i dosłownie, hipnoza była wówczas bardzo modna, wykładano ją na uniwersytetach medycznych, praktykowano na salonach, seanse hipnozy i czytania w myślach ekscytowały elitę, a media hipnotyzerów były pożądanymi dla glamour girlsGrupen podobno miał talent w tej dziedzinie.

Kazał nazywać się architektem, choć pracował tylko jako pomocnik murarza, a potem założył własną firmę budowlaną. Ambitny i twardy.

Zdążył się dwukrotnie zaręczyć i zerwać zaręczyny, za trzecim razem się ożenił. Jego wybranką została Gertrud Schade, ciotka Dorothei, przyrodnia siostra jej matki. Poznali się dzięki anonsowi matrymonialnemu w gazecie.

Grupen społecznie awansował, Gertrud pochodziła przecież z bankierskiej rodziny. Wprawdzie 13 lat starsza, wdowa po aptekarzu (mąż zginął na polowaniu), z trójką dzieci (dwie córki urodziła, trzecia była przysposobiona), ale była ładna, elegancka, miała pieniądze.

Młody mąż szybko położył na nich rękę, Gertrud dała mu pełne plenipotencje, co można zrozumieć. Ale owinął sobie wokół palca także teściową, 75-letnią Augustę Eckhardt, co już trudniej pojąć.

Pieniądze zaczęły się jednak kończyć – czasy były trudne, młodziutka Republika Weimarska walczyła ze skutkami wojny, rozkręcała się hiperinflacja – więc Grupen zaczął rozglądać się za jakimś interesem.

A ponieważ małżeństwo dało mu wstęp do pałacu Kleppelsdorf, zainteresował się majątkiem młodziutkiej siostrzenicy żony. Oraz samą Dorotheą.

Zakusy na Dorothee

Twierdził, że jest wolny, bo żona znikła we wrześniu 1920 r., po dziesięciu miesiącach małżeństwa! Porzuciła go, wyjechała do Ameryki, co podobno zawsze było jej marzeniem.

Rozpowiadał, że nie był w stanie zaspokoić jej erotycznych potrzeb, pogodził się więc z porzuceniem. Został sam z trójką cudzych dzieci i teściową.

Życzliwi mu mówili, żeby je zostawił. Że nie ma żadnych zobowiązań. Ale Grupen – jak powtarzał – nie chciał ich opuścić, przywiązał się do nowej rodziny.

Teściowa go uwielbiała. Córka, wyjeżdżając do Ameryki, wysłała ponoć matce list, w którym prosiła, żeby nie obarczać winą Petera i że pomoże on w opiece nad wnuczkami.

Peter Grupen i jego żona Gertrud Schade, która zaginęła bez wieści Fot. ze strony www.doris-baumert.de

Gotów byłby też pomóc zarządzać majątkiem pannie Rohrbeck, bo widział, że jej prawni opiekunowie źle sobie radzą. Gdyby więc tak Dorothea chciała zostać jego żoną, byłby szczęśliwy.

Ale Dorothea nie chciała. Ba, zaczęła opowiadać znajomym, że się go boi. Że Grupen chce ją zabić.

Musiała go jednak gościć w pałacu. Nie miała wyjścia, bo 8 lutego 1921 r. zjawił się z babcią Dorothei oraz jej kuzynkami – dwunastoletnią Ursulą i dziewięcioletnią Irmgard. W rodzinnym orszaku znalazła się także gospodyni i niania, panna Marie Mohr, zatrudniona dwa miesiące wcześniej. Nikt nie wiedział, że jest kochanką Grupena (obiecywał jej małżeństwo), a Ursula zostanie uznana za jego seksualną ofiarę.

Zbrodnia w walentynki przed obiadem

14 lutego, w poniedziałkowe południe, w pokoju na piętrze babcia Augusta robiła na drutach, Irmgard bawiła się z ojczymem i panną Mohr. Dorothea i Ursula poszły rano na pocztę do Wlenia, ale już wróciły. Rodzina czekała na obiad. Gdy podano do stołu, pokojówka poszła poszukać Dorothei i Ursuli, które były na parterze. Po chwili wszyscy usłyszeli jej krzyk: „Panienki nie żyją!”. I zbiegli na dół.

Leżały w małym pokoju z dwoma łóżkami. Dorothea już nie żyła, Ursula jeszcze oddychała, siedziała w kącie z przestrzeloną głową. Obok niej leżał rewolwer Browning kaliber 6,35 mm, a z kieszeni sukienki wystawał list:

„Droga babciu, miałaś tyle zmartwień i problemów z Dorotheą. Chciałam ci pomóc, wybacz mi. Twoja Ursula”.

Dziewczynka zmarła dwie godziny później. Nie odzyskała przytomności.

Następnego dnia w dzienniku „Schlesische Zeitung” (redakcja mieściła się we Wrocławiu) ukazał się krótki tekst, że właścicielka dworu Kleppelsdorf Dorothea Rohrbeck „została rzekomo zabita trzema strzałami przez swoją dwunastoletnią krewną. Domniemana sprawczyni zastrzeliła się”.

Ta informacja była już nieaktualna. Śledczy powątpiewali – po oględzinach zwłok – w morderstwo połączone z samobójstwem. Ursula nie mogła się zabić. Gdyby oddała strzał z tak bliskiej odległości, powinna mieć spalone brwi. Poza tym broń została po oddaniu strzałów zabezpieczona.

Pistolet należał do Grupena, który został zatrzymany, choć mówił, że jest niewinny. Broniła go teściowa, twierdząc, że był z nią w pokoju na piętrze. Oświadczyła również, że rozpoznaje charakter pisma wnuczki, list napisała Ursula.

Rodzinne sekrety zaczęły się jednak wylewać, sekcja zwłok Ursuli wykazała, że nie była dziewicą, co więcej, podejrzewano, że była chora na kiłę i leczona rtęcią. W pałacu szeptano: stała się „seksualną niewolnicą” Grupena, robiła wszystko, co chciał. Była smutna, płaczliwa, cierpiała na „melancholię”, czyli depresję.

Prokurator nie wykluczał, że Grupen hipnozą skłonił Ursulę do morderstwa.

We Wleniu wrzało, ludzie zaczęli się gromadzić pod pałacem, grozili śmiercią mordercy „panienki”, omal nie zlinczowali Grupena, gdy śledczy przewozili go do więzienia w Jeleniej Górze.

Ale byli też tacy, którzy wierzyli młodemu „architektowi”, bohaterowi wojennemu. Policja i sądy nie miały dobrej opinii, pomyłki sądowe bulwersowały opinię publiczną.

Zapowiadał się trudny proces poszlakowy.

W białej sukni do trumny

Dziewczyny zostały pochowane we Wleniu. Ursula w sobotę, 19 lutego, a w poniedziałek – Dorothea.

Ten drugi pogrzeb zgromadził tłumy, które chciały zobaczyć „liebe Dörthe” w dębowej trumnie, „w białej jedwabnej sukience, o której zawsze marzyła, gdyby miała być panną młodą; wyglądała, jakby spokojnie spała” – relacjonowało lokalne „Der Bote aus dem Riesengebirge”.

Dziennikarze naliczyli ok. 800 osób, podkreślając, że ludzie odprowadzili na miejsce wiecznego spoczynku dobre, radosne dziecko. Dorothea miała urodę i majątek, w perspektywie szczęśliwe życie, ale morderca je zniszczył.

Na rodzinę Dorothei zwaliła się kolejna tragedia, jej wujek otrzymał w czasie pogrzebu tragiczną wiadomość, że jego 29-letni syn, oficer, popełnił samobójstwo. Prasa pisała, że wrócił z frontu z traumą. O Grupenie też spekulowano, że wojna i kalectwo zgruchotały jego kręgosłup moralny. Trzy lata po podpisaniu pokoju ludzie wciąż odczuwali skutki światowego konfliktu.

Dorothea nie zaznała spokoju nawet po śmierci. Kilka dni po pogrzebie ktoś otworzył grób, wybił dziurę w trumnie, zdarł z ciała zmarłej jedwabną suknię i szarfę, odciął kosztowną koronkę od halki, wyrwał spod głowy poduszkę. Policyjny pies zgubił trop.

Ale dziennikarze z tropu nie schodzili. Zaledwie 10 dni po morderstwie czytelnicy „Norddeutsche Nachrichten” dowiedzieli się, że śledztwo ma ustalić, czy Grupen sam zastrzelił dziewczynki (jak twierdzono, był znakomitym strzelcem), czy też wykorzystując hipnozę, zmusił do tego czynu Ursulę.

Przeczytali również, że chciał otruć teściową, dając jej zatruty koniak. Na szczęście Frau Eckhardt nie otwarła butelki i uniknęła śmierci.

Według autora artykułu majątek Dorothei powinna odziedziczyć najpierw żona Grupena i jego teściowa. A gdyby im się coś stało, spadek przechodził na dzieci oraz ich ojczyma.

Proszę wstać, noblista idzie

Proces zaczął się 5 grudnia 1921 r. w Jeleniej Górze i przez trzy tygodnie przykuwał uwagę opinii publicznej. Wymiar sprawiedliwości wystąpił w celebryckim składzie.

Jednym z ławników był noblista Gerhart Hauptmann (dramaturg i powieściopisarz z pobliskiego Agnetendorf, dziś Jagniątkowo), a obrony Grupena podjął się m.in. dr Bruno Ablass, wieloletni poseł do Reichstagu, współautor konstytucji weimarskiej.

A poza tym przewodniczący Rady Miejskiej w Jeleniej Górze. Publiczność była rozgrzana do czerwoności.

Wezwano 100 świadków, kilkunastu biegłych, w tym takie sławy jak prof. Albert Moll z Berlina, jeden z twórców nowoczesnej seksuologii, badacz hipnozy.

Oskarżony robił dobre wrażenie, „Norddeutsche Nachrichten” przedstawił go jako architekta, zaznaczył, że został odznaczony Żelaznym Krzyżem. Zadbany wysoki blondyn, z wąsami, w jasnym garniturze, bardzo opanowany. Twierdził, że nie wychodził z pokoju na górze aż do momentu, gdy usłyszał krzyk pokojówki.

Gdy zbiegł na dół, podniósł pistolet i prawdopodobnie machinalnie go zabezpieczył, tak jak go uczyli w wojsku, żeby nikomu nic się nie stało.

Nigdy nie oświadczył się Dorothei. Na niejawnym posiedzeniu zaprzeczył, że utrzymywał stosunki seksualne z Ursulą, za to podkreślał, że miała napady melancholii.

Ale prokurator udowadniał, że to uwodziciel (proponował małżeństwo nawet pannie Zahn, opiekunce Dorothei, i sugerował, że 75-letnią teściową też bierze pod uwagę), kłamca, manipulator.

Potrzebował pieniędzy. Po zniknięciu żony oddał do lombardu jej futro i płaszcz przeciwdeszczowy, sprzedał papiery wartościowe i srebra.

Zastawił też biżuterię teściowej. W wieczór po zbrodni powiedział Frau Eckhardt: „Czy wiesz, że jesteś teraz dziedziczką Kleppelsdorfu?”.

Kto kogo zahipnotyzował

W czasie procesu Grupen wpatrywał się w przewodniczącego składu sędziowskiego. Świadkowie mówili, że miał „oczy jak sztylety”, jego wzrok przyciągał i zmuszał do posłuszeństwa, brał udział w seansach spirytystycznych. Sąd powołał nawet biegłego od hipnozy, żeby rozstrzygnąć, czy zeznania świadków nie zostały przez oskarżonego zmanipulowane. Ale gdyby tak było, Grupen nie zostałby pozbawiony alibi.

Teściowa, która na początku się upierała, że cały czas był z nią w pokoju, stwierdziła, że mógł wyjść na kilka minut. Tym bardziej że trochę się zdrzemnęła. Siostra Ursuli, 9-letnia Irmgard, też zeznała, że ojczym („był dobry, ale czasem nas bił”) opuścił na chwilę pokój. Kazał dziewczynce wyrzucić skórkę od jabłka do toalety i poszedł za nią. Irmgard nie wiedziała, gdzie się podział.

Świadkowie zmienili zeznania, gdy eksperci dowiedli, że zbrodni można było dokonać w niecałą minutę, wliczając w to wyjście z pokoju i powrót. Wcześniej wydawało im się, że Grupen musiałby zniknąć na co najmniej kilkadziesiąt minut, więc dali mu alibi.

Obrońcy podważali ustalenia śledczych dotyczące czasu potrzebnego do dokonania zbrodni. 58 sekund? Niemożliwe. Grupen musiał się liczyć, że wchodząc do pokoju lub wychodząc z niego, natknie się na kogoś. Podkreślali, że nie miał motywu, bo i tak nie dziedziczyłby po Frau Eckhardt! Wskazywali, że dowód winy został w dużej mierze oparty na zeznaniach dziecka i teściowej oskarżonego zmienionych pod przysięgą. O tę zmianę oskarżali biegłego od hipnozy, który miał im to zasugerować.

I przekonywali, że najbardziej zahipnotyzowana została opinia publiczna, która już wydała wyrok. Gazety przesądziły o winie Grupena, zanim ławnicy ogłosili werdykt.

Winny czy niewinny

Trochę przesadzali, prasa pisała o wątpliwościach. Paul Schlesinger, specjalny sprawozdawca „Vossische Zeitung”, podkreślał, że proces był poszlakowy, być może więc wersja o morderstwie i samobójstwie Ursuli jest prawdziwa. Próbował tłumaczyć Grupena: ambitnego człowieka z nizin społecznych, który chciał awansować i wykoleił się w tej wędrówce do góry. Dorothea była uosobieniem świata, o którym marzył. Nie miała wprawdzie „von” przed nazwiskiem, ale była panią na zamku, wesołą i piękną. A Grupen był proletariuszem i kaleką, więc znienawidził dziewczynę i zaraził tą nienawiścią Ursulę.

Taka była linia obrony Grupena, który mówił, że Dorothea była butna, arogancka, patrzyła na wszystkich z góry, źle traktowała jego pasierbicę, uważała, że stoi wyżej na drabinie społecznej. Ursula mogła ją znienawidzić i zastrzelić.

Śledczy ponownie wykluczyli taką możliwość. Do dziewcząt strzelał ktoś doświadczony, broń leżała po lewej stronie Ursuli, a powinna po prawej, i była zabezpieczona. Tak, list napisała (i to kilka dni wcześniej, jak zeznała panna Mohr), ale nie był on pożegnaniem, tylko przeprosinami. Wykluczyli też, że zabił ktoś z zewnątrz. Morderca mieszkał w pałacu.

Tyle tylko, że granica między „on to zrobił” a „tylko on mógł to zrobić” była bardzo cienka.

Biegły pogrąża “architekta”

Proces pokazał zmiany obyczajowe zachodzące z ogromną szybkością po I wojnie światowej. Za zamkniętymi drzwiami, bez udziału publiczności, dyskutowano o seksualności, przekroczeniu norm obyczajowych, przestępstwach przeciwko moralności.

Prof. Moll, biegły w tym procesie, pisał później o wątpliwościach dotyczących molestowania Ursuli. Dlaczego nikomu nie powiedziała o swoich relacjach z ojczymem? I tłumaczył, że jeśli mała dziewczynka opowiada o takiej zbrodni po wielu miesiącach, a nawet latach, to nie znaczy, że kłamieDzieci nie potrafią powiedzieć o takiej krzywdzie, są zawstydzone, uzależnione od krzywdziciela, sfera seksualności jest dla nich wielką tajemnicą. Ursula nie mówiła o tym, co zrobił jej ojczym, tak jak nie mówiło wiele innych dzieci. Zwracał uwagę, że Grupen potrafił zdominować otoczenie, więc mógł uzależnić od siebie dwunastolatkę.

Moll stanął także w obronie zaginionej żony Grupena, z której obrona zrobiła kobietę zdeprawowaną, twierdząc, że mąż był ofiarą jej rozwiązłości. I że na pewno wyjechała do Ameryki, więc akcja oskarżyciela, żeby przypisać mu trzecią zbrodnię, jest chybiona.

Podkreślał, że była dobrą matką (czego nie negował żaden ze świadków), więc nie porzuciłaby dzieci. I że ani firmy żeglugowe, ani policja amerykańska nie potwierdziły tej emigracji. Wyśmiał też dowód na seksualne rozpasanie pani Gertrud: zwierzyła się koleżance, że od czasu do czasu musi się masturbować! „Miliony kobiet robią to samo i dopiero koleżanka Frau Schade uświadomiła nam, że to »niemoralny« czyn”.

Śmierć bez kata

20 grudnia sąd w Jeleniej Górze wydał wyrok: dwukrotna kara śmierci i 5 lat więzienia za przestępstwo seksualne. Grupen ku zaskoczeniu obserwatorów oświadczył, że nie wniesie apelacji. Adwokaci jednak apelowali, a oskarżony czekał.

Najpierw próbował popełnić samobójstwo, wieszając się, ale to udaremniono i przeniesiono go do wieloosobowej celi. Jego dwaj współwięźniowie mieli krótkie wyroki, a mimo to z nim uciekli. Przepiłowali w nocy kratę i spuścili się z drugiego piętra na sznurze ze słomy. Gazety zwracały uwagę, że jednoręki inwalida wykazał się fenomenalną sprawnością fizyczną. Rano dwaj uciekinierzy wrócili, twierdząc, że nie wiedzą, dlaczego ulegli namowom Grupena. Był tak sugestywny, że nie mogli odmówić.

Grupen też wrócił, wieczorem. Jak oznajmił, chciał pokazać, że może być wolny, jeśli zechce. A wrócił, żeby udowodnić niewinność.

Ale czekała go niemiła niespodzianka. Apelacja została odrzucona, a prokuratura wszczęła następne śledztwo, dotyczące zamordowania żony. 2 marca 1922 r. Peter Grupen powiesił się w celi na szelkach. Jego obrońca, dr Ablass, do końca życia twierdził, że był niewinny.


Dokumenty procesowe i relacje prasowe można przeczytać TUTAJ.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com