Jak powstała “Małgośka”. Gärtner tnie Osieckiej po bzach i dzwoni do Rodowicz. “Co to za pożar?

Sopot, 08.1973. Maryla Rodowicz śpiewa ‘Małgośkę’ podczas XIII Międzynarodowego Festiwalu Piosenki. (Jerzy Plonski / RSW / Forum / Jerzy Plonski / RSW / Forum)


Jak powstała “Małgośka”. Gärtner tnie Osieckiej po bzach i dzwoni do Rodowicz. “Co to za pożar?

Jarek Szubrycht


Serial reporterski “Najkrótsza lista największych przebojów Agnieszki Osieckiej” – odcinek nr 3. Rzecz o Katarzynie, co udawała Amerykankę, i Maryli, co wolała protest songi, oraz o Agnieszce, co dała nieśmiertelność zapachom Saskiej Kępy. A przede wszystkim o naiwnej Małgośce, co się dała wystawić do wiatru.

.

Osiecka – największa przeboje:

Rok temu Polskie Radio obchodziło 95. urodziny i z tej okazji sprawiło sobie oraz słuchaczom prezent w postaci plebiscytu na najlepszą polską piosenkę wszech czasów. “Małgośka” nie tylko wygrała, ale przez cały czas trwania plebiscytu utrzymywała się na pierwszym miejscu.

Drugi w zestawieniu był “Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena, ale nie pomogło mu nawet to, że głosowała na niego Maryla Rodowicz. Radiosłuchacze, których większości pewnie nie było na świecie, kiedy piosenka trafiła do radia, wybrali “Małgośkę”.

– Jestem zaskoczona, że taka pioseneczka wygrała z Niemenem. Żeby to chociaż był “Niech żyje bal”, który ma zupełnie inną wagę – ale “Małgośka”? Być może chodzi o to, że dobrze się słucha piosenek, w których opowiedziana jest jakaś historia. Jak “O! Ela”, w której jest to kupowanie noża sprężynowego i on idzie go zadźgać… W “Małgośce” też jest historia: dziewczyna szykuje się do ślubu, a tu kicha. Może to po prostu jest bardzo dobrze napisane, czego nie doceniam – przyznaje wokalistka.

I wspomina: – Na początku w ogóle mi się ten tekst nie podobał. Byłam wtedy pod wpływem Boba Dylana i Joan Baez, chciałam kontestować. Kiedy po raz pierwszy spotkałam się z Agnieszką Osiecką, pokazała mi teksty Studenckiego Teatru Satyryków. “Co to jest? Ten język jest gazetowy” – wybrzydzałam. “A co ty byś chciała śpiewać?” – ona na to. “Protest songi!” – odpowiedziałam. Napisała mi wtedy “Żyj mój świecie”, od którego zresztą tytuł wzięła cała płyta. Równocześnie śpiewałam “Zakopane, trzy może nawet cztery dni…”, bo tych protest songów nie miałam za dużo, ale zawsze chciałam śpiewać piosenki o czymś, poruszające. I nagle ta “Małgośka”.

Ktoś mi powiedział, że na AWF-ie studiuje pewna Marylka

Mówi się, że sukces ma wielu ojców. Ten miał trzy matki. Agnieszkę, cieszącą się już sporym uznaniem autorkę. Katarzynę, która zdążyła dowieść, że potrafi pisać przeboje, choćby “Tańczące Eurydyki” z repertuaru Anny German. Wreszcie Marylę, coraz bardziej popularną wokalistkę, którą publiczność zdążyła polubić za “Balladę wagonową” albo “Mówiły mu”, i oklaskiwać w Opolu za “Jadą wozy kolorowe”.

.
Gärtner i Osiecka znały się już od dobrych paru lat, z beztroskich czasów studenckich.

“Kasia była wówczas nastolatką. Ubrana we flanelową męską koszulę w kratę i w kowbojskie spodnie, wyposażona w fiński nóż – urwała się z domu i przemierzała wzdłuż i wszerz Polskę, udając… rodowitą Amerykankę lub Kanadyjkę. Trafiała wszędzie, gdzie działo się coś ciekawego: do Piwnicy Krakowskiej, do warszawskich klubów studenckich, do łódzkiej szkoły filmowej. Pamiętam, że nocowała w akademiku na Bystrzyckiej “na waleta”, prowadziła pamiętnik po angielsku i mówiła, że Amerykanie nie znają szafy. Wszystkie ubrania trzymają na krzesłach, ponieważ inaczej zapomnieliby, co mają” – wspominała ich pierwsze spotkanie poetka.

Współpracować zaczęły w 1969 roku, dzięki Janowi Borkowskiemu, dziennikarzowi i producentowi muzycznemu Trójki. Wiele lat później: współzałożycielowi fundacji Okularnicy i redaktorowi “Wielkiego śpiewnika Agnieszki Osieckiej”.

– Ona potrzebowała wtedy kompozytora, a ja troszkę się szwendałam i szukałam tekstów. Wkrótce na konkursie Trójki wzięłyśmy pięć z sześciu możliwych nagród. Dla zmylenia jurorów każde nuty moja mama przepisywała innym charakterem pisma, a Agniecha pisała swoje teksty na maszynie. Na nasz tandem od tamtej pory nie było siły! – oto w jakich okolicznościach kompozytorka połączyła siły z poetką. Chwilę później znalazła się i śpiewaczka.

– Ktoś mi powiedział, że na AWF-ie studiuje pewna Marylka, która muzycznie ciekawie się zapowiada.

– wspomina Gärtner. – Pojechałam i zobaczyłam blond dziewczynę z gitarą, poprosiłam, aby na próbę wykonała jeden z moich najlepszych wtedy kawałków – “Dzień się budzi”. Umyślnie grałam ten utwór tak, aby się kompletnie pogubiła. Stosowałam breaki i grepsy, które na pewno niewprawionego wokalistę dawno wyrzuciłyby z rytmu. Wszystko na nic – Marylka wciąż śpiewała! Pomyślałam: “To jest po prostu talent!”.

Gärtner przeprosiła wokalistkę za ten eksperyment na żywym organizmie, ale przyznała, że tę piosenkę obiecała już komuś innemu. Obiecała jednak, że napisze coś specjalnie dla Maryli. Słowa dotrzymała. A potem jeszcze raz i znowu…

To był maj, pachniała Saska Kępa
Szalonym, zielonym bzem.
To był maj, gotowa była ta sukienka
I noc się stawała dniem.

Już zapisani byliśmy w urzędzie,
Białe koszule na sznurze schły.
Nie wiedziałam, co ze mną będzie,
Gdy tamtą dziewczynę
Pod rękę ujrzałam z nim.

Coś zwyczajnego, coś ludzkiego, coś z magii uczuć

Maryla nawiązała współpracę z Agnieszką, zanim zdążyły się poznać. Wokalistka jeździła do Trójki, by na zaproszenie Piotra Kaczkowskiego śpiewać piosenki Boba Dylana. Musiało się spodobać, bo pewnego dnia na korytarzu zaczepił ją Jan Borkowski.

– Zaprowadził mnie do pokoju redakcyjnego i powiedział: “To jest biurko Agnieszki Osieckiej. Dzwoniła z Ameryki, że możesz otworzyć jej szufladę i pogrzebać w tekstach”.

Znalazłam kilka perełek, między innymi “Gonią wilki za owcami”, z muzyką Kasi Gärtner  – wspomina Rodowicz. Niewiele później Osiecka przysłała jej zza oceanu kolejny tekst, “Balladę wagonową”, ponoć naprawdę napisaną w pociągu, pomiędzy Cheetaway a Syracuse.

– Poznałyśmy się, kiedy Agnieszka wróciła ze Stanów. Bardzo się jej spodobał mój wokal, sposób śpiewania, styl – i zaczęła dla mnie pisać. Spotykałyśmy się niemal codziennie – mówiła Maryla. – Jeździła ze mną na trasy koncertowe, festiwale, zaprzyjaźniała się z muzykami. Dobrze się ze mną czuła. Mówiła, że w ciągu jednego dnia ze mną dzieje się więcej niż z normalnym człowiekiem przez pół roku.

Świetne z nich było trio. Doskonale się rozumiały, nawzajem napędzały. Połączenie ich umiejętności, doświadczeń i temperamentów dawało mieszankę wybuchową.

Maryla Rodowicz, Agnieszka Osiecka i Daniel Passent z córką Agatą Marek Karewicz M.A.Karewicz / Forum / Marek Karewicz M.A.Karewicz / Forum

– Faceci piszą świetnie, ale w tematach miłosnych nie czują bluesa. Pewnych klimatów Agnieszki nikt nie jest w stanie przebić. Jest w nich coś zwyczajnego, coś ludzkiego, coś z magii uczuć – uważa Gärtner i trudno z tym polemizować.

“Grając, Katarzyna śpiewa nieraz dzikim i przeraźliwym falsetem, a mały pokoik unosi się w powietrze jak chatka czarownicy. Ile razy piszę z Kasią wspólną piosenkę i spędzę z nią godzinę czy dwie przy fortepianie, czuję się, jakbym wychodziła potargana z gorącej kąpieli” – komplementowała kompozytorkę Osiecka.

“Ale numer nagrałaś! Z takim przesterem tam śpiewasz na górze”

Co z tą Małgośką? Kompozytorka twierdzi, że przyszła na świat nad morzem.

– Często jeździłyśmy do Zakopanego i do Sopotu. W 1972 roku siedziałyśmy we trzy w kawiarni Grand Hotelu – ja, Agnieszka i Maryla. Maryla mówiła, że znów potrzebuje czegoś nowego. Przypomniał mi się wtedy motyw, który grał kataryniarz na Saskiej Kępie. Agnieszka to podchwyciła i od razu napisała dwa wersety: “Małgośka mówią mi, on nie wart jednej łzy, oj, głupia ty, głupia ty…”. Oczarowana, mówię: “Maryla, to jest to”. Nie znam kobiety, która nie zachwyciłaby się tą frazą – wspominała Katarzyna Gärtner.

 Na bieżąco, w tej kawiarni, wymusiła na autorce tekstu poprawki.

– Agnieszka już pisała na serwetce: “To był maj, pachniała Saska Kępa, szalonymi, zielonymi bzami…”. Te wersety były za długie do muzyki, którą już miałam w głowie. To było jak… “Pan Tadeusz” – kulało w muzycznym rytmie. Mówię im, że do mojej dynamicznej muzyki muszą być krótkie wersety. Biorę od Agnieszki tę serwetkę i z góry na dół odrywam kawałki słów. “Co ty robisz?” – woła zdziwiona. “Odcinam niepotrzebne sylaby – wyjaśniam. – Mnie wystarczy tyle: szalonymi zielonymi bza. To tak ma być”. Agnieszka patrzy na mnie, potem pochyla się, pisze: “szalonym, zielonym bzem”.

To skracanie frazy miało się wziąć z fascynacji Gärtner muzyką angielską. Piosenkami, które były porywające, bo dynamiczne, nieprzegadane. Jak to się robi, dowiadywała się u źródeł.

– W Londynie zetknęłam się z wieloma sławnymi ludźmi. Miałam kontakt z resztkami Beatlesów. W rezultacie nauczyłam się ciekawych rzeczy warsztatowych, przede wszystkim komponowania krótkich, rytmicznych utworów, pisania krótkich wersetów. To w konsekwencji miało decydujący wpływ na formę “Małgośki”. Twierdzi też, że drapieżny sposób śpiewania wokalistki, ten piach w wysokich partiach, to realizacja jej planu.

– Maryli powiedziałam: “Zaśpiewaj to mocno, na chrypie, agresywnie”. Taki styl podpatrzyłam właśnie w Anglii, czułam, że ta piosenka wymaga dużego dynamizmu i ostrej wokalistki. Maryla trochę się broniła… – takie wspomnienie kompozytorki znajdujemy w książce “Osiecka. Nikomu nie żal pięknych kobiet” Zofii Turowskiej.

Agnieszka Osiecka i Maryla Rodowicz na Starym Mieście w Warszawie, 1990. Czeslaw Czaplinski/FOTONOVA / CZESLAW CZAPLINSKI/FOTONOVA

Maryla nie potwierdza ani swojej obecności przy narodzinach hitu, ani tego, że dostała zlecenie na chrypkę. Miała wtedy narzeczonego za naszą południową granicą, tam próbowała układać sobie życie i tam dosłano jej piosenkę do przepróbowania. Akustyka nieumeblowanych jeszcze pomieszczeń zachęcała ją do dociśnięcia gazu do dechy.

– Mieszkałam wtedy w Pradze, w Czechosłowacji. Kasia Gärtner do mnie wydzwaniała, że mam natychmiast przyjeżdżać, bo jest numer do nagrania. “Co to za pożar?” – myślę sobie, ale przyjechałam i zaśpiewałam – wspomina. – Pamiętam, że tuż po spotkałam w korytarzu na Woronicza jakichś kolegów z branży.

“Ale numer nagrałaś! Z takim przesterem tam śpiewasz na górze”

– gratulowali mi. A ja tego przesteru musiałam użyć, bo tam było dla mnie za wysoko – przyznaje dziś.

“Małgośka” pachnie siostrzeństwem, równością

Miejsce akcji: “rzewna i liliowa od bzów” Saska Kępa. Nie losowo wybrana miejscowość gdzieś w Polsce, nie dowolna dzielnica Warszawy, której największą zaletą jest to, że pasuje do rymu, ale właśnie to bajkowe miasteczko w wielkim mieście, Osieckiej miejsce na ziemi.

“Kilka imponujących willi z lat trzydziestych, wdzięcznie stulone “bliźniaki” z połowy lat dwudziestych, mnogość ogródków, inteligenckie zaludnienie – wszystko to stwarza klimat jakiegoś zapoznanego londyniątka” – pisała w “Szpetnych czterdziestoletnich”. – “Praga i Kępa, nie naruszone przez bomby, zachowały, jak stare wino – zapach i klimat dawnych struktur. Tu, jeśli wozak, to na imię miał Felek, jeśli dozorczyni – Aniela lub Agnieszka, jeśli hrabia, to Hubert lub Heweliusz”.

Nie wiemy, czy właśnie Hubert czy jednak Felek rozkochał w sobie Małgośkę, ale nie ma wątpliwości, że nicpoń to był i ladaco. Naobiecywał naiwnej dziewczynie, dostał, co chciał, po czym zwiał do innej. Oszukana Małgośka pewnie zalewałaby się łzami bez końca, gdyby nie przyjaciele (pewniej: przyjaciółki, bo kto inny byłby tak empatyczny, choć na podstawie samego “kochaj nas” nie sposób jednoznacznie rozstrzygnąć). Tacy, którzy szczere ci powiedzą, żeś głupi, kiedy trzeba, ale nie pozwolą się mazać, ale pocieszą, wyciągną na tańce, naleją wina.

Uwiedziona i porzucona dziewczyna nie jest skazana na palący wstyd, na szyderstwa i plotki – przeciwnie, to ona może kpić sobie z niegodnego jej miłości absztyfikanta. Niby nic, a jednak świadectwo dużej zmiany polskiej obyczajowości. “Małgośka” pachnie nie tylko zielonym bzem i chwastami palonymi jesienią w sadach, ale również feminizmem, siostrzeństwem, równością.

Małgośka – tańcz i pij,
A z niego sobie kpij,
A z niego kpij sobie, kpij.
Jak wróci, powiedz: Nie,
Niech zginie gdzieś na dnie,
Hej, głupia ty, głupia ty, głupia ty.

Małgośka jest pierwszą bohaterką tekstów Osieckiej, w które Rodowicz tchnęła tyle życia, ale nie ostatnią. Uzbierała się cała galeria charakternych, niepokornych, ale często nieszczęśliwych kobiet, które trochę były wyzwolone, a trochę zagubione we wrogim męskim świecie.

“Czerwona na niej sukienka/ Czerwona w sercu udręka” – może Małgośką, tylko parę lat starszą, jest ta wariatka, co tańczy, co “przed losem nie klęka”?

Albo ta dziewczyna, która nie ma już “serca do czekania, do liczenia, do zbierania”, tylko chciałaby “damą być i na wyspach bananowych dyrdymały śnić”. Prawie na pewno jest nią bohaterka “Byłam sama, jestem sama”, która mimo wszystko wierzy, że “może jutro się coś zmieni”.

.
– Ciekawa jest ciągłość jej bohaterek, począwszy od Małgośki. To chyba ta sama dziewczyna, występująca potem jako Mary Lou w “Dwóch weselach”, która “lat 16 chyba miała, gdy dwóch naraz pokochała” oraz “miała buty z podłej skóry, cztery klasy bez matury, lecz niezły miała styl” – zauważa Jacek Mikuła, kompozytor wielu przebojów przez Osiecką napisanych, a przez Rodowicz wyśpiewanych. – Ta sama, która w “Damą być” “tak by chciała damą być”, która wywierała tak piorunujące wrażenie na “Sing Singu”, że na jej widok “wołał S.O.S.”

I zastanawia się: – Czy istniała taka dziewczyna i skąd ją Agnieszka wytrzasnęła – nie wiem. To były bardzo uczuciowe bohaterki i bardzo kobiece historie. Może stanowiły projekcje jej własnych doświadczeń, a może jej znajomych i przyjaciółek. W każdym razie o takich rozterkach ze mną nie rozmawiała. Zawsze, tak przy spotkaniu, jak w krótkich wiadomościach na pocztówkach, była pogodna, dowcipna i jakby z dystansem do świata.

Mam dość, ale wiem, czego ludzie chcą słuchać

Maryla pojechała z piosenką do Sopotu. Wyglądała szałowo, w sukni do ziemi, ale za to bez pleców, z czerwonym sercem na piersi i napisem “Małgośka” biegnącym od biodra do kostki (a więc nie zastosowała się do zaleceń autorki tekstu: “chciałabym, żebyś to śpiewała w zniszczonej sukni ślubnej. Kwiaty…”) i brawurowo utwór wykonała, choć towarzyszący jej muzycy tak się wygłupiali, że pewnie bardziej jej przeszkadzali, niż pomagali.

.
Na festiwalu dostała Grand Prix, ale cenniejszą nagrodą było uwielbienie publiczności. Już następnego dnia refren śpiewała cała Polska i do dziś nie chce przestać.

Czy po tym wszystkim Rodowicz nie ma już przypadkiem dość towarzystwa naiwnej Małgośki?

– Mam, ale wiem, czego ludzie chcą słuchać. “Małgośka” to numer dla nich ważny, więc nie mogę z niego zrezygnować – mówi.

Próbuje liczyć, ile to już razy w jej wykonaniu białe koszule na wietrze schły. – Śpiewam ją na każdym koncercie. W latach 70. grało się co miesiąc przez dwa tygodnie w danym województwie. Po dwa koncerty dziennie, bo to były domy kultury, a więc małe sale. Później dwa tygodnie przerwy i do innego województwa. Odliczając wakacje, mamy 10 miesięcy, po dwa koncerty dziennie przez 15 dni. Trzysta koncertów rocznie. W samych latach 70. zagrałam więc w Polsce około trzech tysięcy koncertów, do tego trasy po NRD, a w latach 80. również w Rosji. Jakby to wszystko podliczyć, wychodzi kilka tysięcy koncertów i na każdym “Małgośka”.

Kompozytorka Katarzyna Gärtner. Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta

– To była jedna z naszych najpiękniejszych piosenek – uważa Katarzyna Gärtner. – Stałyśmy się sławne. Nasze piosenki były rozchwytywane. Powiem szczerze: o niektóre nasze utwory dziewczyny się biły!

Ale kompozytorka wspomina wspólne chwile z poetką nie tylko przez pryzmat wspólnej pracy i jej owoców.

– Zmieniła moją życiową filozofię – przyznaje. – Ona miała wspaniałą dewizę, która mi bardzo odpowiadała: idź za głosem miłości! Tłumaczyła mi, bo to było dla mnie niezrozumiałe, jak można wychodzić za mąż więcej niż raz i wiązać się z kolejnymi mężczyznami. Dla niej było to jasne, bo chciała znaleźć idealną miłość, a jeśli jej nie znajdowała, gnała naprzód, dalej szukała.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com