Polacy w policyjnych mundurach mordowali Żydów, Polaków i Romów

Gubernator Hans Frank (z prawej) przyjmuje meldunek od komendanta oddziału polskiej policji (granatowej). W tle widoczni stojący w dwuszeregu polscy policjanci, październik 1940 r. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)


Polacy w policyjnych mundurach mordowali Żydów, Polaków i Romów

Jacek Młynarczyk


Polska policja granatowa zachowała przedwojenny personel i struktury. Funkcjonariusze rzadko przechodzili narodowosocjalistyczną indoktrynację. Nierzadko uważali się za patriotów. Mimo to część z nich uległa chciwości i poczuciu bezkarności, prześladując, szantażując, a nawet mordując Żydów, Polaków i Romów.

.

Niemiecka agresja na Polskę we wrześniu 1939 roku doprowadziła do rozkładu wielu państwowych organizacji i instytucji po podboju tego kraju. Dotyczyło to także Policji Państwowej, która właściwie przestała istnieć, a jej funkcjonariusze w razie możliwości starali się wydostać z Polski przez granicę rumuńską.

Spośród 17 okręgów policyjnych w przedwojennej Polsce jedynym, którego pracownicy pozostali na służbie i dalej wykonywali swoje obowiązki, był stołeczny – warszawski. Był to skutek decyzji tamtejszego komendanta, inspektora Mariana Kozielewskiego, który, ignorując wydane przez polski rząd polecenie rozwiązania wydziałów policyjnych, oddał się do dyspozycji prezydenta Warszawy, Stefana Starzyńskiego, aby utrzymać porządek w oblężonym mieście.

Po kapitulacji stolicy 28 września 1939 roku wojska niemieckie zezwoliły warszawskim policjantom na pozostanie na służbie i dalsze noszenie broni. Na apel prezydenta Starzyńskiego funkcjonariusze polskiej policji postanowili pozostać w mieście i wykonywać codzienne obowiązki pod nadzorem niemieckich okupantów. Swoją decyzję uzasadniali następująco: warszawska policja będzie stanowiła rodzaj bufora między niemieckimi władzami okupacyjnymi a stołeczną ludnością; będzie jedyną polską formacją w pokonanej Polsce, która zachowa broń służbową – a to okaże się bardzo ważne, jeśli wybuchnie zbrojne powstanie; za sprawą współpracy z niemieckimi agencjami policyjnymi polscy policjanci zyskają wgląd w wiele tajnych operacji, co będzie nader cenne dla tworzącego się polskiego ruchu oporu; wreszcie istnienie oficjalnej polskiej instytucji w warunkach okupacyjnych wpłynie uspokajająco na ludność i uczyni znośniejszymi wiele restrykcji i obciążeń, narzuconych przez niemieckich okupantów.

Granatowa policja przeciwko Polakom

Stronie niemieckiej także zależało na utrzymaniu w służbie polskich policjantów – wyszkolonych zawodowców, ponadto znanych miejscowej ludności. Ponadto posłużenie się takimi regularnymi formacjami policyjnymi zapewniało optymalne egzekwowanie wszystkich zarządzeń i regulacji przez populację podbitych obszarów. W początkach okupacji przeważyło to nad wszelkimi zastrzeżeniami i oporami natury ideologicznej, gdyż niemieckim oddziałom policyjnym na polskich obszarach brakowało ludzi. Już 30 października 1939 roku Friedrich Wilhelm Krüger, Wyższy Dowódca SS i Policji „Wschód” (Höherer SSund Polizeiführer „Ost”; HSSPF-Ost), wydał nakaz zgłoszenia się, pod groźbą kary w razie odmowy, wszystkim policjantom i oficerom polskiej policji państwowej, którzy byli na służbie 1 września, do odpowiednich niemieckich instytucji okupacyjnych do 10 listopada.

Zarządzenie o ustanowieniu Policji Polskiej (PP), zwanej także policją granatową od koloru jej mundurów, zostało zatwierdzone przez generalnego gubernatora Hansa Franka 17 grudnia 1939 roku. Zachowano bez zmian wcześniejszą strukturę organizacyjną polskiej policji. Jedyne novum stanowiło to, że formacja ta utraciła ogólnokrajowy charakter i została przekształcona w instytucję municypalną. Upłynęło kilka tygodni, nim PP stopniowo objęto nadzorem niemieckiej Policji Porządkowej (Orpo). (…)

Jednak liczebność PP stale się powiększała: jeżeli 31 stycznia 1940 roku w Generalnym Gubernatorstwie było 8630 granatowych policjantów, to do 1 kwietnia 1942 roku liczba polskich funkcjonariuszy policji wzrosła do 11 291. W latach 1943–1944 w PP pracowało około 12 500 ludzi.

Personel policji granatowej składał się głównie z pracowników polskiej Policji Państwowej z lat II Rzeczpospolitej. W sumie prawie 35 procent przedwojennych polskich policjantów wstąpiło w szeregi PP, w tym zdecydowana większość tych, którzy przebywali w owym czasie na obszarze Generalnego Gubernatorstwa.

Szkoła policji polskiej (granatowej) w Nowym Sączu – fotomontaż składający się z dwóch części. Po lewej stronie gen. Winkler przemawia do policjantów podczas uroczystości otwarcia szkoły. Po prawej stronie widoczna umieszczona na budynku tablica z napisem ‘Szkoła policji polskiej Generalnego Gubernatorstwa’ i stojący przed budynkiem policjant, październik 1941 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Począwszy od 1941 roku, Niemcy wprowadzali wytyczne dotyczące akcji selektywnego naboru do PP w celu uzupełnienia jej składu. Chodziło im przede wszystkim o dotarcie do tych wszystkich funkcjonariuszy policji, którzy w 1939 roku nie pełnili już czynnej służby. Ponadto przyjmowano podoficerów przedwojennego wojska polskiego, byłych posterunkowych i byłych żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. Najchętniej zatrudniano tych ze znajomością języka niemieckiego.

Kandydaci mieli mieć od 20 do 30 lat i ukończone co najmniej cztery klasy szkoły powszechnej.

Poza tym nie mogli być notowani, musieli wykazać się aryjskim pochodzeniem (co dotyczyło również ich żon) i dać dowód swoim proniemieckim przekonaniom politycznym, co ograniczało prawdopodobieństwo, że utrzymują kontakty z polskim podziemiem. W związku z brakiem odpowiedniej liczby chętnych w marcu 1943 roku władze rozluźniły ograniczenia wiekowe, poszukując kandydatów od 18. do 45. roku życia.

Od sierpnia w polskojęzycznej prasie zaczęły się też ukazywać ogłoszenia, a w miejscach publicznych rozlepiano odpowiednie plakaty. Ten aktywny werbunek do PP był jednocześnie prowadzony w batalionach pracy i pomocniczych jednostkach obrony przeciwlotniczej. 1 października 1941 roku otwarto szkołę policyjną w Nowym Sączu, w dystrykcie krakowskim w Generalnym Gubernatorstwie. Ogółem zorganizowano tam dziesięć kursów dla policjantów, trwających przeciętnie trzy do czterech miesięcy; przeszło przez nie około 3000 słuchaczy. Ponadto odbyło się kilka kursów dla polskich kandydatów na oficerów oraz dwa kursy dla funkcjonariuszy policji ukraińskiej. Działalnością tej szkoły kierował folksdojcz, major PP Vinzenz Edler von Strohe (wcześniej znany jako Wincenty Słoma), a jego zastępcą był kapitan (później major) PP Antoni Pikor. Kadra wykładowców składała się z 11 oficerów PP oraz 24 zawodowych polskich policjantów. Kursy prowadzono według przedwojennych polskich wzorów, nieco przykrojonych do niemieckich oczekiwań, z naciskiem na szkolenie wojskowe i naukę niemieckiej terminologii.

Skład tej kadry wykładowców, złożonej wyłącznie z Polaków, w dużej mierze wykluczał perspektywę indoktrynowania słuchaczy w duchu narodowosocjalistycznym.

Później podejmowano niemrawe próby poddawania polskich policjantów ideologicznej indoktrynacji w poszczególnych oddziałach, co polegało na pogadankach z niemieckimi nadzorcami i oficerami łącznikowymi oraz krótkich objaśnieniach załączanych do konkretnych poleceń.

W PP posługiwano się prawie wyłącznie językiem polskim. W kontaktach z niemieckimi władzami polscy funkcjonariusze korzystali z usług tłumaczy, którzy tłumaczyli także wszystkie oficjalne dokumenty. Uległo to zmianie dopiero w trakcie 1942 roku, gdy władze okupacyjne wzmogły naciski na polskich policjantów, aby ci uczyli się niemieckiego i posługiwali się nim na co dzień. Poczynając od 1943 roku, niemiecki stał się obowiązkowym językiem we wszelkich kontaktach z niemieckimi zwierzchnikami. W czasie służbowych inspekcji wszystkie polecenia i rozkazy miały być wydawane po niemiecku.

Granatowa kolaboracja

Początkowo główne obowiązki PP obejmowały typowe zadania policyjne, powiązane z misją utrzymania porządku publicznego: służbę wartowniczą w różnych instytucjach okupacyjnych, np. w sądach podczas przesłuchań i rozpraw, kierowanie ruchem drogowym i ulicznym, egzekucję rozmaitych zarządzeń, np. przepisów sanitarno-higienicznych, ochronę urzędników administracji cywilnej w kontaktach z petentami, towarzyszenie różnym jednostkom niemieckiej policji i asystowanie im podczas wykonywanych zadań, takich jak pilnowanie aresztantów itp. Z czasem polskich policjantów coraz częściej wykorzystywano do działań graniczących z kolaboracją. Już w czasie jednej z narad w 1940 roku Bruno Streckenbach, Dowódca Policji Bezpieczeństwa (BdS) w Generalnym Gubernatorstwie, powiedział Hansowi Frankowi, że PP należy użyć przeciwko polskiej ludności:

„Nasze doświadczenia z Policją Polską są stosunkowo dobre. […] Niezbędne jest, ażeby ci polscy policjanci znali ludzi i bezwarunkowo wydawali ich nam, ręce, która ich karmi”.

Między innymi zadania policji granatowej, które rychło wykroczyły poza proste wykonywanie obowiązków i przeobraziły się w jawne prześladowania ludności, obejmowały dochodzenie w sprawie różnych przestępstw gospodarczych. Policjanci często wykazywali się nadgorliwością w zabieraniu produktów rolnych, tzw. kontyngentów żywności, na wsiach i w zwalczaniu szmuglu, co powodowało, że ludzie nie dojadali, i zasługuje na miano otwartej kolaboracji z okupantem. Do tej samej kategorii wypada zaliczyć konfiskaty nielegalnych towarów oraz wyłudzenia od chrześcijańskich Polaków i Żydów, aresztowanych w powiązaniu z wykroczeniami gospodarczymi, w istocie z oczywistym zamiarem przywłaszczenia ich pieniędzy i innych dóbr.

Polski policjant (granatowy) podczas kierowania ruchem ulicznym, październik 1940 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Praktyki takie stały się coraz częstsze po utworzeniu zamkniętych dzielnic żydowskich w licznych miejscowościach, gdyż sytuacja bytowa Żydów była jeszcze gorsza od tej będącej udziałem Polaków. Zgodnie z raportem polskiego podziemia:

„Po powstaniu gett zdeprawowanie mundurowych [granatowych policjantów] przybrało najbardziej prymitywne formy. Współudział w szmuglu, przemycanie Żydów za mury getta [i] wyłudzanie pieniędzy od uciekinierów to tylko niektóre z ich źródeł nieuczciwych dochodów. Ten proceder ograbiania każdego, kto wpadł im w łapy, stał się tak powszechny, że nawet Niemcy to dostrzegli i wydali odnośne instrukcje w lipcowym okólniku dla kierownictwa [polskiej policji]”. (…)

Niemieccy okupanci – a zatem i PP – przywiązywali szczególne znaczenie do kwestii czarnego rynku. Aby nad nim zapanować, organizowali „naloty” na sklepy i magazyny i likwidowali bazary. Polscy policjanci dostawali ścisłe polecenia w sprawie tego, ilu handlarzy trzeba zatrzymać, by wywiązać się z narzuconych limitów. Pomimo tej presji ze strony niemieckich zwierzchników próby likwidacji pokątnego handlu niewiele przyniosły.

Polski policjant (granatowy) zatrzymuje mężczyznę wskakującego do jadącego tramwaju, marzec 1940 r.Polski policjant (granatowy) zatrzymuje mężczyznę wskakującego do jadącego tramwaju, marzec 1940 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Do innych zadań PP, które nierzadko prowadziły do nadużywania władzy, należał przymusowy nabór polskich robotników do pracy w Niemczech. Początkowo funkcjonariusze PP mieli doprowadzać wskazane osoby z list nazwisk sporządzanych przez Urząd Pracy (Arbeitsamt) do punktów zbiorczych. Po pewnym czasie policjanci musieli już urządzać „obławy”, aby dostawić wyznaczoną liczbę ludzi do robót w Rzeszy. (…)

Za niewątpliwy akt kolaboracji trzeba uznać udział polskich policjantów w egzekucjach i akcjach terrorystycznych przeciwko ludności. Takie egzekucje zaczęły się w Warszawie na początku 1941 roku. 12 lutego PP rozstrzelała kobietę podejrzewaną o zabicie folksdojcza. Latem 1941 roku inna jednostka PP rozstrzelała 12 Polaków, u których znaleziono broń.

W połowie listopada 1941 roku doszło do pierwszej masowej egzekucji w warszawskim getcie; 32 polskim policjantom rozkazano wtedy rozstrzelać ośmiu Żydów.

Wobec licznych protestów zgłaszanych przez funkcjonariuszy PP 21 marca 1942 roku Gerhard Winkler, BdO w Generalnym Gubernatorstwie, wydał ogólny zakaz wykorzystywania PP do przeprowadzania egzekucji. I chociaż wspomniany zakaz ograniczył liczbę podobnych incydentów w następnych tygodniach i miesiącach, to nadal się one zdarzały. Później polscy policjanci wielokrotnie bywali wykorzystywani do asystowania w egzekucjach albo rozkazywano im osobiście likwidować więźniów.

Pomścimy PawiakPomścimy Pawiak Wikimedia Commons

Przeprowadzanie egzekucji było działaniem w tak oczywisty sposób wymierzonym przeciwko polskiej ludności, że co rusz dochodziło do przypadków odmowy rozstrzelania schwytanych Polaków lub Żydów przez polskich policjantów (np. w Opolu Lubelskim 23 października 1942 roku). O presji wywieranej na polskich funkcjonariuszy oraz niebezpieczeństwach związanych z podobną niesubordynacją świadczyć może zdarzenie, które miało miejsce w Lesie Kabackim na południe od Warszawy. Tam polscy policjanci odmówili rozstrzelania więźniów z osławionego więzienia na Pawiaku. Dwóch z tych funkcjonariuszy od razu skazano na śmierć, a pozostałych ostatecznie zmuszono do uczestniczenia w egzekucji.

Granatowa policja mordowała Żydów

Udział policji granatowej w prześladowaniach Żydów nie ograniczał się jedynie do uczestnictwa w egzekucjach żydowskich ofiar. Wkrótce po ogłoszeniu 15 października 1941 roku „drugiej dyrektywy o ograniczeniu prawa stałego pobytu w Generalnym Gubernatorstwie” Viktor Pesch, Komendant Policji Porządkowej (KdO) w dystrykcie warszawskim, wydał zarządzenie jednoznaczne w swojej treści:

„Dla zapewnienia wprowadzenia powyższej dyrektywy w Generalnym Gubernatorstwie, w przyszłości w razie prób ucieczek z getta każdy pol.[ski] policjant ma użyć broni palnej, także przeciwko kobietom i młodocianym. Ponadto, jak podkreślałem w wielokrotnie wydawanych zarządzeniach, jest to główne zadanie Policji Pol.[skiej]”.

Powyższy cytat wskazuje, że nie była to pierwsza inicjatywa tego rodzaju podjęta przez KdO.

Wedle Pescha, pilnując obrębu getta, patrole Policji Porządkowej, a zwłaszcza podlegającej jej PP, powinny były uczynić z samorzutnego mordowania żydowskich uciekinierów standardową praktykę w dystrykcie warszawskim.

Policja granatowa bywała też często wykorzystywana podczas akcji „Reinhard”, gdy w całym Generalnym Gubernatorstwie przystąpiono do likwidowania żydowskich dzielnic i osiedli, a ich mieszkańców albo rozstrzeliwały na miejscu niemieckie oddziały policyjne, albo też wywożono ich do obozów zagłady (takich, jak Bełżec, Sobibór, Treblinka i Majdanek) i tam mordowano.

PP brała udział w deportacjach Żydów z następujących miast w Generalnym Gubernatorstwie: Jasło, Jordanów, Miechów, Mielec, Przemyśl, Radomyśl Wielki, Rzeszów, Tarnów, Wieliczka, Wolbrom i Żmigród w dystrykcie krakowskim; Częstochowa, Jędrzejów, Kielce, Końskie, Łagów, Opatów, Ostrowiec, Piotrków Trybunalski, Radom, Radomsko, Starachowice, Tarłów i Tomaszów Mazowiecki w dystrykcie radomskim; Kałuszyn, Legionowo, Mińsk Mazowiecki, Radzymin, Rembertów, Siedlce, Sobolew, Sokołów Podlaski, Stoczek i Warszawa w dystrykcie warszawskim; Biała Podlaska, Hrubieszów, Lubartów, Łęczna, Łomazy, Łuków, Szczebrzeszyn i Tomaszów Lubelski w dystrykcie lubelskim.

Podczas akcji deportacyjnych z osiedli żydowskich PP zazwyczaj obstawiała granice getta, lecz czasem także przeszukiwała żydowską miejscowość bądź dzielnicę. Nie wszyscy policjanci zachowywali się wtedy przyzwoicie, jak zapisał w swoim dzienniku pewien polski lekarz ze Szczebrzeszyna w dystrykcie lubelskim bezpośrednio po wywózce Żydów z tamtejszego getta:

Dzisiaj działają „nasi” żandarmi i granatowi policjanci, którym kazano zabijać na miejscu każdego złapanego Żyda. Rozkaz ten wykonują bardzo gorliwie.

Od rana zwożą furmankami z różnych stron miasta, a najwięcej z żydowskiej dzielnicy zwanej »Zatyły« trupy zabitych Żydów. Na kirkucie kopią duże doły i tam grzebią [zamordowanych]. W ciągu całego dnia wynajdywano Żydów w najrozmaitszych kryjówkach. Rozstrzeliwano ich na miejscu lub odprowadzano na kirkut i tam zabijano”.

Zaraz po deportacjach wszystkie niemieckie oddziały policyjne miały rozkaz przeprowadzania obław na tych Żydów, którzy ukrywali się lub uciekali. PP także angażowano do tych akcji znanych historykom pod określeniem z czasów wojennych jako „polowania na Żydów”. 13 marca 1943 roku w dystrykcie warszawskim Ferdinand von Sammern-Frankenegg, lokalny Dowódca SS i Policji (SSPF), wydał okólnik na temat likwidacji Żydów ukrywających się w tym okręgu: „Do tego zadania należy wyznaczyć głównie służby specjalne, Policję Polską i wszelkich dostępnych informatorów”.

Podobne rozporządzenia zostały wydane również w pozostałych dystryktach, tak więc zasadniczo w całym Generalnym Gubernatorstwie PP miała obowiązek ścigania Żydów i zabijania ich na miejscu. W dystrykcie lubelskim utworzono tzw. policyjne grupy tropicieli (Rollkommandos) w celu wyszukiwania Żydów w różnych kryjówkach w tamtym regionie.

Szczególnie złą sławę zdobyły takie oddziały policjantów w powiecie miechowskim w dystrykcie krakowskim. Formalnie znajdowały się one pod komendą porucznika Baumgartnera, ale faktycznie dowodził nimi jego zastępca, folksdojcz Kazimierz Nowak. Jednostka ta składała się z 10 niemieckich i 80 polskich policjantów. Przez trzy miesiące, poczynając od 2 lutego 1943 roku, oddział ten terroryzował okoliczne wsie, prowadząc gorączkowe poszukiwania ukrywających się tam Żydów i Romów, a także ekspedycje karne przeciwko tym wioskom, o których mówiło się, że wspomagają zbrojne podziemie albo ukrywają uciekinierów.

Oddział Nowaka zamordował w tym okresie około 300 osób.

Po rozwiązaniu tej jednostki Nowak wraz 50 granatowymi policjantami wziął udział w niemieckiej „akcji pacyfikacyjnej” we wsiach Nasiechowice, Pojałowice i Zagaje Zarogowskie, podczas której wraz z 75 żandarmami, 100 niemieckimi policjantami i 15 członkami tajnej policji zabili oni w ciągu zaledwie godziny ponad 100 ludzi. Podobne oddziały likwidacyjne PP powstały też w Częstochowie i Radomiu (w dystrykcie radomskim) i wyruszyły na poszukiwania żydowskich uciekinierów, ukrywających się od czasu deportacji w lasach i wśród ludności wiejskiej. Zwłaszcza jednostka z Radomia wyróżniła się nadgorliwością, w ciągu kilku tygodni mordując około 40 Żydów.

Polski policjant (granatowy) podczas kierowania ruchem ulicznym w Krakowie. Widoczny również policjant przeprowadzający przez ulicę kobietę i mężczyznę, lipiec 1941 r.Polski policjant (granatowy) podczas kierowania ruchem ulicznym w Krakowie. Widoczny również policjant przeprowadzający przez ulicę kobietę i mężczyznę, lipiec 1941 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Zaangażowanie części policji granatowej w niemiecką okupacyjną tyranię i udział w obławach na Żydów, akcjach antypartyzanckich oraz terrorystycznych „pacyfikacjach” na polskiej wsi doprowadziło do tego, że policjanci kolaborujący z okupantem często padali ofiarą ataków i zamachów. Wedle oficjalnych niemieckich statystyk funkcjonariusze PP byli szczególnie narażeni na śmierć w trakcie wykonywania służbowych obowiązków: w samym tylko 1942 roku w Generalnym Gubernatorstwie średnio co cztery dni ginął polski policjant. Zachowane dane statystyczne wskazują, że w zaledwie trzymiesięcznym okresie w 1944 roku postrzelono śmiertelnie 186 policjantów i zraniono kolejnych 73.

Granatowi policjanci w konspiracji

Z drugiej strony wypada podkreślić, że równocześnie bardzo wielu polskich policjantów współdziałało z różnymi instytucjami polskiego ruchu oporu. Zarówno Rząd Polski na uchodźstwie, jak i większość ugrupowań podziemnych (z wyjątkiem prosowieckich komunistów) milcząco godzili się z faktem utworzenia PP z byłych pracowników przedwojennej Policji Państwowej. Dla większości oficerów wyższej rangi oraz zdecydowanej większości etatowych funkcjonariuszy PP oczywista była potrzeba infiltrowania niemieckich struktur policyjnych i przekazywania informacji na ich temat polskim organizacjom podziemnym. W pierwszych miesiącach okupacji większość polskich policjantów razem z komendantem PP inspektorem (podpułkownikiem) Marianem Kozielewskim i jego szefem sztabu majorem Bolesławem Buyko utrzymywała kontakty osobiste z kierownictwem wielu nowo utworzonych organizacji ruchu oporu. Powiązania te uległy zerwaniu, gdy 7 maja 1940 roku, w przeddzień uderzenia na Francję, Belgię, Holandię i Luksemburg, Niemcy prewencyjnie zaaresztowali całe szefostwo warszawskiej policji – 69 polskich funkcjonariuszy.

Niektórzy z nich zostali szybko zwolnieni i powrócili na swoje stanowiska, inni zaś zeszli do podziemia.

Po kilkumiesięcznym pobycie w obozie koncentracyjnym Auschwitz (w Oświęcimiu) Kozielewski wrócił do Warszawy i zajął się tworzeniem tajnej organizacji policyjnej w ramach powstającego Polskiego Państwa Podziemnego. Wspomniana organizacja, znana jako Państwowy Korpus Bezpieczeństwa (PKB), stanowiła organ policyjny polskiego podziemia i podlegała Departamentowi Spraw Wewnętrznych Delegatury Rządu RP na Kraj. W październiku 1943 roku w skład PKB wchodziło 8400 ludzi, w tym 300 oficerów, wśród których było 2040 granatowych policjantów oraz 110 oficerów PP. Zgodnie z szacunkami polskiego historyka Marka Gettera do organizacji tej należeli w 1940 roku co drugi oficer PP i co szósty z polskich przedwojennych funkcjonariuszy policji. (…)

Szkoła policji polskiej (granatowej) w Nowym Sączu. Widoczni stojący na placu w dwuszeregach policjanci, październik 1941 r.Szkoła policji polskiej (granatowej) w Nowym Sączu. Widoczni stojący na placu w dwuszeregach policjanci, październik 1941 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wydaje się, że ta działalność podziemna nie uszła uwagi władz niemieckich. (…) Z poszczególnych dystryktów napływały liczne meldunki o niepewności PP: w czasie narady władz okupacyjnych w połowie grudnia 1941 roku dr Eberhardt Schöngarth, dowódca Policji Bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie, poinformował zebranych, że „w Krakowie musieliśmy nawet ukarać polskich pracowników policji za powiązania z ruchem oporu”. W listopadzie 1941 roku kontrola „stanu bezpieczeństwa” w całej PP w dystrykcie radomskim przywiodła Niemców do nader niewesołych wniosków:

„Mówiono już o tym na naradach Dowódców SS i Policji w dystrykcie radomskim, że polscy oficerowie zatrudnieni w Policji Polskiej najczęściej działają z polskimi [podziemnymi] organizacjami wojskowymi. Zwrócę uwagę na najbardziej rażący przykład: jak udało się ustalić, z siedmiu oficerów polskiej policji w Radomiu, sześciu przez dłuższy czas odgrywało czołową rolę w tamtejszej nielegalnej organizacji. Sytuacja w innych miastach i wsiach tego dystryktu jest podobna”.

Informowano też z wielkim zaniepokojeniem, że „na prawie każdym polskim posterunku policyjnym i w każdym okręgu członkowie nielegalnych organizacji prowadzą działalność polityczną, szkodliwą dla niemieckich interesów”. Od 1944 roku zdecydowana większość polskich policjantów była uważana przez Niemców za ludzi niewiarygodnych, a ich środowisko było bardzo poważnie infiltrowane przez podziemie. Skutkowało to podejmowaniem kroków odwetowych.

Jak czytamy w jednym z raportów podziemia: „Począwszy od 6-go dnia tego miesiąca, Gestapo przeprowadza aresztowania członków granatowej policji”. 7 stycznia 1943 roku rozstrzelano wszystkich polskich policjantów z posterunku PP w Żarnowcu w powiecie miechowskim (w dystrykcie krakowskim), rozbrojonych wcześniej przez komunistyczną partyzantkę. Do analogicznego zdarzenia doszło też w Warszawie. W lutym 1943 roku policja wydała tam zarządzenie, w którym poinformowano jednoznacznie, że utrata broni służbowej będzie usprawiedliwiona tylko w przypadku śmierci polskiego policjanta, a zranieni funkcjonariusze policji, którzy utracą broń, zostaną po rekonwalescencji pociągnięci do odpowiedzialności tak samo jak ci, którzy nie stawili oporu próbującym rozbroić ich napastnikom.

Po wybuchu Powstania Warszawskiego wszyscy członkowie PP z Komisariatów XVI (Mokotów), XXI (Wola) i XXV (Bródno) zostali rozstrzelani przez niemieckie oddziały szturmowe w ramach odwetu.

Jak twierdzi Adam Hempel, polski ekspert w dziedzinie historii PP, ogółem około 10–15 procent granatowych policjantów albo znalazło się w obozach koncentracyjnych, albo zginęło z rąk Niemców

Warszawskie getto na początku 1941 r. Polski granatowy policjant w towarzystwie żydowskiego funkcjonariusza kontrolują
przechodniów. W podległej Niemcom policji podczas okupacji służyło kilkanaście tysięcy PolakówWarszawskie getto na początku 1941 r. Polski granatowy policjant w towarzystwie żydowskiego funkcjonariusza kontrolują przechodniów. W podległej Niemcom policji podczas okupacji służyło kilkanaście tysięcy Polaków Fot. AKG-Images

Granatowa policja – polska formacja w służbie niemieckich okupantów

Wreszcie bardzo typowe dla zdemoralizowanej części PP było nękanie i prześladowanie populacji żydowskiej, odizolowanej od reszty polskiego społeczeństwa i de facto wyjętej spod prawa przez władze okupacyjne.

Wszystko to sprawiało, że ludność Generalnego Gubernatorstwa odnosiła się do PP jako instytucji z nienawiścią i strachem.

Spośród wszystkich organów policyjnych w GG właśnie granatowa policja poniosła najdotkliwsze straty w trakcie pełnienia obowiązków służbowych. W istocie nadzwyczaj trudno o oszacowanie „stopnia”, w jakim kolaborowali z okupantem polscy policjanci. Według Adama Hempela, bazującego na danych zebranych przez polski ruch podziemny, za kolaborantów można uznać do 10 procent granatowych policjantów i pracowników polskiej policji kryminalnej. W literaturze historycznej dominuje pogląd, że zawodowi, przedwojenni policjanci decydowali się znacznie rzadziej na otwartą współpracę z okupantami. Wielu nowych policjantów kierowało się jednak czysto egoistycznymi pobudkami. W rezultacie obniżenia standardów moralnych wynikającego z codziennej walki o przeżycie w warunkach okupacji oraz braku zawodowej etyki ci ostatni częściej ulegali niecnym pokusom. (…)

Polska policja granatowa stanowiła jedyną krajową formację na okupowanym wschodzie zachowaną w zasadzie bez zmian, jeśli chodzi o jej personel i struktury z czasów przedwojennych.

Ponadto – w odróżnieniu od lokalnych formacji policyjnych na Białorusi czy Ukrainie – była mundurową, polską organizacją policyjną pozostającą w służbie niemieckich okupantów na terytorium Generalnego Gubernatorstwa. I choć dostosowała się do zadań i polityki Niemców w okupowanej Polsce, to właściwie nie utraciła swego polskiego charakteru. Istniała za cichym przyzwoleniem polskiego rządu na uchodźstwie oraz wyłaniającego się ruchu podziemnego w okupowanym kraju, zachowując przedwojenne polskie mundury, mówiąc głównie po polsku w czasie wykonywania codziennych obowiązków, a także działając według nieco tylko zmodyfikowanych regulaminów policyjnych z czasów II Rzeczpospolitej.

Polski znaczek z 1938 r. z wizerunkiem Józefa Piłsudskiego i nadrukiem poczty Generalnego Gubernatorstwa z 1940 r.Polski znaczek z 1938 r. z wizerunkiem Józefa Piłsudskiego i nadrukiem poczty Generalnego Gubernatorstwa z 1940 r. 

Mimo że okupanci początkowo uznawali PP (Policję Polską) za organizację przeznaczoną prawie wyłącznie do rutynowych zadań policyjnych, to z czasem stała się ona – tak jak wszystkie formacje kolaboracyjne w okupowanych krajach wschodnioeuropejskich – coraz bardziej zaangażowana w niemiecką politykę prześladowań i terroru, wymierzoną nie tylko przeciwko grupom mniejszościowym, ale także ludności polskiej, a współdziałanie to często wykraczało poza granice tradycyjnie pojmowanej jawnej kolaboracji. I działo się tak mimo faktu, że w szeregach PP służyli w większości doświadczeni zawodowi policjanci. W przedwojennej Polsce uczestniczyli w życiu społecznym i nierzadko uważali się za patriotów. Pomimo ich uległości wobec niemieckich okupantów, rzadko przechodzili jakąkolwiek narodowosocjalistyczną indoktrynację. Czynny udział w represjonowaniu słabszych liczebnie grup ludności i uciskanych mniejszości, takich jak Żydzi, Syntowie i Romowie, wzmógł się w trakcie okupacji.

I choć niewielka część polskich policjantów uczestniczyła w zbrodniczych akcjach, to te miały straszliwy charakter, zwłaszcza w większych miastach.

Większość należących do PP współsprawców zbrodni nie musiała brać sobie do serca narodowosocjalistycznej ideologii, tylko ulegała chciwości i podobnym egoistycznym skłonnościom oraz poczuciu bezkarności, prześladując, szantażując, a nawet mordując. Zamiast zapewniać swoim rodakom jakąś ochronę przed niemiecką policją, korzystali ze swej uprzywilejowanej pozycji, by wzbogacać się kosztem innych.


dr Jacek Młynarczyk – historyk, adiunkt w Katedrze Historii Nowożytnej i Krajów Niemieckich w Instytucie Historii i Archiwistyki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu

Powyższy fragment pochodzi z książki „Waffen SS” Jochena Boehleara, Roberta Gerwartha i Jacka Młynarczyka (Znak Horyzont). Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Jochen Boehler, Robert Gerwarth, Jacek Młynarczyk, 'Waffen SS'Jochen Boehler, Robert Gerwarth, Jacek Młynarczyk, ‘Waffen SS’ Fot. Znak Horyzont


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com