Thriller Hitchcocka w Izraelu: czy to naprawdę koniec epoki Netanjahu?

14.03.2021, Ramat Gan, plakaty wyborcze pokazujące urzędującego premiera Benjamina Netanjahu (po lewej) i lidera opozycji Yaira Lapida (Fot. Oded Balilty / AP Photo)


Thriller Hitchcocka w Izraelu: czy to naprawdę koniec epoki Netanjahu?

Dawid Warszawski


Racją istnienia koalicji, która po czterech tygodniach negocjacji wreszcie się zawiązała – dokładnie na 32 minuty przed terminem upływającym w środę o północy – jest odsunięcie od władzy najdłużej w historii państwa urzędującego premiera. Ale Netanjahu nie składa broni.

.

„Zacznij od trzęsienia ziemi, a potem stopniuj napięcie” – przepis Hitchcocka na thriller dobrze opisuje epopeję powstawania pierwszego od 12 lat izraelskiego rządu, na którego czele nie stanie Beniamin Netanjahu z Likudu.

Racją istnienia koalicji, która po czterech tygodniach karkołomnych negocjacji wreszcie się zawiązała – dokładnie na 32 minuty przed terminem upływającym w środę o północy – było bowiem odsunięcie od władzy najdłużej w historii państwa urzędującego premiera. Netanjahu, który staje obecnie przed sądem oskarżony o korupcję, oszustwa i nadużycie władzy, zdołał też przez te lata oszukać i zdradzić wszystkich swych politycznych partnerów i przeciwników. To m.in. dlatego jedyną ustawą, co do której koalicjanci na pewno się zgadzają, jest wymierzony w Netanjahu zakaz kandydowania dla podsądnych.

Jedyne spoiwo kruchej koalicji: wrogość wobec Netanjahu

To wrogość wobec premiera połączyła – pod egidą Jaira Lapida, przywódcy partii Jest Przyszłość – dwie partie lewicowe, dwie centrowe i trzy prawicowe oraz jedną arabską, których oprócz tego łączy bardzo niewiele.

Negocjacje koalicyjne trwały dosłownie do ostatniej chwili w środę w nocy, a ich los wisiał na włosku.

Wcześniej, w czasie trwającego 11 dni ostrzału rakietowego Hamasu na Izrael i nalotów izraelskiej armii na rządzoną przez radykałów Strefę Gazy, co pochłonęło ponad 250 ofiar, rozmowy utknęły, a poparcie arabskiej partii stanęło pod znakiem zapytania.

Ostatecznie, jak podaje „Haarec”, ministrem finansów będzie Awigdor Lieberman, szef nacjonalistycznej partii Nasz Dom Izrael, szefową MSW – Ajelet Szaked, numer dwa w partii Bennetta, a ministrem obrony – Benny Ganc, który także dzisiaj sprawuje ten urząd.

Już w poniedziałek rano może się odbyć głosowanie nad wotum zaufania dla nowego rządu. I dopiero wtedy może być zaprzysiężony.

Premierem zawiązanego ostatecznie Bloku Zmian ma zostać jednak nie Lapid, ale Naftali Bennett, przywódca małej partii Prawica: taki był warunek jego przystąpienia do koalicji. Ma ona łącznie 61 posłów w 120-osobowym Knesecie, a to znaczy, że każdy pojedynczy poseł może ją w dowolnym momencie obalić, jeśli jakieś jego żądania nie zostaną spełnione.

Co więcej, Blok Zmian jeszcze nie jest rządem. Do tego potrzebne jest głosowanie w Knesecie, a urzędujący nadal premier Netanjahu zrobi wszystko, by je odroczyć i mieć czas na to, by prośbą, groźbą bądź przekupstwem wyłuskać z niej choć jednego posła.

Wówczas obecna koalicja runie, a skoro żadna inna nie jest możliwa (Netanjahu próbował tego przed Lapidem i poniósł klęskę), to kraj czekałyby piąte w ciągu nieco ponad dwóch lat przyspieszone wybory.

Na to stawia obecny premier, a przewodniczący Knesetu Jair Lewin, też z Likudu, chciał odwlec sesję Knesetu. W odpowiedzi nowa koalicja wystąpiła o jego odwołanie – ale wniosku nie podpisał Nir Orbach z Prawicy Bennetta – to zaś oznaczało, że wniosek przepadłby w głosowaniu. Poparli go jednak posłowie z bloku arabskiego, skądinąd przeciwni udziałowi partii Raam w koalicji.

Orbachowi nie udało się więc ocalić stołka Lewina, ale po podpisaniu porozumienia koalicyjnego mówił też, że nie wie jeszcze, czy je poprze. Może należało go jednak uczynić ministrem tego czy owego? W końcu w skład planowanego rządu Bloku Zmian wchodzi już i tak co piąty członek Knesetu (podobnie było też w ostatnim gabinecie Netanjahu), więc jeden resort więcej niewiele by zmienił. Rzecz w tym, że Orbach może mieć rzeczywiste, a nie oportunistyczne powody, żeby rozważać zerwanie z własną partią.

Reprezentująca żydowskich osadników na Zachodnim Brzegu Prawica, podobnie jak Nowa Nadzieja rozłamowca z Likudu Gideona Saara, szły do ostatnich, czwartych z kolei przyspieszonych wyborów z obietnicą, że nie wejdą do rządu Netanjahu. Zasadnie obarczają go odpowiedzialnością za katastrofalny paraliż izraelskiej sceny politycznej, a niespełnienie tej obietnicy kosztowałoby je polityczną przyszłość.

Czy wyborcy prawicy zniosą “grzeszną” koalicję

Z tym że obiecywały też, że nie zawrą koalicji z centrową partią Lapida, o lewicy nie wspominając, a już zwłaszcza z żadną partią arabską. Strategia ta zakładała, że Netanjahu tak bardzo zbrzydził wyborców, że jego Likud wyjdzie z wyborów osłabiony, a pozostałe partie prawicowe wzmocnione, i że negocjowana będzie koalicja wprawdzie wokół Likudu, ale już bez skompromitowanego premiera.

Nie wyszło – a zawarcie koalicji z Lapidem, lewicą i Arabami, a nie z Netanjahu, do którego jest im wszak politycznie dużo bliżej, część wyborców Prawicy i Nowej Nadziei odebrało jako zdradę.

Zachęca ich do tego sam Netanjahu, który w szokującym przemówieniu określił tę koalicję mianem „oszustwa stulecia”, z którego cieszą się w Hamasie i Iranie – i wezwał elektorat Saara i Bennetta do buntu. Żydowskie partie religijne – pozostające w sojuszu z Netanjahu na śmierć i życie – uznały zawiązanie Bloku Zmian za „grzech”, „bluźnierstwo” i „bunt przeciwko Bogu” (jak najdosłowniej; to nie Netanjahu miały na myśli).

Przed domami przywódców Prawicy trwają wściekłe demonstracje byłych zwolenników oskarżających ich o to, że stali się „lewakami”. Dostali pogróżki śmierci (podobnie jak przywódczyni lewicowego Merecu Tamar Zandberg; grożono też jej partnerowi i dziecku) i wzmocnioną obstawę policyjną.

Jeśli Orbach zerwie z Prawicą, stanie się dla nich bohaterem i jego kariera polityczna będzie zapewniona; Bennett i jego najbliższa partyjna współpracowniczka Ajelet Szaked spalili jednak za sobą mosty.

Netanjahu spróbuje utrzymać się siłą?

Do tego jeszcze obserwatorzy całkiem poważnie zwracają uwagę, że Netanjahu, który się osobiście i politycznie utożsamiał z Trumpem, odwołanie swojego rządu uznał za bezprawne – podobnie jak były już amerykański prezydent ocenił własną wyborczą porażkę – może więc chcieć spróbować izraelskiej wersji szturmu na Kapitol.

Kneset szturmowano tylko raz, 69 lat temu, gdy prawica pod wodzą Menahema Begina protestowała przeciwko zawartemu przez Dawida Ben Guriona porozumieniu o odszkodowaniach z Niemiec, które uznała za hańbę.

Dziś w internecie gęsto jest od mowy nienawiści wobec rzekomych zdrajców; krąży mem, na którym Bennett występuje w palestyńskiej kufii. Takie same fotomontaże, jeszcze przed epoką internetu, przedstawiały premiera Icchaka Rabina, gdy w 1995 r. dzięki arabskim głosom przepchnął przez Kneset porozumienia pokojowe z Palestyńczykami. Wkrótce potem Rabin został zamordowany. A polityczną odpowiedzialność za szerzenie morderczej nienawiści ponosił wtedy – jak i teraz – Beniamin Netanjahu.

Arabowie w koalicji w Izraelu – tego jeszcze nie było

Ale metaforycznie Rabinowi kufię założył Jasser Arafat, z którym premier zawarł porozumienie pokojowe, Bennettowi zaś – Mansur Abbas, przywódca arabskiej fundamentalistycznej muzułmańskiej partii Raam, z którym lider Prawicy zawarł porozumienie koalicyjne, bo bez ich głosów Bloku Zmian by nie było.

I to Abbas jest największym zwycięzcą koalicyjnych negocjacji. Po raz pierwszy w historii kraju partia arabska jest formalnie częścią koalicji rządowej, a na dzień dobry wytargowała od żydowskich partnerów 53 mld szekli (z grubsza równych złotówkom) na infrastrukturę i rozwój w gminach arabskich.

Takich kwot dotąd nie było, podobnie jak nie było mowy o oficjalnym uznaniu „dzikich” beduińskich wiosek na Negewie, a zwłaszcza zgody na negocjowanie obalenia ustawy o samowolkach budowlanych. Godzi ona przede wszystkim w Arabów i właśnie dlatego prawica przy niej obstaje – ale już Netanjahu zamroził jej obowiązywanie, a koalicja to właśnie potwierdziła.

Wbrew pozorom jednak to nie żydowska prawica, ale żydowska lewica będzie miała największe trudności z arabskim koalicjantem.

Jako pierwszy zaczął Abbasa uwodzić już Netanjahu, co zaowocowało wyłamaniem się Raam z arabskiego bloku, a w konsekwencji utratą przez partie arabskie w ostatnich wyborach jednej trzeciej mandatów. Ale umizgi szefa Likudu wystawiły Raamowi “certyfikat koszerności” i umożliwiły mu wejście w skład Bloku Zmian, który oferował jego partii więcej niż premier.

Reszta arabskiego bloku potępiła rozłam Abbasa – ale zapewne i tak to ich głosy uratują koalicję od klęski, jeśli Orbach w końcu odejdzie.

Pierwszy rozłam w Bloku nastąpił za to już w czwartek, w kilkanaście godzin po podpisaniu umowy koalicyjnej. Poszło o czwartkową gejowską paradę w Jerozolimie, którą lewicowy Merec poparł, a Raam potępił.

A to tylko przedsmak wewnątrzkoalicyjnych wojen, które nieuchronnie rozgorzeją – o ile rząd rzeczywiście powstanie i przetrwa na tyle, by w ogóle móc się kłócić i rządzić.

W środę przed południem zebrał się Kneset, by wybrać następcę ustępującego prezydenta Reuwena Riwlina. Zwyciężył Izaak Herzog, były przywódca Partii Pracy.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com