LEMberg. Lwowskie miejsca Lema

Lwów, widok z Wysokiego Zamku, 1939, fot. Polona.plLwów, widok z Wysokiego Zamku, 1939, fot.


LEMberg. Lwowskie miejsca Lema

Patryk Zakrzewski


Po II wojnie światowej Lem nigdy nie wrócił do swojego rodzinnego miasta, jednak wielokrotnie wspominał je w swoich tekstach. Jakie miejsca we Lwowie były szczególnie ważne dla przyszłego autora “Solaris”?

W jednym z wywiadów stwierdził:

Przed wojną nawet nigdy nie byłem w Warszawie, nigdy nie widziałem Krakowa. Więc mogę powiedzieć, że Lwów jest częścią mnie, a ja częścią Lwowa. Jestem wrośnięty we Lwów jak drzewo.

Jego autobiograficzny “Wysoki Zamek” był jedną z nielicznych książek wydanych w PRL-u, które odnosiły się do polskiej przeszłości Lwowa. Historia tego miasta obrosła w polskiej literaturze licznymi mitami. Lem dołożył swój kamyczek do wyidealizowanego obrazu galicyjskiej metropolii, choć ten idylliczny wymiar jest łatwiejszy do zrozumienia, wszak opisuje on świat widziany oczami dziecka i nastolatka z zamożnego domu.

Lwów, w którym dorastał Lem, to trzecie, co do wielkości miasto II RP (po Warszawie i Łodzi). Polska stolica nowoczesności, ostoja wolnej myśli w czasach zaborów. Miasto Szkoły Matematycznej i sławnego Uniwersytetu. Miejsce, w którym perły renesansowej i secesyjnej architektury spotykają się z jaskółkami modernizmu. Miasto, przy którym Wiedeń, jak stwierdził Lem, to po prostu “bardzo powiększony Lwów”. Ale to także miasto wielkich kontrastów i napięć: etnicznych, politycznych, klasowych.

W posłowiu do “Wysokiego Zamku” Jurij Andruchowycz Lwów młodego Lema określił jako “miasto dziwów”. Miasto lunaparków, sztukmistrzów, czekoladowych fontann. Mglistym i nierealistycznym wspomnieniem tego, że wielka i straszna historia nie omijała też Lwowa, jest ślad po kuli pozostały w lufciku okna sypialni rodziców – pamiątka walk polsko-ukraińskich w 1918 roku.

“Trudnemu” miastu Lem nie poświęca zbyt wiele miejsca. Raz wspomina o tym, jak z balkonu widział zamieszki, które wybuchły, gdy podczas antysanacyjnej demonstracji policja zastrzeliła robotnika, Władysława Kozaka. Obraz przedwojennej biedy wyłania się też, gdy np. pisarz wspomina, jak podczas wyjątkowo mroźnej zimy 1930 roku za wozami węglarzy biegały grupki dzieci próbujące wyłapać spadające na ziemię bryłki. Tak samo niewiele uwagi Lem poświęcił skomplikowanej mozaice etnicznej miasta: nie ma tu dzielnicy żydowskiej, która rozciągała się w bliskim sąsiedztwie jego domu, niewielu jest Ukraińców. W rozmowie z Tomaszem Fiałkowskim Lem opowiada co prawda o swoim ukraińskim koledze z ławki Miśku, z którym jednak rozmawiał w szkole wyłącznie po polsku. Gdy podczas radzieckiej okupacji Lwowa kolega zagadnął go na ulicy po ukraińsku, zdziwiony Lem odpowiedział również w tym języku: “Ty szczo, zdurił?”.

Być może pisarz wyidealizował sobie obraz krainy dzieciństwa po koszmarze dwóch okupacji, być może niewiele takie sprawy go wówczas zajmowały; zbyt był zajęty swym bogatym życiem wewnętrznym, światem gwiazd, galaktyk i wynalazków. Lem był mistrzem uników, więc pewne bolesne kwestie na pewno przemilczał (tak jest w przypadku ledwie zarysowanej historii licznej rodziny, z której większość zginęła w Zagładzie). Tak też jednak działa ludzka pamięć, że przypomina raczej chaotyczne rekwizytorium niż uporządkowany katalog zdarzeń. Jak pisał antropolog David Lowenthal w tekście “Przeszłość to inny kraj”: “[…] przeszłość traktujemy jak muzeum archeologiczne […] porozrzucanych na chybił trafił szczątków”.

We wspomnieniach z dzieciństwa większe znaczenie zdają się mieć zdarzenia dziś anegdotyczne, choć wtedy również przebijające się na pierwsze strony gazet, jak upadek człowieka-muchy, który próbował wspiąć się na jedną ze śródmiejskich kamienic przy pomocy zaledwie “haczyka do zapinania bucików” (swoją drogą piosenkę o tym wypadku napisał starszy kuzyn Lema, Marian Hemar; kończy się ona słowami: “tak się zakończyło straszne widowisko, nie drap się wysoko, to nie spadniesz nisko”).

Lwów, 1930, fot. Polona.plLwów z lotu ptaka, 1930, fot. / Polona.pl

Wielka historia w końcu jednak dogoniła Lemów. W 1945 roku, po okupacyjnej traumie i ponad ćwierć wieku spędzonym we Lwowie, Lem wraz z rodzicami znalazł się w Krakowie, który stał się jego przybranym domem. Do Lwowa, mimo zaproszeń, nigdy już pojechał. W rozmowie ze Stanisławem Beresiem tłumaczył to tak:

Jeśli się ma kogoś ukochanego, na przykład kobietę, i ktoś ją nam zabierze i ona ma z tym kimś później dzieci, to ja – będąc dorosłym – wolę się z nią już nie spotykać. Bo co możemy sobie powiedzieć? To miasto też jest mi już obce. To są kamienie. Cóż mnie one mogą dziś obchodzić?

Do końca życia pisarz traktował jednak to miasto jako swą najbliższą sercu ojczyznę. Lwów powracał nie tylko w “Wysokim Zamku” i wspomnieniowych wywiadach, lecz także w miejscach zgoła nieoczekiwanych, np. mamy podstawy sądzić, że rodzinnym miastem pilota Pirxa jest właśnie Lwów. Poniżej prezentujemy przewodnik po miejscach szczególnie ważnych dla dorastającego Lema.

Dom

Kamienica we Lwowie przy ul. Brajerowskiej 4, w której na 2 piętrze mieszkał wraz z rodzicami Stanisław Lem. "Kiedy było ciepło, okupowałem mały balkon kamienny, na który wychodziło się z gabinetu ojca" ("Wysoki Zamek"), , fot. Wikimedia CommonsKamienica we Lwowie przy ul. Brajerowskiej 4, w której na 2 piętrze mieszkał wraz z rodzicami Stanisław Lem. “Kiedy było ciepło, okupowałem mały balkon kamienny, na który wychodziło się z gabinetu ojca” (“Wysoki Zamek”), fot. Wikimedia Commons

Dane adresowe z “Wysokiego Zamku” są precyzyjne: “Mieszkaliśmy przy ulicy Brajerowskiej, pod czwartym numerem, na drugim piętrze”. Kamienica, w której dorastał Lem, stoi do dziś. Zmieniła się tylko nazwa ulicy. Dziś to ulica Bohdana Łepkiego, ukraińskiego prozaika i poety, założyciela literackiej grupy Mołoda Muza, przed wojną profesora UJ i senatora RP w latach 1938-1939. W międzyczasie ulica nazywała się jeszcze Malzgasse i nosiła imię komunistycznego pisarza Jarosława Hałana. Jak stwierdził ukraiński historyk, Jarosław Hrycak: “pod względem częstości i rozmachu w przemianowaniach ulic Lwów może pretendować do tytułu championa”.

Andrij Kozyckij w artykule “Lwów Lema” pisał: “Na początku XX wieku ulica Brajerowska była jedną z najmłodszych lwowskich ulic. Została wytyczona w 1880 roku na gruntach należących do E.F. Brajera, dlatego dostała taką nazwę. Rodzina Lema miała na swojej ulicy dobrych sąsiadów. W kamienicy nr 10/12 mieszkali: wybitny dyplomata i historyk Szymon Askenazy oraz znany lwowski działacz społeczny, poseł na Sejm Włodzimierz Stesłowicz, kamienicę nr 20 wybudował dla siebie szanowany we Lwowie lekarz Władysław Tatarczuch”.

Jak zauważa Agnieszka Gajewska w książce “Zagłada i gwiazdy” kamienica Lemów położona była na pograniczu dwóch światów: z frontowego balkonu widać było wystawne gmachy lwowskiego centrum, kawałek za nią zaczynała się uboższa dzielnica żydowska.

Do czasów gimnazjalnych rodzice niezbyt chętnie puszczali małego Stanisława samego, więc jego lwowski świat ograniczał się do rodzinnej kamienicy, najbliższych ulic, gdzie mieszkali jego krewni, i do wspólnych szlaków spacerowych: Ogrodu Jezuickiego czy w okolice cerkwi św. Jura. Bogata wyobraźnia sprawiała, że wielkie wyprawy można było przeżywać choćby na balkonie kamienicy przy Brajerowskiej. Stamtąd Lem przepuszczał “ataki do okolicznych kamienic, bo kominy ich, dymiąc, zamieniały je w okręty wojenne. Chętnie również bywałem tam Robinsonem albo właściwie sobą na bezludnej wyspie”.

Park Stryjski i Targi Wschodnie

Międzynarodowe Targi Wschodnie we Lwowie, 1926, fot. audiovis.nac.gov.plMiędzynarodowe Targi Wschodnie we Lwowie, 1926, fot. / audiovis.nac.gov.pl

Wiele miejsca w “Wysokim Zamku” Lem poświęcił lwowskim parkom i ich atrakcjom. Perłą wśród nich wydaje się być Park Stryjski i położone obok pawilony Targów Wschodnich. Choć dom Lema dzielił od parku niewielki dystans (ok. dwóch i pół kilometra), to na weekendowe spacery rodzina zazwyczaj wybierała się tam dorożką.

Targi Wschodnie to popisowa inwestycja międzywojnia, która powstała z myślą o wzmocnieniu pozycji Lwowa w handlu międzynarodowym. Miejsce było nieprzypadkowe, nawiązywało do wielkiej Powszechnej Wystawy Krajowej, która odbyła się we Lwowie w 1894 roku; była to nie tylko prezentacja dorobku gospodarczego Galicji, ale przede wszystkim wielka manifestacja polskiej kultury i sztuki, na którą mimo zamkniętych granic zjeżdżały wycieczki ze wszystkich trzech zaborów.

Nowoczesne pawilony Targów zaprojektowali wybitni architekci. “Czuło się na nich oddech Europy, ale myśmy z kolegami biegali tam głównie po to, by się napić darmowego rosołu Maggi i pozbierać możliwie wiele reklamowych druków” – wspominał pisarz w rozmowie z Tomaszem Fiałkowskim.

Co jeszcze ciekawego kryło się w Parku? Na przykład “[…] zimą i latem królowała nad nim wieża Baczewskiego, czworoboczna, cała obłożona rzędami kolorowych pełnych butelek. Byłem ciekaw, czy tam jest prawdziwy likier, czy tylko kolorowa woda, ale nikt tego nie wiedział”. Przez Park przebiegała alejka, która zdaniem małego Lema, “wiodła na koniec świata”. 

Międzynarodowe Targi Wschodnie we Lwowie, 1930, fot. audiovis.nac.gov.plMiędzynarodowe Targi Wschodnie we Lwowie, 1930, fot. audiovis.nac.gov.pl

A tuż obok Targów Wschodnich:

rozpościerało się jedno z najpiękniejszych dla mnie miejsc świata – Wesołe Miasteczko. Były tam karuzele, kolejka górska, pałac duchów, beczka śmiechu i atrakcje ciekawsze nawet. Na przykład skórzany bałwanek, którego waliło się w gębę, a siłomierz od razu pokazywał w odpowiednich stopniach potęgę ciosu. Albo cyrk pcheł, gdzie ciągnęły one, chcąc nie chcąc, miniaturowe powozy i karety. Albo tajemnicze kioski i gabinety; w jednym, kiedy wszedłem tam z ojcem, rozbierała się niezwykle tęga pani, nie w celach stripteasowych, ale by ukazać nam bogactwo fenomenalnych tatuaży, które zdobiły jej ciało.

Pozostając w temacie sztuk wizualnych, także Lem, jak wówczas każde lwowskie dziecko, chadzał podziwiać zlokalizowany na terenie Parku Stryjskiego pawilon z monumentalną Panoramą Racławicką: “samo już wejście nastrajało podniośle i niezwykle, ponieważ przechodziło się przez strefę półmroku i po schodach wydostawało na pomost, który kojarzył mi się nieodparcie z gondolą bardzo wielkiego, zawieszonego nieruchomo balonu. Z tego pomostu oglądało się panoramę bitwy jak żywą”.

Ogród Jezuicki

Dzisiejszy Park Iwana Franki (do roku 1779 Ogród Jezuicki, w latach 1779–1919 Ogród Pojezuicki, w latach 1919–1945 Park imienia Tadeusza Kościuszki) to najstarszy park Lwowa i Ukrainy i jeden z pierwszych ogólnodostępnych parków w Europie Środkowo-Wschodniej. U Lema zawsze jednak pojawia się pod pierwotną nazwą.

Ogród Jezuicki, jak pisze Lem, nie stanowił już takiej atrakcji jak Park Stryjski. Do położonego nieopodal Brajerowskiej parku rodzina Lemów wybierała się już z reguły pieszo (“A szkoda” – pisał w “Wysokim Zamku – “ponieważ jezdnia przed Uniwersytetem była wyłożona specjalną kostką – drewnianą – i kopyta końskie uderzając w nią, wydawały osobliwy dźwięk, zupełnie jakby pod spodem kryła się jakaś wielka przestrzeń”).

Nawet jednak na tym dość niewielkim skrawku miejskiej zieleni dorastającego chłopca mogły spotkać przygody straszne i fascynujące. Jednego razu przyszły pisarz zgubił się w nim. W trakcie spacerów jego szczególną uwagę przykuwała wielka beczka z wodą ukryta w wysokich krzakach – jej wspomnienie powróciło po latach w opowiadaniu “Ogród ciemności”. Dodatkowej rozrywki dostarczał stojący przed wejściem człowiek z kołem szczęścia – Lemowi zdarzało się wygrywać u niego drobne fanty: blaszane papierośnice czy kieszonkowe lusterka.

Szkoła*

Lwów, plac Smolki, 1927, fot. Polona.plLwów, plac Smolki, 1927, fot. Polona.pl

Lem – wedle wyników testów na inteligencję przeprowadzonych wśród maturzystów w 1939 roku, najinteligentniejszy młodzieniec w Małopolsce Wschodniej – uczęszczał do II Państwowego Gimnazjum imienia Karola Szajnochy przy ulicy Podwale (pod tym adresem wciąż funkcjonuje szkoła średnia, liceum nr 8). Szkoła, założona w czasie zaborów dla dzieci austriackich urzędników, w II RP miała rozszerzony program nauczania języka niemieckiego (ma go również dziś). W “Wysokim Zamku” Lem wiele miejsca poświęcił opisowi swych profesorów i relacji z nimi.
O wiele ciekawsza niż szkolne mury wydaje się jednak jego droga do szkoły. “Drogę z domu do gimnazjum mógłbym przejść chyba z zamkniętymi oczami jeszcze dzisiaj – tak utrwaliła się, w ciągu lat, nieustannym powtarzaniem, że stała się jakby melodią”.

Na trasie znajdowało się co prawda wiele pomników architektury, lecz, jak pisał Lem, “wtedy ruiny i inne czcigodne pamiątki wieków zupełnie mnie nie obchodziły”. Po drodze mijał rzeczy o wiele ciekawsze niż dziewiętnastowieczny Ratusz czy renesansowa Czarna Kamienica. Na przykład na wystawie sklepu Orensteina przy placu Smolki podziwiał “piramidy rumianych jabłek, pomarańcze i banany z owalną nalepką, opatrzoną napisem “Fyffes” “.

Inny ważny lwowski plac to plac Mariacki (obecnie Mickiewicza), gdzie “z dachów jaśniały – jeleń mydła Schicht oraz skaczące po drabince neonowej czekolady Sucharda, Milka, Velma i Bittra”. Z placem wiąże się też inne wspomnienie, gdy uczniów Lemowskiego gimnazjum zgromadzono tam na uroczystościach żałobnych po śmierci Piłsudskiego.

Cukiernie

Cukiernia Ludwika Zalewskiego we Lwowie, 1933, fot. audiovis.nac.gov.pl Cukiernia Ludwika Zalewskiego we Lwowie, 1933, fot. audiovis.nac.gov.pl

W wywiadzie udzielonym Ewie Lipskiej autor “Solaris” mówił o prześladującym go śnie: “Chodzę po mieście, szukam marcepanów i okazuje się, że niczego nie mogę dostać”. Łasuchostwo pisarza przeszło do legendy. Na szczęście w przedwojennym Lwowie miał wiele okazji, by przeżywać “bajeczne szeherezady smakoszostwa” (cytat z folderu reklamowego czekolady Plutos z lat dwudziestych, do którego hasła napisał Aleksander Wat).

Perłą w koronie lwowskich cukierni był lokal Ludwika Zalewskiego przy ulicy Akademickiej 22 (dziś prospekt Szewczenki):

Miałem widać dobry gust, ponieważ od tego czasu nie widziałem doprawdy nigdzie wystaw cukierniczych urządzonych z takim rozmachem. Była to zresztą właściwie scena, oprawna w metalowe ramy, na której kilkakrotnie w roku zmieniano dekoracje, stanowiące tło dla potężnych posągów i figur alegorycznych z marcepanu. Jacyś wielcy naturaliści albo i Rubensowie cukiernictwa urzeczywistniali swoje wizje, a szczególnie już przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą działy się za szybami zaklęte w masę migdałową i kakaową dziwy. Cukrowi Mikołaje powozili zaprzęgami, a z ich worów kipiały lawiny smakołyków; na lukrowych półmiskach spoczywały szynki i ryby w galarecie, też marcepanowe z tortowym nadzieniem, przy czym te moje informacje nie mają czysto teoretycznego charakteru. Nawet plastry cytryny, przeświecające spod galarety, były udaniem cukierniczego rzeźbiarstwa. Pamiętam stada różowych świnek z czekoladowymi oczętami, wszystkie możliwe rodzaje owoców, grzyby, wędliny, rośliny, jakieś knieje i wertepy: można było dojść do przeświadczenia, że Zalewski potrafiłby Kosmos cały powtórzyć w cukrze i czekoladzie.

Zdaje się, że Lem nie przesadzał z tym, jakie wrażenie wśród lwowian sprawiały wystawy w cukierniczej witrynie. Na zdjęciu z 1933 roku opublikowanym w “Ilustrowanym Kurierze Codziennym” widzimy spory tłumek gapiów wpatrujących się w ukryte za szybą słodkości. Zalewski to była jednak wyższa półka i nawet pochodzący z dobrze sytuowanej rodziny Lem nie mógł sobie pozwolić na łasowanie tam zbyt często.

Ważne punkty na mapie lwowskiej słodyczy to także lodziarnia w Pasażu Mikolascha i kiosk z chałwą pana Kawurasa nieopodal Opery (wiązała się z nim wielka matematyczna zagadka: czy bardziej opłaci się kupić jedno większe opakowanie za 20 groszy, czy jedno mniejsze za 10). Spory sentyment miał też młody Lem do cukierni noszącej nazwę “Jugosławia”, która znajdowała się w pobliżu Teatru Wielkiego. Nic dziwnego, skoro można tam było kupić “najwspanialsze we Lwowie słodkie specjały Wschodu: rozmaite rachatłukumy, makagigi, egzotyczne nugaty, kwas chlebowy i dużo innych dobrych rzeczy”.

Teatr Wielki

Teatr Wielki, fotografia z książki Żanny Słoniowskiej,"Przedwojenny Lwów. Najpiękniejsze fotografie", fot. wydawnictwo RM, Warszawa 2013Teatr Wielki, fotografia z książki Żanny Słoniowskiej,”Przedwojenny Lwów. Najpiękniejsze fotografie”, fot. wydawnictwo RM, Warszawa 2013

Z samym Teatrem Wielkim również łączą się u Lema wspomnienia kulinarne:

Owszem, lubiłem nawet do teatru przychodzić bardzo wcześnie, kiedy jeszcze nie była uniesiona olbrzymia żelazna kurtyna pędzla Siemiradzkiego, tyle się na niej działo różnych a zabawnych rzeczy. W ogóle nasz Teatr Wielki wydawał mi się miejscem niesłychanie wprost luksusowym, comme il faut, w najlepszym smaku, ze swymi aksamitnymi czerwonymi obiciami, wielością pięter, kandelabrów, świateł na nich, salą-palarnią i – last but not least – bufetem, gdzie ojciec kupował nam […] po sztanglu z cienko pokrajaną szynką. Nie pamiętam, jakie wybitne utwory dramaturgiczne widziałem w teatrze, pamiętam za to doskonale, że taki sztangiel kosztował aż 50 groszy.

Kino Marysieńka

Przygody Lema z kinematografią nie były zazwyczaj szczęśliwe. Współpraca z Tarkowskim zakończyła się awanturą, wiele prób ekranizacji jego książek kończyło się artystycznym fiaskiem. Sam pisarz był w pełni zadowolony właściwie z tylko jednej ekranizacji: “Przekładańca” w reżyserii Andrzeja Wajdy. Czy początków tego fatum możemy upatrywać w młodości Lema? Przyszły futurolog tak opisywał swoje pierwsze kinowe doświadczenia, które przeżywał w kinie Marysieńka (dziś w tym budynku przy placu generała Hryhorenki, czyli dawnym Placu Smolki, mieści się Teatr Woskresinnia):

Bardzo go nie lubiłem, ponieważ chodziłem tam z matką, kiedy, zdaje się, nie miała co ze mną począć. Tego, co się działo na ekranie, nie rozumiałem. Strasznie mnie to nudziło. Kończyło się nieraz tak, że powolutku, ukradkiem zsuwałem się z fotela i zaczynałem na czworakach penetrować chłodne pobliże ziemi, łażąc między nogami ludzi, lecz i to też szybko się przykrzyło. Musiałem więc czekać, aż się film skończy. Panowie i panie na płótnie otwierali i zamykali usta, nie wydawając głosu, przygrywała tylko muzyczka.

Filmy dźwiękowe w późniejszych latach wzbudzały już większą ekscytację autora, lecz zapamiętał z przedwojnia tylko te o potworach: King Konga, Frankensteina czy Mumię z Borisem Karloffem w roli głównej: “Im więcej się bałem, tym bardziej mi się podobało”.

Wysoki Zamek

Lwów, aleja na Wysokim Zamku, fot. audiovis.nac.gov.plLwów, aleja na Wysokim Zamku, /  fot. audiovis.nac.gov.pl

Wreszcie na koniec, tytułowy, górujący nad miastem, Wysoki Zamek. Jego znaczenie dla lwowskiej dziatwy szkolnej Lem opisywał tak:

Tym, czym jest dla chrześcijanina niebo, był dla każdego z nas Wysoki Zamek. Chodziło się tam, kiedy wypadała jakaś lekcja, wskutek nagłej niedyspozycji profesora — stanowiącej jedną z najradośniejszych niespodzianek, jakie z rzadka przynosi los. Nie było to miejsce dla wagarujących, jako nazbyt niebezpieczne, w alejkach, między ławkami i drzewami można by spotkać któregoś z wychowawców — dezerterom służyły raczej wykroty Kaiserwaldu, okolice za Górą Piaskową, tam zapadali bezpiecznie w chaszczach paląc do syta rarytasy śląskie lub junaki — natomiast na Wysokim Zamku przechadzaliśmy się głośno, hałaśliwie, w słodkiej aureoli legalnego próżniaczenia, opici nadmiarem otwartej z nagła swobody.


Patryk ZakrzewskiPatryk Zakrzewski – Antropolog kulturowy, czasem DJ. Poszukiwacz niesłusznie zapomnianych zjawisk z dziejów polskiej kultury.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com