Piekło kobiet w Ravensbrück. Oprawcy nie mieli sobie nic do zarzucenia

Tak wyglądała selekcja więźniarek w byłym niemieckim nazistowskim obozie w Ravensbrück (fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons/CC BY-SA 2.0 de) ((fot. Bundesarchiv/Wikimedia Commons/CC BY-SA 2.0 de))


Piekło kobiet w Ravensbrück. Oprawcy nie mieli sobie nic do zarzucenia

Paweł Smoleński


W obozie w Ravensbrück zebrała się szczególna grupa bandytów – kobiet i mężczyzn, wykształconych lekarzy i prostaków bez szkół – którzy uważali, że w imię bajdurzenia o niemieckiej rasie panów mogą robić z więźniarkami, co im się podoba.

.

To historia, przy której umierają wszystkie słowa, bo nie ma sposobu, by opisać, czym była ona naprawdę. Nikt nie da jej rady, nawet kobiety – bezpośrednie świadkinie piszące wspomnienia i zeznające w różnych trybunałach – ponieważ potworność, horror, bezduszność i łajdactwo tego, co działo się w Ravensbrück, wykracza poza możliwości jakiejkolwiek relacji.

A przecież trzeba o tym pisać, niekoniecznie w imię życzeniowego sloganu, że „nigdy więcej”, bowiem niestety zbrodnia zawsze i wszędzie znakomicie czuje się wśród ludzi, co widzieliśmy w Srebrenicy i w serbskich obozach koncentracyjnych, w Rwandzie, a teraz w Buczy, Mariupolu i rosyjskich obozach filtracyjnych.

Opisu zbrodni dokonanych w Ravensbrück podjęła się Marta Grzywacz w książce „Blizny”. Powie ktoś, że to pophistoria, ma działać na emocje, zaś książka nie opowiada nic ponad to, co już dawno wiadomo. Nie znoszę takich argumentów. „Blizny” są tym rodzajem reportażu historycznego, który daje czytelnikowi opowieść całościową, złożenie w jednym miejscu tak wielu relacji, statystyk, nazwisk i dokumentów sprawia, że otwiera się przed nami unikalna szansa, by spojrzeć na obóz Ravensbrück najszerzej, jak się da. Lecz niekoniecznie od tej wiedzy będziemy mądrzejsi, choć z pewnością nas przerazi. Po to również pisze się takie książki.

Polski najliczniejszą grupą Ravensbrück

Grzywacz opowiada historię obozu najprościej jak można, linearnie, zgodnie z upływem kolejnych miesięcy i lat. Zaczyna w 1940 r., gdy z Lubelszczyzny trafia do Ravensbrück pierwszy polski transport kobiet skazanych na śmierć za udział w podziemiu albo za cokolwiek innego, albo – bo tak się Niemcom podobało. Zakładają pasiaki, jesienią i zimą noszą drewniane chodaki, do obozowych łachów przyszywają trójkąty informujące o narodowości i rodzaju przestępstwa popełnionego wobec III Rzeszy; może być nim narodowość, orientacja seksualna, polityka, wreszcie – zasada odpowiedzialności zbiorowej, którą najlepiej egzekwować na niewinnych. Polski są najliczniejszą grupą pośród wielonarodowej zbiorowości; Ravensbrück to piekielna wieża Babel, gdzie zabijane są Żydówki, Ukrainki, Rosjanki, Romki, Francuzki, Dunki, Norweżki, Czeszki. W końcu masowy mord to najważniejszy cel archipelagu hitlerowskich lagrów. Ważniejszy bodaj niż zysk z niewolniczej pracy.

Lecz przed Ravensbrück postanowiono również inne zadanie. Gdy w Pradze w 1942 r. cichociemni postrzelili wielkorządcę Protektoratu Czech i Moraw Reinharda Heydricha, a SS-mańskim lekarzom nie udało się go uratować (zmarł w wyniku powikłań), postanowiono w obozie sprawdzać skuteczność lekarstw na zakażenia i choroby pojawiające się w wyniku ran. Tak wykluł się termin „króliki”. Nazywano nim te kobiety, które poddano bezwzględnym eksperymentom pseudomedycznym, podobno w imię przyszłych korzyści terapeutycznych i naukowych, czyli – dla dobra człowieka.

Człowiek jest zły

W Ravensbrück zebrała się szczególna grupa bandytów – kobiet i mężczyzn, wykształconych lekarzy i prostaków bez szkół – których nazizm uwodził bajdurzeniem o niemieckiej rasie panów i jej władzy nad światem. Mogli robić z więźniarkami wszystko. Bicie, dręczenie głodem, wielogodzinna nadludzka harówka, uwięzienie w bunkrze, komora gazowa, kula w tył głowy nie wyróżniały Ravensbrück spośród innych niemieckich „koncentraków”. Ale nikomu niepotrzebne operacje, celowe zakażanie celowo zranionych nóg, łamanie i wycinanie kości, mięśni oraz ścięgien, traktowanie niesprawdzonymi medykamentami – już tak.

Obóz i realizowane w nim zadania, którym patronowali najwyżsi funkcjonariusze państwa Hitlera, dowodzi głębokiej mądrości słów Marka Edelmana:

„Na tym polega to nieszczęście, że człowiek jest zły. (…) Prawda jest taka, że dziesięć przykazań wprowadzono do moralności ludzkiej przymusem”.

Niewielkie pocieszenie, że o zbrodniach popełnionych w Ravensbrück alianci wiedzieli jeszcze podczas wojny, a ich pośrednich i bezpośrednich sprawców wpisali na listy przestępców. Zbrodni nie da się ukryć, lecz niekoniecznie na ujawnionych zbrodniarzy spada kara, nie mówiąc o tym, że pełnej odpłaty być nie może, gdyż w oczach cywilizowanego świata byłaby to barbarzyńska zemsta.

Dostrzec Ravensbrück przed zbudowaniem

W przypadku Ravensbrück niespójność dziesięciorga przykazań z ludzką naturą widać również po wojnie. Do obozu wchodzi Armia Czerwona, jest z nimi również garść polskich kościuszkowców. Koszmar pasiaków niby zniknął, ale natychmiast zaczyna się kolejny: sołdaci domagają się nagrody za wyzwolenie obozu. Polki nie przyznają się do tego, ale Francuzki mówią otwarcie: czerwonoarmiści gwałcą kobiety, w tym wymizerowane, stojące na krawędzi życia więźniarki. Rosyjskim wojakom zostało to do dzisiaj, co widać w Ukrainie.

Później Norymberga. Przed alianckimi sądami staje kilkudziesięciu oprawców z Ravensbrück. Niektórzy spotkają się ze stryczkiem, wielu zostaje skazanych na wieloletnie więzienie (na ogół wychodzą po kilku latach), a część uniewinniona. Grzywacz stawia tezę – jest ona jak najbardziej do obrony – że sędziów tak bardzo przytłoczył rozmiar i zasięg nazistowskich zbrodni, że ponad 90 tys. ofiar obozu, okaleczone „króliki”, zadawane im ból i cierpienie stały się jednym z wielu fragmentów hitlerowskiego puzzla.

Nie należy też liczyć na skruchę i pokutę. Jedna ze zbrodniarek w lekarskim kitlu, skazana na 20 lat, wyszła po pięciu, a potem odzyskała uprawnienia do uprawiania zawodu jako pediatra. Gdy o skandalu zwiedziała się prasa i zbrodniarce groziło usunięcie z zawodu, poszła do sądu po – jak sądziła – należną jej sprawiedliwość.

Przegrała proces, lecz wielu nazistowskich zbrodniarzy odpowiedzialnych za medyczne eksperymenty do końca życia cieszyło się szacunkiem sąsiadów i pacjentów, bo w końcu byli fachowymi lekarzami.

Sami sobie też nie mieli nic do zarzucenia. Nawrócenie grzesznika to zjawisko, które w przyrodzie raczej nie istnieje.

Powtórzę – Marta Grzywacz dała nam książkę, którą czytamy nie dla rozrywki, lecz po to, by nie zapomnieć. To cecha wnikliwych reportaży historycznych. Wiedziałeś o Ravensbrück, i co z tego? Dowiedz się jeszcze raz, a może zaczniesz dostrzegać obozy koncentracyjne przyszłości, zanim je jeszcze zbudowano. 

Marta Grzywacz, 'Blizny. Prawdziwa historia >królików z Ravensbrück'” width=”100%”><span style=Marta Grzywacz, ‘Blizny. Prawdziwa historia >królików z Ravensbrück’ W.A.B.


Marta Grzywacz – „Blizny. Prawdziwa historia »królików« z Ravensbrück” W.A.B.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com