Od dziecka chłonąłem niechęć do Niemca. Aż przyszedł list od pani Helgi

Paweł Smoleński: ‘Chłonąłem tę Babciną niechęć na cmentarzu w Zaduszki i przy wigilijnym stole, podczas rodzinnych obiadów, spacerów i wakacji albo kiedy rozmawiała z moją Mamą. Aż do pewnego listu, który przyszedł na adres Babci w końcu lat 70.’. Na zdjęciu listonosz podczas


Od dziecka chłonąłem niechęć do Niemca. Aż przyszedł list od pani Helgi

Paweł Smoleński


Babcia spakowała manatki, a nim uciekła, usmażyła Niemcom placków ziemniaczanych, bo uważała, że nie wolno iść w nieznane z pustym brzuchem.


Moja Babcia ich nie znosiła i dźwigała w sobie tę niechęć aż po grobową deskę. Z czasem gniew w niej łagodniał, lecz nigdy nie wywietrzał. Miała ku niemu powody, bo gdy 1 września 1939 r. urodziła wytęsknioną córkę, moją Mamę, w pakiecie dostała też wojnę.

Niemcy zabrali jej mojego Dziadka, który wcześniej ze względu na gapiostwo uniknął poboru. Podczas ćwiczeń zepsuł armatę, a szkody miał spłacać bodaj do końca lat 50. Gapiostwo nie uchroniło Dziadka przed koncentrakiem, jak wielu innych nauczycieli uniwersyteckich. Pisał do domu listy, z musu po niemiecku, cięte nożyczkami przez esesmańską cenzurę obozu w Mauthausen. Aż nadszedł ten ostatni, wykaligrafowany innym charakterem, że już nigdy nie wróci. 

Tego samego roku Babcia straciła bratową, rozstrzelaną w ruinach warszawskiego getta, a chwilę później najmłodszego brata, któremu zachciało się być podchorążym AK.

Niechęć do Niemca

Chłonąłem tę Babciną niechęć na cmentarzu w Zaduszki i przy wigilijnym stole, podczas rodzinnych obiadów, spacerów i wakacji albo kiedy rozmawiała z moją Mamą. Aż do pewnego listu, który przyszedł na adres Babci w końcu lat 70.

W jasnogranatowej kopercie z zagranicznymi znaczkami były raptem dwie białe kartki zapisane czarnym atramentem. Babcia nie rozumiała, więc przy lekturze musiała jej pomóc sąsiadka. List napisała pani Helga z miasteczka na niemieckiej prowincji. Wyjaśniła, że w jej kongregacji wierni Kościoła luterańskiego umyślili, że nie wolno im zapomnieć. Przepatrzyli część dokumentów z Mauthausen.

Kto chciał, mógł wylosować nazwisko jednego polskiego więźnia, a jeśli ten nie przeżył, odszukać jego rodzinę. Pisano do nich listy z prośbą o wybaczenie.

Kongregacja uskładała też parę groszy dla poszkodowanych. Niewiele, choć jak na biedującą PRL zebrało się na kilka emerytur; nie byli to w końcu ludzie zamożni.

Babcia i pani Helga się zakoleżankowały

Babcia (przy pomocy sąsiadki) odpisała pani Heldze wyniośle i raczej arogancko. Pytała, jak to możliwe, że po tylu latach przypomniała sobie o bracie lub kuzynie, który był w Mauthausen wachmanem, a może lekarzem mordercą. Pani Helga spokojnie odpowiedziała, że nie znała nikogo wśród załogi obozu, ale jej bliscy jednak walczyli za Hitlera i tysiącletnią Rzeszę. Nie tłumaczyła się, przepraszała: te kilkaset marek to żadne zadośćuczynienie, bo zadośćuczynić nie podobna, ale niekiedy bywa tak, że w inny sposób nie da się wyrazić żalu i poczucia winy.

I Babcię te przeprosiny, ta szczerość, że pani Helga nie umie inaczej, choć bardzo by chciała, jakoś dziwnie wzruszyły i zastanowiły.

I tak dwie starsze panie, których nie łączyły narodowość, język ani wyznanie, zaś różniły wspomnienia i wojenne losy, wymieniały się korespondencją raz na dwa-trzy miesiące. W listach z Polski do Niemiec i z Niemiec do Polski było to samo: o rodzinie, chorobach czy wnukach, którzy zdali maturę i poszli na studia. I o pomidorach hodowanych w doniczkach i o tym, czym najlepiej zmywać nagrobne pomniki, nawet symboliczne, bo innych pani Helga też nie miała pod opieką. Babcia i pani Helga się zakoleżankowały.

Buty przysłali przyzwoici ludzie

W stanie wojennym Babcia o nic nie prosiła. Lecz w listach od pani Helgi pojawiły się pytania – jak i w czym pomóc. Kongregacyjna wspólnota zaczęła zbierać dary: twardy ser i ryż, makarony, butle oleju, siatkowe torebki pomarańczy i mandarynek, niedostępne u nas lekarstwa. Na Boże Narodzenie czekoladowy mikołaj, na Wielkanoc – zając. Plus obowiązkowe przypomnienie – szło w obie strony – że już czas pikować siewki pomidorowych krzaczków.

W jednej paczce przyszły buty. Takie, do których nieudolnie aspirowały polskie podróbki, zwane wówczas adidasami. Z białej skóry, sznurowane wysoko, przeszyte czarnymi paskami, cholewka zakrywająca kostkę, jak u koszykarzy z NBA. Piękne, z wysokiej półki, o takich marzyli ubrani w dżinsy niedorośli młodzieńcy z Niemiec, a więc tym bardziej ich rówieśnicy z Polski. Babcia wyjęła buty z pudełka, odwinęła z mętnej bibuły i powiedziała: – Noś, wnusiu. Przysłali je w prezencie przyzwoici ludzie.

Placki ziemniaczane dla niemieckich żołnierzy

Zobaczmy: w krótkim tekście są aż trzy śmierci. O bliskich pani Helgi nic nie napiszę, bo nic o nich nie wiem. Ale dołóżmy jeszcze jedną. To śmierć mojego drugiego Dziadka gdzieś w mazowieckich lasach. Druga Babcia pochowała Dziadka na prawdziwym, rzymskokatolickim cmentarzu, a potem chodziła od wsi do wsi, trzymając za rękę mojego kilkuletniego Tatę, licząc na wsparcie dobrych ludzi. Nigdy się nie zawiodła. Ale też nigdy o tym nie opowiadała.

Z jednym wyjątkiem. Słychać już było sowieckie armaty, gdy w okno chałupy, gdzie ukrywała się moja Babcia, zastukał Niemiec, najpewniej oficer, bo wiedział więcej niż inni. Ostrzegł: – Uciekajcie od razu, gdy wyjdziemy z wioski. Luzują nas własowcy, nie dadzą żyć nikomu.

Babcia spakowała manatki, a nim uciekła, usmażyła Niemcom placków ziemniaczanych, bo uważała, że nie wolno iść w nieznane z pustym brzuchem.

Ci Niemcy byli tak przestraszeni, tak młodzi jak mój Dziadek.

Najpewniej wojenny postępek mojej Babci jawi się dzisiejszym oberpatriotom i ich wodzowi jako zdrada główna. Niemcom nie wolno dać nic, nigdy i w żadnych okolicznościach, wolno natomiast chcieć od nich niemożliwego.

Druga Babcia do końca życia, a było trudne i pod górkę, nie miała nikomu za złe. Nie szarpałaby kasy, nawet od Niemca, tak samo jak Babcia pierwsza, bardziej zawzięta. I nie z tego powodu, że kasa nierealna.

W chwilach samoumartwiania wywołam w pamięci posła Arkadiusza Mularczyka – rocznik ’71 – który rozprawia z bólem o II wojnie i bardzo się wtedy rumieni. Pasują do jego twarzy groźne miny prezesa Kaczyńskiego – również rocznik powojenny – który o II wojnie wie tyle samo, co o stanie wojennym; trzeba spać, by się nie narazić. Słyszę ich wrzaskliwe, głupie żądania wobec Niemiec. Co poradzę, że wolę wierzyć Babciom.


Paweł Smoleński – Reporter, publicysta, od 1989 roku dziennikarz “Gazety Wyborczej”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com