Film “Orlęta. Grodno ’39” to fikcja, ale wśród obrońców miasta był prawdziwy żydowski bohater

Kadr z filmu Orlęta. Grodno ’39. To jeden z filmów, które wyprodukowała TVP, więc też o nich informuje (Fot. Magdalena Górfińska / WFDiF / TVP)


Film “Orlęta. Grodno ’39” to fikcja, ale wśród obrońców miasta był prawdziwy żydowski bohater

Andrzej Brzeziecki


Butelki z benzyną rzucane w radzieckie czołgi świadczą tyleż o bohaterstwie mieszkańców Grodna, co o rozpaczliwej sytuacji ówczesnej Polski. Obejrzałem film “Orlęta. Grodno ’39.


Film „Orlęta. Grodno ’39” Krzysztofa Łukaszewicza wzbudza skrajne opinie. Nie podoba się prawicy, nie podoba się środowiskom żydowskim. To, że jest atakowany z dwóch stron, akurat może dobrze o nim świadczyć. Pewnie, jest pełen uproszczeń, skrótów i nieścisłości – bo to film fabularny.  

Byłoby jednak niedobrze, gdyby dyskusja o filmie utknęła na wątku żydowskim. Akurat w tym w filmie antysemityzm Polaków ukazany jest tak wyraźne, że wręcz można się zastanawiać, co żydowski chłopiec, czyli główny bohater Leoś, widział w polskiej kulturze, że tak bardzo chciał się stać jej częścią? 

Spór o historię obrony Grodna i film Łukaszewicza skupił się na relacjach polsko-żydowskich, podczas gdy była to konfrontacja II Rzeczypospolitej ze Związkiem Radzieckim. Dziwne, że w państwie rządzonym od 2015 r. przez ludzi tak przykładających wagę do patriotycznej tradycji nie doczekaliśmy się poważnej, nowoczesnej monografii „wojny polsko-sowieckiej”. Dysponujemy jednak opracowaniami wcześniejszymi, pozwalającymi ujrzeć tę skomplikowaną historię. 

Zardzewiały nóż w niepewnej ręce 

Stalin od 1 września z niepokojem śledził przebieg wydarzeń w Polsce i wokół niej. Najpierw bał się, że Wielka Brytania i Francja skutecznie uderzą na Niemcy. W efekcie będą one miały poważne trudności w walce na dwa fronty i cała awantura, w którą się zaangażował 23 sierpnia, okaże się także i dla niego dość ryzykowna. Wolał jak najdłużej zachować pozycję neutralnego obserwatora. 

Gdy zorientował się, że zachodni sojusznicy Polski nie kwapią się z odsieczą, zaczął z kolei niepokoić się zbyt szybkim postępem wojsk Hitlera. Mogły one zepchnąć Polaków na wschód, zająć wyznaczone cele i wtedy Stalin musiałby się sam uporać z pozostałymi polskimi oddziałami. Berlin ponaglał i pytał się o termin uderzenia, Stalin jednak czekał, aż  Polacy się wykrwawią, by wtedy wbić im nóż w plecy.

Może podświadomie czuł dla nich respekt wyniesiony z walk w 1920 r., a może zdawał sobie sprawę, choćby częściowo, w jakim stanie jest jego armia? W końca sam ją do tego stanu doprowadził szaloną czystką, która kosztowała życie więcej radzieckich dowódców niż jakakolwiek z wojen. Tak czy inaczej wydany w końcu rozkaz dla radzieckich wojsk dotyczył rozbicia polskich wojsk, a nie rzekomego wyzwolenia bratnich narodów Białorusinów i Ukraińców.  

W Armii Czerwonej panował jednak totalny chaos. Jednostki wyznaczone do zajęcia Polski nie miały pełnych stanów osobowych. Brakowało także sprzętu i paliwa. Bywało, że żołnierze nie mieli nawet mundurów i nosili cywilne ubrania, łykowe kapcie – niektórzy chodzili nawet boso. 

Radzieckie czołgi były przestarzałe i awaryjne. W efekcie więcej ich Armia Czerwona straciła w wyniku awarii niż w czasie walk z Polakami. Lotnictwo, które wyznaczono do ataku na Polskę, wciąż posługiwało się stareńkimi i powolnymi dwupłatowcami. Sprawiały one pilotom kłopoty. W przeddzień ataku w wyniku zderzenia z innym samolotem zginął pod Orszą as lotnictwa i dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego Siergiej Gricewiec.

Morale żołnierzy też pozostawiało sporo do życzenia. Jeden z pracowników polskiej ambasady na chwilę przed 17 września był świadkiem wiecu w parku Gorkiego w Moskwie. W założeniu miał on wywołać nastroje antypolskie, ale zebrani, słysząc o cierpieniach braci Białorusinów i Ukraińców, uznali, że ich Armia Czerwona wkrótce zacznie wojnę z wrednymi Niemcami – w tym duchu wznosili okrzyki. W samej armii także nie rozumiano sensu uderzenia na Polskę. Świadczą o tym dokumenty wewnętrzne, w których odnotowywano „niewłaściwe opinie”. Padały głosy, że atak na Polskę jest sprzeczny z naukami Lenina i Stalina, z ideami pokojowej polityki Związku Radzieckiego i że krok ten zrównuje moralnie “ojczyznę proletariatu” z III Rzeszą.      

Jeden z obrońców Grodna wspominał, że już w czasie walk dwóch czerwonoarmistów właściwie poddało się Polakom ze słowami: „My Ukraińcy, nie będziemy wojować za władzę sowiecką”. 

Reżyser filmu o obronie Grodna Krzysztof Łukaszewicz nie zdecydował się pokazać tych niuansów – ani biedy radzieckiego wojska, ani wątpliwości części żołnierzy wobec najeżdżania Polski. 

Butelki z benzyną i karabiny sprzed wieku 

Gdy 17 września Armia Czerwona, licząca około pół miliona żołnierzy, wkroczyła do Polski, jej największym wrogiem był kompetencyjny chaos i braki w zaopatrzeniu. Wojska pancerne co jakiś czas musiały się zatrzymywać, by czekać na paliwo i części zamienne. Wygłodzonych żołnierzy od walki z polskimi burżujami bardziej interesowały słodycze i inne smakołyki dostępne w sklepach. Decyzję, kto właściwie ma szturmować Grodno, co rusz zmieniano, co wywoływało konsternację dowódców jednostek.  

Niestety Polacy też nie mieli czego przeciwstawić najeźdźcom. Grodno, które przed wojną było całkiem sporym ośrodkiem wojskowym, teraz mogło stanowić łatwy łup. Wojska wcześniej rzucono na zachód, do walki z Niemcami, a potem wysłano także żołnierzy do obrony Lwowa. Potencjał obronny miasta także bardzo ucierpiał w wyniku nalotów niemieckich – niemal w połowie zniszczone zostały składy broni i amunicji. 

W efekcie ostały się tylko 24 ciężkie karabiny maszynowe i dwa działa Bofors – ale były to działa przeciwlotnicze, a nie przeciwpancerne. 

Kadr z filmu Orlęta. Grodno '39

Kadr z filmu Orlęta. Grodno ’39  Fot. Magdalena Górfińska / WFDiF / TVP

Do dyspozycji były karabiny pamiętające drugą połowę XIX w., do których i tak było mało amunicji, oraz pokazane w filmie butelki z benzyną. Pomysłodawcą tej formy walki był pułkownik Bohdan Hulewicz, który na ten cel zarekwirował butelki z rozlewni spirytusowej. Ta skuteczna, jak się okazało, broń, choć świadczyła o pomysłowości Polaków, jednak pokazywała beznadzieję tego państwa.  

Liczba obrońców miasta wedle szacunków historyków wynosiła około dwóch tysięcy ludzi – w tym sporo młodzieży. Grodno było przygotowane do obrony w miarę skromnych możliwości – największe zasługi mają tu wiceprezydent Roman Sawicki oraz major Benedykt Serafin. Sprawnie działała szczególnie służba sanitarna i  łączność.  

Wiele do życzenia pozostawiała natomiast postawa gen. bryg. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego, dowódcy III Okręgu Korpusu w Grodnie, który 18 września po prostu wyjechał z miasta, nie wydając żadnych rozkazów ani nie wyznaczając oficera jako dowódcy obrony.

Był wówczas podobno człowiekiem niezdolnym już do kierowania czymkolwiek. Zresztą wyjazd z Grodna na niewiele mu się zdał. Pojmany pod granicą z Litwą został rozstrzelany. Miasto opuścili także prezydent i starosta. 

Wobec słabości regularnych wojsk obrona Grodna była czynem mieszkańców, w tym także uczniów, studentów i harcerzy. Wieczorem 20 września do miasta dotarły posiłki dowodzone przez gen. Wacława Przeździeckiego, który przejął komendę w mieście. Polacy opierali się od 20 do 22 września, gdy czołgi w końcu wdarły się do centrum miasta. Nie sposób nie podziwiać młodych ludzi, którzy z poświęceniem, i do tego skutecznie, rzucali butelkami z benzyną w radzieckie czołgi, gdy część dorosłych, i to zajmujących oficjalne stanowiska, opuściła Grodno.  

Wedle szacunków w walce zginęło 53 żołnierzy radzieckich, trzy razy więcej było rannych. Polacy zniszczyli kompletnie pięć czołgów i 14 kolejnych uszkodzili. Straty polskie były znacznie większe, sięgające kilkuset zabitych – zwłaszcza że napastnik potem dokonywał egzekucji. 

 Żydzi, Białorusini? Komuniści!

W niespełna 60-tysięcznym Grodnie w 1939 r. drugą pod względem liczebności społeczność stanowili Żydzi. Relacje między nimi a Polakami zapewne odpowiadały średniej na kresach II RP, z tym że tu jeszcze świeża była pamięć o niedawnym pogromie. W czerwcu 1935 r. Polacy powybijali szyby w ponad 260 domach i sklepach żydowskich, pobili kilkudziesięciu Żydów, spośród których dwóch zmarło. Powodem było zabójstwo Polaka (na tle obyczajowym) przez dwóch Żydów.  

Panorama Grodna, na pierwszym planie most na Niemnie, rok 1938
Panorama Grodna, na pierwszym planie most na Niemnie, rok 1938  Domena publiczna

W Grodnie oczywiście mieszkali Żydzi religijni oraz syjoniści marzący o własnym państwie, byli też Żydzi zasymilowani, a wśród nich również grupa komunistów. Biorąc jednak pod uwagę liczbę Żydów w Polsce, było ich – trzeba to podkreślić – niewielu. A jednak to właśnie oni do dziś są wykorzystywani, szczególnie przez prawicowych historyków, do kształtowania obrazu reakcji Żydów na wkroczenie Armii Czerwonej. Kalka, według której ogół Żydów witał Sowietów kwiatami i bramami triumfalnymi, okazuje się w polskiej świadomości do dziś nadzwyczaj trwała.  

Ryszard Szawłowski publikujący pod pseudonimem Karol Liszewski w wydanej przed laty monografii i dokumentach na temat wkroczenia Związku Radzieckiego do Polski podkreślał, że wśród Żydów istniał spory odłam probolszewicki. „Wielu z nich żywiło zresztą niechęć czy wręcz nienawiść do Polaków i do Polski »w ogóle«” – Żydzi ci mieli ochoczo wstępować do milicji ludowej, aresztować i denuncjować Polaków. 

Szawłowski uważa, że komunistyczny odłam Żydów w Grodnie zorganizował coś na kształt powstania w celu zajęcia miasta. Podobna dywersja miała miejsce w nieodległym Skidlu. W obu przypadkach polskie siły zdołały stłumić komunistyczną akcję. 

Ciekawe, że we współczesnej rosyjskiej publicystyce, a właściwie propagandzie historycznej, te same działania przypisuje się… Białorusinom. Oto Aleksandr Szirokorad, znany ze swych antypolskich publikacji choćby na temat Katynia, w książce pod znaczącym tytułem „Ruś i Polska. Tysiącletnia wendetta” pisze, owszem, o powstaniu w Grodnie, ale Białorusinów, którym udało się opanować więzienie i uwolnić więźniów politycznych. Według niego Polacy, pacyfikując ten zryw, zabili 26 powstańców. Także w Skidlu za broń chwycić mieli „białoruscy chłopi”. 

Szawłowski podkreślał żydowskie pochodzenie komunistycznych dywersantów. Pytanie tylko, czy biorąc pod uwagę żydowską tożsamość i religijność oraz komunistyczną ideologię, w której ateizm i internacjonalizm odgrywają taką rolę, podkreślanie żydowskich korzeni wśród komunistów ma sens?  

Autor jednej z bardziej znanych relacji o obronie Grodna Sławomir Weraksa, wówczas student Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, wspominając o tłumieniu dywersji, wymieniał komunistów i czerwonych, nie skupiając się na ich pochodzeniu.  

Kto witał czerwonych z radością 

Najbardziej znana relacja wyszła jednak spod pióra inż. Grażyny Lipińskiej, do 1939 r. dyrektorki szkół zawodowych w Grodnie. Jej wspomnienia pt. „Jeśli zapomnę o nich” ukazały się w latach 80. w emigracyjnym wydawnictwie we Francji. Później już Szawłowski zarzucił wydawcy manipulowanie tekstem polegające na wycięciu bądź zniekształceniu fragmentów świadczących o żydowskim wsparciu dla radzieckiego napastnika.  

Według Lipińskiej Żydzi już 18 września, podszywając się pod ochotniczych obrońców miasta, próbowali wyłudzić broń z koszar. Ale i ona wspominała o lekarzu Żydzie, który był „zapatrzony w młodych podoficerów” i starał im się pomóc ze łzami w oczach. Szawłowski uznał za charakterystyczne, że ten fragment świadczący o Żydach pozytywnie akurat wydawca zachował. 

Najciekawsze, że sama Lipińska padła ofiarą antysemickich uprzedzeń. Tak przynajmniej wynika z relacji innego obrońcy, nauczyciela i działacza harcerskiego Brunona Hlebowicza. On to podczas patrolowania Grodna spostrzegł skuloną małą postać kobiecą przy trupie radzieckiego żołnierza. Wokół młodzi chłopcy wołali: „Bij ją, bo to Żydówka, szpieg”. Hlebowicz zdołał uratować kobietę przed linczem, zapewniając, że ją zna i że jest to Polka. A była to właśnie Lipińska.  

To także Lipińska opisała historię Tadeusza Jasińskiego, 13-letniego chłopca, którego najeźdźca miał przywiązać do czołgu i wykorzystać w charakterze żywej tarczy. W filmie pojawia się ten wątek, aczkolwiek zmodyfikowany i dostosowany do fabuły. Tam bowiem chłopak pali się żywcem, w relacji Lipińskiej zdołano go nawet ciężko rannego dostarczyć do szpitala, gdzie zmarł w objęciach matki, próbującej go pocieszyć informacjami o nadchodzącej odsieczy. 

Relacja Lipińskiej wywołała wściekły atak Szirokorada, który nazwał ją bajeczką. „Każdy może pójść w muzeum i zobaczyć, że na T-26 czy T-37 nie da się przymocować człowieka, nie zakrywając widoczności mechanika-kierowcy” – pisze rosyjski autor. 

Szirokarad przekonuje, że ciało człowieka nie nadaje się na ochronę czołgu, jakby nie rozumiejąc, że nie chodziło o wytrzymałość materiału, ale o psychiczny efekt.  

Centrum Grodna, ulica Azorska, rok 1937Centrum Grodna, ulica Azorska, rok 1937  Domena publiczna

Rosyjski autor, który podważa relację Lipińskiej, powołuje się za to na relację radzieckich czołgistów, wedle których pewien nastolatek ostrzegł ich, że pod mostem, na którym chcieli wjechać, podłożone są miny. 

Szirokorad, który obśmiewa polskie upamiętnianie obrony Grodna, pisze: „Bardzo już »mały Katyń« przypomina ten wielki. Chłopcy wskazujący drogę czołgistom przeobrazili się w ofiary rosyjskich sadystów”.  

Pisze także, że najzabawniejsze jest to, że chłopcy z Grodna naprawdę bywali w radzieckich czołgach – tyle że w środku. Jako przewodnicy, wskazujący drogę i strategiczne punkty. Młodzieńcy ci mieli opuścić miasto jeszcze przed wojną. Co do tego polskie świadectwa są zgodne i znane są trzy nazwiska: Aleksandrowicz, Lifszyc i Margolis. 

Lifszyc, który miał wcześniej zabić w Grodnie marynarza nożem na jakiejś zabawie, teraz, po wzięciu do niewoli, został zabity kolbą przez jednego z nastoletnich obrońców miasta. Aleksandrowicz został pojmany i groziła mu podobna śmierć jak w przypadku Lifszyca, ale uratowali go oficerowie policji, „co wywołało niezadowolenie wśród tłumu” – jak pisze Szawłowski. Margolis zginął w czasie walk.

Żydowski chłopak bohaterem 

Film Łukaszewicza opowiada historię fikcyjnego żydowskiego bohatera, ale Grodno miało swego prawdziwego żydowskiego bohatera. Relację o tym znajdujemy w opracowaniu Szawłowskiego. Wedle Zenona Ungara, wówczas ucznia gimnazjum im. Mickiewicza, w oddziale kaprala podchorążego Woźniaka jako ochotnicy służyli także jego dwaj koledzy Chaim Margolis i Oszer Szereszewski. Pierwszy był synem dyrektora fabryki tytoniu, drugi – właściciela drukarni. To właśnie Margolis (nosił to samo nazwisko co chłopiec, który miał wskazywać drogę Sowietom) wraz z Woźniakiem, gdy ich oddział został zauważony przez napastników, pozorując chęć poddania się, podeszli z granatami pod radzieckie czołgi oraz grupę milicji ludowej składającej się przeważnie z młodzieży żydowskiej. Ungar relacjonował: „obaj z wysoko podniesionymi rękami szli w stronę czołgów i milicji, która miała skierowane na nich karabiny. Odległość od nas do Rosjan i milicji nie była większa niż 10-15 metrów. Woźniak i Margolis byli już pomiędzy czołgami. Wolno zacząłem sobie zdawać sprawę, co zamierzają. Mały rosyjski oficer wysunął się spoza czołgu na ich spotkanie. I nagle błysk! Huk! Dym”. 

Gdy Ungar zdołał uciec w bezpieczne miejsce, obejrzał się wokół. „Prócz podchorążego i Margolisa wszyscy byli ze mną”. Dodajmy, że Woźniak, przed wojną nauczyciel, wyraźnie powiedział, że pójdzie w kierunku czołgów sam, a wszyscy chłopcy, gdy nastąpi wybuch, mają uciekać przez dziurę w płocie. Margolis, nastoletni żydowski chłopak, poświęcił więc życie za Polskę i przyjaciół świadomie i dobrowolnie.  


Korzystałem m.in. z : Czesław K. Grzelak, “Kresy w czerwieni 1939” (Warszawa 1998), Roger Moorhouse, “Polska 1939. Pierwsi przeciw Hitlerowi” (Kraków 2019), Ryszard Szawłowski, “Wojna polsko-bolszewicka 1939. Tom 1 i Tom 2″ (Warszawa 1997), Aleksandr Szirokorad, ‘Ruś i Polsza. Tysjaczeletniaja wendetta” (Moskwa 2011).   


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com