“Ormianina to jeszcze znieść mogę, bo to starzy chrześcijanie. Ale parchy na majątkach?”

O lewej: Maria (Mija) Wiśniewska, Anna Niemirowska z wnuczką Klarą na kolanach, Tytus Weydlich, babcia Teodora, Julian Wiśniewski, dziadek Tadeusz Modzelewski, Kazimierz i Jadwiga Wiśniewscy i ich starsza córka Staszka Wiśniewska. Koszyłowce na Podolu, majątku położonym mniej więcej w połowie drogi między Buczaczem i Zaleszczykami, 1926 r. (fot. archiwum rodzinne)


“Ormianina to jeszcze znieść mogę, bo to starzy chrześcijanie. Ale parchy na majątkach?”

Jarosław Kurski


Ludwik wsiadł do pociągu linii Jassy – Czerniowce – Lwów jako Polak, piłsudczyk i socjalista, a wysiadł jako Brytyjczyk, Żyd i syjonista.


12 października premiera książki „Dziady i dybuki”

Od redakcji: Bohaterem poniższego fragmentu książki jest sir Lewis Namier, jeden z najwybitniejszych brytyjskich historyków XX w., znany m.in. z tego, że wykreślił tzw. linię Curzona, która dziś jest wschodnią granicą Polski. Namier był antagonistą Romana Dmowskiego, gdy ten zabiegał o polskie granice przed i w czasie paryskiej konferencji pokojowej po zakończeniu I wojny światowej.

Ale w 1906 r., gdy rozgrywają się opisane wydarzenia, Lewis Namier nazywał się jeszcze Ludwik Bernstein i był młodym studentem prawa na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Pochodził z bogatej rodziny zasymilowanych Żydów, którzy przeszli na katolicyzm i uważali się za polskich patriotów. Rodzice Ludwika – Józef i Anna (z domu Sommerstein) Bernstein vel Niemirowski – wiedli dostatnie ziemiańskie życie w Koszyłowcach na Podolu, majątku położonym mniej więcej w połowie drogi między Buczaczem i Zaleszczykami, wówczas w austriackiej Galicji, a po odzyskaniu niepodległości na polskich Kresach Wschodnich. Ich córką (siostrą Ludwika) była Teodora, która w 1922 r. poślubiła szlachcica (bez ziemi) Tadeusza Modzelewskiego. Ich z kolei córką była zmarła w 2016 r. Anna Kurska, matka autora.

Wyjazd Ludwika Bernsteina, mojego ciotecznego dziadka, na studia do Lwowa był ostatnim aktem bezwarunkowego posłuszeństwa wobec woli ojca. Zarówno co do decyzji, gdzie studiować, jak i co studiować. Józef, sam prawnik, wybrał dla syna wydział prawa. Pod koniec XIX w. i na początku XX dominującym językiem wykładowym lwowskiego uniwersytetu był polski. Nieliczne tylko wykłady odbywały się po łacinie, po ukraińsku (rusku) lub niemiecku. A w 1906 r., zaraz po rewolucji, silnym i dominującym nurtem politycznym pośród polskich studentów była Narodowa Demokracja. Zrzeszeni w korporacjach zwolennicy Romana Dmowskiego mieli w tym czasie dwóch zasadniczych wrogów: Żydów i socjalistów. Ludwik podpadał pod oba te paragrafy. Czuł się Polakiem, ale z silną świadomością swego żydowskiego pochodzenia, której nie wypierał. Czuł się też socjalistą i piłsudczykiem z kręgu Promienia. Było więc aż nadto powodów, by zadrzeć z bojówkami narodowej studenterii.

'Promień. Pismo Polskiej Młodzieży Socyalistycznej', wrzesień-październik-listopad 1905 r.

‘Promień. Pismo Polskiej Młodzieży Socyalistycznej’, wrzesień-październik-listopad 1905 r.  Polona

Z pewnością w nawiązywaniu kontaktów społecznych nie pomagał Ludwikowi jego neurotyzm i mizantropia. Kształcił się w domu. Miał prywatnych nauczycieli i nienawykły był do budowania rówieśniczych relacji, zwłaszcza w tak burzliwych politycznie czasach. Jak pisze Julia Namier [druga żona Lewisa, którą poślubi wiele lat później w Wielkiej Brytanii – red.] w biografii męża, „od razu natknął się na skrajnie nacjonalistycznych studentów, przypominających nazistów z czasów późniejszych”. Julia pisze też o „zawziętym, antysemickim gangu młodych, wściekłych zwolennikach Dmowskiego” i o „przerażeniu Ludwika ich brutalnymi metodami perswazji i typem umysłowości, jaki się za ich działaniami krył”.

Ludwik nie zwierzył się z tego doświadczenia nawet Julii. Opowiedział o tym przyjacielowi Augustowi Zaleskiemu, późniejszemu szefowi MSZ, a po 1947 r. – prezydentowi polskiego rządu na uchodźstwie. 

August Zaleski (1883-1972) - polski polityk i dyplomata, minister spraw zagranicznych (1926-1932, 1939-1941), Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie (1947-1972)August Zaleski (1883-1972) – polski polityk i dyplomata, minister spraw zagranicznych (1926-1932, 1939-1941), Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie (1947-1972)  Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

To od niego Julia Namier wzięła tę relację. Badacze: [dr Andrzej] Zięba, [prof. Andrzej] Nowak, [prof. David] Hayton i inni, z powodu skąpych źródeł skłonni są bagatelizować sprawę, twierdząc, że ataki na młodego Namiera nie musiały mieć wydźwięku antysemickiego. Wszak w tym czasie we Lwowie Żydzi mogli studiować i nikt im z tego powodu wstrętów nie czynił. Studiował też wtedy jego kuzyn Ludwik Ehrlich, późniejsza sława, profesor prawa narodów. W okresie międzywojennym studiowało też dwóch innych jego kuzynów ze strony matki – Jan i Kazimierz Sommersteinowie, którzy zmienili nazwisko na Stożyński. Rzecz w tym, że kuzyni zrobili coś, czego nie potrafił Namier. Po prostu przeistoczyli się w najczystszych Polaków. Ehrlich całkowicie odżegnał się od swego pochodzenia, neoficko manifestując katolicyzm, a bracia Stożyńscy wręcz wstąpili do Młodzieży Wszechpolskiej. W latach 30. mówiono o takich „żydoendecy”. Co oczywiste, żaden z nich nie był socjalistą. 

Uniwersytet Jana Kazimierza we LwowieUniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie  Biblioteka Narodowa

Nie wiadomo więc, jak wyglądała napaść, kto co zrobił i co powiedział. Czy i jakie zadał rany. I byłbym nawet skłonny uznać, że winien był tutaj trudny charakter Ludwika – jego społeczna niezdarność, egocentryzm, chęć intelektualnej dominacji – a nie „wyolbrzymiany” przez niego polski antysemityzm. Byłbym, gdyby nie książka Grzegorza Gaudena „Lwów. Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918 r.”.

To opowieść o antysemickim paroksyzmie, jakim Polacy przywitali we Lwowie swoją niepodległość. O dwudniowym pogromie dokonanym z inspiracji i pod ochroną endeckiego komendanta obrony miasta Czesława Mączyńskiego. Ta rzeź nie wzięła się z niczego. Tę glebę latami użyźniali narodowi ideolodzy, katoliccy księża, nacjonalistyczna prasa, korporacyjni bojówkarze, wreszcie lwowska ulica. W pogromie nie uczestniczyła tylko żulia, ale cały społeczny przekrój ówczesnego polskiego Lwowa, dobrzy ludzie, katolicy, burżuazja i inteligencja.

Ludwik nie potrafił się też odnaleźć pośród lwowskich Żydów. Nie czuł się dobrze wśród asymilantów – jak jego własna rodzina. Nazywał ich „udomowionymi Żydami”, a sam „udomowionym Żydem” nie chciał się stać. Jeszcze gorzej czuł się pośród syjonistycznych studentów, których postrzegał jako sektę. Byli świetnie zorganizowani, świadomi swoich celów, asertywni. Mroziły go ich rozmowy w jidysz o Erec Israel. To był obcy dla niego świat. Nie, na żydowską świadomość narodową było jeszcze dla Ludwika za wcześnie. Jego świadomy, intelektualnie wypracowany syjonizm miał dopiero nadejść. Mówił potem, że we Lwowie ok. 1906 roku był już „teoretycznym syjonistą”, co – jak zauważa Hayton – znaczyło tylko tyle, że był ciekaw swojego żydowskiego dziedzictwa i utożsamiał się z żydowskim cierpieniem”. 

Ludwik Bernstein w czasie I wojny światowej, gdy nosił już nazwisko Lewis NamierLudwik Bernstein w czasie I wojny światowej, gdy nosił już nazwisko Lewis Namier  fot. archiwum rodzinne

Isaiah Berlin napisał w eseju o Namierze, że „pochodzenie było jego obsesją. Chorobliwie nie znosił uniżoności, co być może miało związek z pamięcią o Polakach i Żydach w Galicji i często przybierało gwałtowną postać. Spotkawszy mnie kiedyś na korytarzu w pociągu – pisze Berlin – powiedział mi bez związku z tym, o czym rozmawialiśmy: »Złożyłem wizytę lordowi Derby. Powiedział do mnie: – Namier, jest pan Żydem. Dlaczego pisze pan o historii Anglii, dlaczego nie pisze pan o historii Żydów? Odpowiedziałem mu: – Derby! Nie ma żadnej historii Żydów, jest tylko ich martyrologia, a to nie jest dla mnie dostatecznie zabawne«” (1).

Zatruta atmosfera polityczna w mieście i na uczelni, krwawe starcia PPS z endekami, niezdolność odnalezienia się ani w polskim, ani w żydowskim świecie, a zatem znów odrzucenie i znów samotność, zniechęcały Ludwika do studiowania we Lwowie. Czarę goryczy przelał jednak inny incydent. Lepiej już znany, ale równie bagatelizowany przez badaczy. Dla mnie ma on znaczenie fundamentalne. Był punktem zwrotnym w życiu Ludwika i osią sporu z jego najbliższą rodziną.

 * * *

Jesień 1906 roku. Ludwik jedzie pociągiem do Lwowa. Linia wiedzie z Czerniowiec przez Kołomyję i Stanisławów. W Stanisławowie zapewne, bo to stacja przesiadkowa, do przedziału klasy pierwszej, w którym samotnie przy oknie siedzi melancholijny Ludwik, dosiada się trzech polskich szlagonów. Do Lwowa wracają. Właśnie dni kilka na zaproszenie niejakiego Bernsteina w Koszyłowcach bawili. Miłe dni zbiegły na polowaniu, konnej jeździe, kartach i dobrych trunkach. No i, co tu dużo gadać, kuchnia też wyborna była. Powozem odwieziono polskich panów do najbliższej stacji kolejowej w Dżurynie albo – co też możliwe – do Buczacza, bo trochę dalej wprawdzie, ale i gościniec lepszy. Tak więc przesiadka w Stanisławowie – i oto są. W jednym przedziale z Ludwikiem, synem Józefa, ich szczodrego gospodarza, od którego właśnie wracają z wypchanymi sakwojażami i oprawionymi przez ukraińską służbę kuropatwami, bażantami i zającami. Kręcą się, moszczą, upychają bagaże i dubeltówki, sadowią się, śmiechem parskają. 

Dwór w Koszyłowcach na Tarnopolszczyźnie, maj 1936 r. Ukraińscy chłopi uczestniczą w pogrzebie Tadeusza Modzelewskiego, ojca Anny Kurskiej, dziadka autoraDwór w Koszyłowcach na Tarnopolszczyźnie, maj 1936 r. Ukraińscy chłopi uczestniczą w pogrzebie Tadeusza Modzelewskiego, ojca Anny Kurskiej, dziadka autora  fot. archiwum rodzinne

Jedno szydercze sformułowanie padło w czasie tej podróży z całą pewnością: „hrabia jerozolimski” (2), a wiele wypowiadanych było w tonacji, że „Żyd zawsze zostanie Żydem” (3). Reszta przytaczanych przeze mnie niżej słów, owszem, padała, ale w innych dialogach epoki. Opis sceny jest uprawdopodobnioną rekonstrukcją i nie może być uznany za źródło. Sam fakt jest bezsporny.

A więc Ludwik już wie. Ale oni nie wiedzą, kim jest Ludwik. Nie znają go. Nie wiedzą też, że on wie, o kim mówią. I się nie dowiedzą. Nigdy. Będzie milczał. Chciałby wyjść z przedziału, uciec, ale paląca uszy ciekawość nakazuje zostać. Usłyszeć, za kogo ich tu, na Podolu, mają. Co o nas tutaj myślą. Bez pudru kłamstwa, bez podkładu konwenansu, bez brokatu dobrych manier. Usłyszeć to, to jakby zajrzeć do otwartej trumny. Przejrzeć się w zwierciadle prawdy. Potem nic już nie jest takie, jakie było przedtem, bo nie da się już tego odzobaczyć i nie da się odsłyszeć.

Nie będzie jednak im odpowiadał. W okno będzie się patrzył. Obecny będzie całym sobą, ale jakby go nie było. A tortura będzie trwała i trwała. Narastała z każdą podolską stacją: Jezupol, Halicz, Bukaczowice, Chodorów, Wybranówka, Bóbrka… A im bliżej Lwowa, tym weselej. Pić będą i żartować, a pod nim otworzy się otchłań.

– Parszywe czasy idą. Jeszcze lat parę, a już tylko u jerozolimskich hrabiów bawić się będziemy. Pan widziałeś, dziś byle jaki srul, jak tylko się trochę dorobi, to zaraz się stroszy jak Badeni, Dzieduszycki albo jaki Potocki.

– Bernsteiny myślą, że się pokumali z arystokracją, bo im te gorzelniane interesy prowadzą, że to wystarczy, by samemu zaraz stać się arystokratą. Pan wiesz, że ten stary, jak tylko do Lwowa zjedzie, to tylko w George’u nocuje. I tylko w George’u jada i tam tylko spotkania odbywa. I prasę zagraniczną przynosić sobie każe (4).

– Na naszym Podolu już mało panów staropolskich. Nigdzie zaś tylu co tu arystokratów austriackich świeżej daty i bardzo świeżej daty. Feudałów, których ojcowie sprzedawali pieprz, pędzili woły do Ołomuńca i handlowali końmi na jarmarkach lub rękawem obcierali twarze po największym przysmaku ormiańskim, tłustej baraninie (5).

– Prawda to, ale wiesz pan, Ormianina to ja jeszcze znieść mogę. To starzy chrześcijanie są. Starsi od nas. Ale parchy na majątkach?

– Panowie, panowie, ale czyja to wina jest? Sami do tego rękę przykładamy. Od kogo Bernsteiny Koszyłowce kupili?

– A od samego hrabiego Mieczysława Pinińskiego, brata namiestnika Galicji. Naszego posła do Sejmu krajowego. Taki konserwatysta i taki Podolak, a majątek Żydom sprzedał.

Pociąg niespiesznie stukał po szynach, mijając ścielące się po kartofliskach dymy i ścierniska po kukurydzy, na których żerowały stada czarnych wron. Siwoszare niebo zasnuwało horyzont, czyniąc bezkres podolskich pól bardziej jeszcze przygnębiającym.

– A to nie można było katolikowi sprzedać? Trzeba zaraz starozakonnym? Wsie i tak są całe ruskie i Rusini zaczynają się już rozpychać i po parlamentach, i po uniwersytetach. Ordynację wyborczą chcą zmieniać. A mało to już na naszym Podolu chałatów? Mało to czosnkiem po miasteczkach zajeżdża? To jeszcze po dworach ich pełno. Brunsteinowie, Rosenstocki, Sommersteiny, Koflery, Schofeldy, Rotenbergi. Niedługo to Polak u nich za parobka będzie. Tak wam powiem. Za parobka!

– Bo nasza szlachta fortuny trawi na tytuły hrabiowskie i baronowskie, w karty gra, pije i po świecie się rozbija. Majątki w zarząd durniom powierza. Ceny zboża spadają, bo ponoć statkami z Ameryki do Europy pszenicę wożą. Dwory się zadłużają, wszyscy tylko wiszą na pożyczkach. Ażeby się spłacić, to parcelują. Sprzedają po kawałku, a na tej spekulacji to tylko Szlojmy kieszenie sobie napychają.

– Panowie, tu nic do śmiechu nie ma. Wielu ziemian dezerteruje z posterunków narodowych (6).

– Pan widziałeś w bawialni u Bernsteina portret naczelnika Kościuszki. Może oni są jak Ormianie i do nas przystąpią?

– Nie bądź pan naiwny. Koza zawsze będzie kozą, kura – kurą, a Żyd, proszę pana, zawsze będzie Żydem, nawet jeśli w Wiedniu tytuł hrabiowski sobie kupi, to i hrabią, ale jerozolimskim pozostanie.

Mówiąc to, szlachcic przyłożył rozłożoną dłoń do brody i energicznie zawibrował palcami, wywołując sardoniczny śmiech towarzyszy Ludwik patrzył tępo na przesuwający się za oknem jesienny podolski krajobraz. Pociąg powoli zbliżał się do Lwowa. Ludwik Bernstein wsiadł do pociągu linii Jassy – Czerniowce – Lwów jako Polak, piłsudczyk i socjalista, a wysiadł jako Lewis Namier, Brytyjczyk, Żyd i syjonista. Już ze Lwowa napisał do ojca, że rzuca studia, wyjeżdża z Polski i będzie studiował za granicą.

 * * *

A oto relacja o tym zdarzeniu prezydenta Edwarda Raczyńskiego101 w rozmowie z Tadeuszem Pawłowiczem (7):

„Endecki antysemityzm ogromnie nam, Polakom, szkodził i nadal szkodzi na całym świecie. Nasz były wieloletni ambasador przy dworze St. James przytoczył mi przy tej okazji następujący przykład. Znałem bardzo dobrze – mówił Raczyński – i przez wiele lat przyjaźniłem się z Lewisem Namierem, znanym historykiem, urzędnikiem Foreign Office i publicystą politycznym, piszącym często w »Manchester Guardian« i w tygodniku »Observer«. Namier w okresie pierwszej wojny światowej i w latach późniejszych był doradcą rządowych kół angielskich w sprawach polskich. Był on, jak wiadomo, bardzo wrogo nastawiony do spraw naszego kraju. A oto, jakie są tego powody – mówił dalej Raczyński. – Otóż jeszcze parę lat przed pierwszą wojną Namier, którego nazwisko miało jeszcze wtedy polskie brzmienie [Niemirowski], jechał koleją do Lwowa. Na jednej stacji do przedziału, w którym jechał, wsiadło paru myśliwych. Wracali właśnie z polowania w majątku ojca Namiera, który się znajdował gdzieś w pobliżu. Myśliwi, nie zwracając uwagi na młodego współtowarzysza podróży, zaczęli głośno się naśmiewać i obgadywać żydowskie pochodzenie starego Namiera, u którego gościli na polowaniu. Trwało to długo, uwagi niedawnych gości myśliwych były bardzo złośliwe i napastliwe, lecz młody Namier przysłuchiwał się cierpliwie. »Do tej pory uważałem się za Polaka – wyznał Namier Raczyńskiemu – ale to wydarzenie sprawiło, że wyrzekłem się polskości«. Gdyby nie ten incydent – stwierdził na zakończenie – to Namier, zamiast nam szkodzić przez całe życie, mógł być niezmiernie pożyteczny dla spraw polskich”.

Edward Bernard Raczyński (1891-1993), syn Edwarda Aleksandra, dyplomata, prezydent RP na uchodźstwie. W 1934 r. został ambasadorem w Wielkiej Brytanii, pod koniec sierpnia 1939 r. podpisał w Londynie w imieniu rządu polsko-brytyjski układ sojuszniczy. W latach 1941-43 był ministrem spraw zagranicznych, na podstawie dokumentów przywiezionych przez Jana Karskiego przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście, jako pierwszy informował o eksterminacji Żydów zachodnią opinię publiczną.Edward Bernard Raczyński (1891-1993), syn Edwarda Aleksandra, dyplomata, prezydent RP na uchodźstwie. W 1934 r. został ambasadorem w Wielkiej Brytanii, pod koniec sierpnia 1939 r. podpisał w Londynie w imieniu rządu polsko-brytyjski układ sojuszniczy. W latach 1941-43 był ministrem spraw zagranicznych, na podstawie dokumentów przywiezionych przez Jana Karskiego przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście, jako pierwszy informował o eksterminacji Żydów zachodnią opinię publiczną.  FOT. ARCHIWUM

 * * *

To moment, w którym Ludwik całkowicie odrzuca tożsamościowy wybór swoich rodziców, czyli asymilację na wzór polski i katolicki. Jego ojciec, matka i siostra sądzili naiwnie, że Żydzi i Polacy to tacy sami ludzie. I że usuwając między nimi różnicę religii, tę jedyną barierę między Żydami a Polakami, usunie się wszystkie inne, czy to społeczne, czy kulturowe przeszkody. Słowem, że zmiana wyznania doprowadzi do pełnej integracji Żydów z Polakami. Ludwik uznał tę hipotezę nie tylko za pozbawioną podstaw. Uznał ją za poniżającą.

„Poczuł się w fałszywej sytuacji. Zdał sobie sprawę, że ochrzczeni Żydzi w jego kręgu żyli w nierzeczywistym świecie. Porzucili tradycyjną niedolę swoich przodków jedynie po to, żeby znaleźć się na ziemi niczyjej między obydwoma obozami, niechciani ani przez jednych, ani przez drugich” (8).

Jak pisze w swym znakomitym eseju Isaiah Berlin: „Namier postanowił powrócić do społeczności żydowskiej – po części pod wpływem przekonania, że próba odcięcia się od własnej przeszłości jest czymś samoniszczącym i haniebnym, a przy tym praktycznie niewykonalnym; po części ze względu na to, że chciał okazać pogardę wobec swojej rodziny i jej niegodnych koncepcji. Jego ojciec uważał go za niewdzięcznika, głupiego i perwersyjnego; odmówił też utrzymywania go” (9).

I jeśli nawet sama metamorfoza była w istocie bardziej rozciągnięta w czasie, to upokorzenie i zniewaga, jakich wówczas doznał, odłożyły się w nim toksycznym osadem na długie dziesięciolecia. Zatruły młodość „durną i chmurną”, a potem „wiek męski, wiek klęski”.

Nie ma bowiem bardziej dojmującego i niszczącego uczucia niż upokorzenie. Upokorzenie rodzi resentyment, a wybitny intelekt w służbie resentymentu to już mieszanina wręcz zabójcza.

Namier z wiekiem łagodniał, a resentyment zastąpił sentymentem do kraju swego dzieciństwa. Przed II wojną światową bił w publicystyce na alarm. Potępiał samobójczą politykę chamberlainowskiego appeasementu, popierał osamotnionego wówczas Churchilla. Domagał się sojuszniczych gwarancji dla Polski zagrożonej militaryzmem hitlerowskich Niemiec. Ale to wszystko potem.


(1). Esej Berlina „Remembering Namier” ukazał się w piśmie „Encounter” (November 1966). Przekład polski Andrzeja Ehrlicha został dołączony do polskiego wydania książki Namiera 1848. Rewolucja intelektualistów, wyd. Universitas, Kraków 2013.

(2). Pisał o tym przyjaciel Namiera Arnold Joseph Toynbee.

(3). Andrzej A. Zięba, „Historyk jako produkt historii…”.

(4). Jan Świerżewicz, „O pewnym informatorze Lloyd George’a w sprawach polskich”, „Orędownik” dla powiatu Nowotomskiego i Wolsztyńskiego, 19 maja 1936. („Zza kulis dyplomacji”, na podstawie rozmów m.in. z Anną Niemirowską).

(5). Wilhelm Feldman, Stronnictwa i programy polityczne w Galicji 1846-1906, t. I, Kraków 1907 s. 230.

(6). „Na dnie”, „Gazeta Narodowa”, 24 listopada 1907, słowa znanego galicyjskiego ziemianina i racjonalizatora rolnictwa Jerzego Turnaua.

(7). Edward Raczyński (1891-1993), dyplomata, delegat w Lidze Narodów, w latach 1934-1945 ambasador RP w Londynie, 1979-1986 prezydent RP na emigracji.

(8). Tadeusz Pawłowicz, Obraz pokolenia, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 1999

(9). Esej Berlina „Remembering Namier” w L.B. Namier, 1848. Rewolucja intelektualistów”.

Dziady i dybuki
Jarosław Kurski
Wydawnictwo Agora

Jarosław Kurski, 'Dziady i dybuki'Jarosław Kurski, ‘Dziady i dybuki’  Wydawnictwo Agora
Książka już dostępna w przedsprzedaży.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com