Tag Archive | Najwiekszy blog emigracji marca’68

Harvard poddaje się antysemickiej bandzie

Ówczesny dyrektor Human Rights Watch, Kenneth Roth, na konferencji Media Security w Monachium, 19 lutego 2017. Zdjęcie: Kuhlmann/MSC via Wikimedia Commons.


Harvard poddaje się antysemickiej bandzie

Jonathan S. Tobin

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Przez kilka dni Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda zachowywała się tak, jakby była instytucją z kompasem moralnym. Ale dziekan Douglas Elmendorf szybko zdał sobie sprawę, że przeciwstawianie się antysemityzmowi wbrew „przebudzonej” intelektualnej modzie, nie jest dobrym wyborem zawodowym.

W obliczu burzy krytyki ze strony wykładowców, studentów i liberalnych mediów korporacyjnych, takich jak „Boston Globe”, oraz wpływowych skrajnie lewicowych szmat, takich jak „The Nation”, Elmendorf odwołał swoją decyzję o odmowie przyjęcia na stanowisko nauczyciela akademickiego Kennetha Rotha, byłego szefa Human Rights Watch.

Podobnie jak „wróg klasowy” postawiony przed „sądem ludowym” komunistycznej Czerwonej Gwardii podczas chińskiej rewolucji kulturalnej, list Elmendorfa z przeprosinami był, jak można było przewidzieć, tchórzliwy. Elmendorf napisał, że od czasu podjęcia decyzji „konsultował się” z wykładowcami, a teraz przyznał się do „błędu”, dodając, że prosi Rotha, aby mimo wszystko przyjechał na Harvard.

Roth entuzjastycznie odpowiedział na Twitterze, przyjmując ofertę i wyrażając wdzięczność znacznym siłom, które zmusiły Elmendorfa do poddania się. Ale nie chciał odpuścić bez  zemsty na swoich wrogach. Zażądał poznania tożsamości tych, którzy doradzali dziekanowi podjęcie decyzji o odrzuceniu jego podania, i powiedział, że chce pracować nad zapewnieniem, aby inni antyizraelscy działacze byli podobnie bronieni przed krytyką, by zapewnić, jak to ujął, „wolność akademicką. ”

Pogląd, że jest to zwycięstwo wolności akademickiej lub wolności słowa, jak twierdzą obrońcy Rotha, to chory żart. Jak powiedział jeden z proizraelskich studentów Harvardu dziennikarzowi „New York Timesa”: „na Harvardzie jest tak wielu ludzi, którzy opowiadają się za antyizraelskimi poglądami, że naprawdę nie potrzebujemy kolejnego”.

Rzeczywiście, ci, którzy sprzeciwiają się istnieniu jedynego państwa żydowskiego na planecie, dominują w środowisku akademickim. Ci, którzy je popierają, są rzadkością i muszą, jeśli cenią sobie swoją przyszłość zawodową, zachować swoje poglądy dla siebie, chyba że już mają stały etat i nie muszą martwić się o bezpieczeństwo pracy.

Więc w tym sensie nie ma tu nic nowego. To, że Roth, pomimo swojej długiej historii obsesyjnego antysemickiego podżegania przeciwko Izraelowi, otrzyma jeszcze jeden akademicki zaszczyt – oprócz istniejącego stanowiska na Uniwersytecie Pensylwanii – było oczywiste. Jednak krótki atak moralności uniwersytetu, gdy Elmendorf słusznie uznał, że honorowanie osoby z taką historią zawodową nie jest dobrym pomysłem, oraz lewicowa burza, którą wywołała jego decyzja, były głęboko pouczające.

Incydent służy jako przydatne przypomnienie dla darczyńców z Harvardu i fundatorów innych elitarnych instytucji. Mogą zastanowić się, czy prestiż, jaki zyskują, dając miliony w zamian za umieszczanie swoich nazwisk na budynkach i w salach wykładowych, jest tego wart.

To, co wspierają, nie jest szkolnictwem wyższym. Płacą za indoktrynację studentów przebudzonymi lewicowymi ideologiami, które dają przyzwolenie na nienawiść do Żydów i demonizację Izraela.

Kontrowersje wokół Rotha należy traktować jako dzwonek alarmowy. Darczyńcy działający w dobrej wierze muszą zdać sobie sprawę, że ich filantropijne dary wyrządzają wielką szkodę społeczeństwu amerykańskiemu, a także Żydom i Izraelowi. Jeśli mają choć odrobinę empatii dla państwa żydowskiego, a choćby poczucia moralności, muszą wycofać swoje datki i znaleźć lepsze miejsca do wspierania.

Choć Roth jest fetowany w kręgach intelektualistów jako odważny obrońca prawdy i praw człowieka, w żadnym razie nim nie jest. Jako weteran nienawiści do Izraela, Roth przejął organizację, która kiedyś była szanowana jako bezstronny przeciwnik tyrańskich reżimów na całym świecie. Pod jego przywództwem stała się częścią międzynarodowego ruchu lewicowego, który zamienił koncepcję praw człowieka w coś, co było przede wszystkim eufemizmem na rzecz islamistycznej wojny przeciwko istnieniu państwa Izrael.

Choć nie w pełni milczy na temat innych krajów łamiących prawa człowieka, HRW stała się apologetą tych, którzy dążą do zniszczenia Izraela, którego stworzenie HRW traktuje jako przestępstwo. Fałszywie nazwał Izrael „państwem apartheidu” i stał się częścią międzynarodowej kampanii „wojny prawnej” prowadzonej na forach takich jak Rada Praw Człowieka ONZ.

Roth otrzymał 100 milionów dolarów od lewicowego miliardera George’a Sorosa na sfinansowanie antyizraelskiej kampanii HRW, jest także potwornym hipokrytą, który wziął 470 tysięcy dolarów od saudyjskiego miliardera, obiecując, że nie będzie opowiadał się za prawami LGBTQ w świecie muzułmańskim. Ale problem tutaj jest większy niż parodia postaci takiej jak Roth, która otrzymała tak prestiżowe wyróżnienia przez uniwersytety postrzegane jako złoty standard nauczania.

Jak nałogowy antysemita udawał obrońcę praw człowieka? Tylko w 2021 roku potępił Izrael 65 razy, kraje takie jak Turcja czy Iran zaledwie raz zwróciły jego uwagę, Rosję i Chiny uznał za nieskazitelne. Czego będzie uczył studentów?

Równie przygnębiająca jest gotowość „Boston Globe”, „New York Times” i innych liberalnych mediów do wypaczania swoich relacji medialnych w tej sprawie poprzez fałszywe opisywanie Rotha jako „krytyka” Izraela. Rząd Izraela, podobnie jak rząd każdego innego kraju, może być krytykowany za taką czy inną politykę. Ale ci, którzy nazywają go „państwem apartheidu” i starają się postawić Izrael przed międzynarodowymi sądami kapturowymi, nie są „krytykami”.

Ponieważ dążą do odmówienia Żydom tego, czego nie odmówiliby nikomu innemu – prawa do samostanowienia, suwerenności w ich starożytnej ojczyźnie i samoobrony przed terrorystami nastawionymi na jej unicestwienie – praktykują rodzaj dyskryminacji, który jest słusznie zdefiniowany jako antysemityzm. To, że główne publikacje uważają, że takie antysyjonistyczne podżeganie stanowi uzasadnioną krytykę, jest oznaką tego, jak daleko zaszło dziennikarstwo głównego nurtu w normalizowaniu nienawiści do Żydów. Jest to funkcja akceptacji fałszywych mitów intersekcjonalności, uznających Izrael za „białe” państwo kolonialne, które prześladuje „czarnych” Palestyńczyków.

Równie niepokojący jest sposób, w jaki Roth i jego zwolennicy byli w stanie uczynić problem z darczyńców dla Harvardu, którzy mieli zrozumiałe zastrzeżenia co do jego nominacji. W godnym pochwały, ale rzadkim przypadku piętnowania lewicowych antysemitów, dyrektor generalny Anti-Defamation League, Jonathan Greenblatt, słusznie oskarżył wypaczone relacje i artykuły redakcyjne o to, że są zakorzenienie w antysemickich teoriach spiskowych o wpływie kupowanym pieniędzmi przez Żydów i uciszaniu obiektywnych naukowców. American Jewish Committee również sprzeciwił się tej nominacji. Jednak, ku swojemu wstydowi, Boston Jewish Community Relations Council postanowiła milczeć w obliczu tego haniebnego działania.

Niemniej wniosek, jaki należy wyciągnąć z tego przygnębiającego incydentu, jest taki, że nadszedł czas, by grupy żydowskie i indywidualni darczyńcy żydowscy przestali wspierać szkoły i instytucje, w których antysemici tacy jak Roth są honorowani i mogą szerzyć swój jad, okryci godnością i legitymacją, które są związane ze stanowiskiem wykładowcy Harvardu lub University of Pennsylvania.

Wszelkie pieniądze przekazane tym szkołom, czy to z powodu niewłaściwie ulokowanej lojalności absolwentów, czy też głupiej wiary w ich dawną doskonałość edukacyjną, nie są po prostu marnowane. Przyczyniają się do uczynienia świata miejscem mniej bezpiecznym dla Żydów, a także takim, w którym naukę zastępuje przebudzona indoktrynacja.

Kontrowersje wokół Kennetha Rotha powinny wywołać w społeczności żydowskiej oburzenie i powinna zacząć traktować miejsca takie jak Harvard jako beznadziejnie skompromitowane przez modną ideologiczną nienawiść. Większość amerykańskich Żydów – albo zbyt zaabsorbowanych chęcią, by ich dzieci chodziły do tych szkół, albo tak przywiązanych do kultury głównego nurtu lub liberalnej polityki, że uważają, że nie ma nic złego w popieraniu lewicowej polityki i antyizraelskiego podżegania – raczej tego nie zrobi.

Jednak nominacja Rotha powinna zmienić nasz dyskurs na temat środowiska akademickiego. Czas udawania, że kluby Ivy League są warte naszego szacunku i wsparcia finansowego, już dawno minął.


*Jonathan S. Tobin – Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Imperium Elżbiety. Brytyjczycy wmówili światu, że rozstali się z koloniami jak na dżentelmenów przystało

Rok 1961, Elżbieta II wizytuje Ghanę – na plakacie w towarzystwie przywódcy Ghany Kwame Nkrumaha (Fot. AP)


Imperium Elżbiety. Brytyjczycy wmówili światu, że rozstali się z koloniami jak na dżentelmenów przystało

Andrzej Brzeziecki


Wymagać od królowej brytyjskiej, by w połowie XX w. cieszyła się z upadku imperium, to tak jakby żądać od kogoś, by tańczył na własnym pogrzebie. A Elżbieta II zatańczyła.

.
W dniu swoich 21. urodzin, podczas podróży Windsorów do Afryki Południowej, księżniczka Elżbieta zadeklarowała: „Całe moje życie, czy będzie ono długie, czy krótkie, poświęcę służbie wam i naszej imperialnej rodzinie, do której należymy”.

Był 21 kwietnia 1947 r., Wielka Brytania wyszła z niedawnej wojny zwycięska, ale zrujnowana. Było jasne, że imperium chyli się ku upadkowi. Miliony jego mieszkańców, a wielu walczyło w imieniu króla na frontach, oczekiwało jakiegoś znaku nadziei. Słowa młodej Elżbiety odebrano jako zapowiedź walki o utrzymanie imperialnego statusu. Nie mogły one jednak zmienić biegu dziejów – dwa miesiące później Indie ogłosiły niepodległość. Jeszcze rodzice Elżbiety byli imperatorami Indii, którymi jako wicekról administrował spokrewniony z nią Louis Mountbatten.

Wyprawa rodziny królewskiej do Afryki Południowej miała ważny cel. Kraj targały konflikty – niderlandzcy Burowie kontra potomkowie Anglików, biali kontra czarni. Chodziło o utrzymanie kraju w powstającej na gruzach imperium Wspólnocie Brytyjskiej. Commonwealth pomyślany został jako handlowy, kulturowy i sportowy klub niepodległych państw. Pod światłym przewodnictwem Londynu oczywiście… Jego idei nikt się nie sprzeciwiał, bo nikt nie wiedział, czym organizacja, skupiająca dziś zarówno miliardowe Indie, atomową i gospodarczą potęgę, jak i maleńkie państwa na Pacyfiku i Karaibach, ma być. Według Winstona Churchilla miała być niczym poświata księżyca – nieokreślona, ale też niezłomna.

Królowa Elżbieta, córka swoich czasów

Podczas kolejnej wyprawy w 1952 r., tym razem do Kenii, brytyjskiej kolonii, Elżbieta dowiedziała się o śmierci ojca. Obejmując w 1953 r. tron stała się Elżbietą II, nawiązując do wielkiej imienniczki z XVI w., budowniczej imperium. Liczono, że młoda królowa stanie się uosobieniem odnowy imperium. Od roku Wielka Brytania miała broń atomową, co pozwalało sądzić, że wciąż będzie jednym z głównych rozgrywających w świecie.

Urodzona w 1926 r. Elżbieta dorastała wśród ludzi, którzy pamiętali królową Wiktorię i czasy, gdy rozrost imperium wydawał się nie mieć końca. Opowieści oficerów służących na krańcach świata w imieniu monarchii, skarby przywożone z kolonii – klejnoty, dywany czy choćby lwy do londyńskiego zoo – to formowało umysły klasy rządzącej. Tak jak twórczość Rudyarda Kiplinga opiewającego „brzemię białego człowieka”.

Elżbieta i Filip pozują do zdjęcia ślubnego, 1947 r.

Elżbieta i Filip pozują do zdjęcia ślubnego, 1947 r.  Anefo, CC0, via Wikimedia Commons

Gdy obejmowała tron, premierem był sam Churchill, pogromca Hitlera, a wcześniej uczestnik wielu kolonialnych walk, m.in. bitwy pod Omdurmanem w 1898 r., w której pomszczono legendarnego generała Charlesa Gordona, poległego w walce z antybrytyjskim powstaniem Mahdiego.

Podczas koronacji Elżbiety II arcybiskup Canterbury tłumaczył jej w kazaniu, że sam Bóg ją wezwał, by prowadziła swych poddanych. Takie słowa wtedy traktowano serio.

Ten dzień był wolny od pracy i szkoły we wszystkich krajach Wspólnoty – od Karaibów po Australię.

I czy mogło być przypadkiem, że właśnie w dniu koronacji świat obiegła wiadomość o zdobyciu Mount Everest przez Nowozelandczyka Edmunda Hillary’ego, jej poddanego członka wyprawy organizowanej przez Brytyjczyków? Konserwatywne gazety wzywały Wielką Brytanię, by na powrót przewodziła światu.

Nazajutrz Churchill mówił wzruszony, że odśpiewanie znów hymnu „God Save the Queen” (zamiast „God Save the King”) przyprawiło go o dreszcz emocji i przypomniało blask ery wiktoriańskiej.

Wychowana w tradycyjnym środowisku Elżbieta II była córką swoich czasów i trudno oczekiwać, by w latach 50. i 60. XX w. miała świadomość dzisiejszych krytyków epoki kolonialnej. To tak, jakby od papieży tamtej epoki domagać się akceptacji dla antykoncepcji czy zniesienia celibatu.

Raczej należałoby docenić, że Elżbieta II zaakceptowała dekolonizację. Biali i kolorowi mieszkańcy kolonii byli dziedzictwem imperium, które nałożono na głowę Elżbiety wraz z koroną – była za to dziedzictwo odpowiedzialna, jak również cała rządząca Wielką Brytanią elita.

Królowa Elżbieta II w Queensland, Australia, 1970 r.Królowa Elżbieta II w Queensland, Australia, 1970 r.  Queensland State Archives, CC BY 3.0 AU , via Wikimedia Commons

Zgodnie z brytyjskim ustrojem nie ona była głównym rozgrywającym, ale rodzina królewska asystowała przy narodzinach wielu państw – najczęściej przyglądając się ceremonii ściągania brytyjskiej flagi w ich stolicach. Oczywiście nie obyło się przy tym bez błędów. Z jednej strony królowa okazywała solidarność białym, którzy nie godzili się z tym, co nieuchronne, z drugiej – o czym zapomina się, krytykując zmarłą królową – bywała zbyt wyrozumiała dla afrykańskich krwawych dyktatorów. Przymykała oczy, byle tylko utrzymać ich przy Wspólnocie, która nadaje Wielkiej Brytanii międzynarodowe znaczenie.

Z terrorysty bojownik

Koronacja i zaraz potem podróż po koloniach i krajach Wspólnoty – w kilkunastu była królową – były fundamentem jej związków z krajami upadającego imperium. Witana entuzjastycznie przez tłumy zrozumiała, że jej misją jest przewodzenie państwom Commonwealthu.

Wiązało się to z wieloma wyzwaniami. Musiała lawirować między niepodległościowymi aspiracjami mieszkańców kolonii i nowych państw, interesami klasy rządzącej i brytyjskiego przemysłu, nastrojami na Wyspach i strategicznymi celami Londynu w czasie zimnej wojny.

Dekolonizacja była nieunikniona, a monarchii pozostało przyjmować ten proces z uśmiechem. Dwaj popularni komicy brytyjscy Peter Cook i Jonathan Miller trafnie oddawali paradoks epoki. W jednym ze skeczy książę Filip, mąż Elżbiety II, wraca do Londynu z uroczystości uzyskania przez Kenię niepodległości. Zapytany przez dziennikarza, co symbolizowała jego obecność, odpowiada: „Kapitulację”. Książę podkreśla wspaniałe przyjęcie, jakie mu zgotował przywódca byłej kolonii Mr Jomo Kenyatta. Dziennikarz docieka: „To ten sam, którego Brytyjczycy trzymali w więzieniu?”. Niezmieszany książę Edynburga mówi: „No tak, ale wtedy myśleliśmy, że jest terrorystą Mau Mau. Teraz, oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że był bojownikiem o wolność”.

Bojowników o wolność odwiedzali jednak nie tylko wysłańcy Windsoru, ale także przybysze z Moskwy, którzy wiele obiecywali i których egalitarna i antykolonialna retoryka była miła dla ucha. Królowa chcąca utrzymać Commonwealth musiała więc dbać o relacje z przywódcami byłych kolonii. W 1957 r. Ghana wybiła się na niepodległość, a jej przywódca Kwame Nkrumah wprowadził rządy dyktatorskie, wsadzając za kratki oponentów. Elżbieta II wybrała się jednak do Akry, gdzie nawet zatańczyła z Nkrumahem, a ten oczarowany nazwał ją najbardziej socjalistyczną monarchinią na świecie.

Królowa Elżbieta II tańczy z prezydentem Ghany Kwame Nkrumahem podczas wydanego na jej cześć balu w stolicy kraju Akrze. Królowa odwiedziła Ghanę w 1961 r.Królowa Elżbieta II tańczy z prezydentem Ghany Kwame Nkrumahem podczas wydanego na jej cześć balu w stolicy kraju Akrze. Królowa odwiedziła Ghanę w 1961 r.  Fot. AP / ASSOCIATED PRESS/East News

Nie wszystkim taki pragmatyzm mógł się podobać – zwłaszcza obrońcom praw człowieka.

Szanujcie pana Smitha

Na drugim biegunie byli biali mieszkańcy kolonii, którym groziła utrata władzy i uprzywilejowanej pozycji. Należał do nich Ian Smith, lider białych Rodezyjczyków. Miał piękną wojenną przeszłość jako pilot Royal Air Force, był rojalistą, a jako uosobienie brytyjskości (wysportowany blondyn) cieszył się popularnością dominujących w pałacu Buckingham konserwatystów.

Wprawdzie sprzeciwiająca się demontażowi imperium radykalna Liga Imperialnych Lojalistów była organizacją małą, choć krzykliwą, ale w wyższych klasach nie brakowało ludzi uważających, że Londyn w wyniku dekolonizacji porzuca swych najlepszych synów.

Tyle że akurat rządziła Partia Pracy, a premier Harold Wilson słusznie rozumował, iż jego wyborcy – którzy nie byli beneficjentami kolonializmu – woleli świadczenia socjalne i opiekę medyczną niż poczucie, że ich kraj przewodzi światu.

W samej Wielkiej Brytanii, jak zauważył historyk Lawrence James, nazwy wielu kolonii były znane głównie zbieraczom znaczków pocztowych. 

Premier Wielkiej Brytanii Harold Wilson i prezydent USA Lyndon B. Johnson, 29 lipca 1966 r.Premier Wielkiej Brytanii Harold Wilson i prezydent USA Lyndon B. Johnson, 29 lipca 1966 r.  LBJ Library photo by Yoichi Okamoto, Public domain, via Wikimedia Commons

Królowa nie mogła jednak lekceważyć ludzi takich jak Smith, którzy często przypominali, jak to przelewali krew za Wielką Brytanię. Darzyła go też sympatią i gdy premier zadbał, by nie zaproszono go na stypę po pogrzebie Churchilla, przyjęła go i przeprosiła za incydent.

Dekolonizacja zakładała, że w nowych państwach władzę przejmuje większość – tyle że większość była czarna i Smith władzy oddać nie chciał.

Ale Elżbieta II nie mogła jednak lekceważyć nastrojów czarnoskórych obywateli, których było znacznie więcej. Istna kwadratura koła.

Krwawi tyrani

Smith i jego poplecznicy poczuli się zdradzeni przez królową, w imieniu której ogłosili nawet niepodległość – choć ona nie przyjęła tytułu. Londyn musiał wysłać na miejsce Królewskie Siły Powietrzne, które miałyby walczyć z ludźmi deklarującymi fanatyczną wierność królowej… Przysłani oficerowie fraternizowali się z buntownikami.

Ostatecznie królowa odcięła się od Smitha prowadzącego partyzancką walkę z przejmującymi władzę czarnymi, na których czele stał Robert Mugabe, pojętny uczeń Nkrumaha. Mugabe najpierw spędził dziesięć lat w rodezyjskim więzieniu, by potem znaleźć azyl w… Londynie, następnie wrócić do Afryki i walczyć ze Smithem. Gdy stanął na czele Zimbabwe, z czasem z bojownika o wolność stał się tyranem.

Robert Mugabe (1924-2019) - premier Zimbabwe w latach 1980-1987, prezydent Zimbabwe w latach 1987-2017. Zdjęcie wykonane 19 października 1979 r.Robert Mugabe (1924-2019) – premier Zimbabwe w latach 1980-1987, prezydent Zimbabwe w latach 1987-2017. Zdjęcie wykonane 19 października 1979 r.  Koen Suyk / Anefo, CC BY-SA 3.0 NL , via Wikimedia Commons

Jeden z biografów królowej Elżbiety II, Andrew Marr, uważa, że pałac Buckingham w trosce o zachowanie swej pozycji jako podpory Wspólnoty Brytyjskiej bywa bezwzględny i pozbawiony sentymentów.

Tak było w przypadku reżimu Idi Amina w Ugandzie. Amin służył w oddziale Królewskich Strzelców Afryki, w którego szeregach dobrze walczył z kenijskimi powstańcami Mau Mau. Choć już wtedy znany był ze skłonności do tortur, Londyn miał o nim dobre zdanie. A gdy obalił rządzącego Ugandą Miltona Obote’a, zaproszono go nawet do Anglii i w lipcu 1971 r. spotkał się na lunchu z królową. Niektórzy już wtedy widzieli błysk szaleństwa w jego oczach. Reszta historii jest znana: rządy Amina, który ogłosił się także królem Szkocji, kosztowały życie około 100 tysięcy ludzi.

Niecna operacja „Windsor”

Wszystko to nie pozwala twierdzić, że Elżbieta II wspierała jedynie białych kolonistów. Przecież właśnie rządzona przez białą mniejszość Afryka Południowa wystąpiła ze Wspólnoty w 1960 r., nie godząc się na wielorasowy charakter tego klubu.

Konserwatywni krytycy dekolonizacji wskazują na gospodarczy upadek dawnych kolonii i krwawe rządy czarnych przywódców. Zapominają jednak, że ludzie pokroju Amina byli tworami tegoż kolonializmu – niejednokrotnie szkolonymi i kształconymi nad Tamizą.

Brytyjczycy wszak trenowali służby nowych państw Wspólnoty – miały one zwalczać terrorystów i komunistyczną partyzantkę, często jednak wykorzystywane były do zwalczania opozycji. Póki interesy Londynu nie były zagrożone, patrzono na to przez palce.

Wspólnota Brytyjska jest tworem dość nieokreślonym, nie bardzo ma jak karać wchodzące w jej skład niedemokratyczne reżimy. Elity kontrolujące brytyjską gospodarkę boją się, że państwa te, obsztorcowane przez Londyn, zaczną robić interesy z innymi.

Cynizm Brytyjczyków dał o sobie znać w Gujanie Brytyjskiej. W kwietniu 1953 r. wygrał tam wybory Cheddi Jagan – antykolonialny przywódca zainspirowany uzyskaniem niepodległości przez Indie. Cztery miesiące później, a dwa miesiące po koronacji Elżbiety II, premier Churchill zatwierdził operację obalenia Jagana przez brytyjskie służby. Miała ona kryptonim, nomen omen, „Windsor”.

Cheddi Jagan (1918-1997) - gujański polityk i działacz niepodległościowy, premier w 1953 r. i latach 1957-1963 oraz prezydent w latach 1992-1997, zdjęcie z 27 listopada 1962 r.Cheddi Jagan (1918-1997) – gujański polityk i działacz niepodległościowy, premier w 1953 r. i latach 1957-1963 oraz prezydent w latach 1992-1997, zdjęcie z 27 listopada 1962 r.  Unknown author, CC0, via Wikimedia Commons

Premier Gujany, owszem, odwoływał się do socjalistycznych haseł, ale nie był radykalnym komunistą, na którego go kreowano. Historyk Calder Walton pisze, że biuro kolonialne posłużyło się po prostu komunizmem jako wymówką, bo „przyczyną zaniepokojenia Londynu były najprawdopodobniej niemałe bogactwa mineralne kolonii – znajdowały się tam ogromne złoża aluminium i boksytów”. Jagan zapowiadał nacjonalizację przedsiębiorstw wydobywających te dobra. Został obalony, a brytyjski gubernator uzyskał specjalne pełnomocnictwa. Kiedy po latach Jagan jeszcze raz wygrał wybory w niepodległej już od 1966 r. Gujanie, Brytyjczycy i Amerykanie doprowadzili do przejęcia rządów przez Forbesa Burnhama.

Walton przekonuje, że Londyn i Waszyngton, nie dopuszczając do władzy rzekomego marksistę, „stworzyły jednak potwora”. Skorumpowany Burnham doprowadził do wielu kryzysów społecznych i gospodarczych.

Neokolonialna awantura

Niemal w tym samym czasie, gdy przygotowywano operację „Windsor”, brytyjskie i amerykańskie służby doprowadziły do zamachu stanu w Iranie. W 1953 r. obalono rząd, który chciał znacjonalizować wydobycie ropy.

Czy Elżbieta II aprobowała te kroki? Można tylko spekulować – wszak jej spotkania z premierami nie były protokołowane, więc nie wiadomo, co jej mówili i jak reagowała. Wiadomo jednak, że Anthony Eden jako premier (latach 1955-57) był bardzo lubiany przez rodzinę Windsorów, zaś jego audiencje należały do najdłuższych.

W środku Anthony Eden (1897-1977) w Berlinie 15 lipca 1945 r. Eden był ministrem spraw zagranicznych (1936-1938, 1940-1945 i 1951-1955) i premierem Wielkiej Brytanii (1955-1957)W środku Anthony Eden (1897-1977) w Berlinie 15 lipca 1945 r. Eden był ministrem spraw zagranicznych (1936-1938, 1940-1945 i 1951-1955) i premierem Wielkiej Brytanii (1955-1957)  No 5 Army Film & Photographic Unit, Palmer R (Sergeant), Public domain, via Wikimedia Commons

Tymczasem nowy rząd Egiptu kierowany przez Gamala Abdela Nasera postanowił znacjonalizować Kanał Sueski, kluczowy dla Brytyjczyków dukt wodny, którym transportowano ropę i który stanowił skrót do Indii i całej Azji Południowo-Wschodniej oraz Australii i Nowej Zelandii. W Londynie i Paryżu zrodził się pomysł, by wspólnie z Izraelem najechać Egipt. Zaatakować miał Izrael, a dawne kolonialne potęgi wkroczyłyby jako siły rozjemcze i przywróciły przy okazji kontrolę nad kanałem.

Są poszlaki mówiące, że królowa wiedziała o tajnej operacji. Akcja przeprowadzona jesienią 1956 r. zakończyła się fiaskiem i kompromitacją oraz spowodowała dymisję schorowanego Edena. Pałac Buckingham utrzymywał, że o niczym nie wiedział.

Jednocześnie królowa wyraziła głęboki żal z powodu odejścia Edena, a następnie przyjęła zaproszenie na prywatne z nim spotkanie. Czy traktowałaby w taki sposób premiera, który ładując się w neokolonialną awanturę, jednocześnie oszukał ją i wpakował w kłopoty?

Prezydent Egiptu Gamal Abdel Naser machający do tłumów w Al-Mansura, 7 maja 1960 r.Prezydent Egiptu Gamal Abdel Naser machający do tłumów w Al-Mansura, 7 maja 1960 r.  Fot. Wikimedia Commons

Jesteśmy tu, bo wy byliście tam

Elżbieta II odziedziczyła upadające imperium dręczone zadawnionymi i świeżymi problemami. Próbowała je rozwiązać najlepiej, jak umiała. Imperium upadło, a zdaniem wielu największym osiągnięciem królowej było „zmiękczenie i uczłowieczenie tego procesu”.

Jednym z wyzwań, jakie stanęły przed Londynem w epoce dekolonizacji, był masowy przypływ emigrantów na Wyspy. Nacjonalistyczni przywódcy czarnej Afryki wyrzucali w latach 60. ze swych krajów dziesiątki tysięcy Hindusów oraz poddanych królowej z Karaibów do tej pory służących imperium. Przybywali oni do angielskich miast, zmieniając diametralnie strukturę społeczną kraju, co wywoływało wiele napięć. Przesłanie imigrantów do Brytyjczyków, zaniepokojonych kolejnymi falami przybyszy, było proste: „Jesteśmy tu, bo wy byliście tam”.

Jednocześnie Brytyjczycy mogli teraz eksportować swoje towary do nowych państw, co napędzało gospodarkę i tworzyło miejsca pracy.

Dbając o swe interesy, zdołali zarazem wmówić światu, że rozstali się z imperium elegancko, jak na dżentelmenów przystało.

Wszak upadek IV Republiki Francuskiej spowodowany awanturą w Algierii czy przelew krwi w koloniach Portugalii oraz Belgii pokazują, że mogło być gorzej. Postawę Brytyjczyków dawano także za wzór Rosjanom po 1991 r.

Tymczasem, gdy w 2011 r. odtajniono wiele dokumentów, okazało się, że to pożegnanie wcale nie było takie eleganckie. Walki w Palestynie, na Malajach, w Kenii, na Cyprze pochłonęły dziesiątki tysięcy ofiar. Dziś wiadomo, że także zakulisowe gry Londynu były bardzo brutalne i polegały głównie na zabezpieczaniu ekonomicznych interesów Wielkiej Brytanii w ramach Wspólnoty, której tak wdzięcznie przewodzi monarchia.

Opłakujcie królową, a nie imperium

„Być może nigdy się nie dowiemy, co królowa wiedziała, a czego nie wiedziała o zbrodniach popełnianych w jej imieniu” – napisała po śmierci Elżbiety II prof. Maya Jasanoff w „New York Timesie”, w tekście sugerującym, by opłakiwać królową jako osobę, ale w żadnym razie nie jej imperium, które powinno odejść w niebyt

Listopad 1961 r., wizyta Elżbiety II w Ghanie. Królowa Wielkiej Brytanii i prezydent Kwame Nkrumah podczas uroczystości na stadionie w mieście KumasiListopad 1961 r., wizyta Elżbiety II w Ghanie. Królowa Wielkiej Brytanii i prezydent Kwame Nkrumah podczas uroczystości na stadionie w mieście Kumasi  Fot. Fot. AP/EAST NEWS

Inne media publikowały wypowiedzi mieszkańców byłych kolonii, którzy wyrażali radość ze śmierci osoby symbolizującej tragiczne losy ich narodów. Krytycy kolonizacji potępiali królową za brytyjskie zbrodnie. Radości nie kryli irlandzcy kibice, którzy na wieść o śmierci Elżbiety II śpiewali „Lizzy’s in the box”. Bardziej poważni komentatorzy przypominali liczne okrucieństwa, jakich Anglicy dopuścili się na Irlandczykach

Irlandzcy kibice na wieść o śmierci Elżbiety II śpiewali „Lizzy’s in the box”

Kwestia Irlandii to jeden z największych i najbardziej skomplikowanych kolonialnych problemów Wielkiej Brytanii, o którym często się zapomina, bo jest tuż obok. Tu królowa ma jednak spore zasługi – w 2011 r. jako pierwsza koronowana głowa Zjednoczonego Królestwa odwiedziła Dublin po uzyskaniu przez Irlandię niepodległości dziewięć dekad wcześniej. Wzywała oba narody oraz republikanów i rojalistów do pojednania. Spotkała się nawet z dawnymi przywódcami IRA – organizacji, która przeprowadzała ataki także na członków rodziny królewskiej w celu oderwania Irlandii Północnej od Zjednoczonego Królestwa.

Elżbieta II, która odbyła ponad 250 oficjalnych podróży – w tym znakomitą część do byłych brytyjskich kolonii – podobno czuła wręcz intymną więź ze swymi dawnymi lub aktualnymi poddanymi, choć nie wiadomo, czy oni odwzajemniali te uczucia. Niemniej w kilkunastu krajach wciąż formalnie panuje rodzina Windsorów. Przy każdej wizycie Elżbiety II w stolicy odwiedzanego państwa zjawiał się wianuszek polityków, wojskowych i biznesmenów, by załatwiać swoje interesy. Wielka Brytania, zwłaszcza po brexicie, jest przekonana, że dawne kolonialne związki pozwolą jej wciąż odgrywać rolę jednego z największych światowych graczy.

Zarazem Jeremy Paxman opisujący brytyjski naród i jego tradycje w książce „Empire” zastanawia się, czy gdyby Charles de Gaulle nie sprzeciwił się pierwszym staraniom Wielkiej Brytanii o członkostwo w EWG, czyli jednoczącej się Europie, to Brytyjczycy, miast w Commonwealth, zaangażowaliby się w ten projekt z większym entuzjazmem i dziś wszyscy bylibyśmy w innym miejscu.


Korzystałem m.in. z: Lawrence James, „Rise & fall of the British Empire”, London 1999, Andrew Marr, „Prawdziwa królowa. Elżbieta II, jakiej nie znamy”, Warszawa 2012, Jeremy Paxman, „Empire. What Ruling the World did to the British”, London 2011, Calder Walton, „Imperium tajemnic. Brytyjski wywiad, zimna wojna i upadek imperium”, Wołowiec 2015


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Newly-discovered 1945 letter reveals how Tel Aviv survived a British siege

Newly-discovered 1945 letter reveals how Tel Aviv survived a British siege

SHAI BEN-ARI / NATIONAL LIBRARY OF ISRAEL
[ NOVEMBER 14, 2018 ]


An anonymous letter, recently discovered in the National Library archives, offers a glimpse into a time of crisis when the residents of Tel Aviv were prisoners in their own homes.

British soldiers enforcing a curfew in Tel Aviv during the 1940s (Haim Fein at the Emanuel Harussi Photograph Collection) / (photo credit: NATIONAL LIBRARY OF ISRAEL)

The streets of Tel Aviv are nearly empty but they are not quiet. The unnatural churn of steel on asphalt shatters the stillness of night, as tanks roll through residential neighborhoods. Every few blocks, British soldiers position themselves on street corners, armed with machine guns. A curfew has been set. Those who venture outdoors are, at best, arrested. The inhabitants of the first Hebrew city find themselves under the distrusting glare of their supposed protectors.

The reason for this state of affairs? – Riots, deadly ones. Two men lay dead, and dozens of others wounded, after the city had erupted in fury. On November 14th, fifty thousand people came to protest the British government’s decision to keep in place the strict limitations on Jewish immigration to Mandatory Palestine. The horrors of the Holocaust, the details of which were now becoming clear, were not enough to change that.

There had been high hopes. World War II was now over and ahead of the July 1945 elections in the UK, British Labour Party politicians promised to remove the restrictions on immigration to Palestine. But those promises seemed to evaporate into thin air once the party came to power. Foreign Secretary Ernest Bevin put an end to any lingering optimism on November 13th: He stated in Parliament that the restrictions would continue, adding that the vast majority of Holocaust survivors should instead contribute to “rebuilding the prosperity of Europe”. To add insult to injury, Bevin even declared that Britain had never committed itself to the establishment of a Jewish State, only to a National Home for the Jewish people. True perhaps, but it was not what the citizens of Tel Aviv wanted to hear.

Bevin’s statement was the breaking point, but British intentions were clear even before. The Jewish underground organizations, Haganah, Irgun and Lehi, formed the United Resistance Movement in October as a response. Its first act was a massive sabotage operation on the night of November 1st: Over a hundred mines and bombs were set off simultaneously, paralyzing the British railway system throughout Mandatory Palestine, in what became known as “The Night of the Trains.”

The decision by the Haganah, affiliated with the moderate Jewish establishment, to join the Irgun and Lehi in open rebellion against the British was a bold one, but even the moderates had now had enough.

“Bevin’s treason completes Hitler’s genocide of the Jewish people, which murdered millions of our brothers!” cried the announcer on Haganah radio ahead of the November 14th protest, as he called on Jews around the world to rise up and take action against British policy.

The huge rally was organized quickly, for the day after Bevin’s statement. Tensions were at a climax and public outcry now reached its peak. The speakers raged against the British, condemning the desertion of Europe’s suffering Jews and the appeasement of Arab leaders who were opposed to further immigration. The organizers called to refrain from provocations, but once the rally had ended, bands of young protesters began to channel their anger into violence.

The riots broke out on Levontin Street and spread quickly to surrounding areas including Allenby Street and Rothschild Boulevard. The youths clashed with soldiers, threw stones at military vehicles and set fire to government buildings. The British soldiers eventually responded with gunfire, killing two youths: Aryeh Basdomsky (21) and Yehoshua Friedman (18). Meyer Levin, a Jewish-American correspondent writing for the New York Post, described what he saw as the “battle of His Majesty’s forces versus the children – yes, literally children – of Israel.” By 10:00 p.m. the city-wide curfew had been announced, and by midnight the streets were empty. Those working the late shift at the newspaper bureaus spent the night in their offices, unable to go home.

This was the setting for the letter.

Recently discovered in the archives of the National Library is a mysterious pamphlet, written during the period described above. The identity of the writer is unknown; the letter is signed only “A Citizen of Tel-Aviv.”

The cover of the small pamphlet, discovered in the archives of the National Library, which contains the anonymous letter

It is unclear exactly how it arrived at the library and who donated it. Unusually, it is written in English, and addressed to the British 6th Airborne Division, then stationed in Tel Aviv. The text is a powerful one. It appears below, in full:

To the men of the 6th Airborne Division

I am writing you as a plain citizen of Tel-Aviv to tell you what most of us feel in these days of heartbreak and bitterness. You have been in occupation of our city for nearly a week. You have locked us up in our houses at day and nighttime because a mob of street urchins did things which, when they occur in Liverpool or Glasgow, are handled by the Police within a space of hours, if not minutes. Your tanks are rolling through our streets, your aeroplanes have been droning on our roofs, your rockets have been lighting up our skies. It has been a nice little nerve war against the peaceful citizens of a modern city.

Do you think you have frightened us? There is among the 200,000 Jews of Tel-Aviv not a single family which has not lost some relative in Hitler’s death camps and gas chambers. Do you think that people who have gone through these agonies are going to be frightened by the sight of tanks or the glare of rockets?

I am sure a good many of you hate the whole ugly business. You are not hired soldiers. You are the free citizens of a free country who joined up to fight the worst tyranny on earth. You have done your job and you have done it gallantly. You are now being employed on a very different kind of job. You have been sent to this country, so you have been told, “to fight the Jews”, in other words, to break the resistance of a desperate people against a most horrible betrayal.

It is nearly thirty years since a British Government, with the support of all of the Allied Nations, pledged itself to help the Jews to rebuild their national home in Palestine. To what developments that policy has given rise in this country you can see with your own eyes. It has produced nothing less than a new civilization. A new spirit has revived this ancient land, the evidence of which you see in this town of Tel-Aviv, in the Jewish agricultural settlements, in the new Jerusalem and Haifa, in the Hebrew University and in the innumerable colleges and public institutions, in the new standards of life among both Jews and Arabs. For the first time, after centuries of dispersion and degradation, Jews are again walking erect on the ancient soil of their race. They have only one aim and one desire: to bring over to this country the remnant of the persecuted and tortured Jewries of other lands give them a home among themselves.

The British Government have decided that this shall not be. The Jews, Mr. Bevin says, are to remain in Europe and help “rebuild its civilization”. Never mind that they want to flee as fast as they can from the countries which are covered with the graveyards of their nearest and dearest. Never mind that all Europe is full of their enemies and that six months after the fall of the Nazis Jews are still being killed and persecuted in the countries liberated from the Nazi yoke. Never before have the Jews been so bitterly in need of this National Home and never before have its doors been so effectively bolted in their faces.

No commission of inquiry, such as promised by Mr. Bevin, is needed to establish the fact that the Jewish survivors of the Nazi terror want to shake the dust of blood-stained Europe off their feet and find a refuge and home among their own people in this country. No Commission of Inquiry is needed to prove that Palestine can absorb these survivors better and more speedily than any other country on earth and turn them from wrecks into useful members of society. No man who knows anything about the facts has any doubts that Mr. Bevin’s commission represents nothing but an old bankrupt device to gain time for something to turn up.

We have no illusions of what is in store for us. We know that your aeroplanes and tanks can turn Tel-Aviv, within a few hours, again into the sandy desert which it was before we began to build it thirty years ago. We know that you can turn the whole of Jewish Palestine, our towns and settlements our schools and colleges, into dust. Might is on your side, but yours is no longer a good cause. You are fighting for the Arab Pashas who want to see Palestine reduced again to the condition of desolation and stagnation in which our pioneers found it fifty years ago. You are fighting for the oil magnates who, for the sake of their profits are ready to sacrifice to the Pashas and Effendis all that we have built up in this country with our sweat and tears. What do they care for progress and development? They want you to finish the job that Hitler and Himmler began – to crush the Jews. This prosperous young city which gave refuge to many thousands who would otherwise have died in the Nazi gas chambers – is it to be smashed up by your bombs and tanks? Our agricultural settlements about which so much has been spoken and written and where so many of your comrades found rest and recreation in the darkest hours of the war are they to be turned again into swamps and stony deserts as in the good old days of Arab misrule?

You are armed well enough to carry out that ugly job, though you are likely to meet with the desperate resistance of a people which has no longer anything to lose. But neither your tanks nor your aeroplanes will break our determination to rebuild this country which remains our National Home whatever Mr. Attlee and Mr. Bevin may say. You may smash up all we have built and in the wake of your tanks and batteries the Pasha and the Beduin will re-establish their blighted rule. But that won’t be the end, though it will certainly be the end of British rule and glory in this country. Others will come from the four corners of the earth and will rebuild what you have destroyed. No force on earth can prevent our returning to the land where history has cast our destiny.

Tel-Aviv, November 1945

A Citizen of Tel-Aviv

Three more people were killed in riots which broke out again on November 15th. The curfews continued for six nights in a row. Violent clashes carried on throughout the rest of the month across Palestine. By the end of November, fourteen members of the Jewish Yishuv had been killed. The United Resistance Movement lasted less than a year before being disbanded in August, 1946.


Ariel Viterbo, of the National Library’s ephemera collection, assisted in the preparation of this article.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


4,000-year-old gameboard uncovered by Polish, Omani archaeologists

4,000-year-old gameboard uncovered by Polish, Omani archaeologists

JERUSALEM POST STAFF


A general view of the Al Hajar mountains near Ibri, Oman, November 27, 2019. / (photo credit: REUTERS/CHRISTOPHER PIKE)

A joint team of Polish and Omani archaeologists discovered multiple artifacts including a tower, evidence of copper smelting and a stone gameboard from between 2500 and 2000 BCE in excavations at the site of an ancient settlement in Oman’s Qumayrah Valley.

The team, led by Prof. Piotr Bieliński from the Polish Centre of Mediterranean Archaeology at the University of Warsaw (PCMA UW) and Dr. Sultan al-Bakri, director-general of Antiquities at the Ministry of Heritage and Tourism of the Sultanate of Oman, is conducting the excavations as part of a project called “The development of settlement in the mountains of northern Oman in the Bronze and Iron Ages.” According to PCMA UW, which published the findings on its website on Tuesday, the project investigates the development of settlements in Oman’s Northern Hajar mountain range.

The archaeologists found a stone gameboard with markings and holes – indicating concepts similar to those of other games played during the Bronze Age. Though such items are rare, other gameboards have been found from Mesopotamia, India and the Eastern Mediterranean basin, according to Bieliński.

The most recent work focused specifically on settlements from the Umm an-Nar period, about 4,000 years ago. The excavation site was located at a strategically significant junction of routes, along which other sites from this period had been previously discovered. There, the archaeologists hoped to unearth evidence of another settlement.

The team found this evidence in the form of a large tower which was previously hidden beneath the surface, copper objects and an ancient gameboard.

The discovery of the tower followed earlier digs revealing three other towers. Though the most recently-excavated tower is up to 20 meters (about 66 feet) wide, “[i]t was only discovered during [the latest] excavations,” according to PCMA UW’s Dr. Agnieszka Pieńkowska. “The function of these prominent structures present

Another gameboard found at the site was called “Hounds and Jackals,” or “58 Holes” (credit: EMIL ALADJEM/ISRAEL ANTIQUITIES AUTHORITY)

The team also discovered copper items and additional evidence of copper working. Prof. Bieliński cited these finds as proof that residents of the settlement “participated in the lucrative copper trade for which Oman was famous at that time, with mentions of Omani copper present in the cuneiform texts from Mesopotamia.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


‘Mental Illness,’ ‘Lone Wolf,’ Unclear Motive: New York Times in Denial Over Islamist Terrorist Trend

‘Mental Illness,’ ‘Lone Wolf,’ Unclear Motive: New York Times in Denial Over Islamist Terrorist Trend

Ira Stoll


A taxi passes by in front of The New York Times head office, Feb. 7, 2013. Photo: Reuters / Carlo Allegri / File.

When is an Islamist terrorist attack not an Islamist terrorist attack?

When the newspaper reporting on it is the New York Times, which seems in denial, contorting itself to find possible alternative explanations.

“Mental Illness Eclipses Ideology as Motive Behind Bow-and-Arrow Killings,” is the headline over a print New York Times article about an attack in Norway. It reports, “The police said initially that they believed Mr. Brathen, 37, may have been motivated by Islamic extremism and that he had committed acts of terrorism. The authorities pointed to the randomness of the targets and Mr. Brathen’s conversion to Islam. But evidence uncovered since seems to undermine that conclusion. Mr. Tlili says that his first impression of Mr. Brathen, at the time a recent convert to Islam, suggested less a man motivated by religious fervor than one with deep personal troubles.”

This is a pattern with the New York Times. Earlier this year, when an adherent of the Nation of Islam launched an attack on police at the US Capitol, the Times reported, “Police have not categorized the incident as an act of domestic terrorism. A senior law enforcement official, who spoke anonymously to describe the active inquiry, said that, based on early evidence, investigators believed that Mr. Green was influenced by a combination of underlying mental health issues …”

Another Times article this week, about the killing of a member of Parliament, is similarly ostrich-like in its outlook. Under the print headline, “”With Man in Custody, Police Seek Motive in British Lawmaker’s Killing,” the Times reported, “The motive for targeting Mr. Amess, who was 69, was not clear.”

The Times article says, “The sudden and very public nature of the attack evoked memories of previous lone-wolf assaults that rattled Britain. Last year, an extremist stabbed pedestrians on a busy London street; and in 2019, a man went on a stabbing spree on London Bridge before being shot and killed by the police.” The Times describes these as lone wolves but that’s not really accurate. The “extremist” was Sudesh Mamoor Faraz Amman, who, an earlier Times article had acknowledged had posted online, “a photo that showed two guns and a knife on top of an Islamic flag, with the caption “Armed and ready April 3’ overlaid in Arabic.” And the 2019 London Bridge attack was perpetratd by Usman Khan, earlier described by the Times as “a 28-year-old Muslim man who had served eight years in prison for his involvement in a plot to bomb the London Stock Exchange.” The Islamic State claimed responsibility for a deadly 2017 London Bridge attack.

In the Amess case, the Times reports, “The motive for targeting Mr. Amess, who was 69, was not clear. A soft-spoken, well-liked backbencher in the House of Commons, he was known for his staunch support of Brexit and his advocacy for animal rights. A Catholic and social conservative, Mr. Amess was also a strong supporter of Israel and of an Iranian opposition group, Mujahedeen Khalq, or M.E.K., which campaigns for the overthrow of Iran’s government.”

The assailant is identified as “Ali Harbi Ali,” and the Times notes the “BBC reported that several years ago, Mr. Ali had been referred to a government program known as Prevent, which aims to keep people from being drawn to extremist ideas on social media.” The Telegraph has reported that police and security services believe the motivation behind the attack may have been to “further the Islamist cause espoused by groups such as al-Qaeda, Islamic State and al-Shabab, which is active in Somalia.” A Wall Street Journal editorial described it as “the first assassination of a British political figure by an apparent Islamist that we can recall.” (The 1872 slaying of the Viceroy and Governor General of India, Lord Mayo; the 1937 assassination of the British District Commissioner for the Galilee, Lewis Andrews; the 1984 assassination of a British diplomat in Greece, Kenneth Whitty; and the 1984 assassination of the deputy high commissioner in Mumbai, Percy Norris, may qualify as precedents, depending on how one defines terms.)

Caution is certainly warranted and is good journalistic practice when it comes to ascribing motive in a developing news story. It can sometimes be difficult to judge whether the reluctance to use plain language about this pattern or to describe a particular case is the fault of the New York Times or of the local legal authorities. In these cases, though, other news outlets don’t share the Times’ reticence. Let me just say, too, that if the victim of this crime had been, heaven forbid, an American lawmaker from the Democratic party with strong Palestinian sympathies and the assailant had been, heaven forbid, a kippa-wearing Likud Party member, a recent convert to Lubavitcher hasidism, or even a conservative Christian white Trump supporter, the Times wouldn’t be chin-stroking about “underlying mental health issues,” “lone wolf,” and motive unclear.


Ira Stoll was managing editor of the Forward and North American editor of the Jerusalem Post. His media critique, a regular Algemeiner feature, can be found here.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com