Jak to jest z tym Muzeum ?

Jak to jest z tym Muzeum ?

dla Plotkies Jerzy Halbersztadt (2013-06-14)


[ * przedruk za zgoda Plotkies i Jerzego Halbersztadt. ]

W związku z otwarciem budynku Muzeum Historii Żydów Polskich, które zbiegło się z obchodami 70 rocznicy wybuchu Powstania w Getcie Warszawskim Plotkies zwróciło się z kilkoma pytaniami nurtującymi tak redakcję jak i wielu czytelników do Jerzego Halbersztadta, byłego dyrektora tego Muzeum, który w dość zagadkowych okolicznościach odszedł z tego stanowiska w kwietniu 2011 r. Jerzy zaznaczył, że jego odpowiedzi dotyczą głównie okresu kiedy był dyrektorem ale niewątpliwie rzutują na obecny stan rzeczy.
Redakcja

Plotkies: Pozwolisz, że będę się zwracał do ciebie po imieniu. Czy możesz w kilku słowach opowiedzieć czytelnikom Plotkies o sobie. I o swojej karierze w dziedzinie muzealnictwa w ogóle i związku z muzealnictwem żydowskim w szczególe.

Jerzy Halbersztadt: Chcesz żebym Ci opowiedział w kilku słowach pół mojego życia?  Jestem z wykształcenia historykiem. Najpierw byłem wykładowcą akademickim, prowadziłem zajęcia z historii XX wieku. W  połowie lat 80.  zaproponowano mi stworzenie Muzeum Uniwersytetu Warszawskiego, które do tego czasu istniało na papierze. Nowo wybrany rektor Grzegorz Białkowski tłumaczył mi, że uniwersytet, otoczony  przez toksyczną rzeczywistość, musi zadbać o swoją tradycję i pielęgnować własny system wartości.  Zostałem  autorem kilkunastu wystaw czasowych, a wystawę stałą udało mi się stworzyć w latach 1988-89.  To nie było duże przedsięwzięcie, ale w Polsce całkiem nowatorskie.   Od 1990 r. współpracowałem z powstającym Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, a po roku zostałem dyrektorem jego programu polskiego.  Poza udziałem w tworzeniu najbardziej ambitnego wówczas muzeum historycznego na świecie, poznałem wtedy chyba wszystkie czołowe muzea, a na pewno muzea żydowskie w USA, Izraelu i w Europie.  Myślę, że stałem się na jakiś czas  jedynym takim specjalistą w Polsce, który wiedział na czym polega nowoczesne muzealnictwo i miał tego rodzaju kontakty w świecie, także w środowiskach akademickich. Przy moich kompetencjach naukowych, językowych i organizacyjnych, nie mówiąc już o osobistym i rodzinnym zainteresowaniu tematem, miałem wrażenie, że cale moje wcześniejsze życie przygotowało mnie do tego konkretnego zadania, jakim było stworzenie Muzeum Historii Żydów Polskich.

Jak, kiedy i przez kogo został sformułowany pomysł powstania tego Muzeum? Jak trudno było przekonać polskie władze, o wartości tego Muzeum. Jak odniosła się do tego społeczność Żydów polskich w Polsce no i zagranicą?

Po raz pierwszy usłyszałem o tym pomyśle jesienią 1993 r. od Jeshajahu Weinberga, mojego dyrektora w USHMM, który zaproponował mi wspólną pracę nad tym, kolejnym projektem. Propozycja wyszła od Stowarzyszenia ŻIH, a właściwie najpierw od Żydowskiego Instytutu Historycznego, lecz początkowo był to zupełnie inny pomysł, by rozbudować  sam instytut i urządzić w nim wystawę historyczną, podobną do tej, jaka powstała w Waszyngtonie na temat Holokaustu.  Bardzo szybko doszliśmy do wniosku, że to nie ma sensu, z powodu braku miejsca w starym budynku, nawet po jego rozbudowie, która wkrótce się zaczęła i po roku utknęła. My w tym czasie opracowaliśmy kilka wstępnych dokumentów programowych, określających skalę i potrzeby przyszłego muzeum w nowym budynku. Właściwa praca zaczęła się  dopiero w grudniu 1997 r., głównie od dokumentacji historycznej i kwerend w zbiorach kilkuset muzeów.  Powstały też szkice historii, którą chcieliśmy opowiedzieć. Przez te wszystkie lata pracował nad tym kilkuosobowy zespół, przy czym większość wysiłku nakierowana być musiała, niestety, nie na prace merytoryczne, ale na przekonywanie wszystkich wokół, że to muzeum ma sens i ma szanse powstać.  No i na zbieranie pieniędzy, ponieważ nikt nam ich nigdy nie dał tak, abyśmy mogli pracować zgodnie z potrzebami i wedle jakiegoś w pełni racjonalnego planu.  W  2001 r. z braku funduszy  musiałem nawet zawiesić prawie wszystkie prace. Weinberg przewodził nam do jesieni 1999 r., i wkrótce potem zmarł. W tym okresie wydawało się, że cały projekt upadnie. Stało się jednak inaczej. W roku 2000 i potem w latach 2002-2003 udało mi się włączyć do naszych działań czołową firmę brytyjskich designerów muzealnych, Event Communications,  i wtedy – pracując z nimi i kilkoma współpracownikami z Polski i świata – udało się stworzyć ogólny koncept muzeum i wystawy głównej. Był tak przekonujący, że zaczęliśmy mieć szansę na jakieś pieniądze pozwalające zrealizować to zamierzenie. .

Gdy chodzi o stosunek polskich władz (a zmieniło się tu kilka rządów) i różnych środowisk żydowskich ze świata – tych, które w ogóle się Polską interesują – przeważnie odnosiły się do planów stworzenia tego muzeum ze sporym zainteresowaniem i nawet życzliwością. Skądinąd z różnych powodów, ale to nie przeszkadzało. Niewiele jednak z tego wynikało, gdyż przez lata, okazując życzliwość, tylko bardzo nieliczne osoby wierzyły, że ten cel zostanie osiągnięty. Były więc to ostrożne wyrazy wsparcia, ale zupełnie bez gotowości do przeznaczenia na ten projekt pieniędzy (bo przecież mogą się zmarnować i kto wówczas będzie odpowiadał?), czy nawet położenia na szali swojego autorytetu.  Tamte lata to ciężka walka, krok po kroku, o zdobywanie grantów na poszczególne etapy prac. Pokazując ich wyniki szukaliśmy dalszych sposobów by je kontynuować.  To był też dla mnie okres najtrudniejszy, bo każdy poważny błąd mógł  przesądzić o załamaniu się całego przedsięwzięcia.  Nie byliśmy ani Muzeum Powstania Warszawskiego, ani np. Muzeum Historii Polski, za którymi bezwarunkowo stały silne wpływy polityczne i – wówczas – nieograniczone fundusze, ani Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które mogło zawalić dwa konkursy architektoniczne i dalej trwać.  Nie byliśmy też muzeum izraelskim, które miało za sobą państwo, ani żadnym z muzeów Holokaustu w USA, za którymi stały wpływowe i majętne społeczności żydowskie.  Naszą siłą była tylko jakość naszej pracy i to stopniowo robiło swoje.  Pierwszymi przekonanymi naprawdę byli Wiktor Markowicz i Stephen Solender z Nowego Jorku, potem Shimon Peres, Włodzimierz Cimoszewicz i Lech Kaczyński, architekt Frank Gehry, Miles Lerman z Filadelfii,  Tad Taube z San Francisco, kilkoro przyjaciół z Wlk. Brytanii i Niemiec, a potem już poszło.

Znacznie gorzej nam wychodziły relacje, i wówczas i później, ze środowiskiem żydowskim w Polsce. To mały światek, w którym działa kilkanaście różnych organizacji, zazdrosnych o siebie wzajemnie i zabiegających o uzyskanie jak najkorzystniejszej pozycji wobec władz, donorów i w życiu publicznym. Jest wiele osób, które czują się jedynie powołane do zajmowania się tematyką żydowską. Czasem zasadnie, często mało zasadnie. Muzeum odbierane było przede wszystkim jako zagrożenie. Stopniowo jednak  udało mi się przekonać wielu potencjalnych partnerów, że muzeum może stworzyć nową jakość w życiu publicznym w Polsce, a także – w zakresie swojego działania – na  skalę międzynarodową.  I że będzie to miało dobre skutki dla wszystkich.  Było to jednak bardziej rosnące przyzwolenie, niż rzeczywiste poparcie.  Z czasem coraz bardziej dochodził do tego respekt dla intelektualnej i profesjonalnej klasy wszystkiego, co robiliśmy. Nie ma drugiego żydowskiego projektu w Europie, który robiłby takie wrażenie i który byłby tak oczekiwany. Uważałem, że dla tego tematu powinniśmy stworzyć jedno z czołowych muzeów nie tylko w Polsce, ale i na świecie, nic mniej. W Polsce to się niezbyt podobało, dziesiątki razy byłem atakowany za nadmierne ambicje, bez zrozumienia, że tylko w ten sposób można uzyskać poparcie w świecie (a bez tego nie byłoby też zaangażowania polskich władz i funduszy publicznych). Ten plan ostatecznie przesądził o sukcesie, choć jego realizacja zabrała bardzo dużo czasu.

Dobrą stroną umiarkowanego zaangażowania sił zewnętrznych w tworzenie muzeum  było to, że mogłem zorganizować cały projekt na stricte profesjonalnych zasadach, z udziałem naukowców, designerów i  młodych, twórczych fachowców z wielu dziedzin, ludzi którzy przeważnie zdobyli swoje kompetencje po 1989 r. i mieli nie tylko inne kwalifikacje (większość prac przy tworzeniu muzeum była na co dzień prowadzona po angielsku), ale i zupełnie inną mentalność, niż osoby ukształtowane wcześniej. Dołączyło do nas sporo młodych osób ze środowiska żydowskiego.  Zaś do komitetu wspierania muzeum w Polsce (i do podobnych komitetów w kilku krajach) włączyli się ci, którzy chcieli pomóc dobrym słowem, zaangażować  swój autorytet. Były to zgromadzenia przyjaciół i w wielu wypadkach ich wystąpienia  i działania miały bardzo pozytywny wpływ na nasze dalsze możliwości.  Bez takiej „koalicji chętnych”, która stopniowo wytworzyła się wokół muzeum, nie byłoby żadnych szans na dokonanie tego dzieła. Ludzie polityki, pieniądza i mediów,  a od nich zależy w ogromnym stopniu  powodzenie takiego przedsięwzięcia, jeszcze się nie rozpychali.  Dopiero potem, im bliżej było do osiągniecia sukcesu, zaczęły narastać ambicje i rywalizacje.

Jakie były główne założenia ideologiczne podczas fazy ich formułowania? Czy władze kulturalne w Polsce miały duży wpływ na nie? Czy były naciski polityczne w sprawie polityki personalnej?

Samo sformułowanie „założenia ideologiczne” budzi u mnie opór.  Nigdy, nawet przez chwilę, nie myśleliśmy w takich kategoriach i nikt od nas tego nie oczekiwał. Jasne było, że będziemy budowali narrację muzealną na podstawie uzgodnień naukowców i że wymaga to współpracy międzynarodowej.  Oczywiście w każdym z uczestników tkwią pewne przekonania, ale dla mnie, i nie tylko dla mnie, to nigdy nie był problem, a raczej szansa na zbudowanie zróżnicowanego obrazu historii.

Tworzenie nowoczesnej wystawy to setki, a nawet tysiące godzin dyskusji, bynajmniej nie tylko w gronie historyków, antropologów, czy znawców kultury żydowskiej, bądź uczestników/świadków wydarzeń historycznych. Główna rola przypada muzealnikom, projektantom, edukatorom i socjologom, bo nie tyle stan wiedzy „o Żydach i żydowskiej historii” był tu punktem wyjścia (ta wiedza jest nagromadzona w książkach i na każdym etapie może i musi być wydobyta).  Najważniejsze jest jednak to co potrafimy powiedzieć o stanie świadomości różnych kategorii przyszłych użytkowników, ich orientacja lub ignorancja,  z którą przychodzą do muzeum i możliwość wciągnięcia ich w dialog oraz pobudzenia do myślenia.  Oraz to jakie przykłady i obiekty mogą praktycznie posłużyć w wystawie do zaprezentowania wybranych problemów, bo muzeum to nie biblioteka i w większości wypadków selekcja materiału musi być niesłychanie ostra.

Problemów historycznych było bez liku, mogę tu podać tylko kilka przykładów. Od pierwszych spotkań w 1997 r. było jasne, że kluczową jest kwestia, jak pokazany będzie Holokaust. Prof. Israel Gutman proponował by na nim kończyła się narracja historyczna (rozważany był także wariant, by od niego się zaczynała). Już wtedy nie zostało to przyjęte. Miejsce, w którym powstało muzeum oraz fundamentalna rola Zagłady w dziejach żydowskich wymagały odpowiedniego wyeksponowania tej narracji, ale nie kosztem zdominowania całości.  W Polsce są Auschwitz, Treblinka, Bełżec  i wiele innych miejsc, gdzie ta historia powinna być opowiedziana (choć jeszcze nie zawsze jest).  Ostatecznie część poświęcona Zagładzie jest największa, ale w kontekście całej historii ukazanej w układzie chronologiczno-tematycznym.  Holokaust pokazany jest zresztą – inaczej niż w jakimkolwiek muzeum żydowskim na świecie – jako nierozerwalnie związany zarówno z obrazem życia w Polsce przed wojną jak i z dziejami po 1945 r. (nie można wejść oddzielnie do części wystawy o wojnie). Chodziło o to, by pokazać Zagładę nie tylko jako maszynerię mordu popełnionego na ludziach, a tak to przeważnie się robi, ale także jako zamordowanie niemal całej kultury, której obraz jest więc konieczną częścią narracji, podobnie jak powojenna pustka po tej kulturze (choć wyspowo się odrodziła i istniała  zarówno w latach 1945-1968 r., jak i po 1989 r.).  Dodam może jeszcze, że osobiście nie lubię sloganu, że będzie to „muzeum życia, a nie śmierci”, bo historia  zawiera w sobie i jedno i drugie, tyle że proporcje się zmieniają.

Inną fundamentalną kwestią było to, czy ma to być przede wszystkim muzeum życia żydowskiego, czy stosunków żydowsko-polskich.  Dość długo próbowaliśmy połączyć oba podejścia, ale właśnie w praktycznej pracy z brytyjskimi designerami mniej więcej 10 lat temu wyszło, że mając do czynienia z ogromną, tysiącletnią historią nie da się zachować spójności i wyrazistego wywodu zachowując taką równowagę.  Główne części wystawy pokazują więc życie Żydów widziane ich oczami, a kontekst polskiej historii i polskiego otoczenia pojawia się w bardzo wielu miejscach, ale nie na zasadzie równorzędności. Uznaliśmy, że to właśnie będzie ciekawe dla polskiej i międzynarodowej publiczności, ale także dla Żydów ze świata, bo – poza Holokaustem – przeważnie nie znają swojej własnej, wschodnioeuropejskiej tradycji i tylko tutaj mają szansę ją poznać.
Dużym polem dyskusji była kwestia procesów modernizacyjnych i zwłaszcza asymilacyjnych w ostatnich dwóch stuleciach.  Są one bardzo ważne jako jedno ze źródeł dzisiejszej współczesności (i żydowskiej i – często – polskiej), zwłaszcza w kulturze i gospodarce. Uznaliśmy jednak, że nie możemy się na tym skupić (jak chcieliby niektórzy), bo do 1939 r. większość Żydów polskich tylko częściowo im uległa. Muzeum w Warszawie musi być inne niż w Berlinie, czy Filadelfii, bo historia była inna.

Wiele tego rodzaju kwestii rozstrzygnął  tzw. masterplan z 2003 r.  Całością prac nad stworzeniem wystawy kierowałem bezpośrednio do początku 2006 r., a potem – gdy już sprawy muzeum ruszyły z miejsca po wyborze projektu architektonicznego  – zaprosiłem prof. Barbarę Kirshenblatt-Gimblett z NYU do pokierowania procesem wykonania projektu szczegółowego, tworząc jednocześnie kilkunastoosobowy, międzynarodowy zespół , z udziałem m.in. naukowców z Izraela i USA oraz z Polski. Zasadą było, że jeśli szef prac nad daną częścią wystawy był ze świata, to jego zastępcą musiał być ktoś z Polski. I odwrotnie. Ten system funkcjonował dopóki nie zostałem usunięty. Prof. Kirshenblatt,  która niebawem zamieszkała w Polsce, najpierw miała do czynienia z tutejszymi zazdrosnymi koteriami, niezdolnymi do zrozumienia jej intelektualnej kompetencji, ale stopniowo zbudowała sobie ogromny autorytet, zwłaszcza wśród młodszej części zespołu i współpracowników.  Jest dzisiaj jedynym filarem podtrzymującym międzynarodowy program prac wystawą, a tym samym broniącym wiarygodności muzeum  w świecie.

W sprawie nacisków na program lub decyzje personalne mogę zdecydowanie powiedzieć, że ich prawie nie było. Proces, w którym powstawało to muzeum dawał mu, i mnie osobiście, bardzo dużą autonomię.  Władze rządowe i politycy polscy długo woleli nie mieszać się za bardzo w to przedsięwzięcie. Zdarzały się pojedyncze przypadki presji na mnie, bym zatrudnił kogoś w muzeum, ale chodziło raczej o protekcję osób (z reguły nieudaną), a nie próby wpłynięcia na sprawy programowe.  Pierwszy nacisk na muzeum – bardzo zresztą zawoalowany – pojawił się w 2007 r., gdy PiS-owska już władza zaczęła wyraźnie nagłaśniać  sprawę Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata i instrumentalizować ją politycznie. To budziło nieufność, uważałem jednak, że oddanie hołdu tym wspaniałym ludziom ma wielką wartość edukacyjną i trzeba to zrobić, jeśli tylko jest okazja. Zgodziłem się aby muzeum działało na tym polu także dlatego, że chodziło mi przede wszystkim o utrwalenie pamięci o nich (w ten sposób powstała m.in. świetna strona internetowa „Polscy Sprawiedliwi”).

Inna,  bardziej frontalna próba ingerencji w program muzeum zdarzyła się w 2006 r. w Izraelu, gdy pojawiły się żądania, by nasza część wystawy o Holokauście powstawała pod kuratelą Izraelczyków. Odrzuciłem to zdecydowanie, a nasi izraelscy partnerzy i przyjaciele zdołali spacyfikować te naciski, które już nigdy potem się nie powtórzyły, a dalsza współpraca na tym polu rozwinęła się pomyślnie.

Pewne spory personalne trwały za kulisami w latach 2006-2007, gdy  PiS-owskie ministerstwo kultury usiłowało wprowadzić kilkuosobową reprezentację osób niekompetentnych w sprawach Żydów polskich do Rady Muzeum. Efekt był taki, że rada w ogóle nie została powołana i nastąpiło to dopiero w 2009 r., gdy te zakusy zostały zarzucone.  Z perspektywy czasu mogę jednak powiedzieć, że to by jednak wiele nie zmieniło, bo rada ma praktycznie rolę doradczo-opiniodawczą, a w jej składzie z reguły znajduje się rozsądna większość.  Obecnie również trwają zakulisowe spory na temat kolejnego składu tej rady i muzeum jakoś istnieje mimo jej braku.

Presje polityków długo były czymś hipotetycznym (choć zawsze obawiałem się, że w decydującej chwili się pojawią) , natomiast ambicje i rywalizacje prywatnych darczyńców to był wielki problem na co dzień.  Reguła była taka, że im kto mniej zrobił dla powstania tego muzeum, tym bardziej chciał mieć wpływ nie tylko na swoją obecność w promocji muzeum, ale nawet na sprawy merytoryczne.  Do tego ostatniego nie dopuszczałem, bo zawsze gwarantowałem naukowcom i projektantom prawo do pracy bez dyktatów zewnętrznych.  I wtedy zaczęły się intrygi za moimi plecami. Ostatnie lata i miesiące to już prawdziwy wyścig do udziału w przecinaniu wstęg i ustawianiu się do pamiątkowych zdjęć z politykami. Szczęśliwie, nie muszę już w tym uczestniczyć.

 Niedługo, jak zostałem poinformowany, MHŻP ma przejść pod pieczę polskiego Ministerstwa Kultury. Oczywiście interesuje nas czy nie wpłynie to na otrzymywania dyktatów politycznych co do ideologicznego przesłania, które będzie emanować z tego Muzeum? 

W 2005 r. wynegocjowałem takie zapisy umowy o utworzeniu Muzeum i jego statutu, które zapewniają równowagę trzech czynników: Ministerstwa Kultury, Miasta Warszawy i Stowarzyszenia Żydowski Instytut Historyczny.  Najważniejsze decyzje dotyczące muzeum mogą być podejmowane tylko przez wszystkich wspólnie. Z tego punktu widzenia zmiana głównego organizatora na ministra kultury (obecnie jest nim prezydent m.st. Warszawy) nie jest wielką zmianą. Otwiera nawet możliwość utworzenia tzw. Rady Powierniczej, która zgodnie z polskim prawem o muzeach może znacznie wzmocnić samodzielność  muzeum i zwiększyć dystans od bieżących rozgrywek politycznych.  Nadal jednak – pod kierunkiem ministra – będzie to instytucja trójstronna z kluczowym udziałem Stowarzyszenia ŻIH.   Na ile to Stowarzyszenie będzie chciało i potrafiło korzystać ze swoich uprawnień, a na ile będzie kontynuowało obecny serwilizm, trudno powiedzieć. Przyznam, że jeszcze parę miesięcy temu przekraczało moją wyobraźnię, że muzeum może zarządzać – z wyraźnym naruszeniem statutu – urzędnik miejski, mianowany tymczasowo wbrew stanowisku Stowarzyszenia ŻIH, a taka sytuacja – przy całej mojej sympatii dla wielu osób pracujących na rzecz jak najszybszego dokończenia prac nad muzeum – obecnie istnieje.

Jak może wiesz do dziś dnia wśród emigrantów z Polski (i to nie tylko marcowych) panowała i nadal panuje postawa sceptyczna co do potrzeby otwarcia takiego Muzeum w Polsce (a nie np. w Izraelu). Otrzymywałem listy od czytelników Plotkies, i to niedawno, wprost proszących o nie budowanie tego obiektu. Być może zbyt dobrze pamiętamy, że po wojnie Żydzi, tak mieszkający w Polsce jak i z zagranicy wybudowali lub odbudowali wiele obiektów kulturalnych (np. Teatr Żydowski we Wrocławiu lub Klub im. Dua w Legnicy), które zostały po prostu przejęte przez władze polskie.  Jak byś uspokoił i przekonał naszych sceptyków o słuszności wybudowania tego Muzeum w Warszawie.

Opinie bywają rozmaite, także w Polsce, i cały koncept tego Muzeum nie polegał i nie polega na przekonywaniu wszystkich, bo to nierealne, ale na tworzeniu możliwie szerokiej koalicji tych, którzy chcą budować przyszłość lepszą niż była przeszłość. Chciałbym, żeby także „sceptycy”, po wszystkich stronach, przekonali się do tego sposobu myślenia i działania, ale myślę że nastąpi to dopiero po otwarciu całego muzeum, a może dopiero po paru latach jego funkcjonowania.  Tak było np. z Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie, które w trakcie tworzenia nie cieszyło się wsparciem znacznej części Żydów amerykańskich, a w Izraelu było wręcz zwalczane lub w najlepszym razie ignorowane.  Co do doświadczeń historycznych, to jednak prosiłbym,  aby nie mieszać rzeczywistości systemu komunistycznego, gdzie wszystko było nacjonalizowane, czy konfiskowane,  z realiami demokratycznej i rynkowej Polski. Mogę sobie wyobrazić jakiś bardzo ksenofobiczny i nieprzyjemny rząd w Polsce za ileś lat, ale raczej nie rząd konfiskujący to muzeum.   Budynek powstał zresztą na koszt polskich podatników, a ci, którzy znają polskich decydentów, nie wątpią chyba, że przekonanie ich do tej decyzji zajęło mi i moim współpracownikom wiele lat.  Fundusze zebrane w świecie też początkowo pochodziły głównie od fundacji niemieckich, brytyjskiej korporacji, a nawet polskiej fundacji emigracyjnej z Wielkiej Brytanii. Dopiero w ostatnich 6-7 latach zostały zebrane duże kwoty od żydowskich filantropów  na projektowanie i produkcję wystawy, choć i to są jakieś ułamki tego, czym jest żydowska filantropia w jednym, dużym mieście amerykańskim. Wszyscy, którzy znają żydowskich filantropów wiedzą, że dobrze się zastanowili na co i dlaczego dają, więc  naprawdę istniały mocne argumenty za stworzeniem tego muzeum.

Możliwe że to naiwne pytanie, ale jest ono dla nas kluczowe. Na ile żydowskie będzie to Muzeum, tzn. będzie reprezentować  jakiś ogólnie żydowski punkt widzenia. Oczywiście tych żydowskich punktów widzenia jest bardzo wiele, ale, na przykład,  wielu z nas by chciała, aby emigracja miała jakiś wkład do tego co jest przedstawione w Muzeum. O ile mi wiadomo, takiego kanału komunikacji z emigracjami nie ma, choć jak wiesz, przed kilku laty miałem kilka propozycji na ten temat .

A to już jest w dużym stopniu w rękach Twoich i innych osób o podobnych oczekiwaniach.  Zachęcam gorąco do współpracy z muzeum i jego komitetami wspierania w różnych krajach. Gdy kogoś nie ma w jakiejś instytucji, to nie ma na nią wpływu, to chyba jasne?   Z tego co powiedziałem w odpowiedzi na Twoje poprzednie pytania wynika, że jestem świadom różnych niebezpieczeństw, na które może być narażone to muzeum w przyszłości. Najlepszym sposobem, by nie stało się ono instrumentem w jakichś rozgrywkach politycznych, czy choćby narzędziem kolejnej „polityki historycznej”,  jest stworzenie  szerokiego środowiska zainteresowanego współpracą i mającego wpływ na to, co tam się dzieje.  Nie chodzi tylko o wystawę główną, ale i o programy edukacyjne, które uruchomiłem już kilka lat temu (wymiany, spotkania młodzieży), programy internetowe „Wirtualny sztetl” i „Polscy Sprawiedliwi”, działania kulturalne. Myślę, że wielu czytelników Plotkies ma z tym kontakt, a będzie tego coraz więcej. Na to potrzebne są pieniądze, ale też partnerzy do współpracy (muzea żydowskie, instytucje kulturalne,  organizacje), a przede wszystkim uczestnicy.  Gdy chodzi o wystawę główną, to już co najmniej dwukrotnie była ona prezentowana w Aszkelonie (nie mówiąc o dziesiątkach innych miejsc) i nie ma powodów, by nie przyjrzeć się jej jeszcze raz, jeśli jest taka chęć.

P. Dziękujemy za interesujący i wyczerpujący wywiad i do zobaczenia w już w pełni działającym Muzeum..

 


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com