Archive | June 2020

Iran: Mimo pandemii Ayatollah wzywa do dżihadu przeciw żydowskiemu państwu

Iran: Mimo pandemii Ayatollah wzywa do dżihadu przeciw żydowskiemu państwu

Majid Rafizadeh
Tłumaczenie: Andrzej Koraszewski


Jest zdumiewające, że Twitter, który tak lubieżnie oddaje się cenzurowaniu, nadal pozwala irańskiemu ministrowi spraw zagranicznych Dżawadowi Zarifowi (na zdjęciu) oraz innym irańskim przywódcom szerzyć na swojej platformie neonazistowski język i antysemickie poglądy. (Zdjęcie: wikipedia)

Zamiast koncentrować się na wspieraniu poprawy standardów życia swoich obywateli, priorytetem rządzących w Iranie mułłów wydaje się być szerzenie antysemityzmu.

Najwyższy Przywódca, ajatollah Chamenei niedawno nazwał Izrael “rakowatym guzem, który musi być zniszczony”, obiecał “poparcie dla każdego narodu lub ugrupowania, które walczy z Izraelem”, wezwał również palestyńskich bojówkarzy do ściślejszej współpracy i do “rozszerzenia pola dżihadu na wszystkie palestyńskie ziemie.”

Reżim irański, od czasu islamskiej rewolucji w 1979 roku, należy do głównych sponsorów organizacji terrorystycznych atakujących Izrael. Niektórzy przywódcy przyznali, że Teheran jest ich militarną i finansową ostoją i że ich przetrwanie zależy od Iranu.

Ismail Hanija, kierujący biurem politycznym Hamasu, niedawno wychwalał iranski reżim, za to że jest głównym dostawcą środków finansowych i militarnych dla Hamasu. Na nagranym 20 maja 2020 przemówieniu Hanija podkreślał:

“Istotą tej strategii jest projekt oporu. Pełnego oporu, włącznie ze zbrojnym militarnym oporem na czele. Z tego miejsca pozdrawiam te elementy narodu, które obejmują i wspierają wybór oporu na ziemi Palestyny.”

Mówił również, że szczególnie dziękuje Islamskiej Republice Iranu, która nie zawodzi we wspieraniu oporu finansowo, militarnie i swoją technologią. To jest strategia Republiki, która została ustanowiona przez imama Chomeiniego, niech Bóg ma miłosierdzie dla jego duszy”.

Hassan Nasrallah, przywódca Hezbollahu, libańskiej grupy szyickich ekstremistów, również przyznał, że przetrwanie Hezbollahu jest uzależnione od Iranu: „Nie ukrywamy faktu, że budżet Hezbollahu, jego dochody, wydatki, wszystko co jemy i pijemy, nasze rakiety i inna broń są z Islamskiej Republiki Iranu” – powiedział. Dodał również, że jego ugrupowanie „nie będzie dotknięte żadnym rodzajem sankcji”.

W swoim najnowszym przemówieniu irański Najwyższy Przywódca powiedział, że ”Syjonistyczny reżim jest… śmiertelnym… szkodnikiem w regionie. Zostanie bez wątpienia wykorzeniony i zniszczony.” Irańska gazeta rządowa głosiła podobne antyizraelskie groźby. Na pierwszej stronie największego dziennika irańskiego „Kayhan” tytuł brzmiał, “Zwycięstwo nad wirusem syjonizmu jest gwarantowane.” Oficjalna stona internetowa Chameneiego opublikowała niedawno zdjęcie afisza z następującym tekstem: “Palestyna będzie wolna. Ostateczne rozwiązanie: Opór aż do referendum.”

Ci ludzie Zachodu,którzy określają irańskiego ministra spraw zagranicznych Dżawada Zarifa, jako umiarkowanego, powinni wiedzieć, że zamieścił na swoim koncie Twittera to samo zdjęcie z tym nazistowskim eufemizmem z takim komentarzem:

“Obrzydliwe, że ci, których cywilizacja wynalazła ’ostateczne rozwiązanie’ w komorach gazowych atakują tych, którzy dąża do prawdziwego rozwiązania przy urnach wyborczych, przez REFERENDUM. Dlaczego USA i Zachód tak boją się demokracji? Palestyńczycy nie powinni płacić za wasze zbrodnie i wasze poczucie winy.”

Izraelski premier Benjamin Netanjahu, zareagował na to, mówiąc:

“Groźba Chameneiego przeprowadzenia ‘ostatecznego rozwiązania’ Izraela jest przypomnieniem nazistowskiego planu ‘ostatecznego rozwiązania’, planu zniszczenia żydowskiego narodu. Powinien wiedzieć, że jakikolwiek reżim grożący Izraelowi eksterminacją jego ludności naraża się na analogiczne niebezpieczeństwo.”

Chamenei po namyśle odpowiedział, że nie miał na myśli zniszczenia żydowskiego narodu, tylko zniszczenie Izraela.

Jest zdumiewające, że Twitter, który tak lubieżnie oddaje się cenzurowaniu, nadal pozwala irańskiemu ministrowi spraw zagranicznych Dżawadowi Zarifowi oraz innym irańskim przywódcom na szerzenie na swojej platformie neonazistowskiego języka i antysemickich poglądów. Od dawna “Big Tech” — Google, Facebook, YouTube i Twitter – nie są ”neutralnymi” przekaźnikami informacji, nie są tylko narzędziami. Stały się amerykańską Policją Myśli. Powinny, i to w trybie pilnym, zostać poddane takim samym regulacjom jak media.

W sprawie Iranu amerykański Sekretarz Stanu Mike Pompeo zasadnie oskarżył Chameneiego i Zarifa o “powtarzanie wezwań Adolfa Hitlera do ludobójstwa ” i odpowiedział tweetem:

“To nieprawdopodobne, że @JZarif oraz irański Najwyższy Przywódca powtarzają wezwanie Hitlera do ludobójstwa. Ta amoralność powinna rozproszyć wszelkie wątpliwości, czy ten reżim należy do rodziny narodów. Wraz z Niemcami i Izraelem stajemy przeciwko tej najstarszej & najbardziej nikczemnej formie nienawiści i mówimy #Nigdy więcej.”

Międzynarodowa społeczność powinna pociągnąć do odpowiedzialności rządzących w Iranie mułłów za grożenie zniszczeniem państwa żydowskiego – członka Organizacji Narodów Zjednoczonych. Te groźby są nie tylko nieakceptowalne z punktu widzenia Artykułu 2(1)-(5) Rozdziału Pierwszego) Karty Narodów Zjednoczonych, który mówi: ”Wszyscy Członkowie w swoich stosunkach mięczynarodowych powinni powstrzymać się od gróźb lub użycia siły przeciw terytorialnej integralności lub politycznej niepodległości innych państw…” Jest również nieakceptowalne to, że Narody Zjednoczone i międzynarodowa społeczność stosują podwójne standardy i nadal milczą na temat irańskich gróźb wobec izraelskich obywateli – by nie wspomnieć nawet brutalnych działań irańskich władz przeciwko własnym obywatelom ( patrz tutaj, tutaj, tutaj i tutaj).

Spróbujcie sobie wyobrazić odwrotną sytuacje, w której to Izrael grozi zniszczeniem Iranu. Międzynarodowa społeczność kipiałaby z oburzenia, występując w obronie irańskiej dyktatury. Być może przyszedł czas (i tak dawno spóźniony), żeby Stany Zjednoczone przestały finansować ONZ, która wydaje się wyłącznie wzmacniać niesprawiedliwość i zbrojne konflikty. Najmniejsze co Ameryka powinna zrobić, zamiast automatycznie każdego roku wpłacać czwartą część budżetu ONZ (na przykład w 2017 roku Sany Zjednoczone wpłaciły ponad 10 miliardów dolarów, i ta suma z pewnością nie zmniejszyła się od tego czasu), zgodnie z propozycją byłego ambasadora USA przy ONZ, Johna R. Boltona, Ameryka powinna zacząć płacić ”tylko za to, czego chce i oczekiwać, że dostanie to, za co płaci”.

Pod żadnym warunkiem Stany Zjednoczone, ONZ czy inna organizacja (czytaj Unia Europejska), nie powinny wspierać zbrodniczych mułłów z Iranu.


Majid Rafizadeh – Amerykański politolog irańskiego pochodzenia. Wykładowca na Harvard University, Przewodniczący International American Council. Członek zarządu Harvard International Review.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israel must take control of its own fate

Israel must take control of its own fate

ORI WERTMAN


The common argument among opponents of the plan is that the annexation/disengagement/sovereignty act would damage the peace treaty with Jordan and could lead to a third Palestinian intifada.

Knesset meeting to pass bills to create coalition government on May 6, 2020 / (photo credit: ADINA WALLMAN)

The State of Israel stands at a historic crossroads. This July, the Knesset is expected to decide on the course of applying sovereignty over the Jordan Valley and the West Bank settlement blocs, thus determining the boundaries of the Jewish state. However, while the imminent step is gaining consensus among the Israeli public, which most of it supports, there are voices among the political system and former senior officials in the defense echelon against an Israeli unilateral move.

The common argument among opponents of the plan is that the annexation/disengagement/sovereignty act would damage the peace treaty with Jordan and could lead to a third Palestinian intifada. Historically, the situation in which Israel faces important decisions is no stranger to it. Since the establishment of Israel, the Israeli leadership needed to decide about the fate of the Jewish state. This was the case before previous major events in the history of Israel, such as the declaration of statehood in 1948, the Six Day War in 1967 and the Oslo Accords in 1993-1995. In each of these cases, voices were heard claiming that the move posed a serious security threat and should therefore be avoided.

Although today there is a consensus that the decision to declare the establishment of Israel was a sagacious move, this was not the case among the leadership of the Yishuv before the May 1948 declaration. The dire military situation in which the Jewish military forces prevailed, the American pressure against the upcoming declaration and the danger of invasion by Arab armies led many among the Jewish leadership to contemplate whether the declaration of establishing a Jewish state was the right act at that time. While David Ben-Gurion, Moshe Sharett and others endorsed the declaration of the establishment of a Jewish state at the end of the British Mandate, there were other voices who opposed the move.

The US government also urged the Yishuv leadership to postpone or even suspend the declaration of the state and, alternatively, to sign a truce to end the war between Jews and Arabs. Thus, at the Mapai senior leadership were those who rejected the declaration announcement on the expiry of the British Mandate, including Yosef Shprintsak, Eliezer Kaplan, David Remez and Pinchas Lavon. They contended that under the current conditions, the Yishuv leadership would be better off postponing the declaration of the establishment of a Jewish state. Alternatively, they suggested that the Yishuv should accept the American proposal for a truce with the Arabs. Shprintsak even claimed that the declaration would be an irresponsible step, warning that it would lead to the destruction of the entire Yishuv. Eventually, as we know, despite the many risks, the Yishuv leadership decided to declare the establishment of a Jewish state in May 1948, and the State of Israel became an existing fact.

EVEN BEFORE the decision to go to the Six Day War, there were those among the Israeli leadership who warned against launching a preemptive strike against Egypt. In the eyes of the IDF’s senior command headed by then chief of staff Yitzhak Rabin, Nasser’s announcement regarding the blockade of the straits was perceived as a declaration of war against Israel, which requires an immediate military response. However, while the IDF senior command supported the launch of a preemptive strike against the Egyptian military forces concentrated in the Sinai desert, most government ministers opposed the war.

Their main argument was that Israel should not enter into a military campaign without the backing of the US government. Some of the ministers even warned that launching a war alone would lead to the destruction of the Jewish state. This argument was the result of the Sinai War of 1956, followed by a severe crisis between Israel and the Eisenhower government, and hence the Israeli conclusion was that they should not be involved in any military initiative against the Arabs without securing the support of the American administration. Even in the above case, despite all the risks, Israel decided to launch a preemptive attack against the Egyptian army, a move that resulted in the great victory of the Six Day War.

A similar situation also occurred before and during the Oslo Accords. Although the main goal of Rabin’s government was to separate Israelis and Palestinians and thus prevent a situation of a binational state, there were voices claiming that the agreements with the PLO posed a great risk. The opponents of the Oslo process, headed by then Likud leader Benjamin Netanyahu and current prime minister, claimed that the agreements with Arafat would lead to the establishment of a Palestinian terrorist state within the 1967 borders, which would jeopardize the security of Israeli citizens. Like the two cases mentioned above, the Israeli government had decided to act in spite of the risks, and the Oslo Accords have become a definite fact. Eventually, although the agreements did not include a Palestinian Israeli peace agreement, they achieved a de facto separation between the two peoples and significantly removed the danger of the binational state.

In conclusion, history demonstrates that before any fateful decision regarding the future of the State of Israel, the views among its leadership were divided. In this context, it can only be determined retrospectively whether the move was right or wrong. However, history shows us that by being at an important crossroads, it was better for the Jewish people to take the initiative and decide for themselves about their own fate and not leave the decision to others. Even today, Israel is at a crossroads and the danger of a binational state is on the horizon. Therefore, since there is no Palestinian partner for peace, Israel must take control of its own fate and unilaterally shape its borders while maintaining its security interests.


The writer is a doctoral candidate and research assistant at the International Centre for Policing and Security at the University of South Wales, and is a member of the team of experts of the MirYam Institute.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


‘I Don’t Want Labour and Antisemitism in Same Sentence Ever Again,’ Starmer Says

‘I Don’t Want Labour and Antisemitism in Same Sentence Ever Again,’ Starmer Says

Algemeiner Staff


UK Labour party leader Keir Starmer. Photo: Reuters / Simon Dawson.

In a television appearance on Monday, UK Labour leader Keir Starmer defended his decision last week to fire a top party official who tweeted and praised an interview with a British actress who claimed that Israel was responsible for police brutality against minorities in the US — an assertion Starmer described as an “antisemitic conspiracy theory.”

In an interview on the “Good Morning Britain” program, Starmer referred to the ousting of Shadow Education Secretary Rebecca Long-Bailey, saying, “I don’t want the Labour party and antisemitism in the same sentence ever again.”

Under Starmer’s predecessor, Jeremy Corbyn, Labour was plagued by antisemitism scandals, some involving Corbyn himself.

Starmer replaced Corbyn in April, in the aftermath of Labour’s resounding electoral defeat last December.

Watch Starmer’s “Good Morning Britain” remarks below:


Good Morning Britain @GMB
‘I took the view that was antisemitic. I wanted her to take her tweet down straight away, that didn’t happen.’ ‘I don’t want the Labour Party and antisemitism in the same sentence ever again.’
@Keir_Starmer explains why he sacked @Rlong_bailey as Shadow Education Secretary.


Rebecca Long-Bailey has been sacked from Labour’s shadow cabinet after sharing an article that “contained an antisemitic conspiracy theory”.

A spokesperson said the party’s leader Sir Keir Starmer asked the Shadow Education Secretary to step down, stating that “restoring trust with the Jewish community is a number one priority”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Widziałem, jak poczciwy ludek lwowski zaczął pogrom żydowskich sąsiadów

Widziałem, jak poczciwy ludek lwowski zaczął pogrom żydowskich sąsiadów

Michał Sokolnicki


Michał Sokolnicki – poseł nadzwyczajny i minister pełnomocny Polski w Danii, za biurkiem w swoim gabinecie, 1932-1936 (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Przedarłem się do niego natychmiast, byłem po cywilnemu: “Pańskie nazwisko? Funkcja? Z której kompanii?”. Był najzupełniej oszołomiony i zataczał się. “Pan przynosi wstyd! Pan hańbi mundur oficera!”

Michał Sokolnicki – późniejszy dyplomata, ambasador RP w Turcji (1936-45), dziś postać nieco zapomniana, odgrywał w latach I wojny bardzo istotną rolę jako zaufany współpracownik i realizator polityki Józefa Piłsudskiego. Po aresztowaniu komendanta przez Niemców w lipcu 1917, jako członek zastępującego go Konwentu Organizacji A dwukrotnie wyjeżdżał – latem i jesienią 1918 roku – do ogarniętej wrzeniem rewolucyjnym Rosji, gdzie zabiegał m.in. o organizowanie polskich oddziałów, a także nawiązanie kontaktów z przedstawicielami państw zwycięskiej Ententy. W rumuńskich Jassach stara się uzyskać wsparcie francuskiej misji wojskowej w toczącym się od początku listopada 1918 zbrojnym konflikcie polsko-ukraińskim o Lwów. Nieznana relacja z tych wydarzeń została niedawno odnaleziona i opublikowana w książce Michała Sokolnickiego „Emisariusz Niepodległej. Wspomnienia z lat 1896-1919”. Poniżej fragment.

15 listopada 1918 rankiem, w śnieżycy, opuściłem Jassy, razem z porucznikiem [Henri] Villaimem, udając się do Lwowa, wprost przez Botoszany, Czerniowce i Stanisławów – małym francuskim automobilem, z szoferem Rumunem w kudłatym kożuchu i czapie. Pożal się Boże naszemu ubraniu! Villaime z dumą przyniósł „kożuchy” – cieniutkie baranie kożuszki bez rękawów, zapinane na haftki. Ja miałem palto jesienne, Villaime letnie, obaj byliśmy w miejskich, lekkich kapeluszach. Tak wyjechaliśmy w śnieg wiejący, w listopadowe dojmujące wiatry, w kraj jak pustynia głuchy. Stały tam jak martwe długie pociągi, na niechodzącej żelaznej kolei. Czy aby tylko automobil wytrzyma? Czy słaba maszyna wystarczy? Nie myślało się o wygodzie – siedziałem sam jeden z tyłu, z ogromnym rezerwuarem benzyny w miejscu, gdzie zwykle trzyma się nogi; wkoło stukot natężającego się motoru, a przede mną, na tle śnieżnej mgły sylwetki Villaime’a i szofera, niby bulwar paryski i Syberia w zimie. […]

Jassy, Rumunia, 1883-1926 Fot. Wikimedia Commons

Kiedy popatrzę za siebie, na dzieje tych szybkich jak błyskawica dni, zgroza mnie ogarnia, gdy spostrzegam, jak byliśmy w tamtej chwili sami. Głębszy sens dziejów powie, iż zwycięstwo Francji wróciło Polsce niepodległy byt; ale zrobiło się to poza wolą Francuzów, jak gdyby na przekór im samym, jak się to wiele rzeczy z ludźmi i z zamierzeniami działo w tej wojnie. Tymczasem, w tamtej chwili, największe niebezpieczeństwo groziło Polsce od strony Ententy: rekonstrukcja Rosji. […]

Chciałem do Polski jechać, wioząc ambasadę francuską, myślałem o Villaimem jako rzeczoznawcy wojskowo-technicznym przy szefie misji. […] Cichą zmową, wszyscy woleli odjąć misji charakter polityczny. Wybór padł na samego Villaime’a. Ja miałem mu ułatwić pertraktacje z czynnikami polskimi i wydano mi paszport dyplomatyczny francuski. […]

Wyjechaliśmy z Jass 15 listopada, […] minęliśmy ostatnie brudne domy, wydostaliśmy się w pustkę i śniegową zamieć. Samochód zarywał się w zwianych zwałach, wiatr ciskał grudę w oczy. Szło przejmujące zimno. O jakiejś porze znaleźliśmy wódkę i twarde mięsiwa na postoju, w karczmie żydowskiej. Otwierano szeroko oczy, zaczęto rozprawy polityczne, pachniało tam nieufnością niemiecką, może szpiegostwem. Jakimż dziwem jednak taka okazja – Żydówki prosiły zawieźć list do Lwowa. Chwila tylko ciepłego oddechu, napoju – i znów śnieg bił, wicher wiał, przestrzeń odlatywała.

Nic o Polsce. Jeszcze nie istnieliśmy

Gdy listopadowa szarość wczesnego wieczoru zbliżyła się tuż do nas, a zimno zdziczałego krajobrazu przeniknęło na wskroś, zabłysły pierwsze latarnie Botoszan, otworzyły się długie miejskie ulice. Zawahaliśmy się przed hotelem. O zostaniu rozstrzygnęły godziny zamknięcia bukowińskiej granicy. Niepodobnaż było myśleć o noclegu w rumuńskiej wsi. […]

Jassy, Rumunia, 1911 r. Fot. Wikimedia Commons

Moja „ambasada francuska do Polski”? Francuziątko-automobil, z trudem przedzierający się w śnieżnej mgle przez karpackie płaskowyże, to w automobilu lejtnancik, wywiadowca francuski, delegat nieupełnomocniony, pierwsze zwiady w Polsce. Moje telegramy porozumień narodowych, słane przez [Auguste] Saint-Aulair’a do Komitetu Narodowego w Paryżu? Gdzieś poginęły w zbytecznej długiej drodze, może ugrzęzły na uczynnym Quai d’Orsay [we francuskim MSZ]. Jak Piłsudski w Magdeburgu, z rumieńcem wstydu czytałem w Jassach warunki zawieszenia broni Focha, paragraf za paragrafem: nic o Polsce. Jeszcze nie istnieliśmy.

„Wywiadowca” obudził mnie nazajutrz z głębokiego snu, nie zanadto rano. Byłem zdrów. Dojechaliśmy w południe do granicy okupowanej Bukowiny; około trzeciej pękła nam guma, 2 kilometry od Czerniowiec. W sali hotelowej zobaczyłem pierwsze gazety – z innego brzegu: „Czernowitzer Zeitung” ogłaszała niejasny telegram o rządzie Daszyńskiego, o dyktatorze Piłsudskim. Miasto, strzeżone dość silnie przez Rumunów, było dosadnie austriackie: pełno w kawiarniach, przed wystawami, oficerów w dawnych mundurach, na ulicach język wyłącznie niemiecki, chmary żydostwa. […]

Legioniści w Kielcach w sierpniu 1914 r. Sztab oficerów legionowych. Stoją od lewej: Ignacy Boerner, Sulistrowski, Aleksander Litwinowicz, dowódca patrolu sanitarnego I Kompanii Kadrowej Władysław Stryjeński, Michał Sokolnicki, NN, Kazimierz Sosnkowski, Michał Fuksiewicz, Józef Piłsudski, Michał Sawicki, Władysław Belina-Prażmowski, Mieczysław Trojanowski, Julian Stachiewicz, Walery Sławek, Horoszkiewicz, Gustaw Daniłowski Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

17 [listopada] w godzinach rannych minęliśmy ostatnie posterunki rumuńskie. Nie dojeżdżając Śniatynia, zaledwieśmy zauważyli ironicznie brak straży ruskich, usłyszeliśmy za sobą krzyki, rozległo się kilka wystrzałów. Za wstrzymanym automobilem gnało kilku żołnierzy, co nudę warty uprzyjemniali grą czy zabawą w przydrożnym domu – cóż bowiem za rzadkie zjawisko ten nasz samochód, gnający przez Rumunię w kraj wojny! Opiekunowie nadarzeni powsiadali z karabinami, inni stanęli na stopniach i tak gromadnie dojechaliśmy do śniatyńskiej komendy.

Była niedziela, wokół nas zwykły nieporządek skleconej naprędce wojskowej władzy. Powiatowy komendant bardzo się nastraszył, wypisał wielowierszowe zezwolenie przejazdu i zatelegrafował do obwodowej komendy w Kołomyi.

Tu już nas oczekiwano, warty i władze były zmobilizowane, nie oficer dyżurny, lecz wielkorządca powstańczy, starosta kołomyjski siadł decydować o losach naszej podróży. Otyły, niestary, z twarzą nalaną i świdrującymi oczami, jak Polak mówił po polsku.

Dość mu już było Francuza Villaime’a, mówiącego na przemian po polsku, po rosyjsku i ukraińsku. Paszport francuski mój wprawił go w osłupienie, zaczął indagację i kwestionował moją podróż, próbował „do wyjaśnienia” zatrzymać mnie w swej władzy. Trzeba było zimnej rzeczowej stanowczości francuskiego oficera, przypomnienia odpowiedzialności za niedojście układów, na to, byśmy nareszcie wyszli z opresji.

Wojna o Lwów

Rozpostarł się znowu wokoło nas kraj najcichszy, jaki zwyczajnie bywa w czasie wojny. Wsie spokojne, czasem szeregi idące z kościoła, z rzadka dwór opustoszały, żadnych wojsk, gdzieniegdzie w wioskach chłopskie ćwiczenia. Po wczorajszej śnieżycy rozświetliła się szerz podkarpacka. Dziwnie było spotykać się z ludźmi, mówiącymi tak czysto po polsku, niepewnymi jak zdrajcy. Znów, pod samym Stanisławowem, pęknięcie gumy – podczas godzinnego postoju w opłotkach przedmieść coraz to strzały.

Wreszcie, w wieczornej godzinie dobrotliwe światło, niedzielne wyrojenie tłumów na przyniszczonych ulicach, czysty hotel, błyszcząca przytulna kawiarnia. Sprawy urzędowe załatwił tym razem bez trudności Villaime samemu. Późną godziną, od posła Stanisława Dzieduszyckiego dostaliśmy skąpe, pierwsze autentyczne wiadomości o Lwowie: od 1 [listopada] trwała tam bitwa w mieście, ze zmiennym szczęściem, z drobnymi powodzeniami Polaków. […]

Rozwidniła się droga, warty przepuszczały nas niedbale. Przez Kałusz, Stryj, Mikołajów nad Dniestrem, pod wczesny wieczór zbliżaliśmy się do niewiadomego Lwowa. Już był zmrok, kiedy w ostatniej wiosce, niechętni zatrzymaniom, ofuknęliśmy jakiś jeszcze jeden patrol; dopiero potem, w widzeniu nocy, przypominając ich zdumione twarze, poznałem polskich żołnierzy. Mały chłopiec, idący z tobołkiem z miasta, powiedział nam pierwszy: dzisiaj (18 listopada) od szóstej z rana zawarto dwudniowe zawieszenie broni. Nie strzelano we Lwowie.

Cicho z obszaru pól wśliznął się samochód w rozstajne drogi ogrodu. Naszliśmy wprost na posterunkowego; żołnierz, w mundurze gimnazisty, eskortował stąd, triumfalnie meldując na najbliższej placówce: „Delegaci francuscy, przybyli z Rumunii!”. Pamiętam żołnierskie, przejęte twarze, między nimi dzieci […]. W dzielnicowej komendzie kapitan dobył dla nas węgrzyna. W naczelnym dowództwie, w tych prostych pokoikach w mieszkaniu na piętrze, na ulicy Grunwaldzkiej, gdzie się rozstrzygała wiekowa historia Lwowa, ściskałem wyciągnięte dłonie, odnajdywałem żołnierzy spod jednego znaku, oficerów I Brygady, komendę POW Galicji, sztabowców lwowskiego powstania. Dowodzący, kapitan [Czesław] Mączyński prosił nas natychmiast na konferencję, referował położenie. Obecny był pan Tadeusz Cieński. Uczułem od razu moją czynną rolę skończoną: przywiozłem delegata Francji do polskiego obozu we Lwowie. Pozostałem już tylko widzem. […]

Śniadanie u Józefa Piłsudskiego w hotelu w Warszawie w grudniu 1916 r. Siedzą od lewej: Julian Stachiewicz, Tadeusz Kasprzycki, Józef Piłsudski, Michał Sokolnicki (stoi), Walery Sławek, Bolesław Wieniawa-Długoszowski Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Lwów polski był nieprzygotowany do wojny. Dawne czynniki polityczne były tu w zupełnym rozkładzie; między nowymi brakło porozumienia. Dwie organizacje wojskowe, drużyna narodowodemokratyczna pod moralnym przywództwem Mączyńskiego i Polska Organizacja Wojskowa dowodzona przez [Ludwika] de Laveaux, rozmaicie oceniały położenie. POW namawiała na próżno do zamachu stanu i objęcia władzy. Porozumiewanie się, wynikłe z istniejącego od jesieni 1917 stałego kontaktu obu tajnych organizacji na całą Polskę, nie doprowadziło i tutaj do porozumienia. […]

Wojsko lwowskie było improwizowane, a improwizacja oparta na kompromisie. Kompromis mógł w tej chwili istnieć i sprawa posłuszeństwa Naczelnemu Dowództwu nie być do gruntu wyjaśniona, bo oblężenie ograniczało łączność z Warszawą. Gorzej, mniej jasno, wyłącznie tymczasowo postawiona była kwestia rządu. Lwów się bił: władza i utrzymanie porządku leżały na wojsku. […] Koteria rządząca nie uznawała rządu warszawskiego, działała wręcz przeciw Piłsudskiemu, liczyła na Francję i Dmowskiego.

Takie położenie rzeczy w pełni ocenić mogłem tegoż wieczora, 18 listopada, na przyjęciu dla Villaime’a u Cieńskich. […] Musiałem być zaproszony, byłem razem z bratem [Gabrielem]. Villaime mi potem opowiedział, jak uporczywie ostrzegł go przede mną zaraz tutaj Stefan Dąbrowski: „Czy pan wie, kto pana tutaj przywiózł? Czy pan zdaje sobie sprawę, że to wróg Francji, socjalista, współpracownik niemiecki?”. Villaime odparł podobno, iż wie dobrze, kto go przywiózł, albowiem na mój wniosek on tutaj został wysłany, ja zaś cieszę się pełnym zaufaniem przedstawicielstwa Republiki w Rumunii. W parę dni potem nie powołano mnie na zebranie pełnego Komitetu Lwowa, gdzie składano hołd przedstawicielowi Francji i gdzie Villaime zresztą lojalnie o naszej wspólnej roli mówił. To wszystko określiło mój zakres i granice, w jakich miałem się trzymać: pozostałem tylko widzem i pośrednikiem.

Dajcie nam strzelać, czyli pertraktacje pokojowe

W pertraktacjach rozejmowych polsko-ruskich (19-20 listopada) nie wziąłem udziału. Towarzyszyłem tylko delegacji polskiej do gmachu Banku Krajowego na Akademickiej, gdzie odbywały się wspólne narady. Polskie automobile z białą flagą dojeżdżały przez Sykstuską do linii bojowej na ulicy Słowackiego. Na prawo sterczały ruiny poczty, na lewo leżał duży trup siwego konia, po obu stronach stały niskie barykady sklecone z różnego sprzętu, powiązane kolczastym drutem; bruk był gdzieniegdzie powyrywany, a kamienice wokoło niby rzeszoto zestrzelane kulami. Formalnie salutowały posterunki stron obu, po czym oficer ruski odwoził nas dalej swymi automobilami. Gdyśmy drugiego dnia, wracając, nie wieźli jeszcze ni pokoju, ni wojny, pomstowali nam żołnierze stron obu. „Pany – mówiono nam po stronie ruskiej – wżde nie budem mirit’sia?” [przecież nie będziemy się godzić] i stroskane pochylały się głowy.

„A długoż to jeszcze tego gadania? – oburkiwano nas po stronie polskiej. – Panie, taż mi nadojadło patrzyć na te gęby… Dajcie nam strzelać!”.

Schodziły długie godziny w kuluarach, salach wytwornego gmachu, w których ciszę wnosiliśmy fikcyjne życie, patrzyłem ze wzrastającą obawą na negocjatorów.

Program Villaime’a stanowił przeciętną rozmów odbytych w Jassach. Francuzi, referenci spraw rosyjskich, skłonni byli pośredniczyć między stronami, rezerwując przyszłość Galicji dla Rosji–Ukrainy. […] Mnie osobiście chodziło o pośpiech zewnętrznego wstawiennictwa i o zasadnicze uratowanie Lwowa i nafty dla Polski, dlatego godziłem się na wzięcie za podstawę wniosków francuskich zawieszenia broni na linii rzeki Stryj. […]

Jakim bądź był, Villaime spotkał się od razu z nieufnością po stronie ruskiej – liczono tam właśnie na zabiegi u Ententy, czynione w Szwajcarii przez [Kosta] Lewickiego. Villaime przybył na stronę polską, starał się wprawdzie tę okoliczność naprawić, wysyłając tegoż dnia list do komitetu ruskiego z zawiadomieniem o przybyciu i prośbą o naznaczenie spotkania. Lecz wcześniej od tego listu przybyły do rządzących Ukraińców informacje z doprosu w Kołomyi; zaraz więc na pierwszych spotkaniach zarzucili oni Villaime’owi sprzeniewierzenie się roli pośrednika. […]

Taki stan rzeczy uległ w przeciągu dwóch dni niepożądanej zmianie. Villaime’a poniosła rola negocjatora; myślał już o zasłudze niedopuszczenia do ponownego wylewu krwi. Wpływ niewątpliwy wywarły na niego dwie długie rozmowy z metropolitą [Andrzejem] Szeptyckim, który zamknięty na górze św. Jura, poza linią bojową polską, niewidzialny, symboliczny, a daleko dosięgający, przewodniczył antypolskiemu powstaniu. Villaime wystąpił z próbą kompromisu, tant bien que mal zbudowanego na istniejącym status quo: więc condominium polsko-ukraińskiego we Lwowie, samorządu polsko-ukraińskiego we Wschodniej Galicji, rozjemczej opieki francuskiej nad wykonaniem. Pod wpływem Francuza skłoniły się ku kompromisowi chwiejne umysły delegatów polskich. Trudno ocenić, ile w tym było słabości, ile wyrachowania – niewątpliwie większość narodowodemokratyczna skłonna była do wszelkiej kombinacji, dającej w zysku czynne wtrącenie się sił francuskich do spraw polskich; jak również życzyła sobie utrzymania pozoru, że Galicji Wschodniej nie pomógł Józef Piłsudski, że na odsiecz Lwowa nie przybyły regularne siły polskie, znajdujące się pod jego naczelnym dowództwem.

Kompromis ustalono w tajnych porozumieniach między obozem Cieńskiego […] a Villaimem; na jego redakcję nie miałem wpływu. […] Na nocnych rozmowach w mieszkaniu u [Karola] Koźmińskiego, gdzie się mieściliśmy obydwaj, Villaime przeciwstawiał mojej oględnej, bo bezsilnej, krytyce jeden argument: „Idźcie – mówił – w ustępstwach waszych jak najdalej, tym mocniejsza będzie wasza sprawa w oczach Francji i Ententy; Rusini zaś na żaden kompromis się nie zgodzą”. Ze wszystkiego rozumiałem, iż Villaime podejmuje, z pomocą i może z poduszczenia Szeptyckiego, wszelkie wysiłki, aby Rusini wymyślony przez niego kompromis przyjęli.

Arcybiskup Andrzej Szeptycki Fot. domena publiczna

Po 24 godzinach usiłowań, wieczorem 19 listopada przedłużono rozejm o dalsze 24 godziny, do szóstej rano 21 listopada; jak głosiła interpretacja obustronnego komunikatu – dla dania wysłannikowi francuskiemu możności dalszego pośredniczenia między stronami. Na popołudniowym (drugim) zebraniu rozejmowym Villaime ponowił usiłowanie kompromisu. Zdaje się, że wiadomość, otrzymana w ciągu dnia, o rewolucyjnym ukraińskim rządzie niepodległościowym, powstałym w Kijowie i o jego obietnicach pomocy, przeważyła rozstrzygnięcie. Układający z Villaimem ugodę komisarz spraw zagranicznych musiał ustąpić i kompromis został odrzucony. Z drżeniem serca oczekiwali delegaci polscy rusińskiego rozstrzygnięcia, czując fatalne, dalekonośne skutki ugody. Z oddechem ulgi witaliśmy wiadomość o zerwaniu.

Pobiwszy Ukraińców, będziemy bić Żydów

Tymczasem nadchodziła odsiecz. […] Rano, w ostatnim dniu negocjacji [20 listopada], gdy delegaci polscy skłonieni przez Villaime’a przyjmowali kompromis, doszły do Komendy wieści o bliskości bezpośredniej odsieczy. […] Gdyśmy wyjechali do Izby Handlowej na rokowania, około godziny trzeciej, pociąg pancerny dotarł do przedmieść Lwowa. Około godziny szóstej zaczęto wyładowywać wojsko. Przez cały dzień grupki mieszkańców Lwowa wychodziły patrzeć, wyczekiwały, jeszcze nie wierząc.

Gen. Michał Tokarzewski-Karaszewicz (1893-1964) jako oficer legionowy Fot. Archiwum

Z nieopisanym entuzjazmem, z sercami wezbranymi dumą żołnierze witali żołnierzy. Jedni wyobrażali dwudziestodniową nierówną walkę, powstanie zrodzone z rozpaczy, mierzenie sił na zamiar, Polskę samorzutną na ukraińskiej rubieży; drudzy reprezentowali siłę dumną przestrzeni i liczby, Polski, stającej się armii i mocarstwa. Ich bojowe kaski, ekwipunek wojsk regularnych, sforny porządek znamionowały tworzenie się czegoś nowego, niewidzianego – chyba że tylko w obcych dotąd armiach. Samo ich przybycie oznaczało zwycięstwo. […]

O zjednoczeniu Lwowa z samorzutnie scalającą się Rzeczpospolitą zdecydowały kategorie wojskowe, z których istnieniem nie liczyli się intryganci polityczni. Dowódca odsieczy, podpułkownik [Michał] Tokarzewski-Karaszewicz był starszy rangą od komendanta obrony lwowskiej, kapitana Mączyńskiego. Wahanie mogło trwać tylko krótko, w szczególności przy zdecydowanie bezwzględnym charakterze Karaszewicza; tenże więc objął dowództwo jeszcze wieczorem 20 listopada i kierował bitwą 21 listopada. Tego dnia po południu przybył do Lwowa i objął komendę nad dokonanym już zwycięstwem generał Bolesław Roja. 23 listopada przybył na czele dalszych sił generał [Tadeusz] Rozwadowski, mianowany przez Piłsudskiego dowodzącym na froncie Galicji Wschodniej. Obecność Roi gwarantowała lojalność ze strony ludowców. Znane były nie od wtedy związki Rozwadowskiego z koterią Podolaków, jego obecność na czele wojska w tej stronie sprowadzała do minimum szanse rokoszu.

Wieczorem 20 listopada w domu brata spotkałem oficera artylerii odsieczy, Tadeusza Dzieduszyckiego. Ci żołnierze promienieli pewnością zwycięstwa. Z głębi przekonania dodał: „Zaraz po skończeniu z tym paskudztwem rusińskim zabieramy się do Żydów”. Powstała stąd dłuższa dyskusja, przytoczono mi szereg argumentów i dowodów. Niewątpliwie powszechne było rozgoryczenie polskie na żydostwo, biorące oficjalnie zbiorowy udział w rządach i w walce po stronie ruskiej, na równi z oficerami pruskimi. […]

Rankiem 22 listopada jeszcze do szóstej trwały strzały armatnie, potem powtarzały się nieliczne, cichnące w oddaleniu. W mieście szerokim zapanowało dziwne, uroczyste prawie, milczenie. I wówczas właśnie, każdy, zdrów czy chory, stary czy młody, wojskowy czy cywilny, kobieta czy dziecię, wyszedł na to miasto wolne, na przywitanie słońca, które po bitwie oświeciło wszystko. Rusini nocą zwinęli obozy, opuścili Lwów. Nastał dzień chłodny, przejrzysty, złoty. Wywieszono sztandary. Miasto wyszło na ulice.

O którejś południowej godzinie poszedłem sam, wiedziony tłumem, poza Wały Hetmańskie, w śródmiejskie uliczki, między kochane barokowe mury. Wszędzie było jasno, szczęśliwie, świątecznie. W kilku miejscach zapuszczano z hałasem ciężkie żaluzje, przymocowywano drzwi i okna, oglądano się za czymś z niepokojem. Gdym przechodził plac Ratuszowy, spotkał mnie widok niezwyczajny: wprost z ulicy od placu Mickiewicza pędził z hałasem, nieobyczajnym w tym ścichłym i niejeżdżącym mieście, automobil, platforma wojskowa. Stojąc, ze dwudziestu żołnierzy krzykiem, śpiewem, machaniem czapkami, kwiatami, emblematami, podkreślało niewątpliwy fakt swej egzystencji. Z nieomylną pewnością kierunku i miejsca zatrzymali samochód na rogu i zaraz, ściśle wypełniając zamierzenie, poczęli rozbijać sklep narożny. W tejże chwili koło mnie, za mną, usłyszałem przykry trzask tłuczonych szkieł, a z paru sklepów już wynoszono snopami butelki i rozdawano między żołnierzy. „Bijcie, bijcie Żydów! Niech żyją nasi!”. Z rozrzewnieniem poczciwy ludek lwowski zaczął przykładać się do dzieła.

Tymczasem żołnierze zatrzymanego automobilu już powracali, wynosząc, co wypadło, ze sklepu. Spostrzegłem wśród nich pijanego oficera. Przedarłem się do niego natychmiast, byłem po cywilnemu: „Pańskie nazwisko? Funkcja? Z której kompanii?”. Był najzupełniej oszołomiony i zataczał się. „Pan przynosi wstyd! Pan hańbi mundur oficera!” Wydarł mi się pomiędzy innych, pijanych żołnierzy, ruszył samochód.

Udałem się tedy wprost do kwatery głównej, do generała Roi – opowiedziałem, co się dzieje. Uścisnął mnie poczciwie, jak zwykle, może był nieco za dumny z nie przez siebie odniesionego zwycięstwa. Obiecał wydać rozkazy. Spotkałem innych oficerów, znajomych; ci, tym razem trzeźwi, byli nieuleczalnie zachwyceni motłochem i uważali – w chwili, gdy uciekała i bezkarnie uciekła wataha ukraińska ze Lwowa – że nie ma dla wojska nic ważniejszego, niż bić Żydów. Od generała Roi powtarzano – sam ich nie słyszałem – słowa podobne do nastroju przybyłych oficerów: „Pobiwszy Ukraińców, będziemy bić Żydów”. Ale rzecz zasadnicza, zapomniana: jeszcze Ukraińców wtedy nie pobiliśmy. Po czym generał Roja wszelkie poważne kroki zaradcze wstrzymał przez 24 godziny. […]

I wydał mi się splamionym jeden z najpiękniejszych dni polskiego listopada.


Tematy KARTY

Tematy KARTY to wspólny cykl magazynu “Ale Historia” oraz Fundacji Ośrodka KARTA, który prowadzi największe w Polsce archiwum społeczne XX wieku. Będą w nim prezentowane relacje świadków historii opowiadających o jednostkowych losach na tle najważniejszych wydarzeń minionego stulecia.

KARTA oddaje głos przewodnikom po czasie minionym – ich pochodzącym z pierwszej ręki świadectwom. Historia ma tu przemówić wprost, bez pośredników i partykularnych interpretacji. W Polsce spolaryzowanej, w której używa się przeszłości dla wzmacniania podziałów, odrywanych od rzeczywistości, powrót do czystych źródeł może służyć odnalezieniu gruntu.

Fundacja Ośrodka KARTAFundacja Ośrodka KARTA Fot. materiały prasowe


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Those Who Murder the Dead

Bilden kan innehålla: 1 person, sitterThose Who Murder the Dead

Henryk Grynberg
Translated from the Polish by Katarzyna Jerzak and the Author


Photo credit: Dorm Room Television

Washington was the best president, and the one who invented that office. He could have been president forever, but he didn’t want to. He could have crowned himself like Napoleon, but he was thinking of the country, not of himself. In his testament he freed his slaves, which for political reasons he could not have done in his lifetime. In his will, Tadeusz Kosciuszko entrusted his American fortune to Jefferson, so that with that money he would free his slaves, buy others from their owners and equip them with land and agricultural tools. Jefferson did not accept Kościuszko’s gift – writes Henry Wiencek in the monthly “Smithsonian” – because he could not do without slaves and did not want to engage in politically incorrect emancipation of Negroes. That’s in my “Memoir 2” (November 8, 2012). But it was Jefferson who wrote the Constitution, according to which “all men are created equal,” and forty years after his death America abolished slavery. This Constitution, the best in the world, to this day ensures not only religious freedom, but the no less important freedom from religion (including the separation between church and state). Jefferson introduced that separation in Virginia even before the independence of the United States. Freedom from religion existed de facto, though not de iure, in the the Polish-Lithuanian Commonwealth, and both de facto and de iure in People’s Poland.

At least four continents enriched themselves using black Africans’ slavery. First of all Europe, then Africa and South America, and least of all North America. Black and Arab Africa enslaved and sold them, Europe transported and sold them further on, both Americas bought and exploited them. All this is enumerated and displayed at the Washington Museum of African American History and Culture. The backward slave farming of the Southern states created and sustained a landed gentry modeled on Europe, but the great power that pulled the world out of shit in 1917-18, 1944-45 and 1989-91 grew out of free agriculture and industry in the North. The America of Washington, Jefferson, and Lincoln is the only guarantee of freedom, independence and approximate democracy of thirty-some countries, including Poland and Israel. Accusing her of “systemic racism” is a brazen act of demagoguery and a great lie in Goebbels style. There is no lack of racists everywhere, but if America is “systemically racist,” then why do all the colors of the world push its doors and windows to get in and fight deportation? America does have a flaw: she is so beautiful and good that she cannot believe it is hated. Hatred is ignorance, it’s enough to enlighten the dimwits and they will have to love us – think the American children of the Enlightenment. Like the Jews. And they are very surprised when this is not the case.

“Columbus was great, not because he arrived, but because he sailed and put his life on the line, because he preferred to lose it than to waste it. It is easy to sacrifice yourself when you are sure, but difficult when you are not,” I wrote in Warsaw on October 12, 1961 (see “Memoir”). Six years later – also on Columbus Day – I landed in America and stayed. It is true that she did not bring six million drowning Jews ashore in 1939-45, but she did take on board a couple of million others and thanks to that we still exist today. That’s why I take a tranquilizer when I look at the mob that denigrated Columbus, Washington, and Jefferson. They tried to knock Jackson off his horse, because he had dared shoot at the Indians allied with the British, and they would have done it, had it not been for the last-minute rescue by the White House cavalry. Why bother about Jackson, even Jesus is too white for them. The more they love the natives who are no longer there, including the cannibals, and the slaves who are not here, the more they hate America, the true haven of the persecuted. They devastated the monument to the author of her national anthem. So that there is no doubt, they burn her national flag, like in Iran. America is surprised, appalled, cannot understand it. “Ah, it’s just a statement” (explains a governor). The question is what will remain after all these statements. Fallen and desecrated marbles and bronzes still retain the beauty enchanted in them by the best hours, nights and days of the artists. The poet has long ago foreseen that those who burn books will burn people. I am afraid that those who murder the dead are capable of murdering the living.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com