Archive | 2022/11/25

Wilhelm Koppe – „Mały Himmler”

Wśród współpracowników Koppe dorobił się przydomka „Mały Himmler”. Podwładni mówili zaś o nim „Dziki Koppe”


Wilhelm Koppe – „Mały Himmler”

Maria Procner


„Na ulicach Krakowa należy rozstrzeliwać codziennie 50 Polaków” – nawoływał Wilhelm Koppe, szef SS i policji w okupowanej Polsce. Nigdy nie został ukarany.

.

W reportażu Jak „Mały Himmler” po wojnie został dyrektorem fabryki czekolady, opublikowanym w książceZbrodnia bez karyKatarzyna Domagała-Pereira i Anieszka Waś-Turecka piszą: „W okupowanej Polsce Wilhelm Koppe ma funkcję ważniejszą od poselskiej: stoi na czele niemieckiego aparatu policyjnego. Szerzy krwawy terror. Jest współodpowiedzialny za niemal każdą zbrodnię na terenach, które ma pod swoim zarządem (…). To on wydaje rozkazy, przygotowuje plany, uczestniczy w naradach. Najpierw w Kraju Warty, potem w Generalnym Gubernatorstwie”. Jak to się stało, że ten drobny przedsiębiorca zmienił się w brutalnego zbrodniarza? I dlaczego nigdy nie poniósł odpowiedzialności za swoje czyny?

Z miłości do nazizmu

Nic nie zapowiadało, że urodzony 15 czerwca 1896 roku w Hildesheim Wilhelm Koppe, syn komornika sądowego i weteran I wojny światowej, zostanie masowym mordercą. Po 1918 roku utrzymywał się z kupiectwa. Miał małą hurtownię środków spożywczych i wyrobów tytoniowych w Hamburgu. I zapewne dożyłby swoich lat jako spokojny, przeciętny obywatel, gdyby na jego drodze nie stanęli naziści. 
W 1932 roku Wilhelm Koppe zaczął robić karierę w SS pod skrzydłami Heinricha Himmlera.fot.NAC/domena publiczna

W 1932 roku Wilhelm Koppe zaczął robić karierę w SS pod skrzydłami Heinricha Himmlera.

Ideologia promowana przez Hitlera i skupionych wokół niego ludzi porwała hamburskiego kupca. Zafascynowany ich hasłami, „z czystego idealizmu” oraz „z uwagi na sytuację polityczną” już we wrześniu 1930 roku wstąpił do NSDAP. Rok później był już członkiem SA – „oddziałów szturmowych” partii, a w 1932 roku zaczął robić karierę w SS pod skrzydłami Heinricha Himmlera. Szybko awansował w strukturach organizacji. W listopadzie 1933 roku zasiadł jako poseł w Reichstagu. Sporo się też przeprowadzał – dowodził oddziałami SS w Münsterze, Wolnym Mieście Gdańsku, Lipsku i Dreźnie. Już wtedy dawały o sobie znać jego agresywne skłonności. W pełni miał je rozwinąć jednak dopiero po wybuchu II wojny światowej.

Akcja germanizacja

W okupowanej Polsce Koppe otrzymał specjalne zadanie. Już 26 października 1939 roku Himmler mianował go Wyższym Dowódcą SS i Policji oraz pełnomocnikiem Komisarza Rzeszy ds. Umacniania Niemczyzny w Kraju Warty. Miał zająć się realizacją polityki germanizacyjnej – i bynajmniej nie zawiódł swoich przełożonych. Janusz Smykowski opisuje:

„Wsławił” się licznymi egzekucjami oraz deportacjami Polaków i Żydów do pobliskiego Generalnego Gubernatorstwa, bo przecież Wartheland miał być docelowo wolny od tego rodzaju niepożądanego z punktu widzenia polityki niemieckiej „elementu”. Można też powiedzieć, że jeszcze przed Auschwitz był pionierem używania gazu do szybkiej i masowej eliminacji pacjentów oddziałów psychiatrycznych w maju i czerwcu 1940 r.

Tekst powstał m.in. w oparciu o zbiór reportaży i wywiadów „Zbrodnia bez kary” (Wydawnictwo M, 2022).

Tekst powstał m.in. w oparciu o zbiór reportaży i wywiadów „Zbrodnia bez kary” (Wydawnictwo M, 2022).

W krótkim czasie Koppe zorganizował prężnie działającą machinę terroru. Poza SS składały się na nią Policja Bezpieczeństwa (m.in. Gestapo), Kryminalna (Kripo) i Porządkowa (OrPo), a także Służby Bezpieczeństwa i innych formacji policyjnych. Kierował deportacjami do getta łódzkiego. Kazał zabijać niepełnosprawnych pacjentów ośrodka opiekuńczego w Działdowie za pomocą samochodowych komór gazowych. Na jego rozkaz w Chełmnie nad Nerem utworzono jeden z pierwszych obozów zagłady – swego rodzaju poligon doświadczalny przed ludobójstwem na szeroką skalę.

Wśród współpracowników Koppe dorobił się przydomka „Mały Himmler”. Podwładni mówili zaś o nim „Dziki Koppe” z uwagi na „gorączkowy, nadmiernie niespokojny i spontanicznie agresywny styl zarządzania”.

Odpowiedzialność zbiorowa

Po czterech latach rezydowania w Poznaniu Koppe został przeniesiony do Krakowa – stanowisko zachował to samo, z tym że w Generalnym Gubernatorstwie. Przy okazji objął stanowisko sekretarza stanu ds. bezpieczeństwa w rządzie GG. I tu dał się poznać od najgorszej strony. Katarzyna Domagała-Pereira i Anieszka Waś-Turecka referują:

„Dziki Koppe” sieje terror również w Generalnym Gubernatorstwie. Jest bardziej radykalny od poprzednika i nie ma skrupułów. Pod koniec czerwca 1944 roku wydaje rozkaz, w którym zarządza „mordowanie najbliższych krewnych członka ruchu oporu, który by dokonał zamachu na Niemca albo też szczególnie dotkliwie odczuwanego przez okupanta aktu sabotażu”.

(…) Na jednym z ostatnich posiedzeń rządu GG, 9 grudnia 1944 roku, Koppe jest orędownikiem odpowiedzialności rodowej. Chce masowego rozstrzeliwania ujętych członków ruchu oporu. Karze mają podlegać mężczyźni w wieku od szesnastu do sześćdziesięciu lat. Oświadcza ponadto, że „na ulicach Krakowa należy rozstrzeliwać codziennie 50 Polaków, którym w 60 procentach udowodniono popełnienie jakiegokolwiek zbrodniczego czynu”.

Nieudany zamach

Po tym jak Koppe na przełomie stycznia i lutego 1944 roku nakazał rozstrzelanie 100 więźniów politycznych w odwecie za próbę (nieudaną) zamachu na gubernatora Hansa Franka, Polskie Państwo Podziemne skazało go na śmierć. Do wykonania wyroku oddelegowano żołnierzy z Batalionu „Parasol” Kedywu KG AK. Na czele grupy stanął Stanisław Leopold ps. „Rafał”. Wśród jego ludzi znaleźli się też m.in. uczestnicy akcji zlikwidowania Franza Kutschery, dowódcy SS i policji na dystrykt warszawski, który zginął 1 lutego 1944 roku – „Kruszynka”, „Ali” i „Dewajtis”.

Zamach pierwotnie zaplanowano na 5 lipca, jednak z przyczyn losowych datę przekładano kolejno na 6 i 7 lipca. Ostatecznie próbę zabicia „Małego Himmlera” podjęto 11 lipca – niestety nieskuteczną. Janusz Smykowski opisuje:

Około godz. 9.20, gdy jego samochód zbliżał się do miejsca akcji, grupa uderzeniowa, która jako pierwsza miała otworzyć ogień, nie zrobiła tego, prawdopodobnie z powodu dezorientacji wywołanej brakiem ochrony Koppego. Plan akcji nie brał pod uwagę przejazdu Koppego po Krakowie bez eskorty, gdyż nigdy wcześniej nie było takiego przypadku. Ostrzał pojazdu rozpoczął na rogu ul. Powiśle z pl. Kossaka sam „Rafał”, po nim zaś strzelali „Mietek” i pozostali żołnierze, lecz mercedes Koppego nie został zatrzymany. Sam Koppe natychmiast po pierwszych strzałach osunął się na podłogę pancernego auta, co prawdopodobnie ocaliło mu życie. Pomimo pościgu kierowcy Koppego udało się odskoczyć na bezpieczną odległość. Cała operacja trwała niecałą minutę.

Dziewięć miesięcy później Generalne Gubernatorstwo przestało istnieć. W kwietniu 1945 roku Koppe objął funkcję Wyższego Dowódcy SS i Policji na obszarze „Południe” w Monachium. Stamtąd obserwował upadek III Rzeszy.

Bilans ofiar

Po wojnie Koppe zdołał uciec i ukryć się z rodziną. Pod nazwiskiem panieńskim żony – Lohmann – przez 15 lat wiódł dostatnie życie – najpierw kupca, potem przedstawiciela handlowego, a wreszcie dyrektora fabryki czekolady w Bonn. W końcu został zidentyfikowany. Aresztowano go w 1960 roku. W zamknięciu spędził niemal dwa lata i trzy miesiące. Wyszedł za kaucją wynoszącą 50 tysięcy marek.

Wilhelm Koppe i Arthur Greiser przed kompanią honorową Wehrmachtu (Poznań, listopad 1939)fot.Bundesarchiv, Bild 183-E12108 / CC-BY-SA 3.0

Wilhelm Koppe i Arthur Greiser przed kompanią honorową Wehrmachtu (Poznań, listopad 1939)

Akt oskarżenia przygotowany przez prokuraturę w Bonn na podstawie zeznań przeszło 200 świadków liczył 348 stron. „Małemu Himmlerowi” zarzucano udział w mordowaniu i podżeganie do zabójstwa. Oskarżyciele oszacowali, że uczestniczył w morderstwie co najmniej 145 tysięcy osób. W rzeczywistości ofiar zbrodniarza było zdecydowanie więcej. Wojciech Wichert wylicza:

Do lata 1941 r. podległe Koppemu SS-Sonderkommando Herberta Langego zlikwidowało przy pomocy ciężarówki-komory gazowej ponad 5,5 tys. psychicznie chorych z kilku zakładów leczniczych na terenie Kraju Warty. Ponadto jako Wyższy Dowódca SS i Policji przygotowywał plany oraz wydawał rozkazy związane z eksterminacją Żydów na tym terenie. Kierował deportacjami do getta łódzkiego i był jednym z głównych inicjatorów powstania obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem (Kulmhof), gdzie zamordowano ogółem ok. 200 tysięcy osób, w większości pochodzenia żydowskiego.

Do tego należałoby doliczyć ofiary egzekucji na Polakach dokonywanych z jego rozkazu – m.in. w Tuchorzy 9 lipca 1942 roku.

„Nigdy nie ukarany!!!”

Mimo licznych dowodów winy, ostatecznie Koppe nie został pociągnięty do odpowiedzialności. W 1966 roku sąd krajowy w Bonn zawiesił postępowanie. Uznał, że stan zdrowia zbrodniarza nie pozwala mu uczestniczyć w procesie. Wilhelm Koppe dożył 79 lat. Zmarł 2 lipca 1975 roku z przyczyn naturalnych. W akcie zgonu odnotowano jedynie, że był „generałem policji”.

Katarzyna Domagała-Pereira i Anieszka Waś-Turecka piszą:

Na cmentarzu w Bonn Wilhelm Koppe nie zaznaje spokoju. Na jego grobie regularnie pojawia się tabliczka z napisem „Nigdy nie ukarany!!!”. Ktoś umieszcza tekst na żółtym lub czerwonym tle i laminuje kartkę. Nie jest duża, ale rzuca się w oczy na zadbanym grobie, który były wyższy dowódca SS i policji w Kraju Warty, a potem Generalnym Gubernatorstwie, dzieli z żoną Käthe i synem Manfredem. Pracownik cmentarza cierpliwie usuwa tabliczki.


Bibliografia:

  1. Zbrodnia bez kary, praca zbiorowa, Wydawnictwo M 2022.
  2. Janusz Smykowski, Bestie na służbie zbrodni: Wilhelm Koppe – od pucybuta do milionera w wersji SS, Muzeum Powstania Warszawskiego (dostęp: 17.11.2022).
  3. Wojciech Wichert, Wilhelm Koppe – nieukarany zbrodniarz hitlerowski, Przystanek Historia (dostęp: 17.11.2022).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Giving Thanks in Synagogue

Giving Thanks in Synagogue


JENNA WEISSMAN JOSELIT


In the late 19th century, when Thanksgiving was a new holiday, American Jews created religious services to mark the day. They didn’t last.

.
German Jewish refugees at a sermon at the Fort Washington Synagogue, New York, 1938GETTY IMAGES

With all the hoopla that attends the annual celebration of Thanksgiving, you’d think the holiday had been around forever. American Jews of the late 19th century certainly thought so, or acted as if they did, publicly maintaining that a day dedicated to taking stock of and thanking the Almighty for one’s blessings was “no Yankee notion,” but an ancient Israelite one. “Like a good many things, [it] is derived from Hebrew laws,” claimed “Sopher,” a Jewish resident of the nation’s capital in 1886.

By insisting on Thanksgiving Day’s biblical antecedents, American Jews papered over its novelty as an artifact of the post-Civil War era, an exercise in national reconciliation. At the same time, they made a point of aligning Jewish history with American history, intimating that the two went together like turkey and cranberry sauce.

History wasn’t the only thing that endeared Thanksgiving to America’s Jews. Contemporary events had much to do with it, too. When comparing their blessed lot with that of their co-religionists in the Old World—“For freedom to worship Thy name; For manhood delivered from shame,” as a Thanksgiving hymn composed by poet S. Solis Cohen in the 1870s would have it—they had every reason to be grateful. “None ought to love this country more than Israelites,” the American Israelite declared a few years later.

Little wonder, then, that American Israelites embraced the November holiday, prompting the American Hebrew in an unusually lighthearted frame of mind to observe that the toothsome smells of a bird roasting in the oven was another one of those things that “tends to make us love our country for the excellent turkeys it produces on our tables.” Even those reared on duck or goose took to turkey and its trimmings with relish, making sure that the less privileged among them—the residents of old age homes and orphan asylums—might also enjoy a “grand dinner.”

No festivity, of course, was complete without a soupçon of grumbling. Some American Jews at the grassroots looked askance at their co-religionists’ fulsome reception of Thanksgiving. Labeling it an example of “chuckas hagoyim,” the emulation of gentile ways, they chalked up its popularity to assimilation, to the collective desire to fit in, and worried lest it betokened a withering away of Jewish identity. If only the holiday’s Jewish champions would fulfill their Jewish ritual obligations with as much enthusiasm, critics sniffed.

American Jews observed “national turkey day” in the same manner as their Christian neighbors, “picking the bone with as much gusto,” with one telling exception: Where the latter attended church services—making good on both the spirit and the letter of presidential proclamations that not only invoked the “enduring mercy of Almighty God,” but also recommended that Americans “withdraw themselves from secular cares and labors” by attending a religious service—latter-day Israelites sat it out and stayed put in the parlor. For most Christians of the late 19th century, related the New York Observer and Chronicle, the “home vies with the church in giving thanks,” or, as one of its church-going readers put it more colloquially, “First I pray, then I stuff.” Most Jews just “stuffed.”

American Jewry’s religious leaders were none too pleased with this state of affairs, which resulted in “beggarly” attendance at Thanksgiving Day synagogue services. They made known their disappointment publicly, wondering why they bothered to organize a one-hour gathering at either 11 a.m. or at 3 p.m.

Still, they kept at it. In an attempt to beef up the number of those in the pews, several synagogues joined forces, hoping that a “united service” would result in a respectable yield. In 1879, for instance, Philadelphia’s Mikveh Israel, Beth-El Emeth, and Beth Israel joined forces; a year later, a number of New York synagogues followed suit. But these “experiments” also fell short, drawing only 100 souls in a space capable of seating several times that number.

When pressed to account for their absence, some American Jews pointed to the well-documented fact that they were not known to attend synagogue services throughout the year. Why, then, would anyone expect them to make an exception for an improvised service on a chilly day in November? Others attributed their “meager” participation to the holiday’s “spread-eagle style of oratory,” which had worn thin.

Still other stay-at-home American Jews brought more principled objections to bear, worried lest the conflation of Thanksgiving with worship mar the equally hallowed separation of church and state. From their perspective, Thanksgiving was meant as a “purely American institution, not a sectarian one,” to be celebrated around a dining room table, not within the confines of the sanctuary.

“A piece of sentimentalism, very pretty in its own way,” Thanksgiving, the American Israelite cautioned in 1878, should not be deployed as a religious occasion lest people come away with the notion that America was a Christian nation. Far better to believe that the “good God would infinitely prefer to be served in other and more practical ways.”

At a time when growing numbers of Americans thought otherwise, filling the air with statements like those made by the Rev. P.S. Henson—a Baptist preacher who insisted that the United States was “a distinctly Christian nation, barricaded and buttressed by Christian principles”—holding a synagogue service on Thanksgiving soon became a communal priority, tantamount to a rebuttal. During the closing decades of the 19th century, the English-language Jewish press, for its part, made sure to highlight America’s religious diversity by tabulating the number of synagogues that offered a Thanksgiving Day service and, in what soon emerged as a ritual all its own, publishing either the entirety of or an extract from notable Thanksgiving Day sermons.

Synagogues from coast to coast, in turn, redoubled their efforts by inviting sympathetic local Christian “divines” to address their congregants on Thanksgiving Day, hoping their presence in the pulpit might demonstrate that Jews and Christians were “more alike than we are different.”

Well-intended demonstrations of brotherhood, these performances often backfired when an anxious Christian clergyman put a foot wrong (or in his mouth) by calling a Jewish house of worship a church or, worse still, by making much of Jesus having been a Jew. Spare us this “clap-trap,” counseled the American Hebrew in 1880, discounting its impact on the Jewish body politic. Such “gush,” echoed the paper’s Philadelphia correspondent who styled himself “Phil A. Delphus.”

Though in a minority, America’s Jews were not alone. They had company in the nation’s freethinkers and secularists who also objected to Thanksgiving’s “religious tinge.” An example of what we today might call religious nationalism, the holiday’s identification of good citizenship with divine intervention stuck in their craw. “We have no objection to pumpkin pie,” declared one of their number, an avowed atheist, “but protest against its being seasoned with theology.”

To which, over time, a growing chorus of Americans said, “Amen.” Little by little, the holiday’s association with religion grew fainter and fainter, its place taken by football games and festive parades.

Now that’s something to chew on when sitting down to this year’s holiday repast.


Jenna Weissman Joselit, the Charles E. Smith Professor of Judaic Studies & Professor of History at the George Washington University, is currently at work on a biography of Mordecai M. Kaplan.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Iran Situation ‘Critical’ With More Than 300 Killed: UN Rights Chief

Iran Situation ‘Critical’ With More Than 300 Killed: UN Rights Chief

Reuters and Algemeiner Staff


An Iranian newspaper displays a photo of Mahsa Amini, a young woman who died in police custody. photo: Reuters/ Majid Asgaripour

The UN High Commissioner for Human Rights said on Tuesday that the situation in Iran was “critical”, describing a hardening of the authorities’ response to protests that have resulted in more than 300 deaths in the past two months.

“The rising number of deaths from protests in Iran, including those of two children at the weekend, and the hardening of the response by security forces, underline the critical situation in the country,” said a spokesperson for UN human rights chief Volker Turk at a Geneva news briefing.

The Islamic Republic has been gripped by nationwide protests since the death of 22-year-old Kurdish woman Mahsa Amini in morality police custody on Sept. 16 after she was arrested for wearing clothes deemed “inappropriate”.

Tehran has blamed foreign enemies and their agents for orchestrating the protests, which have turned into a popular revolt by Iranians from all layers of society, posing one of the boldest challenges to the clerical rulers since the 1979 revolution.

Iran‘s World Cup team declined to sing their anthem before their opening World Cup match on Monday in a sign of support for the protests.

Later this week, the U.N. Human Rights Council in Geneva will hold a debate on the protests expected to be attended by diplomats as well as witnesses and victims.

A proposal to be discussed at the session seeks to establish a fact-finding mission on the crackdown in Iran. Any evidence of abuses such a body might find could later be used before national and international courts, a U.N. document showed.

The Office of the High Commissioner for Human Rights (OHCHR) said that more than 300 people had been killed so far, including more than 40 children. These deaths occurred across the country, with deaths reported in 25 of 31 provinces.

In the same briefing, OHCHR spokesperson Jeremy Laurence also voiced concern about the situation in mainly Kurdish cities where it has reports of more than 40 people killed by security forces over the past week.

Iranian state media said last month that more than 46 security forces, including police, had been killed in the protests. Government officials have not provided an estimate of any wider death count.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com