Sąd nad zbrodniarzami II wojny światowej. Unikatowa książka polskich historyków

Norymberga, 20 listopada 1945 r., początek procesu członków nazistowskiej elity przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym. Na ławie oskarżonych w pierwszym rzędzie od lewej: Hermann Göring, Rudolf Hess, Joachim von Ribbentrop, Wilhelm Keitel, Alfred Rosenberg i Hans Frank. W drugim rzędzie… (Fot. AP)


Sąd nad zbrodniarzami II wojny światowej. Unikatowa książka polskich historyków

Mirosław Maciorowski


Książka “Wina, kara, polityka” to dzieło unikatowe – nikt przed Andrzejem Paczkowskim i Pawłem Machcewiczem nie zebrał w jednej pracy całej wiedzy o powojennych rozliczeniach z III Rzeszą i jej sojusznikami.

Przywódca kluczowego państwa koalicji antyhitlerowskiej u schyłku wojny wpadł na pomysł, by stworzyć listę prominentnych osób w III Rzeszy, wyłapywać je w miarę zajmowania Niemiec przez wojska alianckie i natychmiast rozstrzeliwać. Bez sądu.

Kto to wymyślił? Od razu przychodzi do głowy Stalin. To przecież on podczas konferencji Wielkiej Trójki w Teheranie (przełom listopada i grudnia 1943 r.) wzniósł słynny toast „za sprawiedliwość plutonów egzekucyjnych”, zapowiadając rozstrzelanie 50 tys. niemieckich oficerów wziętych do niewoli. Gdy na te słowa oburzył się premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, Stalin stwierdził, że tylko żartował. O tym, że raczej nie żartował, najlepiej świadczy zbrodnia katyńska – rozstrzelanie wiosną 1940 r. ponad 20 tys. Polaków.

Jak się mścić?

To jednak nie Stalin zamierzał rozstrzelać bez sądu hitlerowską elitę, ale właśnie Churchill. Taki plan jeszcze przed Teheranem brytyjski premier przedstawił swemu gabinetowi. Lista miała zawierać około stu nazwisk. Szokujące? Owszem. Ale pomysł Churchilla wcale nie był najbardziej radykalny. Jeszcze dalej posunął się Henry Morgenthau Jr., sekretarz skarbu w gabinecie prezydenta Stanów Zjednoczonych Franklina Delano Roosevelta.

Morgenthau w 1944 r. opracował plan, który przewidywał nie tylko całkowitą demilitaryzację i dezindustrializację Niemiec, nie tylko egzekucje czołowych przedstawicieli III Rzeszy zaraz po schwytaniu, ale także ustanowienie trybunałów, przed którymi stanęliby wszyscy podejrzani o jakiekolwiek „zbrodnie przeciw cywilizacji”, czyli motywowane narodowością, rasą, wyznaniem czy poglądami politycznymi ofiar. Wyroki śmierci miały być wykonywane natychmiast.

Morgenthau domagał się aresztowania wszystkich członków NSDAP, SS, SA, Gestapo, oficerów policji i ważnych urzędników. Natomiast mieszkańcy Niemiec mieli być reedukowani poprzez pracę przymusową, a nawet deportowani do Afryki.

I choć plan Morgenthaua kojarzy się z metodami stalinowskimi, to Roosevelt go zaakceptował. Więcej – podczas konferencji w Quebecu w sierpniu 1944 r. przystał na niego także Churchill.

Później jednak nastąpił zwrot – plan wyciekł do prasy i został skrytykowany przez Republikanów i środowiska wojskowe. Sekretarz wojny Henry L. Stimson i szef sztabu armii gen. George Marshall argumentowali, że krwawy odwet i zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej nie przyniosą trwałego pokoju, a przeciwnie – nastąpi „powtórka z historii” i jak po I wojnie światowej dojdzie do eskalacji nastrojów w Niemczech, a w konsekwencji, być może, do nowej wojny.

Ogromne znaczenie miał też fakt, że nadal toczyła się wojna. Wyciek planu Morgenthaua wykorzystała goebbelsowska propaganda. „Zobaczcie, co was czeka w razie klęski” – ostrzegała niemieckich żołnierzy. Miało to działać na nich mobilizująco. Zapowiedź krwawej rozprawy z Niemcami sprawiła też, że w niebezpieczeństwie znaleźli się alianccy jeńcy w niemieckich obozach.

W efekcie Roosevelt wycofał poparcie dla planu Morgenthaua i zaczął skłaniać się ku pomysłowi postawienia zbrodniarzy i nazistowskiej elity przed międzynarodowym trybunałem.

Długo jednak nie było pewne, czy do takich procesów w ogóle dojdzie. Wcześniej zbrodniarzy wojennych sądzono sporadycznie i na niewielką skalę, a politycy zwykle całkowicie unikali odpowiedzialności. Próby osądzenia sprawców zbrodni z czasów I wojny skończyły się fiaskiem. A jeśli nawet kogoś udało się osądzić, to wyroki były symboliczne, a procesy przypominały farsę.

Wreszcie wiemy, z kim walczymy

Na Zachodzie nie brakowało polityków i dziennikarzy, którzy uważali, że Niemców należy potraktować łagodnie. Ich liczba malała jednak raptownie w miarę wkraczania wojsk sprzymierzonych na teren Niemiec i Armii Czerwonej na okupowane tereny na wschodzie. Docierały stamtąd bowiem straszliwe wieści o popełnionych zbrodniach. Na Zachodzie pokazano m.in. wstrząsający film nakręcony przez radziecką ekipę w obozie koncentracyjnym na Majdanku, a później kolejny – z Auschwitz. Jeśli nawet ktoś podchodził do tych informacji sceptycznie, uważając je za wytwór sowieckiej propagandy, to wątpliwości stracił, gdy Amerykanie i Brytyjczycy wyzwalali kolejne obozy na terenie Niemiec. Po tym, co żołnierze zastali m.in. w Dachau czy Bergen-Belsen, dowódca wojsk alianckich w Europie gen. Dwight Eisenhower stwierdził: „Teraz przynajmniej wiemy, jaki sens ma ta wojna i przeciwko komu walczymy”.

Do procesów w Norymberdze było jeszcze daleko, ale konieczność osądzenia zbrodni stała się już dla wszystkich oczywista. Decyzja zapadła, ale powodowała wiele komplikacji natury prawnej i politycznej. Przecież nikt wcześniej po wygranej wojnie nie sądził przywódców pokonanego państwa oraz jego elit urzędniczo-wojskowych, i to na jego terytorium. Trzeba było pokonać jeszcze wiele przeszkód i rozstrzygnąć mnóstwo sporów, zanim 20 listopada 1945 r. przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym stanęli pozostali przy życiu przywódcy III Rzeszy. A potem w 12 osobnych procesach osądzono sprawców najróżniejszych zbrodni.

Nie tylko Norymberga

Norymberga to niewątpliwie symbol powojennych rozliczeń, a także punkt zwrotny w dziejach sądzenia zbrodni wojennych i ludobójstwa (wpłynie na utworzenie Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze), także Holocaustu, choć Międzynarodowemu Trybunałowi Wojskowemu ten termin nie był jeszcze znany – nikt tuż po wojnie nie miał pojęcia, że Niemcy stworzyli system mordowania Żydów na przemysłową skalę.

Profesorowie Andrzej Paczkowski i Paweł Machcewicz, jedni z najwybitniejszych polskich historyków dziejów najnowszych, drobiazgowo opisują drogę do Norymbergi, przebieg procesów oraz ich konsekwencje prawne, polityczne i społeczne. Praca badaczy Polskiej Akademii Nauk nie ogranicza się jednak tylko do najbardziej spektakularnych wydarzeń – procesów norymberskich czy rozliczenia japońskich zbrodniarzy przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu obradujący w Tokio. Autorzy uznają doniosłość tych procesów, które osądziły oba systemy polityczne i zbrodnicze ideologie. Stanowiły one jednak tylko fragment większej całości.

Ich książkę można nazwać unikatową na skalę światową właśnie dlatego, że omówili w niej powojenne rozliczenia całościowo – w całej Europie i poza nią. Po wojnie oczywiście powstało mnóstwo opracowań na ten temat, ale najczęściej traktowały o jakimś jego wycinku, np. właśnie o Norymberdze albo sądzeniu zbrodni w jednym lub kilku krajach. Nikt przed Paczkowskim i Machcewiczem nie zebrał w jednej książce i nie przedstawił w syntetyczny sposób całej wiedzy na ten temat.

Oprócz rozliczania zbrodni wojennych i ludobójstwa autorzy szeroko omawiają także rozprawę z kolaborantami – współpraca z Niemcami kwitła bowiem w wielu krajach i podejmowana była na różnych poziomach. Francja sądziła przywódców Państwa Francuskiego (Vichy), Norwegia kamarylę premiera Vidkuna Quislinga, Czesi kolaborantów z Protektoratu Czech i Moraw, Holendrzy nazistów Antona Musserta, a Belgowie reksistów (od Christus Rex, nazwy walońskiego ugrupowania faszystowskiego) Léona Degrelle’a.

Autorzy zajęli się również kwestią osądzenia sojuszników Hitlera, jak premier Rumunii gen. Ion Antonescu, premier Bułgarii Bogdan Fiłow, prezydent Słowacji ksiądz Jozef Tiso czy lider węgierskich strzałokrzyżowców Ferenc Szálasi.

Paczkowski i Machcewicz opisali powojenne losy członków kolaboracyjnych formacji wojskowych: oddziałów Waffen SS, w których służyli przedstawiciele kilku nacji, oraz własowców, czyli Rosjan z Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej (ROA – Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armija) dowodzonej przez byłego sowieckiego generała Andrieja Własowa.

Szeroko omówione zostały rozliczenia z volksdeutschami, których nie brakowało w Polsce i innych krajach, a także z ludźmi, którzy współpracowali z Niemcami na terenach okupowanych, np. w zachodnich republikach ZSRR.

Historycy dokładnie opisali proces denazyfikacji, czyli weryfikacji niemieckich obywateli, która miała wyeliminować z życia publicznego najgorliwszych współpracowników zbrodniczego reżimu. Zrelacjonowali też proces wysiedlania Niemców z Sudetów oraz Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich, które po wojnie znalazły się w granicach Polski.

Sprawiedliwość i polityka

Trzeci – po „winie” i „karze” – człon tytułu książki to „polityka”. I rzeczywiście była ona obecna na każdym etapie powojennych rozliczeń. Wyroki wydane w Norymberdze całe lata traktowano jako akt sprawiedliwości dziejowej, współcześnie nie brak jednak historyków czy politologów, którzy patrzą na nie krytycznie i oceniają jako typową „sprawiedliwość zwycięzców”. Twierdzą, że procesy nie były rzetelne, oskarżeni mieli ograniczone możliwości obrony, a wysokość kar stała się przedmiotem zakulisowych uzgodnień polityków.

Zastrzeżenia mieli też prawnicy. Jednym z zarzutów postawionych członkom elity III Rzeszy sądzonym w Norymberdze była „zmowa w celu wywołania wojny napastniczej”. Taki paragraf przed wojną istniał wprawdzie w prawie anglosaskim, ale nie w międzynarodowym. Mimo to „zmowę” zastosowano do osądzenia nazistowskiej wierchuszki.

Z powodów politycznych w Norymberdze pominięto wydarzenia sprzed czerwca 1941 r., czyli sprzed niemieckiej napaści na Związek Radziecki. Nie rozpatrywano więc w ogóle, czy pakt Ribbentrop-Mołotow był „zmową w celu wywołanie wojny napastniczej”, nie było też mowy o rozliczeniu sowieckich represji na polskich Kresach czy zbrodni katyńskiej.

O wielkim powojennym sukcesie mogą mówić politycy austriaccy, którym udało się wmówić światu, że Austria była pierwszą ofiarą Hitlera. Według nich kraj ten został przez III Rzeszę wchłonięty wbrew większości jego obywateli. I choć pochodziły z niego setki zbrodniarzy (w tym wielu wykonawców Holocaustu, m.in. Adolf Eichmann czy Odilo Globocnik), a po anszlusie na ulicach Wiednia Hitlera witały rozentuzjazmowane tłumy, to politycy austriaccy twierdzili, że kraj został wręcz zniewolony. W kolejnych austriackich rządach roiło się od byłych nazistów, a gdy w 1962 r. Światowy Kongres Żydów upomniał się o odszkodowania dla ocalałych z Holocaustu, kanclerz Austrii Julius Raab odrzucił te żądania, bezczelnie twierdząc, że Austriacy są przecież w takiej samej sytuacji co Żydzi – „jedni i drudzy byli ofiarami nazizmu”.

Polityka położyła się cieniem także na rozliczeniach w Grecji. Podczas wojny najsilniejszą antyniemiecką partyzantkę utworzyli tam komuniści z Frontu Wyzwolenia Narodowego (ELAS). Ich przeciwnikami były m.in. kolaborujące z Niemcami Bataliony Bezpieczeństwa. Po wojnie Grecja znalazła się w brytyjskiej strefie wpływów, więc Stalin bezpośrednio nie ingerował w wydarzenia w tym kraju. Wspierał jednak komunistyczną partyzantkę, która podjęła zbrojną walkę o władzę. Wojnę domową komuniści przegrali, a większość z nich wyemigrowała do państw bloku wschodniego. Natomiast kolaboranci z Batalionów Bezpieczeństwa nie tylko uniknęli odpowiedzialności, ale też w znacznym stopniu zasilili powojenną armię, policję i administrację.

Darowano reszty kar…

Paweł Machcewicz i Andrzej Paczkowski detalicznie opisują przebieg powojennych rozliczeń we wszystkich krajach europejskich – od Związku Radzieckiego po Wielką Brytanię.

To bardzo różne opowieści, choć mają punkty wspólne. Wszędzie (także w Polsce) najsurowsze rozliczenia nastąpiły tuż po zakończeniu działań wojennych.

Zapadały wtedy wyroki śmierci, kary dożywocia i wieloletniego więzienia. Jeśli jednak komuś udało się przeczekać i w tych pierwszych latach uniknąć odpowiedzialności, zwykle wracał do w miarę normalnego życia.

Także większość niemieckich zbrodniarzy, skazanych nawet na długie wyroki, w całości ich nie odsiedziała. Już na początku lat 50. ogłaszano amnestie. Wiele kar skrócono, mnóstwo zbrodniarzy znalazło się na wolności zaledwie po kilku latach w więzieniu. Odejście od rozliczeń i wyparcie złej przeszłości ze świadomości społecznej następowało szybko. Wśród polityków rządzącej w RFN chadecji skupionych wokół kanclerza Konrada Adenauera przeważył pogląd, że dla dobra kraju i społeczeństwa należy włączyć dawnych nazistów w odbudowę państwa. W administracji, służbach, ministerstwach, sądach i prokuraturze zaroiło się od dawnych członków NSDAP. Niedawni oficerowie Wehrmachtu tworzyli Bundeswehrę. W 1950 r. Bundestag uchwalił koniec denazyfikacji, a kanclerz Adenauer publicznie zrehabilitował Wehrmacht. Stwierdził (wbrew faktom), że tylko margines żołnierzy dopuścił się zbrodni.

Rozgrzeszył nawet Waffen-SS, oceniając, że jego członkowie byli „ludźmi przyzwoitymi” i „takimi samymi żołnierzami jak wszyscy inni”.

Paradoks polega na tym – piszą Paczkowski i Machcewicz – że współczesne demokratyczne Niemcy to w dużej mierze dzieło dawnych nazistów, świadomie włączonych w proces ich budowy.

Rozliczenia w zachodnich Niemczech powróciły z nową mocą w latach 60. Stało się tak m.in. za sprawą działalności bezkompromisowego prokuratora generalnego Hesji Fritza Bauera, który w 1963 r. doprowadził do tzw. drugiego procesu oświęcimskiego we Frankfurcie nad Menem. Sądzono w nim członków załogi KL Auschwitz. Ogromne znaczenie odegrał też jerozolimski proces Adolfa Eichmanna, podczas którego świat uzmysłowił sobie, że Holocaust był największą zbrodnią w historii ludzkości. Niewątpliwe zasługi dla rozliczeń ma też utworzona w 1958 r. w Ludwigsburgu Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych. Prawdopodobnie jednak nie byłoby tych późniejszych rozliczeń, gdyby nie presja pokolenia, które w dorosłość wchodziło w latach 60. Przeszłość rodziców oceniało krytycznie i zamierzało ich z niej rozliczyć.

Sądzenie zbrodniarzy wojennych w Niemczech wciąż trwa. Co jakiś czas media donoszą o skazaniu kolejnego starca. Te procesy nie budzą już jednak emocji, traktowane są raczej jako oczywistość.

Szubienice w plenerze

Wśród opisanych w książce państw jest oczywiście Polska. Jak przebiegły rozliczenia w kraju, który został poddany dwóm brutalnym okupacjom i gdzie rozegrał się Holocaust?

O osądzeniu sowieckich zbrodni na Kresach oczywiście nie było mowy. Natomiast już w sierpniu 1944 r. PKWN wydał dekret „o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego”, który stał się podstawą do osądzenia niemieckich zbrodniarzy, kolaborantów i volksdeutschów. Dokonano też weryfikacji przedstawicieli zawodów zaufania publicznego, prawników, dziennikarzy czy artystów.

Do jednego z pierwszych procesów na podstawie „sierpniówki”, jak potocznie nazywano dekret, doszło na przełomie listopada i grudnia 1944 r. Przed Specjalnym Sądem Karnym w Lublinie stanęło sześciu członków załogi obozu koncentracyjnego na Majdanku. Gdy pędzono ich ulicami na salę rozpraw, wojsko musiało strzelać w powietrze, by nie zostali zlinczowani. Po kilkudniowym procesie zostali skazani na śmierć i dzień po ogłoszeniu wyroku publicznie powieszeni.

W lipcu 1946 r., również publicznie, powieszono w Gdańsku 11 członków załogi KL Stutthof, a w Poznaniu gauleitera Kraju Warty Arthura Greisera. Były to spektakularne wydarzenia z udziałem wielotysięcznych tłumów. Jednak po egzekucji Greisera władze zdecydowały, że wyroki śmierci nie będą już wykonywane publicznie.

Na szubienicy skończyło życie 21 członków załogi KL Auschwitz, gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer wraz z najbliższymi współpracownikami, szef rządu Generalnego Gubernatorstwa Josef Bühler i komendanci obozów koncentracyjnych w Auschwitz i Płaszowie – Rudolf Hess i Amon Göth.

 Bohaterowie i zbrodniarze

Jak wyglądały ich procesy? Czy były zgodne z normami prawa? Zanim odpowiemy na to pytanie, przywołajmy dwa epizody z Francji i Włoch, gdzie w pierwszych powojennych miesiącach doszło do krwawych samosądów na masową skalę, a także do brutalnych ekscesów podczas rozpraw sądowych.

We wrześniu 1944 r. przed sądem stanął szef rzymskiej policji Pietro Caruso współodpowiedzialny m.in. za masakrę w Grotach Ardeatyńskich, gdzie Niemcy rozstrzelali ponad 300 Włochów i Żydów. Podczas procesu jako pierwszy miał zeznawać dyrektor rzymskiego więzienia Donato Carretta. Gdy pojawił się na sali, publiczność prawdopodobnie wzięła go za Carusa i przy biernej postawie karabinierów wywlokła z budynku, pobiła i rzuciła na tory pod nadjeżdżający tramwaj. Gdy jednak motorniczemu udało się zahamować, tłum wrzucił Carrettę do Tybru. A kiedy wypłynął i wciąż dawał oznaki życia, został utopiony za pomocą wioseł.

Z kolei w Paryżu przed sądem stanął były premier kolaboracyjnego rządu Vichy Pierre Laval, niewątpliwie współodpowiedzialny za zbrodnie we Francji. Na śmierć został skazany po zaledwie kilkudniowym procesie będącym farsą z wymiaru sprawiedliwości – oskarżony został praktycznie pozbawiony możliwości przygotowania obrony. Tuż przed egzekucją Laval zażył w celi truciznę. Lekarze reanimowali go, wypłukali mu żołądek i ledwo trzymającego się na nogach strażnicy przytroczyli do słupa, by go rozstrzelać.

Natomiast w Polsce podczas relacjonowanych przez media i obserwowanych przez zagranicznych prawników procesów niemieckich zbrodniarzy przed Najwyższym Trybunałem Narodowym standardów przestrzegano starannie. W procesie załogi KL Auschwitz przesłuchano aż 200 świadków. „Zasady państwa prawa – piszą Paczkowski i Machcewicz – częstokroć respektowano ściślej niż w analogicznych procesach na Zachodzie, np. w Holandii”.

Komuniści wykorzystali jednak „sierpniówkę” do walki z przeciwnikami politycznymi. Od 1948 r. dekret stał się podstawą do oskarżeń wobec żołnierzy Armii Krajowej i działaczy Delegatury Rządu na Kraj, którym fałszywie zarzucono współpracę z Niemcami. Na mocy dekretu sierpniowego po sfingowanych procesach skazano co najmniej 300 przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego. Najbardziej tragiczne przypadki to kary śmierci dla dowódcy Kedywu gen. Augusta Fieldorfa „Nila”, cichociemnego Bolesława Kontryma „Żmudzina” czy szefa Biura Informacji i Propagandy AK Kazimierza Moczarskiego, na którym wyroku na szczęście nie wykonano.

Konkluzja jest smutna, choć od lat znana i niezaskakująca: komuniści lepiej traktowali hitlerowskich zbrodniarzy niż polskich bohaterów.

“Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II wojny światowej”, Paweł Machcewicz, Andrzej Paczkowski, Znak Horyzont, Instytut Studiów Politycznych PAN

'Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II wojny światowej', Paweł Machcewicz, Andrzej Paczkowski, Znak Horyzont, Instytut Studiów Politycznych PAN‘Wina, kara, polityka. Rozliczenia ze zbrodniami II wojny światowej’, Paweł Machcewicz, Andrzej Paczkowski, Znak Horyzont, Instytut Studiów Politycznych PAN Fot. materiały wydawnictwa


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com