W Październiku ’56 Polskę przed rozlewem krwi uratowali robotnicy, Gomułka i Chiny

Prawdopodobnie w 1956 r. nie doszło do interwencji sowieckiej w Polsce, bo Gomułka przekonał Nikitę Chruszczowa, że jest prawdziwym komunistą (ZBIGNIEW MATUSZEWSKI / PAP)


W Październiku ’56 Polskę przed rozlewem krwi uratowali robotnicy, Gomułka i Chiny

Józef Krzyk


Ludzie skandowali: “Wiesław, Wiesław!”, ale w pewnym momencie dało się też usłyszeć: “Wyszyński, Wyszyński!”. Gomułka bał się, że ten entuzjazm przerodzi się w bunt.
.

Rozmowa z dr hab. Pauliną Codogni

Józef Krzyk: Co się wydarzyło 24 października 1956 r. w Warszawie?

Paulina Codogni: Na placu Defilad przed Pałacem Kultury i Nauki odbył się wiec, na który przyszło według szacunków 300, a może nawet 400 tys. mieszkańców stolicy, by spotkać się z nowo wybranym I sekretarzem Komitetu Centralnego PZPR Władysławem Gomułką – towarzyszem „Wiesławem”, jak go powszechnie nazywano ze względu na konspiracyjny pseudonim. Powitały go chóralne okrzyki: „Niech żyje Wiesław!”. Odśpiewano mu „Sto lat!”. Ludzie przyszli przez nikogo nieprzymuszeni, aby entuzjastycznie zamanifestować poparcie. Wszyscy uważali, że tylko on jest w stanie tak zmienić Polskę, że zacznie się dziać lepiej. To kulminacyjny moment polskiego Października.

.

Przemówienie Władysława Gomułki i wiec na placu Defilad 24 października 1956 r.

.

Czy to był koniec stalinizmu w Polsce? A może koniec złudzeń? Gomułka na zakończenie przemówienia rzucił wezwanie: „dość wiecowania”?

– To jedno z wielu pytań, na które wciąż, 65 lat po Październiku, nie potrafimy jednoznacznie odpowiedzieć. Z pewnością był to jeden z ważniejszych momentów w historii PRL-u. Jedni uważają, że to był przełom – koniec stalinowskich represji. Inni przeciwnie – że kontynuacja, bo system oparty na autokratycznych rządach jednej partii pozostał. Zaczął się tylko przeobrażać w łagodniejszą wersję.

Jedna ekipa komunistów została zastąpiona przez inną, która rządziła za pomocą nieco mniej opresyjnych metod?

– Gomułka był komunistą, ale wyobrażał sobie komunizm inaczej niż zatwardziali staliniści tacy jak Bolesław Bierut. Wierzył, że można do niego dojść polską drogą, z pewnymi odstępstwami od linii Moskwy, z ustępstwami na przykład na rzecz prywatnej własności na wsi. Takie poglądy pod koniec lat 40. kosztowały go oskarżenie o odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne. Odsunięto go od władzy, odebrano legitymację partyjną i zamknięto w willi w Miedzeszynie. Nie postawiono przed sądem i nie urządzono procesu, ale i tak w powszechnej opinii uchodził za jeszcze jedną ofiarę komunizmu. W niepamięć poszło to, że zaraz po wojnie w Polsce sam go zaprowadzał. Szykany, które od 1949 r. spotykały Gomułkę, stały się w 1956 r. jego atutem w rozgrywce politycznej.

Moskwa chyba się bała, że Gomułka będzie drugim Titą i tak jak on wyprowadzi kraj z bloku. Ze względu na położenie Polska była jednak dla niej od Jugosławii ważniejsza. Czy to dlatego tak nerwowo Nikita Chruszczow zareagował na wieści z Warszawy?

– Gomułka pod niektórymi względami rzeczywiście mógł się kojarzyć z Titą. Podobnie jak on, wojnę przeżył w kraju, a nie jak Bierut i wielu innych komunistów – w Moskwie. Nie dało się nim tak łatwo sterować, w różnych sprawach miał swoje zdanie i nie zamierzał ślepo naśladować sowieckich rozwiązań. Przykładem może być kolektywizacja rolnictwa – od początku był jej przeciwny.

Władysław Gomułka (1905-82) podczas słynnego przemówienia na placu Defilad 24 października 1956 r. Trzy dni wcześniej wrócił do władzy - został I sekretarzem PZPR. Źródłem ostrych walk frakcji w partii stały się spory o to, jak ma przebiegać destalinizacja. Inteligenccy puławianie, za którymi się Gomułka ostatecznie opowiedział, chcieli reform systemowych, liberalizacji i demokratyzacji. Plebejscy natolińczycy domagali się czystki personalnej, ale system oceniali jako dobryWładysław Gomułka (1905-82) podczas słynnego przemówienia na placu Defilad 24 października 1956 r. Trzy dni wcześniej wrócił do władzy – został I sekretarzem PZPR. Źródłem ostrych walk frakcji w partii stały się spory o to, jak ma przebiegać destalinizacja. Inteligenccy puławianie, za którymi się Gomułka ostatecznie opowiedział, chcieli reform systemowych, liberalizacji i demokratyzacji. Plebejscy natolińczycy domagali się czystki personalnej, ale system oceniali jako dobry Fot. East News / AFP

To wszystko z pewnością Gomułce na Kremlu pamiętano. Najbardziej jednak sowieckich przywódców musiał zaskoczyć i niepokoić fakt, że władzę w Polsce ma objąć człowiek, który kilka poprzednich lat spędził w przymusowym odosobnieniu. W dodatku polska partia postawiła ich przed faktem dokonanym. Nikt z nimi tej nominacji nie omawiał.

Czy to dlatego Chruszczow bez zapowiedzenia 19 października przyleciał do Warszawy i już na lotnisku wygrażał pięścią gospodarzom: „Ten numer nie przejdzie”?

– Nie do końca wiemy, co za tą wizytą stało: czy chodziło tylko o pokaz siły, któremu jednak towarzyszyła chęć dogadania się, czy też towarzysze radzieccy zamierzali nie dopuścić do niepożądanej przez siebie zmiany.

W tym samym czasie doszło do przemieszczeń stacjonujących na Dolnym Śląsku i pod Bornem Sulinowem wojsk radzieckich w stronę Warszawy.

Bez dostępu do moskiewskich archiwów nie da się jednak w pełni tej sprawy rozwikłać i kategorycznie stwierdzić, czy chodziło tylko o pokaz siły i wywarcie presji czy o zbrojną interwencję.

Jeśli Moskwa chciała wysondować, co się w Polsce dzieje, to wybrała mało subtelne metody. Chyba rzeczywiście groziła nam wtedy zbrojna interwencja. Dlaczego do niej nie doszło?

– Na to pytanie też nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć bez wglądu w moskiewskie archiwa. 21 października, nazajutrz po nerwowych rozmowach w Belwederze, Chruszczow miał polecić swoim oddziałom powrót do garnizonów.

Według jednej teorii to był efekt dogadania się – Gomułka przekonał Chruszczowa zarówno słowami, jak i postawą, że jest prawdziwym komunistą i będzie podążać właściwą linią, a chce tylko wprowadzić pewne zmiany, które – jego zdaniem – komunizmowi wyjdą na dobre. Jest też druga wersja – że Polskę uratowali w tamtym momencie… Chińczycy.

Moskwa poinformowała o swoich zamiarach rządy państw komunistycznych, a Pekin dał znać, że się nie zgadza.

Nikita ChruszczowNikita Chruszczow Fot. domena publiczna

Na Warszawę wtedy szły wojska nie tylko radzieckie, ale też polskie. Nasi mieli stawić opór Armii Czerwonej czy pacyfikować stolicę?

– Zarówno jednostki Wojska Polskiego, jak i podległe Ministerstwu Spraw Wewnętrznych formacje Wojsk Wewnętrznych zostały postawione w stan gotowości do ewentualnej pacyfikacji Warszawy. Według niektórych źródeł część Wojska Polskiego była jednak gotowa stanąć w obronie suwerenności, choć wynik takiej konfrontacji z góry dało się przewidzieć. Gorące nastroje dało się wyczuć jednak nie tylko w wojsku, ale też w całym społeczeństwie. Wiec z 24 października był najliczniejszy, jednak wiele mniejszych w tamtym momencie odbywało się zarówno w stolicy, jak i w mniejszych miejscowościach. Ogromne napięcie panowało na Politechnice Warszawskiej, a w zakładach, m.in. FSO na Żeraniu, zaciągano warty. Robotnicy chcieli być gotowi do walki, gdyby wojska radzieckie dokonały napaści na ich miejsce pracy. Nastroje podsycały plotki i doniesienia – 20 października rano przez pomyłkę jeden radziecki batalion łączności znalazł się na przedmieściach Warszawy.

Warszawa jednak nie podzieliła losu Budapesztu, spacyfikowanego na początku listopada przez radzieckie czołgi. Czemu tak się stało?

– Myślę, że decydującą rolę odegrała postawa Gomułki. Udało mu się przekonać towarzyszy z Moskwy, że nie chce zrobić niczego przeciwko komunizmowi i zależy mu na ugruntowaniu systemu w Polsce, choć nieco innego w szczegółach. Trzeba też podkreślić ogromną dojrzałość społeczeństwa. Robotnicy byli w stanie trzymać nerwy ma wodzy. W fabryce samochodów na Żeraniu dużą rolę odegrał Lechosław Goździk, człowiek o niezwykłej charyzmie. Taki wcześniejszy Wałęsa. Miał zaledwie 25 lat, ale mimo to posłuch, i to nie tylko wśród robotników FSO, ale też studentów. W chwilach największego napięcia podczas wiecu na Politechnice sprowadzono go z Żerania, aby uspokoił nastroje studentów. Powitał go gwizd niepozwalający mu dojść do słowa. Nie dał jednak za wygraną i też zaczął gwizdać. Prosto do mikrofonu, więc wszyscy go usłyszeli i zaraz się uciszyli. To, że się udało ostudzić gorące głowy studentów, było w tamtym momencie w dużym stopniu zasługą Goździka. W Warszawie wciąż była też świeża pamięć strasznej ofiary powstania z 1944 r. Nikt nie chciał powtórki. I chyba zdawano sobie sprawę z tego, że ze względu na położenie Polski nie ma co marzyć, by Moskwa zgodziła się z Polski zrezygnować. Tymczasem na Węgrzech wiele osób żyło ułudą, że Zachód nie będzie się przyglądał ich losowi bezczynnie, a nastroje w dodatku podgrzewała jeszcze węgierska sekcja Radia Wolna Europa.

W Polsce zmiana warty dokonała się bezkrwawo. Czemu staliniści oddali władzę Gomułce?

– Było trochę przepychanek, ale w październiku nawet przeciwnicy Gomułki zdawali sobie sprawę z tego, że nie są w stanie zapanować nad społeczeństwem pobudzonym do działania przez to, co się wydarzyło w czerwcu w Poznaniu. To były efekty polityki prowadzonej przez władze, systemu nakazowo-rozdzielczego, fal terroru i represji w stosunku do najlżejszych nawet przejawów opozycji, fałszowania wyborów i wszechogarniającej propagandy. Społeczeństwo nie chciało tego już dłużej znosić, a dowodem był bunt w Poznaniu. Mimo wysiłków władzy poznańskiego Czerwca nie udało się przedstawić jako efektu działań agentury imperialistycznej. Nawet władze PRL-u musiały sobie zdać sprawę, że ten bunt był uzasadniony, bo wynikał z błędów i złych decyzji podejmowanych przez nie. W tym momencie dyskusja o błędach była możliwa, bo w Moskwie w marcu 1956 r. umarł Bierut.

Bolesław BierutBolesław Bierut Domena Publiczna

Dla Gomułki w samą porę…

– Zdążył wysłuchać na zjeździe KPZR referatu Chruszczowa o zbrodniach Stalina. Ten referat powielany w tysiącach egzemplarzy w ciągu kilku miesięcy stał się powszechnie znany, dyskutowano o nim na zebraniach partyjnych, przygotował grunt pod polski Październik.

Jednak w innych krajach, poza Węgrami, na zmiany trzeba było poczekać?

– Inne kraje, z wyjątkiem Węgier, gdzie taką rolę odegrał w pewnym sensie Imre Nagy, nie miały swojego Gomułki. W Polsce silna była pozycja Kościoła. Wprawdzie prymas Stefan Wyszyński był internowany, ale władze nie odważyły się go postawić przed sądem – zaatakować, jak zrobiono na Węgrzech z kardynałem Józsefem Mindszentym, skazanym w 1949 r. na dożywocie.

Kościół w Polsce był wtedy też mądry, wiedział, jak daleko może się posunąć.

Istotny był brak kolektywizacji, a przynajmniej jej ograniczony zasięg. Przed 1956 r. władza na różne sposoby starała się obrzydzić życie rolnikom, którzy nie wstąpili do spółdzielni, ale wielu się nie podporządkowało.

A o co chodziło Gomułce?

– O zbudowanie solidnego gmachu socjalistycznego, jak to sam określił. A doraźnie zależało mu na tym, żeby wyciszyć nastroje, bo bał się, że nie uda się nad nimi zapanować. Sam mówił, że podobnie jak na każdym innych placu budowy, tak i przy budowie socjalizmu nie może być tak, że naczelni budowniczowie chcą jedno, architekci coś innego, jeszcze inne zdanie mają inżynierowie i konstruktorzy, a każdy zaczyna zmieniać przyjęte już plany i rysunki wznoszonego gmachu i przekazywać sprzeczne polecenia majstrom i robotnikom. Stąd to rzucone przez niego na koniec pamiętnego przemówienia hasło: „dość wieców i manifestowania”.

Podobno, gdy zobaczył ten wielotysięczny tłum na placu Defilad, był przerażony, i to wcale nie z powodu tremy przed przemówieniem…

– Jakby na ironię był w tamtym momencie bożyszczem tego tłumu, którego się bał. I bał się, że ten entuzjazm przerodzi się w bunt. Ludzie skandowali: „Wiesław, Wiesław!”, ale w pewnym momencie dało się też usłyszeć: „Wyszyński, Wyszyński!”.

Bał się również dużych zmian. W gruncie rzeczy tych najistotniejszych nie było wiele: odwrót od spółdzielczości, poprawienie stosunków z Kościołem i wypuszczenie prymasa Wyszyńskiego. Zresztą zmiany nie potrwały długo. Symbolem ich końca było zamknięcie tygodnika „Po Prostu” już 2 października 1957 r. Gomułka nie chciał zmieniać, chciał tylko przeobrazić zgodnie ze swoim pomysłem komunizm na polską jego wersję, którą uważał za lepszą.

Przemówienia Władysława Gomułki na placu Defilad w Warszawie mogło słuchać około 400 tys. ludzi, 24 października 1956 r.Przemówienia Władysława Gomułki na placu Defilad w Warszawie mogło słuchać około 400 tys. ludzi, 24 października 1956 r. Fot. Wiesław Prażuch

Dostał na to duży kredyt zaufania, cieszył się autentycznym poparciem. Przed podróżą do Moskwy, gdzie w połowie listopada 1956 r. miał negocjować m.in. status wojsk radzieckich stacjonujących w Polsce, otrzymywał listy od zwykłych obywateli. Pisali z autentyczną troską, żeby tę wizytę odwołał, bo bali się o jego zdrowie, a skoro już musi jechać, to niech przynajmniej zabierze własnego kucharza i lekarza. W Moskwie udało się mu kilka spraw załatwić. Ledwo przekroczył granicę w drodze powrotnej, pociąg musiał się zatrzymywać na prawie każdej stacji, bo tłum witał go jak triumfatora i domagał się od towarzysza Wiesława choćby krótkiego przemówienia.

Mając tak olbrzymie poparcie, nawet swoich osobistych wrogów potraktował delikatnie.

– Radykalne zmiany nigdy nie były jego intencją. Miał własny pomysł na Polskę, ale też świadomość, że bez aprobaty Związku Radzieckiego niewiele zdziała. Tę aprobatę, a nawet uznanie, zdobył twardą postawą, również w rozmowach z Chruszczowem.

Co się zmieniło po Październiku ’56? Czy pozostał tylko mit chwili, w której wszystko było możliwe?

– Było kilka realnych zmian, na przykład odwrót od spółdzielczości i poprawa stosunków z Kościołem. One i tak przez cały czas rządów Gomułki były napięte, ale jakoś się udawało uniknąć najgorszego. Nastąpił również pewien powiew wolności w sferze kultury. Pojawiła się możliwość tworzenia rad robotniczych jako autentycznych, a nie tylko fasadowych form samorządu. Powstawały kluby inteligencji katolickiej, odrodziło się harcerstwo. Przez odejście od stalinowskich metod Gomułka sprawił, że zmniejszył się opór wobec władzy. Polacy komunizmu nie pokochali, ale się z nim pogodzili. Te najgorsze rzeczy – tysiące więźniów politycznych, wyroki śmierci, wszechobecna propaganda, tłamszenie ludzi – w takiej skali jak dotychczas odeszły w przeszłość. Wreszcie dało się odetchnąć i system stał się trochę bardziej zjadliwy, i dzięki temu nastroje się uspokoiły.

Uważam, że Październik ’56 był niezbędnym krokiem do wolności, do tego, co się stało w 1989 r. Wtedy system był na tyle silny, na tyle autorytarny, że nie można go było jednym uderzeniem rozbić, ale to, co się stało w 1956 r. – najpierw w czerwcu w Poznaniu, a potem w październiku w Warszawie – było pierwszym uderzeniem.


Dr hab. Paulina Codogni pracuje w Zakładzie Europy Środkowo-Wschodniej Instytutu Studiów Politycznych PAN. Autorka wielu artykułów i książek m.in.: „Rok 1956″ (2006), „Okrągły Stół, czyli polski Rubikon” (2009), „Wybory czerwcowe 1989 roku. U progu przemiany ustrojowej” (2012), „Architektura oddzielenia” (2016), „Walka bez przemocy. Na przykładzie oporu Palestyńczyków z Zachodniego Brzegu Jordanu wobec polityki Izraela” (2019).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com