Siostry Mina i Liwsza Fuchsberg z Borysowa (fot. archiwum rodzinne)
Do kogo należały po wojnie osierocone żydowskie dzieci?
Anna Bikont
Do kogo należały po wojnie osierocone żydowskie dzieci? Do polskich opiekunów, którzy je przechowali w czasie wojny? Do bliskich i dalekich krewnych, którzy się po nie zgłaszali z zagranicy? Do instytucji żydowskich, które głosiły, że są własnością narodu żydowskiego i że trzeba je odebrać nawet wbrew ich woli?
.
Nie było na to jednej dobrej odpowiedzi.
„W tym przypadku – pisze Marian Turski w przedmowie do książki Lili Fuchsberg „Listy do mojej siostry”– byłem po stronie przybranych rodziców”.
Ten przypadek to rozpisana w listach historia sióstr Fuchsberg z Borysławia. Obie zostały uratowane przez rodzinę Grzegorczyków, ale każda zapamiętała wojnę inaczej. Malutka Liwsza jako Zdzisia (czyli Zdzisława) wyrastała szczęśliwie u boku uwielbiających ją rodziców Heleny i Władysława Grzegorczyków. Nie miała pojęcia, że miała kiedyś innych rodziców. Starsza Mina wszystko wiedziała i dużo widziała. Pamiętała getto w Borysławiu, ukrywanie się z rodzicami i bratem w lesie, śmierć rodziców wskutek denuncjacji i jak ją starszy brat – ona miała wtedy 11, on 13 lat – zaprowadził do Grzegorczyków, gdzie od dwóch miesięcy była już jej młodsza siostra oddana jako niemowlę. Minę ukryli na strychu, gdzie chowali już 17 Żydów. Czasem wieczorami mogła zejść po wąskiej drabinie i pobawić się z młodszą siostrą, która uchodziła za córkę swoich opiekunów.
„Mama mi opowiedziała – pisze 11-letnia Zdzisia do Miny – że jeden raz jedna sąsiadka doniosła do policjanta, że jestem Żydówką i nie jestem ich dzieckiem. On znał Tatę i go uprzedził, a Tato poleciał do niej z siekierą i jej powiedział: »Jak mojemu dziecku spadnie jeden włos z głowy, to twoje zostaną bez głowy!«. A potem szybko mnie ochrzcili na ich nazwisko. To nas uratowało. Tato zawsze mówił: »Niemcy nigdy ze mną nie wygrają!«” (list z 20.06.1953).
Wszyscy ukrywający się u Grzegorczyków przeżyli. Mina wyjechała do Palestyny, Liwsza-Zdzisia została u opiekunów. Ale to nie było oczywiste. Jej ciotka poruszyła niebo i ziemię, żeby odebrać dziewczynkę, uznała, że spełnia wolę ukochanego brata. Sprawa toczyła się w sądach w kolejnych instancjach.
„Jak ciotka Hela złożyła odwołanie do Najwyższego Sądu – pisała Helena Grzegorczyk do Miny – to musieliśmy schować Dzidzię, żeby jej nie ukradła. Władka posadzili do więzienia, bo nie chciał powiedzieć, gdzie schował dziecko! Nasza ucieczka z Nowej Rudy była dla Dzidzi chyba przygodą, bo wyjechaliśmy dorożką i dziecko było schowane pod ławą. Potem pociągiem całą noc do koszarów wojskowych w Radomiu, gdzie mąż mojej siostry jest majorem. (…) Co nam też dużo pomogło na tej rozprawie, to, że nasi przyjaciele Żydzi, którzy się przechowali u nas, świadczyli za nami. A Ty też w końcu wysłałaś zaświadczenie, że się zgadzasz, żeby dziecko wychowywało się u nas. Mimo tej wygranej rozprawy do tej pory się boimy, że ktoś ukradnie nasze dziecko na konto ciotki, tak że kupiliśmy dużego wilczura, co idzie z nią do szkoły i ją nie odstępuje na krok” (list z 20.03.1951).
***
Zdzisia wiedziała, że ma siostrę, która uczy się w Izraelu, ale nie wiedziała, że tam mieszkają Żydzi.
O tym, kim jest, uświadomiła ją – jak to często bywało – życzliwa sąsiadka, która zaczęła ją wyzywać od Żydówek, ale to było już długo po wojnie, w 1952 r.
Mina nigdy nie żałowała, że wyjechała. Zdzisia nigdy nie miała wątpliwości, iż dobrze się stało, że została po wojnie w Polsce i dzięki temu rosła otoczona miłością i troską. Czasami tylko miała dość i myślała o wyjeździe do siostry (ale tylko razem z Grzegorczykami), jak w 1956 r.:
„Miniu, napisz, choć jedno słowo, bo już dłużej nie mogę wytrzymać. Po prostu dostaję szału.
Wiesz chyba, jak straszny jest teraz w Polsce antysemityzm. Ciągle jakieś wypadki, że aż strach. Nusiek już kilkakrotnie nam mówił, żeby wyjechać na stałe i oto niedawno przypadek sprawił, że zdecydowana jestem natychmiast wyjechać. Wolę Cię nie smucić i nie daję opisu. Po prostu już nie mogę wytrzymać, ciągle mi dokuczają, że jestem Żydówką. A po drugie, dlaczego nie mogłybyśmy być razem i dlaczego nie miałabym mieszkać w ojczyźnie, gdzie nikt by mi nie zarzucał mego pochodzenia? Oczywiście powiedziałam o tym Mamusi, ale Mama jeszcze się waha” (list z 30.12.1956).
Jej polska matka nie zdecydowała się na wyjazd do Izraela, więc ona nie wyjechała. Ojciec był gotów, twierdził, że „mógłby do Was jechać pociągiem towarowym, bo tylko w jedną stronę będzie się męczyć, potem ma zamiar zostać już na stałe!” (list z 08.11.1962).
***
Wyemigrowała w późnych latach 60., ale dlatego, że zakochała się i wyjechała za mężem Francuzem do Paryża, gdzie mieszka do dziś. Opisywała siostrze noc po porodzie swego pierwszego dziecka:
„Nie wiem, jak sobie poradziłaś, mając cztery dziewczynki, i czy zaraz myślałaś o naszej MAMIE, która musiała mnie oddać na przechowanie zaledwie kilka tygodni po porodzie. Nie mogę odpędzić o tym mysśli, o JEJ i TATY aresztowaniu, torturach i śmierci. Byłam pewna, że moje szczęście pokryje te wszystkie wspomnienia i zostanie tylko radość, że jestem matką. Ale niestety tej nocy miałam tak straszny koszmar, że muszę Ci go opisać zaraz, bo inaczej z tego się nie wyzwolę, a muszę przecież być zrównoważoną matką. Do tej pory popłakuję i mam dreszcze, zupełnie jakbym była w lodowni. W nocy się zbudziłam stukaniem niemieckich cholew zbliżających się do mnie coraz bliżej i zobaczyłam ich buty przy moim łóżku. Wzięłam szybko dziecko i schowałam się pod łóżko (tak jak Ty byłaś schowana na początku w naszym domu). Tam znalazły mnie rano na pół przytomną pielęgniarki, odebrały dziecko i zadzwoniły po lekarza” (list z 17.09.1973).
***
Do Zdzisi, już wtedy Catherine Ravet, przyjechał zaraz po porodzie Władysław Grzegorczyk.
„Jak przyleciałem do Paryża, Dzidzia już czekała z córeczką. Piąta wnuczka! – pisał do Miny, bo jej cztery córki uważał też za swoje wnuczki. – Może mi nie uwierzysz, ale mówię Ci prawdę, to dziecko jest zupełnie do mnie podobne. A wpatrzona we mnie jak w obrazek i jak ją biorę na ręce, zaraz się uśmiecha. (…) Mówię Ci, Minciu, nie ma nic lepszego na świecie jak niemowlak na rękach. Moja kochana Minciu, na pewno pamiętasz, jak byłaś u nas ukrywana, to zawsze Ci mówiłem: »Wszystko będzie dobrze, oni z nami nie wygrają«. I teraz widzisz, to prawda, obie siostry macie rodzinę i dzieci, a ja mam piękne wnuczki. Władek, co was kocha” (30.10.1973).
Możemy przeczytać tylko listy, które Zdzisia i jej polscy rodzice wysyłali do Miny, trzymała je w swoim domu w kibucu Gan Shmuel w pudełku na buty. Grzegorczykowie przechowywali listy Miny w drewnianym szkatułkowym pudełku, na który połasili się złodzieje, gdy kiedyś ogołocili ich dom, i tak listy przepadły. Co za strata!
„Kiedy dostałem te listy do ręki, nie mogłem się od nich oderwać. Aż do świtu czytałem je ze ściśniętym gardłem – pisze Marian Turski. – To najlepsza z powieści, jakie ostatnio czytałem, to najsilniejszy z dramatów, jakie ostatnio widziałem”.
Tylko się pod tym podpisać.
Lili Fuchsberg
Listy do mojej siostry 1946–1973
Austeria, 2021
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com