Archive | 2023/05/06

Syria: Wojna, która nie ma końca

Syria może już nie być wiadomością z pierwszych stron gazet. Ale nawet zdegradowana do wewnętrznych stron, pogrążenie jej w statusie “terytorium w stanie anarchii” stanowi zagrożenie dla regionalnej i międzynarodowej stabilności i pokoju. Na zdjęciu: syryjskie kurdyjsko-asajskie siły bezpieczeństwa rozmieszczone podczas nalotu na podejrzanych terrorystów z Państwa Islamskiego w Rakka, Syria, 28 stycznia 2023 r. (Zdjęcie: Delil Souleiman/AFP via Getty Images)


Syria: Wojna, która nie ma końca

Amir Taheri

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Wydawało się w 2019 roku, że syryjska tragedia dobiegła końca, seria błędnych analiz, głównie dokonywanych przez zaangażowane siły, uniemożliwia opracowanie strategii przywrócenia pozorów normalności rozdartemu wojną narodowi. Pierwszym błędem było przekonanie, że wojna się skończyła.

Rosyjska propaganda mówiła o “kolejnym triumfie” prezydenta Władimira Putina, z rzekomą powtórką jego sukcesu w “pokonaniu czeczeńskich terrorystów islamskich”. W Syrii Putin ponownie toczył wojnę w Czeczenii, tak jak teraz toczy drugą wojnę światową w Ukrainie. Ale ponieważ porażka jest sierotą, a zwycięstwo ma tysiąc ojców, mimo decyzji prezydenta Baracka Obamy, by nic nie robić, Stany Zjednoczone również ogłosiły zwycięstwo w wyciągnięciu Syrii “znad przepaści”.

Również przywódcy Islamskiej Republiki Iranu chwalili się zwycięstwem w Syrii. Mułłowie określili generała dywizji Kasema Solejmaniego jako “największego dowódcę wojskowego w historii islamu” i twierdzili, że uratował on Syrię przed sunnickimi terrorystami i pomógł prezydentowi Syrii Baszarowi al-Assadowi uniknąć losu libijskiego przywódcy Muammara al-Kaddafiego.

Innym pretendentem do zwycięstwa był prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, któremu udało się wydoić Unię Europejską na sumę 5 miliardów dolarów, jednocześnie przejmując kontrolę nad wystarczającą liczbą syryjskich pól naftowych i kopalń, aby zapewnić stały strumień dochodów z czegoś, co można uznać za międzynarodowy rabunek.

Mimo zapewnień o zwycięstwie, niektórzy z nas widzieli, że wojna o przyszłość Syrii jest daleka od zakończenia. Nastąpiła cisza; ale wojna to sytuacja mająca aspekty polityczne, społeczno-kulturowe i geopolityczne, to nie tylko sekwencja bitew. Wojna stuletnia w Europie nie składała się z codziennych bitew przez całe stulecie. Pomysł, że wojna się skończyła, doprowadził do drugiego błędu: przekonania, że misja ONZ może zgromadzić “wszystkie strony” w szwajcarskich luksusowych hotelach i przekonać je do uścisków i zapomnienia. Kiedy i ten fortel się nie powiódł, pojawił się trzeci błąd.

Tym razem pomysł polegał na tym, by “główni gracze”, czyli Rosja, Turcja i Iran, uwikłani w syryjski psychodramat, napisali nową konstytucję upadłego państwa i przekonali wszystkich do śpiewania tego samego hymnu. Jednak bardzo szybko trio zostało zredukowane do dwóch: Rosji i Turcji z irańskimi mułłami zostawionymi na lodzie wraz z ich marzeniami o Islamskiej Republice w Damaszku. Jednak do 2021 roku ten gambit również się nie powiódł, pozwalając na kolejny błąd w ocenie.

Tym razem analitycy i decydenci polityczni twierdzili, że najlepszym sposobem na wyjście z bagna byłoby wsparcie tego, co zostało z reżimu Assada i stopniowe zbudowanie wokół niego nowego państwa syryjskiego. Dziś wiele stolic, w tym Paryż, Moskwa, Ankara i Teheran, przedstawia to błędne przekonanie jako swoją “politykę wobec Syrii”, podczas gdy Waszyngton wydaje się zadowolony z trzymania się swojej “kurdyjskiej” enklawy i pozwalania innym dusić się we własnym sosie. Jednak ten plan również się nie powiódł.

Mimo wpompowania miliardów dolarów do kasy Assada, w tym 140 milionów dolarów wypłaconych przez ONZ jego dworzanom i co najmniej 4 miliardów dolarów w “ropie na kredyt” z Iranu, nie wspominając o dochodach z przemytu narkotyków, zespół Assada zupełnie nie wydaje się zainteresowany jakimkolwiek programem budowy państwa. Według najlepszych szacunków 90 procent ludności Syrii na obszarach nominalnie kontrolowanych przez Assada znalazło się poniżej granicy ubóstwa. Na tych obszarach, mniej więcej jednej czwartej części tego, co w czasach kolonialnych nazywano “użyteczną Syrią”, ponad 50 procent podstawowej infrastruktury nadal leży w ruinie. Co gorsza, z niektórych obszarów zniknęły nawet pozory prawa i porządku stworzone przez przeciwne Assadowi ugrupowania zbrojne.

Na przykład Deraa jest obecnie znana jako “dzikie południe”, podczas gdy Sweida utrzymuje pozory normalności dzięki druzyjskim grupom zbrojnym. Sygnałem, że frakcja zwolenników Assada nie jest zainteresowana lub nie jest w stanie rozpocząć strategii budowania państwa, jest 4. Dywizja Pancerna Armii Syryjskiej, elitarna jednostka dowodzona przez brata Baszara, Mahera al-Assada. Stopniowo przejmuje kontrolę nad pomocą humanitarną świadczoną przez ONZ i liczne zachodnie organizacje pozarządowe. Jego największą ostatnio zdobyczą jest kontrola przesyłek zboża, które Rosja kradnie z Ukrainy we współpracy z Turcją, w celu skierowania go do Lewantu.

Sytuacja gospodarcza na obszarach kontrolowanych przez reżim jest jeszcze gorsza niż na obszarach kontrolowanych przez Turcję i jej sojuszników, USA i ich kurdyjskich sojuszników, Rosję i jej najemników z Grupy Wagnera, nie wspominając o Iranie i jego afgańskich, irackich i pakistańskich “obrońcach miejsca świętego”. Ostatni cios w pozycję Assada przyszedł z Teheranu.

W obliczu pogłębiającego się kryzysu gospodarczego rządzący Iranem mułłowie postanowili zakończyć swój program “ropy na kredyt”. W październiku ubiegłego roku ogłosili, że tankowiec, który w ramach tego programu dopłynie do wybrzeża Syrii, będzie ostatnim. W przyszłości Damaszek musiałby płacić z góry. Ogłosili również, że cena ropy naftowej z 35 dolarów za baryłkę została podwojona do 75 dolarów. Jakkolwiek by nie patrzeć, Syria wciąż jest w stanie wojny; jest to jątrząca się rana, która infekuje duże obszary Bliskiego Wschodu, wschodniej części Morza Śródziemnego i nie tylko.

Z każdym mijającym dniem zadanie odbudowy Syrii jako normalnego państwa staje się coraz trudniejsze. A jednak nic nie wskazuje na to, by siły zdolne do dokonania zmian chciały lub były w stanie opracować strategię leczenia tej rany. Fakt, że Ukraina skupia teraz największą uwagę, jest częściowo powodem zaniedbania Syrii.

Czy to się podoba, czy nie, Stany Zjednoczone są nadal jedyną potęgą zdolną do zmobilizowania międzynarodowego i regionalnego wsparcia dyplomatycznego, gospodarczego i wojskowego, aby stawić czoła herkulesowemu zadaniu przywrócenia Syrii do czegoś, co przypomina państwowość, podobnie jak administracja Clintona, silnie wspierana przez UE i NATO, zrobiła to w Bośni i Hercegowinie. Syria może już nie być wiadomością z pierwszych stron gazet, ale stanowi ogromne zagrożenie dla regionalnej i międzynarodowej stabilności.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


When Jews Got Green Thumbs

When Jews Got Green Thumbs

JENNA WEISSMAN JOSELIT


LAMBERT/GETTY IMAGES

Suburban living planted the seeds of gardening as a communal pastime.

On or about Oct. 1, 1947, American Jewry went green, taking to suburbia like plants to water. Three hundred families moved into their new Levittown homes on that day, marking the official opening of that suburban development. By the end of the following decade, demographers estimated that a whopping two-thirds of American Jews now called the suburbs their home.

“‘Going to temple’ is losing the alien ring it once had in areas more accustomed to hearing ‘Going to church,’ or ‘Going to Mass,’” The New York Times reported in 1959, marshalling an impressive array of anecdotes from synagogue presidents, rabbis, second graders, and their parents about what life was like for them in neighborhoods that had either once been off-limits and out of bounds or nonexistent.

Some of their observations made much of postwar American Jewry’s newfound affinity for things that grew, even though this predilection happened to be nothing new. For nearly half a century, if not longer, those Jews who worked the dunams in what became the State of Israel or took up farming in the promised land of America had set their sights on and valorized the land. Two ideological responses to the challenges of modernity, Zionism and Americanization, both celebrated the regenerative promise of agriculture.

Suburbanization was something else again. Not without its ideological underpinnings, among them, the pursuit of what was known at the time as “cultural one-ness,” its promise resided elsewhere. Affording American Jewry a new address, this latter-day “exodus,” as some contemporaries called it, also affected the community’s spatial expectations, giving rise to the embrace of spaciousness as the sine qua non of a modern and decidedly American Jewish existence.

If you’ve ever wondered why postwar synagogues were typically low-lying, spread-out, and even “sprawling” horizontal affairs, whose sanctuaries fell just a wee bit short of cavernous, or why their ambitious building plans invariably called for some kind of garden complex—Baltimore’s Chizuk Amuno, for instance, envisioned itself “surrounded by beautiful gardens in keeping with the suburban landscape of woodland and meadow”—here’s your answer.

An end in itself, spaciousness became one of the yardsticks by which postwar suburban Jewry measured itself and its institutions. At once a physical property and a cultural value, it took the form of oversize sanctuaries, single-family homes with multiple rooms, each one differentiated by function, and synagogues that proudly likened themselves more to a “campus” than a tabernacle. Roominess, both indoors and out—having lots of space in which to spread one’s legs and wings—became the norm, along with a green lawn and an ample backyard.

But was it good for the Jews? It’s not for nothing that among the spate of popular magazine and newspaper articles on the suburban experience released throughout the 1950s and early ’60s—a testament to both its efflorescence and its bewildering novelty—many postwar cultural critics wondered about its impact on modern Jewish life. Did suburbia engender conformity—what Rabbi Morris Adler of Detroit called a “new type of acquiescence”—or did it promote an equally new form of “self-segregating?” Did a life lived amid trees and non-Jewish neighbors strengthen, attenuate, or redefine Jewish identity?

Opinions grew like topsy. Some American Jews, characterizing the suburbs as a “new adventure in Jewishness,” held out much hope for the future. Others, especially those of an older generation, were baffled as to why their children would move to yenemsvelt, so very far, far away, and felt abandoned, even forsaken. And still others just held their breath and waited to see what might develop in the former potato fields of eastern Long Island, newly scrubbed and dubbed East Meadow.

Amid the welter of competing perspectives, one consensus clearly emerged: Suburbia called on its Jewish residents to attend to their lawns with as much, or perhaps even more purpose, than tending to their souls. Writing in Commentary in 1954 on the “new suburbanites of the ’50s,” Harry Gersh placed himself among them as the “possessor of a home in the suburbs complete with lawn, garage and trees—in short, a rather solid citizen.” He also gave voice to some of his and his Jewish neighbors’ newly acquired horticultural concerns. Or apprehensions.

Would Gersh, like those who came before him, be stumped by the “mysteries of seed and soil?” Would seeds “wither in his hands” and the soil turn “sour under his ministrations?” Even Gersh’s wife, who in high school and college had taken courses in botany, “looked at the fertile earth and wondered would these growing things flourish under a new name on the deed of ownership?”

Happily, relievedly, Gersh told his readers there was nothing to fear. Despite his lack of prior experience, even he could now boast of having 14 trees, three varieties of lilacs, and prize roses in his own backyard. A green thumb, he came to see, was “not a goyishe monopoly.”

Thanks to the wide array of goods and services advertised in American Jewish newspapers of the time, freshly minted suburbanites such as Gersh were able to avoid any and all instances of what he memorably called “horticultural nudnikery.” Tree pruning, landscaping, and monthly gardeners-for-hire, along with the latest sprinklers, were featured almost weekly in the Jewish press of the 1950s and ’60s, from the B’nai B’rith Messenger on the West Coast to the Jewish Advocate on the East.

And if that weren’t enough to ensure that plenty of weedkiller and fertilizer were always on hand, local Jewish Community Centers offered classes in gardening—in “handling lawn problems, growing flowers from seed [and] propagating”—and hosted community garden clubs, once the preserve of the elite now gone mainstream.

Even the kids got an early start. In one Boston suburb, for example the members of the Cub Scout troop sponsored by the Brotherhood of Temple Mishkan Tefila had several opportunities to “display their talents in planting” and to win a prize, too, for the best in show. Elsewhere, both Jewish day campers and their sleepaway counterparts at Camp Judea in New Hampshire and Brandeis in California had the chance to awaken their green thumbs by learning how to plant vegetables and flowers as part of their summertime exploits.

Somewhere along the highway from urban to surburban, cultivating one’s garden became a Jewish pursuit, or, to put it more precisely, something postwar American Jews did. A sustained encounter with nature, an exercise in beautification, it also normalized their sense of themselves as Americans.

Suburban Jewish men may never have felt entirely comfortable sporting a tool belt, while suburban Jewish women, in turn, might not have fully cottoned to the latest recipe for tuna casserole laced with Campbell’s mushroom soup.

But then, supplied with handfuls of Burpee seeds—Americana in a packet—and with hefty packages of Miracle-Gro, a brand-new invention of the 1950s, there was no reason American Jews couldn’t feel at home.


Jenna Weissman Joselit, the Charles E. Smith Professor of Judaic Studies & Professor of History at the George Washington University, is currently at work on a biography of Mordecai M. Kaplan.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


NBA Player and Sacramento Kings Center Domantas Sabonis Is Converting to Judaism, His Wife Reveals

NBA Player and Sacramento Kings Center Domantas Sabonis Is Converting to Judaism, His Wife Reveals

Shiryn Ghermezian


Domantas Sabonis. Photo: Augustas Didžgalvis via Wikimedia Commons

Lithuanian-American NBA All-Star Domantas Sabonis, who currently plays for the Sacramento Kings, is in the process of converting to Judaism, his Jewish wife revealed in a recent interview with JWeekly.

“We really haven’t talked about it [publicly]. He loves [Judaism] and really wants to be a part of it,” Shashana Sabonis told the Jewish publication about her husband. The couple had a Jewish wedding in August 2021 and have a one-year-old son named Tiger. Shashana, who is pregnant with their second child, added that Domantas, 26,  regularly does lessons on Zoom to learn about Judaism with Rabbi Erez Sherman from Sinai Temple in Los Angeles.

“After [he had] a triple-double against the Houston Rockets, I get a text, like, ‘Hey can we find time to learn?’ I’m like, you’re for real,” said the rabbi, who also hosts the sports podcast Rabbi on the Sidelines. “He’s always asking questions. He keeps kosher, and when he’s in Vilnius, he’s going to the kosher butchers to get chicken.”

Shashana also told JWeekly that while Domantas is serious about converting, his NBA career makes it difficult for him to keep all the laws of Judaism. She explained, “he has to fly and he has to do those things, but he’s continuing his learning. We keep Passover, we keep Shabbat. We don’t drive, and we do Shabbat dinner every week.”

The Sabonis’ also have a close relationship with Rabbi Mendy Cohen of Chabad of Sacramento. The rabbi put mezuzahs up at their house and recited the Megillah for them on Purim after the Kings played earlier that night, JWeekly reported. Domantas attended the Chabad’s Purim party this year, where he signed autographs, and in December he sponsored a donut giveaway at a Kings home game in honor of Hanukkah.

Shashana, who grew up in Los Angeles, said her husband is thankful for the support the Jewish community has shown him. She said, “people that follow me [on social media] see how we do the holidays and Shabbat, and I think it’s really fun for the Jewish community to see that representation in basketball.”

Domantas was drafted in 2016 and previously played for the Indiana Pacers and Oklahoma City Thunder before signing with the Sacramento Kings. The 7’1′ athlete is the son of NBA Hall of Famer and legendary center Arvydas Sabonis, who played for the Portland Trail Blazers.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com