Przedstawia pierwszy turecki samochód elektryczny, woduje pierwszy turecki lotniskowiec, podnosi pensje o połowę. Erdogan idzie po wygraną
Marcelina Szumer-Brysz
Wnętrze Błękitnego Meczetu. (Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl)
Turcja przed wyborami: Chrześcijańskie mozaiki sprzed trzynastu stuleci? Zatynkować. Unikat w skali świata? Trzecia kadencja jest ważniejsza.
.
– Bak, bak – zaczepia mnie w autobusie miejskim mężczyzna w średnim wieku, ubrany w narodowe barwy tureckie. Czerwona koszulka z półksiężycem i gwiazdą, takaż czapka. Podsuwa mi ekran smartfona, z którego przemawia Recep Tayyip Erdogan, turecki prezydent. Bez dźwięku, podziwiam zabawną pantomimę, mój towarzysz wniebowzięty.
– Wygra? – pytam. – Oczywiście! – odpowiada facet. Czekam na typowy w takich sytuacjach wykład o zasługach prezydenta, pewnie na ekranie zaraz zobaczę turecki samochód elektryczny, którego wielka premiera miała miejsce półtora miesiąca przed wyborami, a którym na trasy już ruszyli tureccy ministrowie, albo scenę z inauguracji pierwszego tureckiego lotniskowca, który właśnie zaczął służbę. Ale nie, facet ani myśli rozmawiać o wyborach. Pokazuje mi amerykańskiego poszukiwacza złota, potem ogromny grzyb z tropikalnego lasu. I nie przestaje się uśmiechać.
Mniej optymistyczny jest sprzedawca zasłon na sobotnim bazarze. Wzdycha, wzrusza ramionami, nie przekonuje go żaden kandydat – wierni wyznawcy Erdogana, podobnie jak zwolennicy jego głównego (jest jeszcze dwóch) kontrkandydata Kemala Kiliçdaroglu, na ogół ochoczo podejmują rozmowę, a partyjne barwy prezentują z dumą taką samą jak barwy klubów piłkarskich.
Wiem, na kogo nie zagłosuje starszy sprzedawca, gdy w uliczce pojawiają się dwie wolontariuszki z logo rządzącej AKP. Minę ma taką, że dziewczyny nie podchodzą. Upatrzyły sobie turystę, kupującego na sąsiednim straganie podróbki koszulek Hugo Bossa. Tłumaczy, że jest cudzoziemcem, nie może głosować, ale dziewczyn to nie zraża. – Dla każdego jest miejsce na spotkaniu z prezydentem. Nasz prezydent zaprasza każdego.
Wyciągnął rękę do Kurdów. Na chwilę
– Chyba że jest gejem, „krzyżowcem” albo wyborcą HDP – prycha Nursel, nauczycielka z Izmiru. Przez 20 lat głosowała na kemalistów, ale w ostatnich wyborach oddała głos na partię prokurdyjską. Gdyby jej były lider Selahattin Demirtas nie siedział w więzieniu, w wyborach prezydenckich zagłosowałaby na niego, bo jest pewna, że by wystartował i odniósł zwycięstwo. Zdaniem Nursel ani CHP, ani AKP nie mają oferty dla osób o liberalnych poglądach. Wieczne odwoływanie się do dziedzictwa Atatürka, to – jej zdaniem – trochę za mało, by zaskarbić sympatię wyborców, którym na sercu leżą prawa mniejszości i kobiet. Kurdyjscy deputowani zajęli się wszystkimi tymi problemami i umieścili je w programie wyborczym. Ale nie wiadomo, ilu kandydatów dotrwa do wyborów na wolności.
Choć to Erdogan, na początku swoich rządów, wyciągnął rękę do kurdyjskich obywateli, sprawiając – jak twierdzi mój kurdyjski przyjaciel, który przemówień prezydenta słucha nawet w aucie – że przestali czuć się obywatelami drugiej kategorii, choć to za jego premierowania nawiązano rozmowy z uważaną za organizację terrorystyczną Partią Pracujących Kurdystanu, która w latach 90. siała w Turcji postrach, dokonując krwawych zamachów, co doprowadziło do trwającego wiele lat zawieszenia broni. Kurdowie odwdzięczali mu się regularnie przy urnach wyborczych. Do czasu, gdy w 2015 r. zagłosowali nie na AKP, ale na własną partię, pozbawiając ugrupowanie, na którego czele stoi Erdogan (kilka lat temu zmieniono tureckie prawo, by prezydent mógł być szefem partii), parlamentarnej większości. Wybory powtórzono kilka miesięcy później, w zupełnie innej atmosferze, bo doszło do kilku zamachów, a w niektórych zamieszkanych głównie przez Kurdów miastach pojawiły się czołgi.
I choć PKK zarzekała się, że to nie ona zerwała zwieszenie broni, zapomniany nieco temat terroryzmu poprowadził partię Erdogana do zwycięstwa (choć nie tak spektakularnego, jak oczekiwano). Od tamtej pory wydarzyło się wiele. Część kurdyjskich burmistrzów zastąpiono komisarzami, a kolejne lata przynosiły aresztowania osób związanych z HDP. W 2020 r. wiadomo było o 20 tys. aresztowanych i 10 tys. posłanych do więzienia. Tuż przed wyborami nad partią zawisło widmo delegalizacji. Sprawa toczy się przed tureckim trybunałem konstytucyjnym. Prokurator żąda rozwiązania partii, konfiskaty jej majątku i pięcioletniego zakazu działalności politycznej i członkostwa w innych ugrupowaniach dla jej polityków. Termin „obrony” wyznaczony był na marzec, a następnie przesunięty na kwiecień, ale HDP zrezygnowała z tej możliwości, gdy jej wniosek o zawieszenie sprawy na czas wyborów został przez sędziów odrzucony.
Partia do wyborów idzie pod innym szyldem, startując ze wspólnych list z Partią Zielonej Lewicy (YSP). Jeśli sondaże się potwierdzą, Kurdowie z lewicą będą trzecią siłą w tureckim parlamencie. Aresztowania osób związanych z ugrupowaniem nie ustały, pod koniec kwietnia zatrzymano ponad 100 prawników, dziennikarzy, aktywistów i polityków. Kandydującej do parlamentu Ayten Dönmez przedstawiono zarzuty przynależności do organizacji terrorystycznej. Media obiegły jej zdjęcia z grupą kobiet pozujących w strojach charakterystycznych dla kurdyjskiej partyzantki.
Prezydent z błogosławieństwem
– To nie jest zwykłe zdjęcie! – przekonuje mnie Idris, inżynier z konserwatywnego Elazig, gdy pytam, czy fotografia z młodości to wystarczający dowód na to, by aresztować opozycyjną polityczkę. – Czy twoim zdaniem to przypadek, że jest tak ubrana? Myślisz, że jeśli taka osoba ma ojca albo wujka w PKK, to wyrwie się spod ich wpływów? Oczywiście, że mają związki z terrorystami.
Idris, zdolny, wykształcony w Europie, od lat powtarza, że najlepsze, co mogło się przydarzyć krajowi, to rządy Erdogana i system prezydencki. Demokracja parlamentarna to pomyłka, czego dowodzi fakt, że przez lata ciągle upadały koalicyjne rządy. Przeczy powszechnemu na Zachodzie przeświadczeniu, że kolejne kadencje zapewniają prezydentowi proste masy z głębokiej Anatolii.
Zresztą nawet wśród Kurdów są tacy, którzy nie pozwolą powiedzieć o prezydencie Erdoganie złego słowa. Uważają, że jeśli reis – wódz, jak określany jest prezydent – powiedział, że ktoś jest terrorystą, to jest. Że – to cytat z komentarza, jaki znalazł się pod relacją z wystąpienia prezydenta na niedawnych targach Teknofest – jeśli wygra opozycja, PKK w dwa miesiące przejmie rządy w Turcji. Ludzie błogosławią Erdoganowi i zanoszą do Allaha modły, by znów zwyciężył. Kto dał narodowi samochód elektryczny? Erdogan. Bayraktar? Zasługa Erdogana. Kaan – narodowy samolot bojowy? Erdogan. TCG Anadolu – pierwszy turecki lotniskowiec (na razie uzbrojony w drony) – to też jego zasługa. I choć koszulki z Erdoganem jeszcze nie powiewają na straganach, niejeden fan ustawił sobie prezydenta jako zdjęcie profilowe w mediach społecznościowych.
– Bo to bardzo dobry prezydent – kiwa głową starsza pani w chuście, łowiąca ryby na wędkę na publicznej plaży. – Mieszkałam w Niemczech. Wróciłam do Turcji ponad 20 lat temu, jak wyszłam za mąż. W Niemczech wtedy było wszystko, a tu nic. Nie było dróg. Zakupy robiło się tylko na bazarach. Przyszedł Erdogan. I mamy piękne drogi, centra handlowe. – A inflacja? – Wzrosła po trzęsieniu ziemi. Za kilka miesięcy spadnie. Zresztą prezydent podniósł płace. Wzrosły nasze emerytury – zbywa kontrowersyjny temat.
Minarety prawem własności
Rzeczywiście, gdy kontrowersyjne pomysły ekonomiczne prezydenta Turcji (który – wbrew wielu ekonomistom – uważa, że to obniżanie, a nie podnoszenie stóp procentowych tchnie wiatr w żagle Tureckiej gospodarki) doprowadziły do potężnej inflacji, która według kwietniowych danych wyniosła w skali roku 105 proc. (oficjalne rządowe dane mówią o niespełna 44 proc.), prezydent zdecydował o podniesieniu o 55 proc. płacy minimalnej (455 dolarów). Potem podniósł najniższą emeryturę. A pierwsze domy, które obiecał po niszczycielskim trzęsieniu ziemi, już stoją.
Agresywna kampania wyborcza obozu rządzącego, który – poinformowała właśnie opozycja – dostał u publicznego nadawcy TRT 3600 minut, podczas gdy opozycja zaledwie 42, przynosi efekty. Przewaga Kiliçdaroglu topnieje, w zależności od tego, kto robi sondaż, ale nie na tyle, by – jak to miało miejsce przy poprzednich wyborach – spocząć na laurach i spokojnie czekać. W ostatnich latach AKP sporo straciła – musiała nawet wejść w koalicje z nacjonalistyczną MHP – podobnie jak prezydent, przed którym pierwszy raz stoi widmo drugiej tury wyborów.
Mobilizacja konserwatywnego elektoratu przed podwójnymi – parlamentarnymi i prezydenckimi – wyborami trwa więc nie od kilku miesięcy, ale od kilku lat. Choć Turcja, jak chwali się Erdogan, ma najwięcej na świecie meczetów, konserwatywny lud od dawna marzył o jeszcze jednym. Tym, który początkowo był kościołem, później meczetem, a w końcu muzeum. Próby „zwrócenia” Hagii Sophii islamskiemu światu trwały długo. W chrześcijańskiej Europie głośnym echem odbijały się już te decyzje, dzięki którym w muzeum odbywały się islamskie modlitwy z udziałem prezydenta (tak stało się np. podczas obchodów 567. rocznicy podboju Stambułu przez Mehmeda II). Sprawą przez kilka lat, w różnych konfiguracjach, zajmowały się tureckie sądy. W końcu sąd najwyższy przyzwolił – mieszając nieco prawne porządki (świecki i religijny) – by Hagia Sophia stała się znów świątynią. Apele tych prawników, którym takie manipulowanie prawem i historią niezbyt się podobało, pozostały bez odzewu, w lipcu 2020 r. słowo stało się ciałem: Erdogan podpisał dekret przekazujący pieczę nad muzeum Diyanetowi – urzędowi do spraw religii.
Niedługo potem zaczęły się prace nad ponowną zamianą Hagii Sophii w meczet. Część malowideł zasłonięto kotarami, zamknięto wstęp na galerię, gdzie znajdują się najwspanialsze bizantyjskie mozaiki, podłogę zaś pokrył miękki, turkusowy dywan, po którym we wszystkie strony turlają się dzieci zwiedzające meczet z rodzicami. Podczas tegorocznego ramadanu to między minaretami Hagii Sophii zawisły tradycyjne lampki. Znajdujący się po sąsiedzku Błękitny Meczet spowijała ciemność. I choć jej powodem są prace remontowe trwające w „zdetronizowanej” przez Hagię Sophię świątyni, idealnie oddają to, na podkreśleniu czego tak zależało prezydentowi – że mimo płaczów i rozpaczy „krzyżowców” (w prawosławnej Grecji w dniu, w którym Hagia Sophia stała się meczetem, biły żałobne dzwony), oddał wiernym to, co do nich należy.
Freski sprzed 1300 lat? Zatynkować
Hagia Sophia nie była jednak pierwszym kościołem, który Erdogan uczynił meczetem. Już kilkanaście lat temu taki los spotkał świątynię o tej samej nazwie stojącą w Izniku. Pamiętający sobór nicejski z 787 roku kościół został najpierw odrestaurowany i udostępniony zwiedzającym, a potem – mimo protestów – zamieniony w islamską świątynię. Przed rokiem meczetem stał się kościół Enez Hagia Sophia z Edirne, wciąż trwają prace mające przygotować do tej roli stambulski kościół Chora. Dekret w jego sprawie Erdogan podpisał zaledwie miesiąc po tym, jak w meczet zamienił Hagię Sophię, a wciąż nie wiadomo, jaki los spotka zjawiskowe freski zdobiące dosłownie każdy centymetr świątyni. Już kilka razy do mediów wyciekły zdjęcia, na których wszystkie malowidła były pokryte tynkiem i ukryte za podwieszanym sufitem, ale nie wiadomo, czy to nie fałszywki.
Mahir Polat, urzędnik stambulskiego magistratu, przypuszcza, że – niestety – zdjęcia są prawdziwe. „Zniszczyliście jedno z arcydzieł światowej sztuki, zabijając charakter świątyni” – napisał na Twitterze. Ludzie prezydenta niezbyt się przejęli. „Naszym prawem własności są minarety” – mówił szef Diyanetu prof. Ali Erbas podczas kolejnego wielkiego otwarcia, a konserwatywni politycy wieszali psy na europejskich (zwłaszcza greckich) politykach, którzy wyrażali swoje oburzenie. Swego czasu dostało się nawet papieżowi Franciszkowi, który ostatecznie został nawet zaproszony na otwarcie meczetu, ale nie przyjechał.
Polityków z Europy często przedstawia jako islamofobów, którzy tak naprawdę mają chrapkę na tureckie dobra. Pięć lat temu Erdogan straszył, że jeśli wygra opozycja, Stambuł zostanie Konstantynopolem, a meczety – kościołami. I choć akurat jeśli chodzi o wiernych, to za rządów islamistów poprawiła się sytuacja wszystkich, nie tylko muzułmanów, bo odnawiane są synagogi, dawne mienie zwracane jest chrześcijańskim i żydowskim wspólnotom, trwają remonty synagog, a dekadę temu w Stambule zbudowano pierwszy od czasów republiki nowy kościół, to jednak właśnie religia jest narzędziem stosowanym przez polityków. Entuzjazm religijnych wyborców gwarantuje bowiem odrobienie – przynajmniej częściowo – sondażowych strat. Jeszcze półtora roku temu w badaniu Metropoll Erdogana biło aż dwóch polityków opozycji. Wtedy nie było co prawda wiadomo, kto wystartuje przeciwko niemu w wyborach, sprawdzano więc wszystkie opcje. Dziś, gdy znane jest nazwisko kontrkandydata, spisywany już przez wielu na straty Erdogan, którego zmieść miały kryzys ekonomiczny, kryzys demokracji, a w końcu trzęsienie ziemi, idzie z nim łeb w łeb.
Zmęczeni liberałowie
– Oni mają klapki na oczach. Słuchają propagandy. Nie myślą. Są jak stado baranów, którym da się kierować – denerwuje się Mehmet, muzyk po izmirskim konserwatorium, gdy pytam, skąd takie poparcie dla Erdogana. Nie wie, kto wygra. Nie ufa sondażom i władzy. Sądzi, że może dojść do próby wyborczych oszustw. Już wcześniej zdarzało się przecież, że za ważne uznawano podejrzane karty wyborcze, te bez stempla komisji.
W liberalnym Izmirze jeszcze się nie zdarzyło, żeby partia Erdogana i on sam uzyskali spektakularne wyniki, ale na kwietniowym wiecu w tym mieście prezydenta witały tłumy. „No, Izmir wreszcie zmądrzał!”, „Padła twierdza CHP!” – można przeczytać w komentarzach pod relacją z wydarzenia, na którym prezydent przypominał, co zrobił dla miasta w ciągu 20 lat, „dzień i noc pracując dla Izmiru”. Wymienił drogi (959 km), uniwersytety (4), tamy (37), autostrady (Stambuł–Izmir i Menemen–Aliaga–Çandarli) i wiele innych. Nie wrócił jednak pamięcią do swoich wypowiedzi sprzed kilku lat, w których nawiązywał do powiedzenia „gavur Izmir” – niewierne miasto.
Prezydencki rzecznik gęsto się wtedy za szefa tłumaczył, ale izmirczycy nie zapomnieli. Oaza swobody, miasto, w którego restauracjach hasłem do wi-fi bywa data urodzin albo śmierci Atatürka i w którym słowo „laiklik” (świeckość) odmieniane jest przez wszystkie przypadki, od lat jest dla rządu AKP twierdzą nie do zdobycia. Skąd więc tłumy na wiecu AKP? – Zwieźli ich – prycha Mehmet, choć sam wie, że to raczej mało prawdopodobne, bo Izmir to nie tylko izmirczycy z dziada pradziada, którzy republikańskie wartości wyssali z mlekiem matki, ani Lewantyńczycy, potomkowie europejskich kupców i przedsiębiorców, którzy w szufladzie mają paszport turecki, ale i włoski czy francuski. To także przyjezdni z prowincji, którzy tu pracują albo się uczą, i ci, którzy latami czuli się źle traktowani przez intelektualną elitę. Ci pierwsi czują, że Erdogan coś im odebrał, że pogrzebał świeckie dziedzictwo Atatürka, wolność, swobody obywatelskie. Ci drudzy, że coś im dał: dumę bycia tym, kim są.
Których jest więcej? W Izmirze tych pierwszych, o czym świadczą nieprzebrane tłumy na wiecu Kemala Kiliçdaroglu, odbytym w mieście dwa dni po spotkaniu z Erdoganem. A w Turcji? Trudno powiedzieć. Jasny podział z miliona powodów nieco się zatarł. Nie każda osoba w chuście głosuje na Erdogana, na wiecu Kiliçdaroglu też można zauważyć powiewających flagami mężczyzn z islamskimi brodami i charakterystycznymi czapeczkami na głowie. Erdogan straszy tym, co się stanie, jeśli wygra kandydat opozycji (zbanuje chusty, dogada się z PKK, a zwycięstwo świętować będą od rana do nocy, pijąc). Prorządowe media pokazują filmiki, na których Kiliçdaroglu ściska dłonie działaczkom HDP, i archiwalne nagrania tego, jak w czasach sprzed dojścia AKP do władzy studentki, które mimo zakazu przyszły na uczelnię w hidżabach, traktowano policyjnymi pałkami.
Dziadek Kemal
Kiliçdaroglu, który w Turcji ma kilka przydomków: Bay Kemal (Pan Kemal) czy Kemal Dede (dziadek Kemal), stara się prezentować jako kandydat myślący o wszystkich Turkach. Ponieważ nieraz wypominano mu alawickie pochodzenie (alawizm to odłam islamu, który do niedawna nie cieszył się specjalnym poważaniem tureckich władz, choć przed wyborami zrobiły w jego stronę kilka ukłonów, a Erdogan zjadł nawet kolację w camevi – alawickim domu modlitwy), a kilka tygodni temu zarzucono brak szacunku dla wiary ze względu na podeptanie rozłożonego na podłodze modlitewnego dywanika, opublikował w internecie filmik, w którym mówi o swoim wyznaniu. „Tak, jestem alawitą. To nie źródło mojej tożsamości, to moja tożsamość” – mówi w nagraniu, które stało się w pewnym momencie najczęściej oglądanym filmikiem w Turcji.
Opowiada w nim, że nie chce już, by w kraju koncentrowano się na tożsamościach, ale na osiągnięciach, nie na podziałach i różnicach, ale na marzeniach. Obiecuje przekroczenie podziałów, zmianę reżimu i stworzenie społeczeństwa o wspólnych celach. „Cóż, to nie jest styl defensywnego polityka, który boi się swojego sekciarskiego rywala, jakby był alawitą o miękkim sercu. To styl lidera” – ocenił Kadri Gursel z Halk TV w rozmowie z portalem Duvar.
Nie bardzo właściwie wiadomo, kiedy Kiliçdaroglu wyrósł na lidera. Jeszcze kilka lat temu Erdogan żartobliwie dziękował Allahowi za takiego przeciwnika, który ciągle przegrywa. Niełatwy był też sam proces wyłonienia kandydata na prezydenta, koalicyjny Stół Sześciu, przy którym spotykali się liderzy partii przeciwnych kierunkowi, w jakim zmierza państwo. Co ciekawe, jest wśród nich były przyjaciel Erdogana i były wicepremier Ali Babacan, który po odejściu z AKP założył partię DEVA. Długo przy tym stole debatowali nad tym, kto ma kandydować. Meral Aksener z partii IYI na chwilę opuściła nawet koalicję, bo stawiała na burmistrza Ankary Mansura Yavasa lub burmistrza Stambułu Ekrema Imamoglu. Ostatecznie wróciła i dziś cały antyerdoganowy team w różnych konfiguracjach jeździ po Turcji, przekonując wyborców, by głosowali na Kiliçdaroglu.
Prawda jest jednak taka, że CHP pod jego wodzą od 20 lat nie była w stanie pokonać AKP, a kandydaci na prezydenta wystawiani przez partię (dwóch, prezydenta w wyborach powszechnych wybiera się w Turcji dopiero od 2014 r.) przegrywali w pierwszej turze. W 2013 r. krajem wstrząsnęły protesty, które swój początek miały w parku Gezi, gdy niewielki zagajnik w środku stambulskiego placu Taksim miał być wycięty pod budowę kolejnego centrum handlowego. Obrona kilku drzewek zamieniła się w potężny, antyrządowy ruch, gdy do młodzieży dołączyli intelektualiści, muzycy i filantropi. CHP nie była jednak wtedy zbyt aktywna. Kemal Kiliçdaroglu wezwał wtedy Erdogana do wycofania policji, bo prócz gazu i armatek wodnych w ruch poszły kule i były ofiary śmiertelne.
Nie śmiej się z prezydenta
Niektórzy uczestnicy tamtych wydarzeń po dziś dzień siedzą w więzieniach. Jedną z takich osób jest biznesmen i filantrop Osman Kavala, którego władze oskarżają o sponsorowanie protestów. Był kilkukrotnie aresztowany, a potem uniewinniany, jego sprawa trafiła nawet do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który nakazał jego uwolnienie, ale wciąż pozostaje on za kratami. W ciągu ostatnich 20 lat w tureckich więzieniach zrobiło się naprawdę tłoczno. Według tureckiego urzędu statystycznego w 2021 r. przebywało w nich 272 tys. osób. Na początku 2023 r. już 340 tys. Na budowę zakładów karnych wydano w ciągu siedmiu lat 30 mld lir, w zeszłym roku rząd rozpoczął budowę kilkudziesięciu kolejnych więzień.
Tłoczno za kratami zrobiło się siedem lat temu, po nieudanym puczu wojskowym. Wtedy pojawiła się nowa kategoria przestępcy: gulenista, czyli osoba związana z ruchem oskarżanego o pucz duchownego Fethullaha Gülena. Aresztowano dziesiątki tysięcy ludzi, a drugie tyle straciło pracę lub zostało zawieszonych w obowiązkach. Ale za kraty zaprowadzić może nie tylko oskarżenie o terroryzm. Także obraza uczuć religijnych, o czym przekonała się właśnie znana piosenkarka Gülsen. Po tym, gdy zażartowała na temat wykształcenia, jakie zdobywa się w szkole imam hatip (takie liceum kończył Erdogan), prokurator zażądał dla niej kilku lat więzienia. Skończyło się na dziesięciu miesiącach, wyrok ogłoszono na początku maja.
Osobna kategoria to przestępstwo polegające na obrazie prezydenta. Nie bez przyczyny Kemal Kiliçdaroglu obiecuje, że usunie z kodeksu karnego artykuł 299. W ciągu dwóch kadencji Erdogana przesłuchano w związku z tym zarzutem 160 tys. osób, z których jedna czwarta stanęła przed sądem, a 13 tys. otrzymało wyroki. A obrazić można na różne sposoby: rysunkiem, satyrycznym komentarzem, zerwaniem plakatu z podobizną albo przez publikację artykułu. Turcja przoduje też na niechlubnej liście państw, w których za kratami przebywa najwięcej dziennikarzy (363 osoby), przy czym te liczby – alarmuje nowojorski Komitet Obrony Dziennikarzy – z każdym rokiem się zwiększają (w 2021 uwieziono 18 osób, w 2022 już 40). To zresztą aresztowanie byłego redaktora kemalistycznego dziennika „Cumhuryet” Cana Dundara i zastępcy szefa stambulskich struktur CHP Enisa Berberoglu (pierwszy opublikował zdjęcia wypakowanych bronią ciężarówek tureckich służb specjalnych jadące do Syrii, drugi miał mu je dostarczyć) zapoczątkowało w 2017 r. wielki, zorganizowany przez Kiliçdaroglu pochód protest, znany pod nazwą Adalet Marsi – Marsz Sprawiedliwości.
Potem mało już było zorganizowanych protestów w obronie demokracji, choć trzeba przyznać, że wielu Turków – mimo perspektywy trafienia za kratki – nieraz wychodziło na ulicę. Robili to studenci przeciwni obsadzaniu stanowisk rektorów ludźmi bliskimi władzy, robiły to organizacje kobiece, gdy przed dwoma laty Erdogan wypowiedział „godzącą w islamskie rodziny i promującą ideologię LGBT” konwencję antyprzemocową, którą wcześniej jako pierwszy podpisał, robili to literaci i intelektualiści, publikując otwarte listy w obronie niesłusznie więzionych kolegów. Niektórzy z nich dziś piszą już na obczyźnie.
Czarni Turcy i mięsożerny Islamistan
– Naprawdę go nie lubią? – dziwi się pani od ryb, gdy wspominam, że nie we wszystkich miastach Erdogan ma gorliwych zwolenników. – No nic, ich prawo – kwituje i zarzuca wędkę. Widać nie należy do tych – a jest ich niemało – którzy będą się wykłócać, awanturować albo bić. Wziąwszy pod uwagę poziom polaryzacji tureckiego społeczeństwa, to aż dziwne, jak rzadko dochodzi do kłótni czy bójek z powodów politycznych. Choć i te się zdarzają, zwłaszcza w nerwowym, przedwyborczym czasie. Ledwo kilka dni temu media obiegł filmik, na którym z restauracji wyganiany jest starszy pan rozdający ulotki HDP. „Nie chcemy tu terrorystów!” – krzyczy do niego właściciel przybytku, rzecz dziwna o tyle, że w Turcji starszych ludzi darzy się dużym szacunkiem. W Trabzonie przechodnie pokłócili się w trakcie ulicznej ankiety przeprowadzanej przez dziennikarkę En Son Haber, a podczas głosowania w Londynie doszło do rękoczynów, o czym życzliwie doniosły prorządowe stacje, awanturę wszczęli bowiem wyborca HDP i członek komisji z ramienia CHP…
Początkowo sondaże dawały Kiliçdaroglu sporą przewagę nad Erdoganem. Z tygodnia na tydzień różnica topnieje i dziś nikt już nie wie, jak zakończą się wybory. Część tureckich liberałów zastanawia się, czy ta popierająca urzędującego prezydenta połowa jest ślepa i głucha? Czy nie przeszkadzają im aresztowania? Ani to, że w światowym indeksie wolności prasy Turcja plasuje się na 165. miejscu między Rosją (piętro wyżej) i Egiptem?
By znaleźć odpowiedź, warto sięgnąć do artykułów, które ukazywały się w liberalnych gazetach niedługo po przejęciu władzy przez AKP. „Czarni Turcy”, „Mięsożerny Islamistan” – to tylko kilka, wcale nie najgorszych określeń, jakimi na łamach prasy raczono wyborców Erdogana, przybyszy z prowincji. W artykule znalazło się nawet stwierdzenie, że gdyby te kobiety – od góry do dołu w czadorach – grillowały ryby, a nie mięso, nie byłyby tak grube… Omawiano zdjęcia Turczynek w hidżabach, imputując im najgorsze cechy, i na różne sposoby ośmieszano ich przywiązanie do wiary czy pochodzenie. To Erdogan zwrócił im godność i poczucie – złudne czy nie – że kraj należy też do nich. Za kilka dni okaże się, czy przekonało ich to, co ma im do zaoferowania Kiliçdaroglu, ze swoim spokojem, obietnicą zakończenia podziałów, obalenia jednoosobowego reżimu; ze swoją religijnością, inną niż ich własna.
Na razie nikt jeszcze nie składa broni.
Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com