Archive | 2023/09/24

Yom Kippur – Jom Kipur ( 24 – 25 wrzesnia )

Jom Kipur

aut: Paweł Jędrzejewski


Jom Kipur (pełna nazwa: Jom ha-Kippurim, Święto Pojednania lub Dzień Przebłagania) zaczyna się wraz z dziesiątym dniem miesiąca tiszri. Poprzedza go Erew Jom Kipur – dzień przeznaczony na ostateczną analizę swojego postępowania w minionym roku. Proces analizy przebiega przez wszystkie dni pomiędzy pierwszym dniem Rosz ha-Szana a Jom Kipur (Dziesięć Dni Skruchy – Aseret Jemaj Teszuwa), a dziesiąty dzień tiszri stanowi jego podsumowanie.

Ostatni posiłek (seuda hamafesket) w dzień poprzedzający Jom Kipur musi zakończyć się przed zachodem słońca. Od tego momentu (mniej więcej na godzinę przed zachodem) rozpoczyna się post Jom Kipur, który trwa do pojawienia się na niebie pierwszych gwiazd następnej nocy.

Dziesiątego dnia siódmego miesiąca (tiszri) będzie święte zwołanie dla was. Będziecie pościć. (Bemidbar /Księga Liczb 29:7). Wszystkie czynności, które są zabronione w Szabat, są zakazane również w Jom Kipur. Dodatkowo całkowity post wymaga zrezygnowania z jedzenia jakichkolwiek pokarmów i picia. Nie wolno płukać ust i myć zębów. Nie można się myć (wyłącznie palce). Nie wolno smarować ciała żadnymi substancjami. Nie wolno również nosić obuwia, którego nawet fragment jest wykonany ze skóry. Zakazane jest wreszcie współżycie seksualne w jakiejkolwiek formie.

Foto: Wikimedia

Zakazy te ulegają unieważnieniu wobec zagrożenia ludzkiego życia i dotyczą ludzi dorosłych (tzn. od wieku stania się bar i bat micwa; tylko w ograniczonej formie – dzieci powyżej 9 lat).

Ze względu na tak wymagające zasady postu istnieje mylne przeświadczenie, że Jom Kipur jest świętem zdominowanym wyłącznie przez smutek. Jest to tylko częściowa prawda, bo jednak w Miszna Taanit (4:8) czytamy: “Nie ma dni bardziej szczęśliwych dla Żydów, niż 15 dzień miesiąca aw (gdy ustanawiane są małżeństwa) i Jom Kipur“. Jest to dzień szczęśliwy, ponieważ dokonuje się wybaczenie grzechów, za które teszuwa (skrucha, a lepiej dosłownie: powrót) została dokonana w dniach upływających od Rosz ha-Szana i ostateczne rozlicznie win pomiędzy ludźmi, oraz między ludźmi a Bogiem. Przebiega to razem z oczyszczeniem, jakie daje dzień poświęcony w całości modlitwom, połączonym z postem.

W Jom Kipur nie zostają jednak przebaczone grzechy, które popełnione zostały wobec innego człowieka, chyba że on sam udzielił przebaczenia (Joma 85a). Dlatego wybaczenie to należy koniecznie uzyskać wcześniej. Bóg nie przebacza win wobec ludzi, jeżeli nie przebaczy ich sam pokrzywdzony.

Jom Kipur to dzień najdłużej trwających modlitw w synagodze. Pierwsza modlitwa zaczyna się jeszcze przed zachodem słońca. Jest to Kol nidrei. Dlatego ta noc nazywa się Noc Kol nidrei. Kol nidrej (wszystkie przysięgi) to oświadczenie, składane zbiorowo, w którym znajduje się prośba o unieważnienie przysiąg, jakie nie zostaną dotrzymane w nadchodzącym roku. Oczywiście nie chodzi w niej o przyrzeczenia i przysięgi wobec ludzi, ale wobec Boga i to w sprawach dotyczących wyłącznie nas samych.

Modlitwy zaczynające się następnego ranka trwają w zasadzie przez cały dzień. Najpierw Szacharit (rano) – po jego zakończeniu czyta się fragment paraszat Acharaej (Wajikra 16), omawiający służbę Najwyższego Kapłana w Jom Kipur i śmierć synów Aharona (Aarona). Poźniej następuje czytanie fragmentu z Bemidbar (Księgi Liczb) 28, omawiającego ofiary składane w Jom Kipur w Świątyni. Przed Musaf należy odmówić modlitwę za zmarłych krewnych – Jizkor. Podczas Minchy następuje wyjęcie Tory i odczytanie fragmentów z rozdziału 18 Wajikry (Księgi Kapłańskiej). Jako haftara czytana jest Księga Jony (Jonasza). Mówi ona o bezsensowności ludzkich prób ucieczki przed Bogiem.
Ostatnią modlitwą – którą należy odmawiać, gdy słońce znajduje się na wysokości wierzchołków drzew – jest Neila (zamykanie). To prośba o pomyślny wyrok od Boga, w momencie, gdy zamykane są bramy niebios.

Na zakończenie rozbrzmiewa pojedynczy, długi dźwięk szofaru.

(…)

….Jom Kipur nie jest świętem ani tragicznym, ani żałobnym (wręcz przeciwnie – Jom Kipur znosi wszystkie żałoby, które akurat się odbywają), ale świętem radosnym w tym sensie, że – jak czytamy w Torze – „Bo w ten dzień będzie dokonane przebłaganie dla was, aby was oczyścić. Będziecie oczyszczeni ze wszystkich waszych grzechów przed Bogiem”. (Wajikra 16:30) Oczyszczenie z grzechów jest przecież okazją szczęśliwą!

W ogólnym, powszechnym rozumieniu dzień Jom Kipur uważany jest jednak często za dzień skupienia, lęku, umartwienia, a nawet cierpienia. Wynika to przede wszystkim z obowiązującego tego dnia postu. Jego reguły wynikają z zapisanego w Torze nakazu: „Dziesiątego dnia miesiąca siódmego (dziesiąty dzień tiszrei: Jom Kipur) zgromadzenie świąteczne będzie u was; będziecie udręczali dusze wasze; żadnej pracy wykonywać nie będziecie” (Bamidbar/Księga Liczb 29:7). „Udręczanie dusz” oznacza właśnie całkowity post. Ale – wbrew pozorom – nie oznacza to udręczania ciała. Chodzi tu o co innego.

Aby zajrzeć bardzo głęboko we własną duszę, aby dokonać głębokiej analizy własnego postępowania (a to jest celem Jom Kipur), wręcz wiwisekcji własnego „ja” oraz naszych postaw wobec innych ludzi i Boga, trzeba tę duszę „obnażyć”, wydobyć ją z ukrycia, jakie stanowi bariera ochronna naszej fizyczności. Dlatego powstrzymywanie się od jedzenia, picia, mycia itd. – czyli czynności fizycznych i dotyczących ludzkiego ciała – ma uczynić z ludzi na okres trwania święta istoty bardziej duchowe, a mniej fizyczne, niż dzieje się to w jakichkolwiek innych okolicznościach. Rezygnacja z tego, co fizyczne, ma ujawnić i wzmocnić to, co duchowe. A gdy – właśnie poprzez ograniczenie fizyczności – duchowa strona człowieka zostaje zaktywizowana, ma on większe szanse na przeżycie oczyszczenia, które jest przecież najważniejszym celem tego dnia i tego święta.

Na koniec Jom Kipur każdy bowiem ma szanse na głębokie, wręcz dojmujące poczucie “pogodzenie się” z ludźmi i z Bogiem.

Czy w Jom Kipur trzeba otrzymać przebaczenie od ludzi, którym wyrządziło się krzywdę?

Rambam (Majmonides) tak pisze o rozliczaniu swojego postępowania wobec ludzi, w Hilchot teszuwa: „Skrucha i Jom Kipur umożliwiają otrzymanie przebaczenia jedynie za takie grzechy, jak spożywanie niekoszernego pożywienia, odbywanie zabronionych stosunków seksualnych itd., które są wykroczeniami przeciwko Bogu. Grzechy polegające na wyrządzeniu komuś krzywdy, grzechy przeklinania, kradzieży itd. – które są występkami przeciwko bliźniemu, nie mogą być przebaczone tak długo, jak długo ich sprawca nie dokona całkowitego zadośćuczynienia wobec tego, kto jest poszkodowany, a w dodatku – przeprosi za swój występek. Nawet jeżeli zapłaciłby całkowitą sumę zadośćuczynienia, nadal zobowiązany jest do wyznania poszkodowanemu swojej winy i poproszenia go o przebaczenie. Także wówczas, gdy ktoś zaledwie sprawił komuś przykrość swoimi słowami, musi go przeprosić i wynagrodzić mu to, co zrobił, aby uzyskać przebaczenie. Jeżeli ten, komu wyrządzona została krzywda, nie chce wybaczyć temu, który go skrzywdził, to wówczas winny musi poprosić skrzywdzonego po raz drugi, w obecności trzech jego przyjaciół. Gdy skrzywdzony wciąż nie chce udzielić przebaczenia, należy ponownie próbować w obecności sześciu, a później – dziewięciu jego przyjaciół – i jeśli wówczas nie zdecyduje się przebaczyć, winny może go zostawić i odejść. Ten, kto nie chce przebaczyć – jest grzesznikiem”.

Czy zawsze trzeba wybaczać temu, kto prosi o wybaczenie?

To zależy od paru spraw, odpowiedź na to pytanie nie jest więc jednoznaczna. W absolutnej większości przypadków – uważa judaizm – gdy ktoś, kto nas skrzywdził, prosi o przebaczenie i widzimy, że jego poczucie winy jest autentyczne, powinniśmy mu przebaczyć. Majmonides twierdzi, że ktoś, kto nie przebacza po trzykrotnym zwróceniu się do niego o przebaczenie, jest człowiekiem okrutnym.

Istnieją jednak sytuacje, w których przebaczenie jest całkowicie pozostawione decyzji skrzywdzonego, ponieważ nie istnieje żadna możliwość naprawienia wyrządzonej krzywdy. Przykładem może być tu obmowa, plotka, która wyrządziła nieodwracalne szkody naszej reputacji. W traktacie Bawa Kama znajdujemy twierdzenie: „Ten, kto niszczy dobre imię bliźniego, nie może otrzymać wybaczenia”.

Istnieją wreszcie grzechy, których wybaczać po prostu nie wolno. Są to grzechy dokonane nie wobec nas, ale wobec innych. Szczególnym przypadkiem, najbardziej drastycznym, jest odebranie życia. Nie wolno wybaczać morderstwa w imieniu zamordowanych. Tylko skrzywdzony człowiek może wybaczyć temu, kto go skrzywdził, a człowiekowi zamordowanemu odebrana została przez mordercę ta szansa. Dlatego grzech morderstwa nigdy nie może zostać wybaczony. W świecie starożytnym morderca często wynagradzał rodzinie zamordowanego śmierć bliskiej osoby, płacąc odszkodowanie i uzyskując za to przebaczenie (w niektórych kulturach zwyczaj ten istnieje nadal). Tora jednoznacznie zakazuje takich rozwiązań, a Majmonides stwierdza: „Dusza ofiary nie jest własnością rodziny, ale Boga” (Miszne Tora, Prawa dotyczące morderstwa i ochrony życia 1, 4).

Jak zapatruje się judaizm na taką sytuację: co zrobić, gdy wyrządziło się komuś krzywdę i jest za późno na jej naprawienie, a także na to, by przeprosić? Talmud (Joma 86b) poucza: „Grzechów, które ktoś wyznaje w ten Jom Kipur, nie powinien wyznawać w następny Jom Kipur” (chyba że popełni je znów). Bywają okoliczności, w których, niestety, trzeba pogodzić się z tym, że nic nie da się zrobić w takiej sprawie. Na przykład wtedy, gdy ten, komu wyrządziliśmy krzywdę, znika na trwałe z naszego życia. A istnieją przecież także sytuacje, w których ten, kogo krzywdzimy, nie jest nam znany albo nie jest to żadna konkretna osoba. Dotyczy to chociażby kupowania skradzionych przedmiotów od złodzieja (nie wiemy, komu ukradł), nieoddania znalezionego przedmiotu (nie wiemy, kto był właścicielem).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


During Kol Nidre, a Shocking Reminder of My Mortality

During Kol Nidre, a Shocking Reminder of My Mortality


REBECCA STANFEL


As we recite the ‘Unetaneh Tokef’ prayer on Yom Kippur, we remember that life is finite. For me, that realization came with a jolt of electricity.
.

LAUREN WEINSTEIN

Electricity coursed through me during Kol Nidre services last year. The shock caused me to convulse, cry out, and slam my head into the wall behind me. Although I wish I could have avoided the 36 joules that ran through me in an instant, I’ve come to realize there was no better time or place to be pierced out of my complacency.

My defibrillator shocked me just as we finished reciting the Unetaneh Tokef, the liturgical poem (pikkyut) we say four times during High Holidays services.

On Rosh Hashanah it is inscribed,
And on Yom Kippur it is sealed.
How many shall pass away and how many shall be born,
Who shall live and who shall die …

For centuries, Jews on this night have recited the particularities of how we might die in the coming year:

Who shall perish by water and who by fire …
Who by earthquake and who by plague,
Who by strangulation and who by stoning …

I have become something of an expert in living with the possibility of death hanging over me. Not that I anticipate “strangulation or stoning” in the coming months. I have a rare and potentially fatal disease called sarcoidosis. I’ve been sick since I was 33 and my son Andrew was 3 months old.

For the past 19 years, I could write my own verses.

Who by sarcoidosis,
Who by cancers caused by chemotherapies to treat sarcoidosis

My lines certainly don’t soar with the lyricism of the Unetaneh Tokef. But I believed I had reached some level of acceptance of my mortality.

Until last Kol Nidre, I was usually alone or just with my husband when the universe reminded me of my impermanence. The scenes of these memento mori were bland, cramped examination rooms in some hospital or medical office.

Some verdicts were starker than others.

“You could drop dead at any moment,” one doctor told me, keeping his back to my husband, Jay, and me, as he scrolled through MRI images of my heart. Our son was just learning to walk. I felt like the beige hospital walls would close over and suffocate me. I was alone when another doctor told me I wouldn’t live to see my son graduate from high school.

I believed all this practice—with just me and my mortality eyeing each other—made me more accepting of my inevitable death than the average 51-year-old. I also thought my experiences with a never-ending illness caused me to be more empathetic.

But I was not alone during last year’s Kol Nidre services, when my defibrillator shocked me senseless. My small Montana synagogue was full beyond capacity. Even with the chairs crammed together, only a couple of inches between them, we ran out of seats. People were davening in the kitchen behind the sanctuary and squeezed into the hallway next to the bathrooms. I found a seat in the back row, tucked between two women I didn’t know.

My defibrillator gave me no warning before firing. I didn’t feel lightheaded or as if my pulse was racing. I only felt a little overheated beneath my tallis. And then, between one breath and the next, a soundless explosion went off within me. Like forgotten ordnance igniting, the detonation sucked my breath out. My world went black, for how long I don’t know. Was there oxygen in the crowded synagogue? My knees buckled. Everything in me curled and convulsed after the bite of electricity.

“Are you all right?” the woman sitting to my left asked, after I’d made whatever sound the force of the surge caused me to make, and my head hit the wall behind me. She kept holding on to me as my inner tremor worked its way out into my arms and legs, and I could not stop shaking. As I leaned into her, she guided me back to breathing. Someone else asked if they should get help. I shook my head, no. Services continued around our drama. I did not hear the words. But I felt them around me, merged with the warmth of the people keeping me upright.

I learned the next day, after my doctor downloaded the data from the chunk of metal and wires in my chest, that my pulse had soared to over 280 beats per minute in a frenzy of ventricular tachycardia. “You would have died without the defibrillator,” he told me.

Rationally, I should have felt fortunate to have the defibrillator, grateful that its shock saved me from a massive heart attack brought on by sarcoidosis.

But looking back at death—even if you dodged it this time—is never rational.

Before Kol Nidre, I would get the requisite gooseflesh while contemplating “Who shall live and who shall die.” But I thought my medical experiences were more “real” than the shofar’s blasts, ancient prayers, or the Ten Days of Awe could ever be.

I wasn’t just wrong. I completely missed the point.

It was only when I was talking to my rabbi weeks later that I realized the power of what had happened. I tried to make a joke out of it.

“Well, if there’s one place and one time to be physically reminded of your own mortality, it must be after reciting the Unetaneh Tokef during Kol Nidre,” I said.

He smiled but didn’t laugh. “I would have to agree.”

The next few days were the usual flurry of busyness that follows a medical “event”: multiple doctor’s appointments, testing, waiting to know what the results mean and what that will bring. And then waiting for the next “event.”

In this liminal space, I felt more grounded through all this uncertainty than during previous crises—when a doctor’s offhand remarks could flatten me for months. In the past, I hardened myself against the fear that crept in every night. I’d whisper to Jay and sometimes cry into his shoulder in the dark, but then would force the fear into a back corner of my mind the next day. I had always thought of these experiences as my lesson, my understanding, mine to deal with and hopefully grow from. I grew a carapace.

But this “event” was different. I was not alone in the doctor’s exam room when it happened. I was in a sacred space, surrounded by dozens of others. All of us were letting in the words of the Unetaneh Tokef. The pikkyut is intended to jolt us from our complacency, providing enough emotional space for the fear to seep its way past our usual defenses. Together. Mine just happened to be a literal jolt.

On Rosh Hashanah it is inscribed,
And on Yom Kippur it is sealed.
And the seal of each person is there.

We’re not sure who wrote this pikkyut or when. Although traditionally the Unetaneh Tokef is attributed to Rabbi Amnon of Mainz, it’s much more likely the author’s name has been lost to the sweep of time. A fragment of the prayer was found in the Cairo Geniza, so some scholars date it to the 8th century. But most think it was written in the 11th century.

For me, the author’s anonymity—and that he was unmoored in history—only adds to the power of his words.

The origin of man is dust; his end is dust. He earns his bread by exertion and is like a broken shard, like dry grass, a withered flower, like a passing shadow and a vanishing cloud, like a breeze that blows away and dust that scatters, like a dream that flies away.

In the time since my defibrillator shocked me, I’ve thought of all the Jews who have been reciting the poetry of the Unetaneh Tokef on Rosh Hashanah and Yom Kippur. Centuries of us, crowded together in rooms or synagogues, facing together what every human wants to forget. Centuries of rabbis parsing the Hebrew to deliver their drash to congregants huddled together. Centuries of Jews, each one of us grappling with these words. I close my eyes and picture rows of us standing, reciting, engaging with this text. Our number recedes beyond the horizon my limited imagination can conjure.

I have been afraid for my life before, but never mid-prayer, and never when the warm hands of another were ready to catch me. Never while in a community, with each of us anchored together by ritual, anchored together by a text, anchored to our ancestors and to the unresolved forms of our descendants.

The Unetaneh Tokef can feel like a sharp reminder that life is short. This is its beautiful power. As we stand shoulder to shoulder, together we grasp our mortality.

It doesn’t matter who you are in the multitude of Jews contemplating “Who by earthquake and who by plague.” It doesn’t matter if you are rich or poor, powerful or powerless, healthy or sick, young or old. What matters is that we will die.

This is the great equalizer none of us wants to remember. We have families, jobs, love, hate, happiness, challenges, dreams. We have a million undone tasks that are essential. We do not want to think of the death that awaits us all. We do not want to imagine our end in “dust.”

By forcing us to confront this—together—the Unetaneh Tokef connects us to one another on this deepest level. It is the one thing we all share. It can be the root of empathy, of seeing each other clearly, in our pain, human to human. It can propel us to work as a community toward other Jewish values.

This is the power I felt on Kol Nidre. This is the connection that has sustained me in my ongoing unknowing about my health. It’s not easy. It’s not as if mumbling a few words had some magical power and I’m no longer scared.

But I feel more rooted—though I know this will not prevent me from future shocks, literal or emotional. I am part of that unimaginably large group of Jews reciting the Unetaneh Tokef across time. I feel our shared humanity. And that sustains me.


Rebecca Stanfel is a freelance writer in Helena, Montana, and director of the Montana Jewish Project, a statewide Jewish community center inside Helena’s historic Temple Emanu-El.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


What is Yom Kippur? The Jewish High Holiday

What is Yom Kippur? The Jewish High Holiday

BimBam


Learn the basics of the Day of Atonement in 3 minutes. Yom Kippur is the most holy day of the Jewish year and it is full of spiritual opportunity if you open yourself up to its customs, prayers and melodies. This short video is a basic primer on what Yom Kippur is, for everyone. It explains what the holiday is about, where it comes from, what to expect at a service and how to break the fast! A great intro for Jews and non-Jews alike – share with your curious coworker or family member.

This video was made possible with generous support from The Koret Foundation, as part of its Initiative on Jewish Peoplehood.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com