Jak Polska wygrała z bolszewikami propagandowo?

Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r. (fragment) (East News)


Jak Polska wygrała z bolszewikami propagandowo?

Sebastian Pawlina


“Wiesz ty, co czeka twoją matkę, jeśli tu przyjdą hordy czerwone? Czy myślisz, że oni matki ci nie splugawią, nie zamordują?” – pytał 31 lipca 1920 r. “Tygodnik Ilustrowany”

.

W niedzielę 18 lipca 1920 r. plac Saski w Warszawie zapełniły tysiące ludzi. W pełnym słońcu stali nie tylko cywile, ale również duchowni i wojskowi, wśród których prym wiedli legioniści. Na jednym ze zdjęć Władysław Belina-Prażmowski, dowódca m.in. 1. Pułku Ułanów, personifikacja ułańskiej fantazji, siedzi na koniu z szablą niedbale opartą o siodło i patrzy przed siebie, poza kadr. To, co widział, dostrzegamy na innych fotografiach: szeregi wojska, ale też ochotnicy, np. kosynierzy z Niezależnych Stowarzyszeń Robotniczych. Wszyscy uczestniczyli w Święcie Armii Ochotniczej, równie świeżym, co i sama Armia Ochotnicza, powołana do życia 1 lipca. Dzień później „Kurier Warszawski” informował, że „gdy przybył biskup polowy ks. Stanisław Gall, orkiestra dęta powitała go z fanfarą. Przed głównym ołtarzem zasiedli: jenerał Haller, minister jen. por. Józef Leśniewski, komendant miasta jen. Zawadzki i liczni wyżsi oficerowie. Tuż liczni weterani”.

Po mszy i przemówieniach polityków „nastąpiła najuroczystsza chwila obchodu”. Ks. Gall przekazał sztandar Generalnemu Inspektorowi Armii Ochotniczej gen. Hallerowi, który po złożeniu przysięgi „przemówił krótko, po żołniersku, a z mocą, jaką najgorętsza miłość ojczyzny daje. Że ci, co mogą iść bronić ojczyzny i nie idą, i ci, co mogąc dać, nie dają – to zdrajcy ojczyzny. I ci, co porywom dziś przeszkadzają – to zdrajcy. Słuchano tych słów z oddechem zapartym i żłobiły one w sercach nowe moce wewnętrzne”.

Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.
Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.  EAST NEWS / Muzeum Wojska Polskiego/East News
.

Tłum padł na kolana. Po uroczystości szeregi ochotników wraz z weteranami powstania styczniowego wyruszyli z placu Saskiego w kierunku ul. Mazowieckiej. Ludzie rzucali kwiaty, wznosili okrzyki, zaś autor relacji kończył ją, pisząc, że „cały dzień wczorajszy mocno serca zagrzał, spotężnieje jeszcze niechybnie święty ogień zapału, bez którego nie masz zwycięstwa”.

Przedstawienie na placu Saskim, propagandowy majstersztyk wzbogacony o czysty entuzjazm, odbyło się w ostatniej chwili. Za niecały miesiąc wojska bolszewickie miały znaleźć się pod Warszawą, która jeszcze przed chwilą się tym nie przejmowała, trwając w wiosenno-letnim zawieszeniu.

Odwrót na stronie trzeciej

Czytając ówczesną prasę, można odnieść wrażenie, że wojna z bolszewikami do czerwca 1920 r. była tematem jednym z wielu. 9 czerwca w porannym wydaniu „Kurier Warszawski” podawał na piątej stronie, że „nasza kontrofensywa na froncie między Dźwiną a Berezyną w szybkim tempie postępuje naprzód”. W kolejnych zdaniach autor pisał o przełamywaniu frontu, oskrzydlaniu nieprzyjaciela, braniu do niewoli jeńców. Dopiero na końcu pojawia się zdanie: „Na Ukrainie silne ataki na Hajsyn odparto z powodzeniem. W obszarze między Skwirą a Pohrebyszczami walki trwają”. 

Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.
Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.  EAST NEWS / Muzeum Niepodleglosci/East News
.

Wymienione miejscowości leżą na południe od Kijowa, zaledwie miesiąc wcześniej odbitego z rąk bolszewików.

Jednak gdy na początku czerwca sytuacja się zmieniła i to Armia Czerwona uzyskała przewagę, prasa rozpoczęła trwające miesiąc czarowanie rzeczywistości.

Pisała, że polskie oddziały odpierają ataki przeważających sił nieprzyjaciela, a jeśli się wycofują, to w sposób zorganizowany. 12 czerwca dopiero na siódmej stronie podano, że „na froncie ukraińskim odbywa się planowe przegrupowanie”.

Prasa odsuwała wojnę na bok, co przyniosło szkodliwy efekt. Stefan Krzywoszewski, pisarz i dziennikarz, pisał, że „dopóki front był daleko, Warszawa tak dalece nie odczuwała wojny, że zapomniano o konieczności agitacji wśród szerokich warstw społecznych (…). Dopiero gdy wróg wtargnął w granice Rzeczypospolitej i zagroził stolicy, podjęta została żywa agitacja”.

„Świnia tresowana w Paryżu”

Dla młodego państwa polskiego wojna była sprawdzianem nie tylko siły militarnej, ale również spoistości społecznej. Nagle kraj pozszywany z trzech zaborów, z różnych systemów miar, wag, walut i mentalności, musiał stawić czoła nowemu zagrożeniu. Dodatkowym utrudnieniem było zmęczenie niedawną wojną i naturalny strach przed śmiercią.

W normalnych warunkach te szczeliny utrudniające tworzenie zwartego społeczeństwa zasypywano by latami, ale gdy wolność została zagrożona, należało to zrobić jak najszybciej. Twórcy polskiej propagandy musieli nie tylko zachęcać ludzi do walki, ale także zjednoczyć Polaków, prowadząc intensywną kampanię patriotyczną i edukacyjną. Tym bardziej że pierwsi propagandowy front uruchomili bolszewicy. W 1920 r. brytyjski poseł w Pradze donosił, że według Tomasa Masaryka, prezydenta Czechosłowacji, „bolszewizm nie da się pobić przy pomocy sił zbrojnych lub zatrzymać poprzez barierę państw takich jak Polska, Czecho-Słowacja i Rumunia. Jedyną skuteczną bronią jest kontrpropaganda”. 

Bolszewicki plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.
Bolszewicki plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.  EAST NEWS / Zbiory K. Chojnackiego/ East News
.

Moskwa nie żałowała pieniędzy na agitację, projektując ją rękami uznanych artystów, takich jak Michał Czeremnych czy Włodzimierz Majakowski, poeta i dramaturg. Hasła wymyślane przez nich pojawiały się na plakatach i ulotkach, które kolportowała na zajmowanych terenach Rosyjska Agencja Telegraficzna (ROSTA). W lutym 1920 r. „Przegląd Wieczorny” donosił, że bolszewicy „zasypują żołnierzy naszych całymi stosami bibuły komunistycznej, demoralizującej żołnierzy, którzy czytają wcześniej gazety bolszewickie niżeli swoje własne”.

W trakcie wojny powstało co najmniej 200 plakatów, niektóre w nakładzie nawet 100 tys. egzemplarzy. Atakowano na nich Józefa Piłsudskiego, ośmieszano polskie godło, symbole narodowe, wojsko, pisano o „świni tresowanej w Paryżu” czy „jaśnie wielmożnej Polsce – ostatnim psie ententy”. Chłopi dowiadywali się, że jeśli Polska wygra, to zostaną niewolnikami. Teksty dostosowywano do zajmowanego obszaru, przed wejściem w granice Polski atakowano cały kraj, ale gdy zbliżano się do terenów, na których przeważali Polacy, uderzano tylko w „polskich panów”.

Jak Stary Wiarus

Strona polska długo nie rozwijała działań propagandowych, choć już w 1919 r. raporty donosiły o nasilaniu się wrogiej agitacji oraz sugerowały podobne działania. W lutym 1920 r. Piłsudski w wywiadzie dla „Timesa” mówił: „Nie sądzę, ażeby propaganda bolszewików stanowiła niebezpieczeństwo dla tych, którzy ich znają. Lud nasz stykał się z bliska z bolszewizmem od czasu rewolucji rosyjskiej i zdaje sobie sprawę z tego, co on oznacza”. Podobne opinie o polskiej odporności na propagandę bolszewicką zawierały francuskie raporty dyplomatyczne. Być może więc ten brak reakcji należy rozumieć jako subtelną propagandę polegającą na budowaniu poczucia spokoju. 

Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.
Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.  EAST NEWS / Krzysztof Chojnacki/East News
.

Z czasem jednak zaczęto zachęcać ludzi do walki. „Gazeta Wojenna” z sierpnia definiowała ją w dziewięciu punktach. Zachęcała m.in. do zaciągana się do Armii Ochotniczej, do jej wsparcia – finansowego bądź w naturze i w postaci pracy, do zapisania się do Czerwonego Krzyża, do zakupu Pożyczki Obrony i Odrodzenia Polski, a nawet do informowania innych o tym, co mogą i powinni zrobić.

Działalnością propagandową zajęło się kilka instytucji. Prym wiódł Oddział II Informacyjny Naczelnego Dowództwa z Biurem Prasowym na czele. Jego zadaniem było inspirowanie gazet, aby publikowały odpowiednie treści. Biuro miało wpływ na tytuły tak popularne jak „Tygodnik Ilustrowany” czy „Kurier Polski”. Inne, jak „Wiarus” albo „Rząd i Wojsko”, kolportowano wśród żołnierzy. Organizowano dla nich wykłady, pogadanki, a ze względu na duży odsetek analfabetów – także zbiorowe czytanie gazet w świetlicach.

Wojskiem opiekowała się również Sekcja Propagandy i Opieki nad Żołnierzami, która rozdawała ulotki, broszury, ale też czekoladę i herbatę. Utworzyła zespoły teatralne, redakcyjne, oficerów oświatowych. Istotnym elementem propagandy w wojsku były wizyty polityków z pierwszych stron gazet: Macieja Rataja, Wincentego Witosa czy Ignacego Daszyńskiego. 

Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.
Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.  EAST NEWS / Muzeum Wojska Polskiego/East News
.

Podobnie jak bolszewicy Polacy zaangażowali artystów. Teksty pisali autorzy tej klasy co Stefan Żeromski, Zofia Nałkowska, Leopold Staff, Maria Dąbrowska czy Jan Kasprowicz. Plakaty projektowali najlepsi wówczas plastycy, jak Władysław Teodor Benda czy Władysław Skoczylas. Z kolei przedstawienia teatralne przygotowywali cenieni Karol Adwentowicz, Arnold Szyfman i Ludwik Solski, znany publiczności z roli Starego Wiarusa z „Warszawianki” Stanisława Wyspiańskiego. W dramacie nie wypowiada on ani słowa. Przekazuje gen. Chłopickiemu meldunek, a jednej z mieszkanek dworu zakrwawioną wstążkę – po czym salutuje i wychodzi. Na tym schemacie opierała się również propaganda operująca z powodzeniem mieszanką wiadomości i patosu.

Biją, rabują, mordują

Przełom w publicznym mówieniu o zagrożeniu bolszewickim nastąpił 1 lipca. Wtedy powstała Rada Obrony Państwa, która na pierwszym posiedzeniu przygotowała odezwę do narodu. Krótki dokument odwoływał się przede wszystkim do strachu oraz odpowiedzialności za Polskę:

„Wrogowie otaczający nas zewsząd skupili wszystkie siły, by zniszczyć wywalczoną krwią i trudem żołnierza polskiego niepodległość naszą. Zastępy najeźdźców, ciągnące się aż z głębi Azji, usiłują złamać bohaterskie wojska nasze, by runąć na Polskę, stratować nasze niwy, spalić wsie i miasta i na cmentarzysku polskiem rozpocząć swoje straszne panowanie”.

Wzbudzanie strachu przed wrogiem stało się jednym z naczelnych haseł propagandy. 5 lipca „Kurier Warszawski” szeroko cytował relację porucznika R. Tytuł artykułu nie pozostawiał wątpliwości: „Bolszewicy mordują jeńców polskich”. Dalej był opis egzekucji. Gdy jeńcy stali i czekali na rozstrzelanie, R. rzucił się do ucieczki. „Jednocześnie rozległ się huk strzałów i dwaj biegnący obok porucznika R. żołnierze polscy padli zabici, on sam zaś, potknąwszy się, wleciał do jakiejś kałuży, gdzie przeleżał kilka godzin bez ruchu, starając się uchodzić za trupa. Słyszał jeszcze jęki dobijanych i widział, jak jeden z kozaków przebiegł tuż nad nim (…). W końcu z kryjówki swojej por. R. był świadkiem sceny układania jeden na drugim trupów, których naliczono 16″.

Autorzy innych tekstów pisali o losie, jaki spotka włościan, chłopów, mieszkańców miast, kościoły, ostrzegano, że wróg rozkradnie wszelkie dobra, w tym ziemię. Że zwycięstwo bolszewików oznaczać będzie koszmar najgorszy z możliwych. Strach starano się wymieszać z odpowiedzialnością za kraj i troską o najbliższych. „Tygodnik Ilustrowany” z 31 lipca pytał:

„Wiesz ty, co czeka twoją matkę, jeśli tu przyjdą hordy czerwone? Czy myślisz, że oni matki ci nie splugawią, nie zamordują… Czy może o żonę ci idzie? A wiesz ty, mężu zatroskany, co robią z kobietami czerwonogwardiejcy? Siedź tu i czekaj, aż tę kobietę, która z tobą pracowała przez całe życie, która ci zaufała, że będziesz jej obrońcą, zhańbią, a później zabiją…”.

Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.
Polski plakat propagandowy kolportowany podczas wojny w 1920 r.  EAST NEWS / Zbiory K. Chojnackiego/ East News
.

Propagandziści oferowali i inne „zachęty”, np. ośmieszenie i zawstydzenie. Apele kierowali do mężczyzn, ale też do kobiet, które miały wywierać nacisk na mężów, synów, braci, aby szli walczyć. Niekiedy pisano to w ostrych słowach, innym razem w żartobliwych, ale równie bolesnych. Na jednym z afiszy zawieszonych na murach Warszawy ludzie czytali: „Jedno dziś jest tylko zaszczytne miejsce – front”, a niżej pytano: „Czy ten, którego kochasz, już tam jest?”. Zawstydzanie osiągano także, pokazując postawy właściwe, czyli pisząc o ochotnikach – żywych i martwych. „Kurier Warszawski” przez kilka tygodni w rubryce „Do broni!” podawał przykłady instytucji, które odpowiadając na apele o wstępowaniu do wojska, oddawały się do dyspozycji najwyższych władz. 7 lipca informował np., że „wskutek odezwy naczelnego wodza urzędnicy ministerjum skarbu uchwalili, żeby wszyscy zdrowi i silni urzędnicy stawili się do szeregów, a w ministerjum pozostali na służbie słabsi i obarczeni dużemi rodzinami”. Podobne notki szły w setki. Tak samo jak nekrologi wzbogacane o opisy bohaterskiej śmierci.

Długie trwanie propagandy

Propagandowy front wojny polsko-bolszewickiej był równie ważny jak militarny. Bez szeroko zakrojonej akcji zachęcania ludzi do wstępowania w szeregi wojska czy wspierania go na różne sposoby koszt zwycięstwa mógł być zdecydowanie większy. Była to również okazja do poznania propagandy wroga i przygotowanie się do walki z nią w przyszłości. W dwudziestoleciu międzywojennym pisali o tym różni autorzy, m.in. młody mjr Stefan Rowecki, późniejszy dowódca Armii Krajowej, który w 1940 r., korzystając z tych doświadczeń, rozpoczął przygotowania do akcji „N”.

O tym, że w 1920 r. propaganda odniosła pożądany skutek, świadczą nie tylko końcowy efekt czy liczby – do września do Armii Ochotniczej wstąpiło ponad sto tysięcy ludzi – ale również opowieści żołnierzy. Józef Rybicki, w latach 1943-44 szef Kedywu Okręgu Warszawskiego AK, wspominał, że kilka lat po wojnie polsko-bolszewickiej zapisywał się na studia na Uniwersytecie Wileńskim. Żeby się na niego dostać, trzeba było stanąć przed Komisją Kwalifikacyjną Rady Młodzieży: „Sprawdzano jedną rzecz: jak kandydaci ubiegający się o przyjęcie spełnili obowiązek względem ojczyzny. Nikt, kto był zdrowy, a nie poszedł do wojska, nie miał żadnej szansy”.

Entuzjazm stojący za powstaniem Armii Ochotniczej, o którym pisała prasa po święcie na placu Saskim w Warszawie, ciągle był żywy. Propaganda pomimo zakończonej wojny dalej działała.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com