Archive | January 2023

Niemcy–Polska–Ukraina: jak uniknąć kiczu pojednania?

Niemcy–Polska–Ukraina: jak uniknąć kiczu pojednania?

Anna Kwiatkowska, Wojciech Konończuk


Można liczyć, że pojednanie z Ukrainą będzie łatwiejsze niż z Niemcami, bo oba narody zbudowały ogromny kapitał zaufania w najtrudniejszym momencie. W stosunkach polsko-niemieckich dominuje zalew pustych gestów i przykrywanie nimi różnic, unikanie dyskusji i rozwiązywania realnych problemów.

.

Pojednanie Polaków i Ukraińców niezwykle przyspieszyło. Jego egzystencjalny kontekst sprawia, że jest to proces oddolny, autentyczny i obejmujący wszystkie warstwy społeczne. Mimo że wciąż jest dalece niezakończony, to sposób, w jaki przebiega, oraz zgromadzone już zaufanie, a także łączące Polskę i Ukrainę interesy w sferze bezpieczeństwa dają nadzieję na uniknięcie kiczu pojednania, którego nie udało się nam wyzbyć w stosunkach polsko-niemieckich. Fundamentalną nauką z doświadczeń tych ostatnich powinno być uzmysłowienie sobie, że droga do porozumienia jest długa i wyboista, a kluczowe znaczenie ma zaufanie i umiejętność zarządzania oczekiwaniami społecznymi.

Z Ukrainą łatwiej niż z Niemcami

Zacznijmy od krótkiej historii. Pojednanie polsko-ukraińskie zaczęło się znacznie później niż polsko-niemieckie, ale początkowo poszło tą samą drogą – oparte było na gestach i deklaracjach politycznych oraz dialogu środowisk intelektualnych. Zawsze jest to ważne i zawsze niewystarczające. Początkowo nie towarzyszył temu postęp w relacjach społecznych, zaś infrastruktura dla budowy wzajemnego zrozumienia (instytucjonalna, wymiana młodzieży etc.) znacząco odstawała od tego, co udało się zbudować w relacjach polsko-niemieckich. 

Zaczęło się to zmieniać od 2004 roku, gdy pomarańczowa rewolucja, a następnie rewolucja godności rozbudziły polskie wsparcie dla Ukrainy. Potem była rosyjska agresja w 2014 roku, aż wreszcie w lutym 2022 wybuchła pełnoskalowa wojna. Bezprecedensowe zaangażowanie polskiego państwa i społeczeństwa w pomoc Ukrainie wywołało takiż bezprecedensowy odzew Ukraińców. Jeszcze przed wybuchem wojny Polacy byli na czele narodów najbardziej lubianych przez Ukraińców. Badania z ostatnich miesięcy pokazują jednak niebywały wzrost tych sympatii do poziomu około 85 procent. Analogiczny proces obserwujemy w Polsce, gdzie sympatia do Ukraińców osiągnęła poziom nigdy wcześniej nienotowany. Według niedawnych badań, po raz pierwszy w historii pozytywny stosunek Polaków do Ukraińców (69,1 procent) jest wyższy niż do Niemców (52,5 procent). Jednocześnie jedynie 5,6 procent Polaków negatywnie patrzy na Ukraińców, podczas gdy na Niemców 17 procent. 

Znacząco poszerzyła się infrastruktura kontaktów społecznych. W Polsce osiadało okolo 1,5 milionów ukraińskich uchodźców i znacznie więcej się przez nasz kraj przewinęło. A przecież już przed 2022 rokiem Polska stała się domem dla około 1,5 milionów ukraińskich migrantów zarobkowych. Ich pracowitość i zachowanie pozwalały niwelować stereotypy i uprzedzenia po obu stronach.

Ogromny wzrost sympatii Ukraińców do Polaków wynikał z tego, że Polska w ich oczach okazała się przyjacielem sprawdzonym w czasie najtrudniejszej próby. W efekcie społeczeństwo ukraińskie patrzy dzisiaj na Polaków z ufnością jako na sąsiada, który miał wprawdzie historyczne przewiny, ale uczciwie się „nawrócił”, a dawne przewinienia z nawiązką „odkupił”. 

Z kolei Polacy mają przekonanie, że trwająca wojna to również „nasza wojna”, a ich ukraińscy sąsiedzi walczą także za nich. W tej sytuacji obecne wcześniej napięcia, głównie te o charakterze historycznym, zeszły na dalszy plan, oczekując na czas pokoju. Naturalnym odruchem jest pragnienie, by nie zmarnowania tego potencjału na rozwój prawdziwego pojednania w stosunkach polsko-ukraińskich. 

Trzeba zarazem przyznać, że pojednanie z Ukrainą ma inny ciężar gatunkowy niż z Niemcami. Ani Ukraińcy dla nas, ani my dla Ukraińców nie jesteśmy bowiem głównym „winowajcą”. Polacy i Ukraińcy są bowiem narodami „pomiędzy” Rosją a Niemcami i to te państwa dzierżą palmę pierwszeństwa w historycznych grzechach. Wynikające z historii problemy polsko-ukraińskie są więc mniejszego kalibru niż polsko-niemieckie, a więc o zgodę i porozumienie powinno być łatwiej.

Pojednanie czy „pojednanie elit”

Pojednanie między Polakami a Niemcami ma już wieloletnie doświadczenie, nie tylko powojenne, którego symbolem był list biskupów polskich. Od przeszło trzydziestu lat możemy obserwować proces zachodzący między wolnymi społeczeństwami i państwami. Bezsprzecznie w zbliżeniu polsko-niemieckim po transformacji mamy kilka wielkich sukcesów. Bazując na przezwyciężeniu powojennej nienawiści i „fatalizmu wrogości”, co już samo w sobie było niebywałym osiągnięciem, udało się po 1989 roku uzgodnić bazę prawną, w tym kluczowy traktat o uznaniu granicy. Do kategorii sukcesów można zaliczyć współdziałanie przy przystępowaniu Polski do Unii Europejskiej i NATO, ale także między innymi stworzenie sieci powiązań instytucjonalnych i wymiany młodzieży. Najważniejszym i najefektywniejszym była i pozostaje kwitnąca współpraca gospodarcza. 

Dlaczego więc tak trudno zgodzić się ze stwierdzeniem Jarosława Kuisza i Karoliny Wigury, że „Polacy i Niemcy przeprowadzili po drugiej wojnie światowej jeden z najbardziej udanych procesów pojednania”? Odpowiedź ukryta jest w końcówce cytowanego zdania: „…a jednak oba społeczeństwa niemal nic o sobie nie wiedzą”. Skoro społeczeństwa nic o sobie nie wiedzą, to jaka jest jakość pojednania i z kim ono zaszło? Autorzy mają rację, że „potrzebujemy nowego, multilateralnego pojednania i partnerstwa z Niemcami”. Ale czy można mówić – jak piszą – że „pojednanie odbyło się na poziomie elit”? Nie można. I to nie tylko dlatego, że nie ma jednej „elity” ani w Niemczech, ani w Polsce. Coś jest nie tak z pojednaniem Polaków i Niemców,  skoro punktem odniesienia powstającego nowego traktatu o współpracy i przyjaźni między Polską a Ukrainą jest niemiecko-francuski traktat elizejski, a nie umowa polsko-niemiecka z 1991 roku o dobrym sąsiedztwie.  

Wiecznie żywy kicz pojednania

Przytoczmy jeszcze jeden cytat: „…w ten sposób powstaje nie tylko wykrzywiony, ale i paradoksalny obraz Polski w Niemczech: Polska to kraj cwanych handlarzy, mafiosów samochodowych, pijaków i oczywiście klerykalnych antysemitów, ale owi antysemici, handlarze i mafiosi są reprezentowani wyłącznie przez światłych, europejskich i proniemieckich intelektualistów…”.

Słowa te pochodzą z błyskotliwego artykułu Klausa Bachmanna dla dziennika „Rzeczpospolita” z 1994 roku [sic!], w którym autor, ówczesny korespondent austriackiego dziennika „Die Presse”, użył po raz pierwszy sformułowania „kicz pojednania”. Nawet po latach lektura tekstu jest bolesna, gdyż w wielu miejscach poraża swoją aktualnością: „Politycy i intelektualiści wolą mówić o współpracy, dobrym sąsiedztwie, o przyjaźni i – ze szczególnym upodobaniem robią to politycy niemieccy – o pojednaniu. Tymczasem dawne stereotypy zostają w umysłach, uzupełniają je nowe i w ten sposób za zasłoną dymną wielkich słów każdy myśli o drugim to, co zawsze myślał […] Problemów między Niemcami a Polakami nie rozwiąże milczenie ani unikanie drażliwych tematów, lecz żywe dyskusje i spory […] Zamiast się spierać, polscy germanofile i niemieccy polonofile utwierdzają się nawzajem w przekonaniu, że się kochają, wykluczając jednocześnie drażliwe tematy”.

Po dziś dzień źródłem problemów w stosunkach polsko-niemieckich jest zalew pustych gestów i przykrywanie nimi różnic, unikanie dyskusji i rozwiązywania realnych problemów. Egzemplifikacją tego jest uruchamiany regularnie niemiecki frazes o „myśleniu o przyszłości” i woli „pójścia do przodu” za każdym razem, gdy Polacy wysuwają jakieś konkretne postulaty czy żądania wyjaśnienia lub działania, a stronie niemieckiej to nie pasuje. Erika Steinbach forsuje powstawanie Centrum przeciwko Wypędzeniom, manipulując faktami i emocjami? Niemiecka odpowiedź: „Myślmy o przyszłości”! Polacy, Litwini, Ukraińcy argumentują o niebezpieczeństwach najpierw pierwszej, potem drugiej nitki gazociągu Nord Stream? „Nie demonizujmy projektu biznesowego”, „porozmawiajmy o polityce klimatycznej”. Nie podoba nam się system głosowania w Radzie UE i mamy lepszy pomysł? „Nie antagonizujmy, idźmy do przodu!”. 

Podobnych przykładów jest bez liku. Teraz ten frazes powrócił przy okazji dyskusji o konsekwencjach uzależnienia Niemiec od Rosji i o pomocy wojskowej dla Ukrainy, którą i Polacy, i inne państwa wschodniej flanki uważają za nieprzystającą do niemieckiego potencjału. Lily Gardner Feldman, amerykańska badaczka z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa i autorka ważnej książki o pojednaniu w niemieckiej polityce zagranicznej, uważa, że pojednanie zawsze ma przyczynę. Strona inicjująca pojednanie kieruje się przesłanką moralną lub pragmatyzmem (czasami jednym i drugim). Patrząc na ostatnie dekady, trudno nie dostrzec, że w przypadku Niemiec dążenie do pojednania z Polską miało głównie (o ile nie wyłącznie) charakter pragmatyczny. Chodziło o zneutralizowanie przeszkody wizerunkowej dla Berlina wynikającej ze straszliwej historii, a zarazem skupienie się na przyszłości i rozwoju gospodarczym (z obopólną korzyścią), ale kosztem zmarginalizowania przeszłości.

Nie spowodowało to jednak, że między Warszawą a Berlinem zniknęły głębokie kryzysy. Brały się one z lekceważenia, ignorowania i paternalistycznego podejścia Niemców do Polaków. Ale także z braku polskiej szczerości w prowadzeniu dialogu, co wynikało z chęci unikania zadrażnień z sąsiadem wspierającym naszą integracje z UE i NATO. Nawet jeśli poruszano kwestie sporne, to w Niemczech zwykle bagatelizowano je jako niepotrzebne utrudnianie dobrze rozwijającej się współpracy. Kto chciał głębszych rozmów i wspólnej analizy był szkodnikiem. W konsekwencji naiwne okazały się nadzieje, że relacje polsko-niemieckie nadadzą nowy impuls rozwoju Unii Europejskiej. Efektu synergii i wartości dodanej nie stworzy się, jeśli partnerzy nie rozmawiają i nie traktują się po partnersku. Kolejnym negatywnym skutkiem była stopniowa radykalizacja języka i przekazu dotyczących Niemiec na polskiej scenie politycznej.

Do tego dochodził szereg stałych problemów, tak stałych, że istnieje obawa ich nieusuwalności. Nawet zwolennicy „zwyczajnego” sąsiedztwa, pozbawionego emocjonalnych albo katastroficznych tonów, nie mogli zrozumieć obojętności państwa niemieckiego na dojmujący brak wiedzy Niemców o Polsce i jej historii, na marginalną obecność Polski w niemieckich podręcznikach (w tym informacji o polskich ofiarach drugiej wojny światowej), nieprzestrzeganie umów o nauczaniu języka polskiego, niedotrzymywanie gwarancji równych praw przyznanych traktatowo Niemcom w Polsce i Polakom w Niemczech. Jedynie niemiecka wiara w polnische Wirtschaft osłabła za sprawą polskiego sukcesu gospodarczego.

Nie bez znaczenia był także nierozwiązany – według postrzegania ponad połowy społeczeństwa polskiego – problem braku odszkodowań czy zadośćuczynienia, co naruszało polskie poczucie sprawiedliwości, zgodne z przekonaniem, że po dokonaniu rachunku sumienia powinno być odkupienie win. Wspomniana Lily Gardner Feldman uważa, że w procesie pojednania „reparacje są pierwszym krokiem”. 

Niewykorzystane okno możliwości

W drugiej dekadzie XXI wieku kryzysy finansowy i bezpieczeństwa wywołany aneksją Krymu i wybuchem wojny w Donbasie stworzyły nowe możliwości dla stosunków polsko-niemieckich. Wydawało się, że powstał nowy kontekst do rozwoju współpracy, gdyż kryzysy wymuszały zasadnicze zmiany w dotychczasowej polityce obu państw. Można było liczyć, że bliskie sąsiedztwo i członkostwo w UE i w NATO będą priorytetyzowane w konkurencji z relacjami i interesami z państwami trzecimi. Oraz że nie będzie powtórki z Deauville, gdzie w 2010 roku omawiano architekturę bezpieczeństwa Europy w trójkącie niemiecko-francusko-rosyjskim, czy z Mulino (centrum szkoleniowe rosyjskiej armii budowane do 2014 roku przez niemiecki Rheinmetall). 

Jak wiemy, żadnego nowego otwarcia nie było. Niemcy zamiast na korektę postawili na kontynuację swojej polityki. Niemiecka transformacja energetyczna bazowała na rosyjskim gazie i bezkrytycznym przekonaniu o budowaniu „współzależności”. Rok po aneksji Krymu podpisano umowę o budowie Nord Stream 2, a Niemcy broniły go do ostatnich dni przed 24 lutego 2022 roku. Nie dało się być bardziej przeciwko polskim i, jak się szybko okazało, europejskim interesom. Polacy – niezależnie od poglądów politycznych – mieli zaś głębokie przekonanie, że niemieccy sąsiedzi prowadzą politykę podważającą polskie bezpieczeństwo. W przypadku relacji polsko-ukraińskich zachodzi proces dokładnie odwrotny – będący od 2014 roku na pierwszej linii frontu Ukraińcy swoją heroiczną obroną wzmacniają polskie bezpieczeństwo.

Nie powtarzać błędów

Po stronie niemieckiej i polskiej należy przynajmniej zastanowić się, jak naprawić popełnione błędy. Dla nas to szczególnie ważne, by nie powtórzyć ich w procesie współpracy i pojednania z Ukraińcami. Poniższa lista to zaledwie wyimek tego, co należałoby zrobić.

Po pierwsze, traktujmy się poważnie. Niemieccy partnerzy, choć może nie do końca świadomie, mieli dla nas przez te lata jasny przekaz – tym, o co apeluje strona polska i co jest dla niej ważne, zajmujemy się na poważnie wtedy, gdy sprawa stanie na ostrzu noża lub gdy dojdzie do poważnego konfliktu.

Po drugie, aktywnie działajmy na rzecz poszerzania wiedzy o sobie. Nie tylko motywujmy partnera do dofinasowania nauki języka polskiego i rewizji podręczników, ale też inwestujmy pieniądze polskiego podatnika w lepszą promocję polskiej kultury i historii. Lokujmy także środki i siły w analizę dotyczącą polityki, kultury, gospodarki partnera. Asymetria między znaczącą liczbą polskich niemcoznawców (z wszelkich dziedzin) i garstki niemieckich „polskoznawców” jest uderzająca. 

Po trzecie, popularyzujmy zdobytą o sobie wiedzę. Rozpowszechniona teza, że polsko-niemieckie problemy wynikają między innymi z innej wrażliwości historycznej, jest fałszywa. Antypolskie refleksy obserwowane w Niemczech są wynikiem elementarnego braku wiedzy. Ignorancją popisują się również intelektualiści, mylący powstania w Warszawie, czy perorujący o 20 milionach Rosjan poległych w wojnie lub o tym, że Rosja jest ważniejszym partnerem handlowym niż Polska. Walka z antypolskim resentymentem w Niemczech jest też walką ze stereotypami. Także tymi opisanymi w tekście Bachmanna, które niestety są nadal obecne. Czy nie ma już polityków niemieckich zwalczających antysemityzm, neofaszyzm i nacjonalizm w Polsce, mimo braku ich objawów w naszym kraju w wymiarze, w jakim były (i są) obecne w Niemczech? To nie w Polsce płonęły schroniska dla uchodźców i nie w Polsce synagogi są chronione przed atakami przez uzbrojonych funkcjonariuszy. 

Po czwarte, dywersyfikujmy źródła wiedzy i aktualizujmy zasoby. Niemcy najczęściej mają bardzo zawężony ogląd tego, co się dzieje w Polsce, bo od lat korzystają z tych samych źródeł informacji. I co chwila są zaskakiwani – a to zwycięstwami konkretnych partii w Polsce, a to kierunkiem dyskursu na jakiś temat. Bachmann ujął to trafnie w 1994 roku: „Kto reprezentuje Polskę w niemieckich gazetach? – Andrzej Szczypiorski i Adam Michnik. Z kim każdy niemiecki wysłannik musi robić wywiad, żeby się kwalifikować do grona polonofilów? – z Jackiem Kuroniem i ewentualnie jeszcze z Tadeuszem Mazowieckim. Wszyscy oni reprezentują – sądząc po ostatnich wyborach – około 10 proc. ludności polskiej i znajdują się akurat w opozycji. O intelektualistach, którzy reprezentują pozostałych 90 proc. – w tym rządzącą koalicję – niemiecki czytelnik jeszcze nic nie słyszał…”. Wystarczy dodać kilka środowisk intelektualnych, a przesłanie pozostanie w mocy. To pułapka, której powinniśmy uniknąć w stosunkach polsko-ukraińskich.

Po piąte, za porażkę i Polaków, i Niemców należy uznać, że tak łatwo można wykorzystać resentymenty. Choć badania wskazują, że Niemcy nadal cieszą się w Polsce sympatią, to jednak nad pytaniem, dlaczego tak łatwo jest wywołać antyniemiecki refleks, powinni zastanowić się nie tylko Polacy, lecz także partnerzy niemieccy. Jak to możliwe, że po trzydziestu latach ciężkiej pracy wielu niemieckich fundacji i instytutów, wydanych milionach marek i euro oraz przy tak silnym lobby proniemieckim (obyśmy stworzyli kiedyś takie propolskie w RFN), tak łatwo jest wywołać w Polsce antyniemieckie wzmożenie? 

W stosunkach polsko-niemieckich doszliśmy do punktu, w którym cieszylibyśmy się z małych kroków w sektorowych dziedzinach współpracy, bez nadziei na wielką wizję wielkiego pojednania i przyjaźni we współpracy strategicznej. W najgorszym razie grozi nam ześlizgnięcie się w obojętność. Niczego to nie rozwiązuje, ale lepsze to niż jawna wrogość.

Wnioski dla pojednania polsko-ukraińskiego

Powróćmy do relacji polsko-ukraińskich. Pojednanie między Polakami a Ukraińcami pozostaje niezakończone, ale jego dalsze perspektywy są optymistyczne. Polska ma nad Dnieprem (a Ukraina nad Wisłą) taki kapitał społeczny, jakiego Niemcy w Polsce nie miały nigdy. 2–3 miliony Ukraińców mieszkających w Polsce tworzy olbrzymią siatkę połączeń między społeczeństwami, co wynika m.in. z większej podmiotowości Ukraińców w Polsce, niż „niewidzialnych”, zasymilowanych milionów Polaków w Niemczech. Można liczyć, że gdy wojna obronna Ukrainy w końcu się skończy, pojednanie będzie łatwiejsze, bo oba państwa i – co kluczowe – oba narody zbudowały ogromny kapitał zaufania, przy tym wykuty w najtrudniejszym, bo egzystencjalnym momencie.

Z problemów z polsko-niemieckim pojednaniem płyną ważne lekcje dla stosunków polsko-ukraińskich. 

Po pierwsze, traktujmy się po partnersku, bo tylko to wzmocni zgromadzone zaufanie. Z ostatnich lat pamiętamy zarówno arogancję ukraińskich elit, czego symbolem mogą być słowa jednego z byłych ministrów spraw zagranicznych, że „Polska to terytorium między Ukrainą a Niemcami”, ale i polskie przekonanie o własnej wyższości. Wyzwaniem będzie też pobudzona wojną ukraińska asertywność.

Po drugie, nie należy zamiatać pod dywan spraw trudnych i wykluczać tematów drażliwych. Dialog bez szczerości niczego nie rozwiąże. Dyskusja o Wołyniu, najtrudniejszym temacie w polsko-ukraińskiego pojednania, bez wątpienia powróci. Można mieć jednak nadzieję, że bardziej pewna siebie, bo zwycięska Ukraina, będzie miała nie tylko więcej odwagi, ale i krytycznych historyków, którzy śmiało spojrzą w ciemne karty swojej historii. 

Po trzecie, należy uzbroić się w cierpliwość, gdyż proces pojednania w każdym przypadku musi długo dojrzewać. Warto go pielęgnować i zacząć na przykład od uszanowania miejsc pochówków, zbudowania lub odnowienia krzyży nagrobnych, ustawienia (po obu stronach granicy) tablic z uczciwymi inskrypcjami.

Po czwarte wreszcie, należy się pogodzić z tym, że między każdymi, nawet najlepszymi sąsiadami są i zawsze będą sprawy sporne o różnym charakterze wynikające z aktualnego rozwoju ich relacji. Łatwiej będzie o nich dyskutować bez bagażu historycznego.

Wróćmy na koniec do Lily Gardner Feldman, która przekonuje, że pojednanie obejmuje rozwój przyjaznych stosunków, empatii i zaufania. Jeśli posługiwać się tymi kategoriami, to łatwo stwierdzić, że w procesie pojednania polsko-niemieckiego jedynie częściowo udało się wypełnić dwie pierwsze kategorie. Według niedawnych badań IBRIS tylko 20 procent Polaków uważa, że Niemcy są przyjazne wobec Polski, co oznacza znaczący regres. Zaufania zaś nie zbudowaliśmy. Ale nie możemy sobie pozwolić na bezsilne rozłożenie rąk, bo za dużo czeka nas współczesnych wyzwań w zmieniającym się gwałtownie świecie. 

W przypadku pojednania polsko-ukraińskiego spełnione są zaś wszystkie trzy kryteria. Nie powinno nam to jednak przysłaniać tego, że w żadnym przypadku proces nie jest zakończony.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


How Political Bias Explains Everything

How Political Bias Explains Everything

WILFRED REILLY


Experts make judgments based on political attitudes that impact their reliability.
.

What determines leadership-level decisions, including those made by the Supreme Court? Personal attitudes, albeit somewhat constrained by individual rules and norms.ALEX WONG/GETTY IMAGES

According to the dogmas that currently rule America’s elite institutions, the single most important fact about any individual is their racial and gender identity. This quasi-religious belief results in conflict between the new identity-based framework and the older ideal that people are rational actors capable of arriving at an objective truth, independent of their personal background. But both of these views are wrong according to the attitudinal model, a paradigm that is popular in political science but widely ignored outside that discipline. Though it is not well known, the model almost perfectly explains the current “crisis of experts,” without resorting to the gaslighting and moral panics that so many “experts” have used to deny or explain away their failures.

Simply put, the attitudinal model is the codified idea that political preferences, especially when combined with a few other variables, generally predict how individuals will behave. The concept was first introduced by the political scientists Jeff Segal and Harold Spaeth, in their 1993 book The Supreme Court and the Attitudinal Model. Segal and Spaeth assert that the notion that decisions by leaders capable of independent action, a category that includes SCOTUS justices, “are objective, dispassionate, and impartial [is] obviously belied by the facts.” Clearly, “different courts and different judges do not decide the same issue the same way,” and even decisions from the same court are invariably larded with concurrences, dissenting opinions, and so forth. A key point these authors make is that there will generally be enough respected precedent cases available on all sides in a major legal matter—or enough potential variables available in the context of an academic model—that anyone intelligent could find “no dearth … to support their assertions.”

What, then, determines leadership-level decisions? Personal attitudes, albeit somewhat constrained by individual rules and norms. “Decisions of the Court are based on the facts of the case in light of the ideologies, attitudes, and values of the Justices,” Segal and Spaeth write. The authors test this claim empirically—that is why the book is famous—and find that the position of individual judicial decision-makers on a standard (-1 to 1) scale measuring personal conservatism/liberalism predicts roughly 80% (.79) of all of their votes. Across a set of prominent death penalty cases, the political-ideology metric – that is, a measure of the individual justices’ ideological leaning compiled from their past voting behavior, “newspaper editorials,” and “off-bench speeches and writings”—predicted the behavior of every SCOTUS Justice in 19 out of 23 situations.

Attitudinally driven behavior among leaders stretches far beyond Supreme Court justices or appellate court judges. Segal and Spaeth also find that ideology is a near total predictor of executive branch nominations of judges: 87% of all Supreme Court nominees (126/145 at the time of writing) have come from the sitting president’s party. In theory, we might like to believe that a president selects the judge they believe is most qualified for a position, but in practice we know that they simply pick the person whose political attitudes are closest to their own. This trend dates back to the very beginning of the United States, apparently: George Washington at one point nominated 11 highly partisan Federalists for the bench in a row.

Indeed, partisanship is a better predictor of being an elite judicial nominee than is “being a qualified judge,” as determined by past judicial service and players like the American Bar Association. Only 91 of the 145 Supreme Court nominees—73% of Republicans and 48% of Democratic picks—met the American Bar Association’s standard, Segal and Spaeth write. Similarly, basic ideological variables predict 95% of the Yes/No votes of senators deciding whether or not to confirm these presidential judicial nominees. Within the court system, the attitudinal model is measurably predictive beyond a few top benches: Segal and Spaeth note very early on that the model “will fully predict other courts to the extent the environment of those approximates that Supreme Court.”

The largely undisputed fact that ideology shapes the behavior of solo leaders matters because of the extreme trend toward siloing in modern upper-middle-class life. Within my field—the academic social sciences—a 2006 survey found that about 18% of all faculty members identified as Marxists, another 24% as radicals, and 20%-21% as activists. In contrast, perhaps 5% of American soft-scientists are conservatives. In an environment this politically slanted, the odds are good that many shifts of focus attributed to new theory or empirical data—and indeed many overall social science conclusions—are largely the products of ideology.

What are some examples of such conclusions? For decades, academics believed that authoritarianism was an almost exclusively conservative trait. The idea dates back to Frankfurt School scholar Theodor Adorno’s book The Authoritarian Personality, and dozens of studies have “confirmed” it over the years. However, in 2021, skilled Emory Ph.D. student Thomas Costello noticed something simple but key: Tools used to measure authoritarianism tend to be “designed from the left,” and to focus on social problems which a right-winger would be more likely to oppose.

A typical survey question might read: “How important do you feel it is that American society harshly control (Communists)?” Costello realized that scholars could as easily frame nearly identical items from the other direction, asking—hypothetically—about the need to crack down on “Insurrectionists” or “anti-maskers.” His published article, containing a left-wing authoritarianism scale more complex than what I have described here, but based on similar principles, was just published in the Journal of Personality and Social Psychology. It now appears likely that left-wing authoritarianism is one of the more common forms of authoritarianism.

Then there is “racial resentment.” For decades now, many political scientists have argued that citizens giving affirmative answers to questions like “Most Black people who receive money from welfare programs could get along without it if they tried (Yes or No)?” or “Italian, Irish, and Jewish ethnicities overcame prejudice and worked their way up—do you think Black people should do the same without any special favors?” provide a meaningful measure of the subtle racism that supposedly pervades American society. However, in recent years, skeptical scholars have begun administering the same racial resentment scales to minority Americans—most of whom score quite high on metrics of racial pride, and obviously almost none of whom are conventional bigots.

Results have been telling. According to a recent survey sponsored by the Kaiser Family Foundation and CNN, 42% of Black respondents believe “lack of motivation and willingness to work hard” is a “major cause” of hardships within the Black community, compared to 32% of white respondents who believe so. 61% of Black respondents, meanwhile, believe that “Breakup of the African American Family” was a “major cause” of those hardships, compared to roughly 55% of white respondents. Still another study, by Riley Carney and Ryan Enos, found rates of agreement with the provocative questions on the racial resentment scale did not change at all when lower-income or immigrant-origin white groups (i.e., Lithuanians) were substituted in for Black people. Dislike of affirmative action and welfare, it seems, correlates with conservatism and traditionalism across all groups, rather than with white racism.

In a thousand subtle ways, ideological bias can not only shape whole disciplines and domains of knowledge, but it can also weaponize scholarship against reality. To provide one example from my field: While the large numerical majority of police shooting victims in the U.S. are Caucasian, Black Americans are disproportionately likely to be shot by cops. We make up 13%-14% of the U.S. population, and roughly 25% of those fatally shot by law enforcement personnel in a typical year. However—and far fewer citizens know this—the Black violent crime rate is almost exactly 2.5 times the white violent crime rate, and any adjustment for this or for the racial difference in police encounter rate eliminates the discrepancy.

But many leftist academics have begun to argue that the crime rate disparity is simply itself more evidence of racism. Dr. Ibram Kendi, author of How to Be an Antiracist and a professor at American University, famously contends that any gap in performance between large groups must be due to systemic bias somewhere, and there are points that can be made about (say) differential enforcement of the United States’ drug laws. Though badly flawed, as I have noted elsewhere, nevertheless these arguments are widely accepted. And, whether a particular scholar concludes that patterns of American police violence are racist or not might well depend on whether or not she believes these claims and so excludes differential crime rates from her models as a predictor variable.

In this environment, a smart skeptic would expect that “solo leaders” in academia and the media will behave in much the same fashion as those sitting in the courts. Rather than presenting impartial empirical evidence, research results will often strongly reflect the ideological priors of those producing the research. Taking the very simple “crime rates” example given above, in a situation where the vast majority of academic sociologists lean to the political left, we would expect a comparable percentage of researchers to drop the crime-differential variable from their equations and thus conclude that American police operate in a racially biased fashion.

Let’s say that 90% of conservatives and Libertarians believe in a paradigm X (“Most policing is fair and nonbiased”), while 90% of leftists believe in paradigm Y (“All Western institutions are corrupt”), we would expect 87.3% of sociologists (.97 x .9) to believe in paradigm Y and to reason forward from it. As the examples and data given above indicate, considerable evidence exists that essentially this is true.

In a thousand subtle ways, ideological bias can not only shape whole disciplines and domains of knowledge, but it can also weaponize scholarship against reality.

But there is a bright spot to the discovery of entrenched ideological bias in academia. We can actually use attitudinal analysis to determine, with some accuracy, which ideas are truly bad. Citizens are frequently told that “the majority of the scholars in (Z) field” support one thing or another—with “gender affirming care” for minors being a recent example—and that the hoi polloi should not question the expert consensus. However, from an attitudinal perspective, whether such opinion majorities are relevant depends heavily upon the ideological priors of the experts in question. If field Z leans 85% to the left, and 90% of American leftists support transgender surgeries for minors, but only 60% of the .85 leftist pool of experts does, this actually indicates that gender affirming care is probably a terrible idea: Those most aware of the potential risks of the procedure are far more opposed to it than ideological peers with less empirical “inside information.”

Interestingly, something like this just occurred in the real world. The American Academy of Pediatrics (AAP) recently drew headlines after publicly reaffirming support for gender surgeries and hormone treatments for teenagers. However, the very left-leaning organization did so only after a hotly contested vote on an opposing resolution (“Addressing Alternatives to the Use of Hormone Therapies for Gender Dysphoric Youth”), which received 57 public endorsements from AAP members during the very brief period leading up to the referendum. Whatever their own politics may be, the nation’s leading academic pediatricians are by no means as actually unified on this issue as MSNBC makes them sound.

More broadly, a technique that could be used to develop a general attitudinal adjustment for field-specific bias is as follows: Simply determine (1) the L/R ideological breakdown of a particular academic field or sector, (2) the level of support for thing A within that sector, and (3) the level of support for thing A across all of the L/R ideological groups in society. This allows the calculation of (4) what level of support for thing A would almost certainly look like if the field ideologically matched society as a whole. Overall, we can probably say that popular niche ideas (“Defund and disarm the police”) that would be roundly rejected by any group that resembles the actual population are likely to be bad ones—and that ideas which are more often rejected than one would expect, even by partisan but experienced experts, are very likely to be bad ones.

But, in any case—while we’re calculating percentages—recall that there is a 100% chance that the output of any field at any time heavily reflects the ideological tastes of the very human people who make it up. We should recognize this, try to shift ideological monocultutres at the extremes, and never ignore reality.


Wilfred Reilly, a political science professor at Kentucky State University, is the author of Taboo: 10 Facts You Can’t Talk About.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Jewish Heirs of Van Gogh Painting With Nazi Past Sue Current Japanese Owners for $750 Million

Jewish Heirs of Van Gogh Painting With Nazi Past Sue Current Japanese Owners for $750 Million

Shiryn Ghermezian


A close-up look at one of Vincent van Gogh’s “Sunflowers” paintings. Photo: Sailko via Wikimedia Commons

A Japanese insurance company that owns one of Vincent van Gogh’s famous paintings titled Sunflowers is being sued by the descendants of the artwork’s original Jewish owner who claim that the Nazis forced their ancestor to sell the painting in the 1930s, The Art Newspaper reported.

Three descendants of Paul von Mendelssohn-Bartholdy said in a lawsuit filed in Chicago in December that the Tokyo-based Sompo Holdings allegedly knew the artwork was a “casualty of Nazi policies” when a predecessor of the insurance company — Yasuda Fire & Marine Insurance Company — bought the painting for $39.9 million at a Christie’s auction in London in 1987. The painting by the Dutch post-impressionist artist was later moved to the Sompo Museum of Fine Art in Tokyo, where it is currently on permanent display.

Mendelssohn-Bartholdy, who was born in Berlin in 1875, was a banker who also had an impressive art collection that included pieces by Pablo Picasso, Claude Monet, Edouard Manet and Pierre-Auguste Renoir. The Nazis seized power in Germany in 1933 and it is believed that Sunflowers was sold in Berlin in 1934. The Jewish art collector, who also transferred many of his artworks overseas to keep them from being looted by the Nazis, died in May 1935 in Berlin at the age of 59 after reportedly being attacked by a Nazi thug.

One of the plaintiffs in the case, Julius H. Schoeps, told The Independent he believes his great-uncle sold the paintings to fund his family’s escape from Nazi Germany. In the 98-page complaint filed in court, the family said Mendelssohn-Bartholdy “never intended to transfer any of his paintings and that he was forced to transfer them only because of threats and economic pressures by the Nazi government.”

They claim Sompo Holdings was “recklessly indifferent” to the painting’s Nazi past, and that the company or its predecessor “ignored” the painting’s provenance.

The descendants of Mendelssohn-Bartholdy are demanding that Sunflowers either be returned to them or that Sompo pay $750 million in punitive damages, The Art Newspaper reported.

The insurance film denies claims that it knew the artwork was taken from Mendelssohn-Bartholdy by the Nazis and will fight the lawsuit.

“It is a matter of public record that Yasuda Fire & Marine Insurance Company bought the Vincent van Gogh Sunflowers work at public auction from Christie’s in London in 1987. For over 35 years, the Sompo Museum of Fine Art in Tokyo, Japan, has proudly displayed Sunflowers,” Sompo Holdings said, adding that it “categorically rejects the complaint’s allegations of wrongdoing, the claims made, and intends to vigorously defend its ownership rights in Sunflowers.”

The still life painting is not the only artwork by van Gogh currently at the center of a lawsuit. The heirs of another Jewish collector is suing New York City’s Metropolitan Museum of Art and the Basil and Elise Goulandris Foundation in Athens for the return of van Gogh’s La cueillette des olives (Olive Picking), which they claim was looted by the Nazis. The Detroit Institute of Arts is also being sued regarding a painting by van Gogh titled Liseuse De Romans. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Omawianie zagadnienia antysemityzmu: cele i sposoby Przewodnik dla nauczycieli

Omawianie zagadnienia antysemityzmu: cele i sposoby
Przewodnik dla nauczycieli

IEOFICJALNA WSTPNA WERSJA


Download the PDF file .


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


From a rogue MK to Haredi subsidies, 8 times High Court struck down laws, decisions

From a rogue MK to Haredi subsidies, 8 times High Court struck down laws, decisions

JEREMY SHARON


As the coalition moves to radically constrain the top court’s capacity to thwart legislation and decisions it considers undemocratic, here’s a look at some of its key interventions
.

Prime Minister Benjamin Netanyahu (right) with Supreme Court President Justice Esther Hayut at a memorial service marking 22 years since the assassination of Yitzhak Rabin held at Mount Herzl cemetery in Jerusalem, November 1, 2017. (Marc Israel Sellem/POOL)

The government’s proposals to radically overhaul the legal and judicial system have generated intense political tensions and a fervid opposition movement since they were announced earlier this month.

Among the most controversial aspects of the proposals are amendments to the Basic Law: Judiciary that would severely limit the High Court of Justice’s power of judicial review over legislation, and allow the Knesset to re-legislate laws if the court strikes them down.

The proposals would also annul the High Court’s ability to use the test of “reasonableness,” which it has used to reverse government and administrative decisions on the grounds that not all relevant considerations were taken into account or given appropriate weight when the decision was made.

In a highly controversial decision just this month, the principle of reasonableness was used by the High Court to invalidate the appointment of Shas leader Aryeh Deri as interior and health minister, although five of the eleven justices also invoked the principle of estoppel which, they argued, was another reason why he must be removed from office.

Proponents of the legal shakeup say the measures are necessary to restore the capacity of the Knesset and government to legislate, govern, and implement policies in accordance with the mandate they received in general elections.

Opponents counter that the far-reaching reforms will remove almost all checks to legislative power and severely danger individual rights, especially those of minorities. 

Left: Chief Justice Esther Hayut arrives for a court hearing at the Supreme Court in Jerusalem, January 5, 2023. (Yonatan Sindel/Flash90); right: Justice Minister Yariv Levin at a Law Justice and Constitution Committee meeting at the Knesset in Jerusalem, January 11, 2023. (Yonatan Sindel/Flash90)

In particular, they charge that the proposals all but remove the High Court of Justice’s ability to strike down legislation, giving the Knesset, and by extension the government which controls it, the ability to abrogate rights laid out in a set of 13 quasi-constitutional Basic Laws.

And they say that removing the test of reasonableness from the court’s toolbox does away with a vital mechanism with which it has redressed matters of key importance, from religious rights to the protection from rocket fire from Gaza for schoolchildren.

Justice Minister Yariv Levin and others in the government retort that these are arenas in which the court has untenably superseded the power of the executive and legislature and suppressed the will of the democratically elected majority.

Detailed below are eight instances in which the High Court and Supreme Court has struck down or amended part of a law, or reversed a government decision based on the test of reasonableness.

These cases include legislation providing for the indefinite detention of asylum seekers and migrants, the cancellation of child care subsidies for Haredi families, the legalization of unauthorized West Bank settlements and government policy for rocket protection in the Gaza border region.

The Supreme Court and the High Court of Justice consist of the same bench of 15 justices. The Supreme Court serves as the highest court of appeal, while the High Court exercises judicial review over Knesset legislation and administrative decisions after being petitioned on such matters.

In total, since 1997 the court has struck down 22 pieces of legislation, or legislative sub-clauses, although it has reversed a much larger number of administrative decisions.

Some of the rulings listed have been cited by advocates of the government’s proposed judicial changes as examples of how the court has, they argue, exceeded its authority, intruded in areas of policy that should be under the purview of the executive or legislature, and reflected a dominant liberal-left wing perspective of many of its justices over the years.

Other rulings laid out here have been used by opponents of the legal overhaul to demonstrate how the court has upheld key civil and human rights, including the rights of minorities, in the face of what they claim is otherwise unrestrained executive and legislative power.

Protesters rally against the government’s judicial reform plan at Habima Square in Tel Aviv, on January 7, 2023 (Avshalom Sassoni/Flash90)

Legislation amended or struck down in part by the High Court

The Gaza Disengagement Law, passed in February 2005

Residents and municipal authorities of the Gush Katif settlements in Gaza petitioned the High Court against the law passed by the Knesset under the government of then-prime minister Ariel Sharon to carry out the government’s plan to withdraw Israel’s military and civilian presence in the territory.

The petitioners claimed that the forcible evacuation of settlers from the territory violated their property rights and their right to dignity and liberty, and that the security benefits of the measure were doubtful.

An 11-justice panel of the High Court headed by then-Supreme Court chief justice Aharon Barak rejected the petition 10 to 1. Although the court acknowledged the evacuation would violate the property rights of the settlers and their right to human dignity, it ruled that this violation was proportionate in the damage it did to those rights and permitted under the limitation clause of Basic Law: Human Dignity and Liberty.

Soldiers wait as Jewish settlers in Neve Dekalim are escorted from their houses in the Gaza Strip on August 18, 2005, the morning of the Gaza pullout, the event written about in Daniella Levy’s 2020 book ‘Disengagement.’ (Nati Shohat/Flash90)

“We have come to the conclusion that against the background of the proper compensation guaranteed by law… and against the background of the temporary nature of the belligerent occupation [of Gaza], the violation of the rights of the evacuated Israelis meets the requirements of the limitation clause,” wrote the 10 justices in the majority opinion.

The court also rejected the claims of the petitioners that the Disengagement Law violated the values of the State of Israel.

“In Israel, the sovereign is the people. The people chose the Knesset… The people speaks through its representatives, and the representatives speak through their legislation. A Knesset law, including the disengagement implementation law, is an expression of this aspect of Israeli democracy,” the court wrote.

The court did, however, broaden eligibility for the compensation offered by the state to the settlers being evacuated, and insisted that residents under 21 also be provided with compensation. In 2013, the court increased compensation payments to some 500 evacuees whose homes were undervalued by the state.

Parliamentary immunity for MK Azmi Bishara, 2006

In 2003, the Central Elections Committee (CEC) banned prominent Arab Israeli MK Azmi Bishara, the leader of the Balad party, from running for Knesset due to speeches he gave in Israel and in Syria in 2000 and 2001 calling for Arab countries to support “resistance” to Israel and expressing backing for the Hezbollah terror militia.

The CEC banned Bishara since his ostensible support for armed resistance to Israel violated a clause in the Basic Law: The Knesset prohibiting support for armed struggle against the state.

Former Arab Israeli Knesset member Azmi Bishara (Flash90)

 The Supreme Court overturned this decision on appeal, however, on the grounds that it was not convinced the petitioner had expressed support specifically for “an armed struggle of a terrorist organization against the State of Israel,” as distinct from simply expressing more general support for a terrorist organization.

Bishara, who was re-elected to the Knesset in 2003, was also indicted on criminal charges of supporting a terror organization after the Knesset removed his parliamentary immunity.

He appealed to the High Court against this process, arguing that his comments were protected from prosecution due to this immunity and because those comments related to “purely political issues.”

Barak ruled in a 2 to 1 decision that the court was again not convinced that Bishara’s comments amounted to support specifically for armed struggle and that stripping him of his immunity was incommensurate with the terms of Basic Law: The Knesset.

Barak wrote that although Bishara’s comments nevertheless violated the law banning support for a terrorist organization, “they were uttered by the petitioner in the course of carrying out his duties, and for the purpose of carrying out his duties, as a member of the Knesset,” meaning that his parliamentary immunity should therefore protect him from prosecution.

“We should protect and defend the ability of members of the Knesset to carry out their duties without fear and trepidation… This protection is essential for the existence of basic political freedoms. It is essential for the existence of Israeli democracy,” wrote Barak.

Bishara subsequently fled Israel in April 2007 after a police investigation found strong evidence that the MK had collaborated with Hezbollah, passed intelligence information to the terror group during the Second Lebanon War, and was likely guilty of treason and espionage for an enemy entity.

The anti-infiltration law against asylum seekers and migrants, 2013

In 2012, under a government led by Netanyahu, the Knesset passed an amendment to the 1954 anti-infiltration law that allowed the state to detain asylum seekers and migrants for a minimum of three years, some of them indefinitely.

African migrants protest at the Holot detention center near Ktsiot, in the Negev Desert, southern Israel, February 17, 2014. (FLASH90)

The law was a response to the approximately 55,000 African asylum seekers and migrants who arrived in the country from the mid-2000s till 2012, many of whom ended up in south Tel Aviv where residents complained bitterly of a deterioration in the quality of life in their neighborhoods.

The government argued the law was necessary in order to stem the incoming flow of these Africans, who it claimed were altering the fabric of Israeli society.

An extended panel of nine justices, headed by then Supreme Court president Asher Grunis, annulled the provisions of the amendment in a unanimous ruling that asserted that the prolonged detention of the asylum seekers and migrants violated Basic Law: Human Dignity and Liberty and disproportionately violated their right to freedom.

“Harming the right to liberty is one of the harshest injuries one can think of. Revoking the liberty of infiltrators by putting them in prison for an extended period is a fatal and disproportionate blow to their rights, bodies, and souls,” wrote Justice Edna Arbel, who authored the majority position.

“We cannot revoke basic and fundamental rights and at the same time flagrantly harm the dignity and liberty of a person in the framework of a solution to a problem which requires an appropriate and systemic policy solution,” she wrote.

The Knesset subsequently passed two amended versions of the anti-infiltration law, both of which the High Court ordered be moderated so as to reduce the injury to the liberty of the asylum seekers and migrants.

Denial of income support benefits from individuals owning a vehicle, 2014

In 2004, Salah Hassan and five single mothers petitioned the High Court against a policy inherent in the Income Support Law precluding an individual who owned a vehicle from receiving income support payments from the National Insurance Institute, on the presumption that anyone owning a vehicle had sufficient income so as not to need the income support benefit. 

An Israeli woman walks in the Ir Ganim neighborhood in Jerusalem, July 4, 2006. (Pierre Terdjman / Flash90)

Hassan had sought an exemption, which was denied, to the policy since he needed his car to transport his blind daughter and did not want to forgo the income support benefit he was entitled to at that time.

And the single-mother petitioners were bearing alone the burden of supporting and caring for young children. In some cases these mothers needed their cars to get to work due to a lack of adequate public transportation options, or for the purposes of taking care of their children, some of whom suffered from various disabilities and illnesses.

The High Court ruled that the section of the legislation stipulating the policy in question violated the right to a dignified human existence as set out in Basic Law: Human Dignity and Liberty and therefore declared it void, since it established a blanket rule regarding vehicle ownership without bearing in mind the specific circumstances of those seeking the income support benefit.

“This is an extremely serious violation of the core of the right of someone who, in any case, is at the bottom of the socioeconomic ladder and needs the benefit as the last safety net against starvation and poverty,” wrote then Supreme Court president Dorit Beinisch.

The Settlements Regulation Law, 2020

In 2017, the Knesset under another Netanyahu-led government passed a law allowing the state to expropriate private Palestinian land upon which some 4,000 illegal settlement homes had been built.

The law was designed to legalize those settlements and prevent future demolitions of settlements built on private Palestinian land.

Israeli settlers in the illegal settlement outpost of Evyatar in the West Bank, before the evacuation of the outpost, July 2, 2021. (Sraya Diamant/Flash90)

Several rights groups petitioned the High Court on behalf of Palestinian municipal authorities and landowners after the law was passed, arguing that the law violated their property rights and right to equality.

In an eight-to-one decision, the High Court declared the law to be “unconstitutional” on the basis of Basic Law: Human Dignity and Liberty, and annulled it.

Writing for the majority, Justice Esther Hayut wrote that goal of the law to prevent the destruction of existing settlements “does not justify such significant violation of property rights and the rights to dignity and equality that the Palestinian population [deserves].”

Government and administrative decisions reversed or amended by the High Court

Kfar Vradim mikve decision, 2014

In 2011, religious residents of Kfar Vradim in northern Israel filed a petition with the High Court appealing a Haifa Administrative Affairs Court ruling that declined to compel the town’s municipal authority to build a mikveh, or ritual bath, which it had hitherto refused to construct.

The petitioners argued that a mikveh was a critical necessity for religious residents to uphold their religious observance. They also pointed out that no other mikveh existed in close enough proximity to the town, and that the Religious Services Ministry had pledged to fund the building of the mikveh, reducing the financial cost to the municipal authority.

The Kfar Vradim municipal council argued that it had established criteria for the construction of public facilities in the town and that building a mikveh was at the bottom of its priorities for 17 public buildings based on those criteria, which included whether or not the building was “necessary for the well being of the town” and “appropriate to the character of the town.”

Kfar Vradim. (Screen capture: YouTube)

Supreme Court Justice Uzi Fogelman wrote in his decision, backed by Justices Esther Hayut and Neal Hendel, that immersion in a mikveh was “an inseparable part of her [a religious woman’s] religious ritual and the expression of her identity and customs,” and was “substantively related to the right to the free exercise of religion and religious practice.”

As such, the court found that the Kfar Vradim municipal council had not given sufficient weight to the harm done to religiously observant women in the town by refusing to build a mikveh and was therefore “unreasonable.” As such, the court ordered Kfar Vradim to immediately begin construction of a mikveh.

Cuts to child-care subsidies for ultra-Orthodox families, 2022

In July 2021 under the Bennett-Lapid government, then-finance minister Avigdor Liberman changed the criteria for the receipt of daycare subsidies for young children up to the age of three in a way that excluded 18,000 Haredi families in which the father was a full-time yeshiva student.

The changes to the criteria, which Liberman wanted implemented immediately, meant that only a household in which both parents worked at least 24 hours a week qualified for the subsidy, worth some NIS 1,000 ($293) a month. Liberman’s stated goal was to “eliminate disincentives to join the labor market” which he said was the upshot of the subsidy as it stood.

Illustrative: Students study at a yeshiva in Jerusalem, September 2, 2019. (Yonatan Sindel/Flash90)

Three private Haredi attorneys petitioned the court, arguing that the subsidy cut would create severe economic difficulties for Haredi families. The High Court agreed in part, ruling that ending the subsidy with immediate effect would indeed do significant and immediate harm to the household budgets of those receiving the benefit without giving them time to prepare economically.

The court ruled in January 2022 that the immediate implementation of the decision was therefore “unreasonable in the extreme” and instructed the ministry to delay the subsidy cut to the beginning of the next academic year in September 2022. (The new government now intends to restore the subsidy.)

Rocket-proof classrooms in Gaza border region, 2007

In 2006, the government decided to fortify 24 schools in the Gaza-border region to protect them from rocket fire from terror groups based in Gaza. The method chosen was to fortify specific rooms within those schools, but not every classroom since, the government reasoned, older pupils could run to the protected rooms when they heard the rocket warning siren.

The Sderot Parents Committee petitioned the High Court against this decision, arguing that the plan did not provide sufficient protection for their children given that the time between a warning siren being sounded and a potential rocket impact was just 15 seconds in some cases. The petitioners therefore demanded that all classrooms be fortified.

Children hide under chairs and tables at a school in Ashkelon, southern Israel, in a drill for a possible rocket attack, March 18, 2008. (Edi Israel /Flash90)

The High Court ruled that the government’s decision not to provide full protection to these schools “exceeds the boundaries of reasonableness” in light of the large number of children who were exposed to rocket fire and the fact that it was a severe and daily threat to their lives.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com