Pokusa ignorowania zła

‎António Guterres naczelny specjalista od banalizacji zła. (Źródło obrazu EoZ)


Pokusa ignorowania zła


Andrzej Koraszewski


Czytam w kółko o walce z terrorem, wezwania do zawieszenia broni, okrzyki o niewinnych ofiarach i zapewnienia, że z ideą nie można wygrać. Za tym bełkotem czai się strach, żeby idei motywującej do terroru nie nazwać po imieniu. ISIS nie był islamski, Al-Kaida była jakimś wybrykiem, a walka z nią wymagała nieustannych ostrzeżeń przed islamofobią, Palestyńczycy chcą tylko własnego państwa i sprawiedliwości, trudno ustalić motywy działania człowieka strzelającego do Żyda z okrzykiem Allahu Akbar.

Ktoś kto pokazuje zdjęcia oddających nazistowski salut bojowników Hezbollahu, Huti, czy Hamasu to z pewnością prawicowy ekstremista, który podżega do islamofobii, przypominanie długich związków dzisiejszych zwolenników światowego kalifatu z niemieckim nazizmem to nieuczciwe szkalowanie religii pokoju i wypaczanie rzeczywistości, krytyka głównych nurtów islamu i pokazywanie, że główne instytucje religijne (tak sunnickie, jak i szyickie), odmawiają odżegnania się od terroru, odmawiają uznania ISIS, Al-Kaidy i podobnych organizacji za nieislamskie, odmawiają potępienia bestialstwa Hamasu z 7 października 2023 r., może wskazywać na bigoterię, ksenofobię, poparcie kolonializmu i amoralność. 

Prezydent Egiptu daremnie próbował nakłonić kapłanów do złagodzenia wezwań do nienawiści wobec innowierców w podręcznikach religii. Przegrał z kretesem. Po latach jest więźniem dobrze wychowanych muzułmanów. Z naszych świeckich stolic patrzymy na niego niechętnie, bo mało demokratycznie pozbawił władzy Bractwo Muzułmańskie. Saudyjski książę jest jeszcze bardziej podejrzany. Co innego rządzący Iranem Ajatollah. To niemal swój człowiek, walczy z imperializmem, broni się przed agresją i arogancją Zachodu.

Czy cały świat może być w błędzie, zastanawia się w swojej książce pod tym właśnie tytułem, amerykański historyk Richard Landes. Odpowiada na to pytanie, że tak i że nie ma w tym niczego nowego, było tak już wiele razy. Wie o czym mówi, jest mediewistą, wie, że intelektualne mody są bezwzględne, heretyków w najlepszym razie czeka ostracyzm. Luai Ahmed, mieszkający w Szwecji dysydent z Jemenu, patrzy ze zdumieniem na to, że wściekłe barbarzyństwo wyciągnęło na ulice zachodnich stolic miliony antysemitów. Bestialskie mordy muzułmanów przez muzułmanów, prześladowanie kobiet i gejów, deptanie wszystkich praw człowieka, dzieci umierające z głodu nic tych tłumów nie mogło tak poruszyć, jak możliwość przypisania własnego zła Żydom. W Berlinie egipski taksówkarz mówi mu, że izraelscy Żydzi muszą wrócić tam, skąd przyjechali. Rozbawiony Jemeńczyk pyta Egipcjanina, czy nie powinien wrócić do Egiptu. Takie pytanie ze strony Niemca byłoby karalną islamofobią. 

Douglas Murray zastanawia się nad banalnością przywoływania frazy o banalności zła. Klasa pisząca uwielbia to określenie niemieckiej filozofki, rzucone na marginesie jej krótkiej wizyty w Jerozolimie i zdecydowanie zbyt powierzchownej analizie procesu i samej postaci Adolfa Eichmanna. Dziś określenie „banalność zła” jest z reguły wytrychem mającym zamazać pustkę i informować odbiorcę o głębi pisarza czy mówcy nie mającego wiele do powiedzenia. Co to znaczy, że czyniący zło to zwykli ludzie? Tak, to prawda. To jednak nie zwalnia z odpowiedzialności. Wiele banalnych zwrotów nadal może nieść jakąś istotną prawdę, ale, jak zauważa Douglas Murray, obserwacje Hannah Arendt były powierzchowne i z gruntu wadliwe.

„Pierwsza wada książki Arendt jest techniczna, ale nie bez znaczenia. Chociaż pisała o procesie Eichmanna tak, jakby była regularną obserwatorką, wiele źródeł podaje, że Hannah Arendt była obecna na procesie Adolfa Eichmanna, który odbył się w Jerozolimie w 1961 r. zaledwie przez kilka dni. Wystarczyło, że ta niemiecka filozofka obejrzała scenę, sporządziła  jej dziennikarski opis, a następnie przedstawiła filozoficzny wywód wokół swoich obserwacji, aby wynieść swoją relację ponad zwykłą dziennikarską sztancę.”

Na czym zdaniem Murraya polega fałsz tej prezentacji Eichmanna jako zwykłego człowieka, kółka w maszynie? Arendt wierzy Eichmannowi, wierzy w jego luki w pamięci, wydaje się być zdziwiona słuchając jego sloganowych wyjaśnień i banałów. Prymitywny język wydawał jej się wskazywać na niezdolność analizy i skłonność do ulegania innym. Ta niezdolność do samodzielnego myślenie wydaje się być najpoważniejszym zarzutem ze strony filozofki pod adresem Eichmanna. Mało inteligentny, kiepsko wykształcony. Potwór? Wręcz przeciwnie, jeden z tłumu przerażająco normalnych, nie będących ani sadystami, ani zboczeńcami.

Banalność tej postaci rzuca jej się w oczy. Jest przekonana, że nie miał innych motywów poza troską o awans. Wydaje się być autentycznie przekonana, że nie zdawał sobie sprawy z tego co robi.    

Douglas Murray przywołuje jedną z nielicznych krytycznych recenzji książki Arendt, jakie ukazały się bezpośrednio po jej publikacji. Norman Podhoretz pisał, że ta książka ma poważne braki moralne i może wprowadzać w błąd czytelników. Arendt akceptuje wyznania Eichmanna o jego skromnej roli w realizacji „ostatecznego rozwiązania”, akceptuje jego zapewnienia, że nie był antysemitą, był wystarczająco odpowiedzialny, żeby go powiesić, chociaż jej zdaniem sami Żydzi pomagali w przeprowadzeniu ich eksterminacji.

Uparcie powtarzana teza o banalności rozmywa jednostkową odpowiedzialność, spłyca motywacyjną siłę nazistowskiej ideologii. Przenosi odpowiedzialność na samych Żydów, na chrześcijaństwo, na inne narody europejskie.

Jak pisze Murray, ten proces rozmywania odpowiedzialności za Zagładę idzie dziś dalej, zmienia się w jakiś nieokreślony grzech zachodniej cywilizacji, pozwalający na demonstracyjną miłość do już martwych Żydów (Murray przypomina doskonałą książkę Dary Horn), co daje się świetnie pogodzić z miłością do tych, którzy planują zabicie jeszcze żywych.

Badacze zwracają uwagę na to, co Hannah Arendt zlekceważyła. Przyjęła migawkę z sali sądowej za wystarczający obraz człowieka. Nie brała pod uwagę faktu, że jego przedstawianie samego siebie jako kółka w maszynie może być dobrze przemyślaną linią obrony, że akceptuje to, co Eichmann chciał jej sprzedać. W żadnym stopniu nie usprawiedliwia jej to, że nie znała, wszystkiego, co mówił i pisał ukrywając się w Argentynie. Jej książka jest dowodem lenistwa umysłowego opartego na głębokim przekonaniu, że wie wszystko i nie musi szukać dalszych faktów.

W tym czasie było już wiadomo, że Eichmann udzielał wywiadów i pisał. Taśmy z jego rozmowami z holenderskim nazistą Willem Sassenem, zostały w pełni ujawnione dopiero w 40 lat po procesie, ale już wtedy było wiadomo wystarczająco dużo, żeby filozofkę skłonić do myślenia. Nie zrobiła tego, wybrała akceptację Eichmanna takiego, jak on sam chciał się przedstawić w izraelskim sądzie.

„Byłem idealistą, a nie byle tępym wykonawcą rozkazów. (…) nie zrobiliśmy naszej roboty poprawnie. Można było zdziałać więcej” – mówił Eichmann holenderskiemu naziście.

Oczywiście dziś wiemy znacznie więcej. W 2011 roku ukazała się książka niemieckiej badaczki Bettiny Stangneth Eichmann vor Jerusalem (polskie wydanie Eichmann sprzed Jerozolimy, Świat Książki, 2017). O tej pracy Stangneth Murray pisze:

„W książce znajduje się wiele zaskakujących odkryć. Jednym z najważniejszych jest to, w jakim stopniu Eichmann nadążał za książkami i pracami naukowymi na temat Holokaustu, które się ukazywały. Dzięki temu, oczekując na proces w Jerozolimie, dysponował wszystkimi materiałami źródłowymi i pomocniczymi, które można było mu przedstawić w sądzie.

Jednak głównym triumfem naukowym Stangneth było złożenie w całość zachowanych transkryptów i nagrań znanych jako „rozmowy z Sassenem”. Wraz ze współczesnymi próbami pisania wspomnień przez Eichmanna — o których istnieniu wiadomo było już w czasie procesu. Wyłania się tu Eichmann zupełnie inny od tego, którego wykreowała Hannah Arendt. Cud nad cudami, to Eichmann, o którym świat wiedział, że istniał, dopóki nie pojawiła się Hannah Arendt.”

O wywiadach z Sassenem mowa była podczas procesu, Eichmann kwestionował ich autentyczność, Arendt o nich wiedziała i zignorowała je, bo nie pasowały do jej teorii.

(Ciekawostką, o której Douglas Murray nie wspomina, jest fakt, że córka Sassena, która jako dziecko bawiła się z Eichmannem, jest dziś profesorką socjologii na uniwersytecie w Chicago, wykłada socjologię, zapewnia, że jest przeciwieństwem swojego ojca, bo on był nazistą a ona jest komunistką, nie dodaje, że łączy ją z poglądami ojca nienawiść do Żydów.)

Te wywiady z Sassenem i innymi miały osobliwy kontekst. Zbiegli do Ameryki Południowej naziści zaczęli sobie zdawać sprawę, że Holokaust jest zbyt dobrze udokumentowany i że stanowi dla nich obciążenie. Mieli nadzieję, że Eichmann pomoże im zaprzeczyć Zagładzie, lub przynajmniej ograniczyć jej rozmiary. Tymczasem on sam był dumny ze swojego dzieła i nie miał zamiaru go minimalizować.

„W szklanej klatce w Jerozolimie Eichmann próbował przedstawić siebie jako trybik w maszynie. Ale w zarejestrowanym na taśmach wywiadzie i w jego argentyńskich rękopisach, z lat 50., wyłania się zupełnie inna postać. To ktoś, kto jest dumny ze swojej pracy i w istocie się nią chełpi. Dopiero w Jerozolimie decyduje się na to, by stać się przyziemnym biurokratą. To przedstawienie dla sądu, które okazało się przekonujące jedynie dla słynnej filozofki, która pojawiała się na sali sądowej zaledwie przelotnie.”

Murray opisuje jak pomysł Arendt na prezentację zła odbija się na naszym współczesnym myśleniu, pokazuje powszechne przypadki, w których ataki terrorystyczne prezentowane są jako przykład „banalności zła”, działania z trudnych do wyjaśnienia powodów, przez zwykłych, może tylko trochę bezmyślnych ludzi.

Argumenty Arendt są wygodne dla ludzi skłonnych lub wręcz chcących bagatelizować patologię i okrucieństwo. Jak pisze Murray, dziś wielu ludzi wydaje się nie mieć problemu z nazywaniem tego, co kiedyś nazwalibyśmy złem, jako czegoś po prostu banalnego lub przyziemnego.

„Być może nasza epoka nie lubi idei zła lub nie wie, co z nią zrobić. A jednak, jeśli jest coś, co powinniśmy umieć zrobić, to jest to rozpoznawanie prawdziwego zła – głębi zła – kiedy je widzimy. W naszych czasach jest ono wystawiane na widok publiczny przez kulty śmierci, takie jak Hamas.

Jak mamy opisywać terrorystów, takich jak ci, którzy wdarli się do Izraela 7 października, jeśli nie używamy słowa ‘zło’ w naszym moralnym i filozoficznym leksykonie? Co mamy powiedzieć na przykład o ludziach, którzy faktycznie sami z dumą nagrywali, kiedy gwałcili, torturowali i zabijali —  o ludziach, którzy, podobnie jak Eichmann, chcieli, aby świat dowiedział się, co osiągnęli?”

Sadystycznych morderców wolimy nie nazywać terrorystami, a jeśli już uznajemy jakąś grupę za grupę terrorystyczną, jak ognia obawiamy się prezentacji jej ideologii. Próby zrozumienia głębi zła są ignorowane. Murray wspomina doskonałą książkę austriackiej historyczki Gitty Sereny, która przeprowadziła obszerne wywiady z Albertem Speerem i Franzem Stanglem (architektem Hitlera i komendantem obozu w Treblince). Jej książka o Stanglu (podobnie jak u nas Rozmowy z katem Kazimierza Moczarskiego), jest próbą zrozumienia istoty zła.

Idee wpływają na ludzkie charaktery, wydobywając z nich ciemne lub jasne strony. Eichmann w Jerozolimie prawdopodobnie żałował, że uciekł do Argentyny, a nie jak wielu jego kolegów do Egiptu lub Syrii. W Egipcie byłby nie tylko bardziej bezpieczny, ale byłby w świecie, który podziwiał i w którym byłby podziwiany. Był świadomy tego, że nazizm przetrwał w świecie muzułmańskim i wiązał z tym światem nadzieję.

Wiele razy przywoływałem poniższy cytat z pism Eichmanna w Argentynie:

„…wy, 360 milionów muzułmanów, z którymi łączy mnie silna wewnętrzna więź od czasów mojego związku z waszym Wielkim Muftim Jerozolimy, wy, którzy macie większą prawdę w surach waszego Koranu, wzywam was do osądzenia mnie. Wy, dzieci Allaha, znacie Żydów dłużej i lepiej niż Zachód. Wasz szlachetny mufti i uczeni prawa mogą zasiąść nade mną w sądzie i, przynajmniej symbolicznie, wydać mi swój werdykt.”

Kryzys sueski wybuchł zaledwie 11 lat po zakończeniu wojny. Izrael ogłosił niepodległość w trzy lata po upadku niemieckiego nazizmu. Na początku czerwca 1946 Hadż Amin al-Husseini, znany również jako Wielki Mufti Jerozolimy, ”zbiegł” z aresztu we Francji i przyjechał do Egiptu. 11 czerwca 1946 r. Hassan al-Banna, przywódca Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie, napisał następujące powitanie Husseiniego:

„Al-Ichwan Al-Muslimin i wszyscy Arabowie proszą Ligę Arabską, z którą wiążą się arabskie nadzieje, o zadeklarowanie, że mufti może pozostać w dowolnym kraju arabskim, jaki tylko wybierze, i że należy go serdecznie powitać, gdziekolwiek się uda, jako znak uznania dla jego wielkich zasług dla chwały islamu i Arabów. Serca Arabów biły z radości, słysząc, że muftiemu udało się dotrzeć do arabskiego kraju. Wiadomość ta brzmiała jak grzmot w uszach niektórych amerykańskich, brytyjskich i żydowskich tyranów. Lew jest wreszcie wolny i będzie wędrował po arabskiej dżungli, by oczyścić ją z wilków.

Wielki przywódca powraca po wielu latach cierpień na wygnaniu. Niektóre syjonistyczne gazety w Egipcie drukowane przez La Societé de Publicité krzyczą i płaczą, ponieważ mufti powrócił. Nie możemy ich winić za to, że zdają sobie sprawę ze znaczenia roli odgrywanej przez Muftiego w arabskiej walce przeciwko zbrodni, która ma zostać popełniona przez Amerykanów i Anglików… Mufti jest wart wszystkich ludzi całego narodu razem wziętych. Mufti to Palestyna, a Palestyna to Mufti. Och Aminie! Jakim wspaniałym, upartym, wielkim, cudownym człowiekiem jesteś! Wszystkie te lata wygnania nie wpłynęły na twojego ducha walki.

Klęska Hitlera i Mussoliniego nie przeraziła cię. Twoje włosy nie posiwiały ze strachu, a Ty wciąż jesteś pełen życia i walki. Co za bohater, co za cud człowieka. Chcemy wiedzieć, co zrobi arabska młodzież, ministrowie gabinetów, bogacze i książęta Palestyny, Syrii, Iraku, Tunisu, Maroka i Trypolisu, aby być godnymi tego bohatera. Tak, ten bohater, który rzucił wyzwanie imperium i walczył z syjonizmem z pomocą Hitlera i Niemiec. Niemcy i Hitler odeszli, ale Amin Al-Husseini będzie kontynuował walkę.”

Al-Banna, który sam był żarliwym wielbicielem Hitlera od kiedy po raz pierwszy przeczytał Mein Kampf, porównał następnie Husseiniego do Mahometa i Chrystusa. Douglas Murray przywołuje (za Bettiną Stangneth) pisany w Argentynie komentarz Eichmanna na marginesie kryzysu sueskiego:

„…my, którzy wciąż poszukujemy jasności co do tego, czy (a jeśli tak, to w jakim stopniu) pomogliśmy w tym, co w istocie było potępianymi wydarzeniami podczas wojny — obecne wydarzenia powalają nas i zapierają dech w piersiach. Bo izraelskie bagnety teraz zalewają naród egipski, który został wyrwany ze swojego spokojnego snu. Izraelskie czołgi i samochody pancerne przedzierają się przez Synaj, strzelając i paląc, a izraelskie eskadry lotnicze bombardują spokojne egipskie wioski i miasta. Po raz drugi od 1945 roku dokonują inwazji… Kim są tutaj agresorzy? Kim są zbrodniarze wojenni? Ofiarami są Egipcjanie, Arabowie, Muzułmanie. Amonie i Allahu, obawiam się, że po tym, co stało się z Niemcami w 1945 roku, Wasz naród egipski będzie musiał cierpieć przez, głównego agresora i sprawcę napaści na ludzkość na Bliskim Wschodzie, przez tych odpowiedzialnych za zamordowanych muzułmanów. Jak powiedziałem, Wasz naród egipski będzie musiał odpokutować za to, że miał czelność chcieć żyć na ziemi swoich przodków.”

Tę podejrzaną empatię architekta nazistowskiej zagłady podzielają dziś setki milionów ludzi. Ich zło nie jest banalne, ani wtedy, kiedy zrywają zdjęcia porwanych dzieci, ani  kiedy krzyczą „Palestyna będzie wolna od rzeki do morza”, ani kiedy jako „zwykli” dziennikarze przekazują jako fakty „informacje” Ministerstwa Zdrowia Hamasu, i walkę z terrorem bez słowa o ideologii, która za nim stoi.

Zło nigdy nie jest banalne, a dziś, ponownie, jest przerażająco atrakcyjne dla milionów.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com