Amerykanie wybrali, czekamy na ostateczny werdykt

Amerykanie wybrali, czekamy na ostateczny werdykt

Andrzej Koraszewski



.

Naród amerykański się wypowiedział, ale nadal nie ma ostatecznego werdyktu. Chwilowo docierają okrzyki radości, lamenty i szlochy i zapewnienia, że już wszystko wiemy. W dyktaturach naprawdę wszystko wiadomo, wyniki wyborów są znane na długo przed wyborami, nie ma takiego zamieszania. Demokracja jest równowagą, więc czasami nawet po wyborach trzeba czekać aż wszystkie głosy zostaną policzone, bo nic nie jest pewne. Jak długo mamy czekać i czego się dowiemy? Dlaczego i dla kogo to ważne?

To ostatnie jest dość oczywiste. Ważne dla całego świata. Włącznie z naszym zaściankiem.

Ale czego właściwie się dowiemy, kiedy wreszcie się dowiemy? Kto z kim tam walczy i właściwie o co?

Postępowcy kontra zacofani? Normalni kontra obłąkani? Kto normalny, a kto obłąkany? Amerykańska lewica wydaje się tłumkiem sierot po Breżniewie. Wściekle antysemicka miłująca islamofaszyzm, rasiści udający antyrasistów, antykolonialiści popierający islamski kolonializm, ateiści w kefijach, zamykający oczy na wojnę religijną, na ludobójstwo innowierców.

Obraz tej obłąkanej amerykańskiej lewicy przedstawiła w znakomitym eseju Joanna Tokarska-Bakir, koncentrując się na stosunku do Izraela i pseudoempatii dla jego rzekomych ofiar. Autorka spędziła rok w Ameryce i oglądała na własne oczy to, co wszyscy mogliśmy oglądać w mediach:

„Wprawdzie na początku listopada na demonstracjach w Nowym Jorku powiewały ledwie pojedyncze flagi Hamasu i Hezbollahu, ale wkrótce studenci Columbii ogłosili, że to oni są Hamasem („We are Hamas”, „Globalize intifada”, „Abolish the settler state”, „Glory to our martyrs”). Czerwony odwrócony trójkąt, którym terroryści oznaczają swoje cele, a naziści – w nieco odmiennym wydaniu – oznaczali w obozach komunistów, zaczął się pojawiać na żydowskich i kierowanych przez Żydów instytucjach (np. na Brooklyn Museum). Pewnego dnia pasażerowie nowojorskiego metra usłyszeli od zamaskowanych aktywistów coś, co polscy Żydzi znali z roku 1968: „Syjoniści, ręka do góry! Macie jeszcze szansę wysiąść”.

To obraz skoncentrowany na jednej kwestii, ale amerykańskie społeczeństwo jest podzielone w kwestii imigracji, polityki klimatycznej, gospodarki, międzynarodowego handlu i kilku innych spraw. Słowo podzielone oznacza raczej okopane plemiona, w świecie, w którym kompromis dawno przestał być atrakcyjną propozycją.

Po drugiej stronie, wśród zwolenników republikanów, jest narastający bunt przeciwko żyjącymi modnymi bzdurami postępowcom, nie zawsze i nie do końca racjonalny. Jeśli zwycięży Trump, (a na to wygląda), modne bzdury nie znikną. Zostały skutecznie wciśnięte do głów młodego pokolenia, królują na uniwersytetach i w redakcjach, przedostały się do szkół, zatruwając kolejne pokolenie.

Wyborcy Trumpa chcą zablokowania szerokiego strumienia nielegalnej imigracji, chcą silniejszej amerykańskiej przedsiębiorczości, własnej energii, chcą szkół dla swoich dzieci bez bolszewickiej indoktrynacji.

To faszyzm, wrzeszczy tłum „demokratów”. Autor ultrapostępowej postaci Titanii McGrath wkłada w usta swojej przebudzonej dziewoi takie hasła jak „Wolność słowa jest faszystowska”. To satyra, która przeraża swoim aż nazbyt mocnym zakotwiczeniem w rzeczywistości. Słynny nowy ateista Sam Harris twierdził z całym swoim moralnym przekonaniem, że kłamstwo o laptopie syna Bidena, było słuszne, bo wygrałby Trump.

Jeśli teraz okaże się, że wygrał Trump, to walka się nie skończy, wręcz przeciwnie, Ostateczny wynik tych wyborów może tylko rozdmuchać płomienie wzajemnej irracjonalnej nienawiści.

Kiedy porównujemy Trumpa i Bidena, po jednej stronie mamy klowna bredzącego co mu ślina na język przyniesie, a po drugiej notorycznego kłamcę, próbującego nas przekonać, że mówi prawdę i tylko prawdę. Ten wybór jest mało atrakcyjny. Ale kto mówi, że mamy jakiś wybór. Możemy wybrać tylko chłodną obserwację.

Tymczasem dziś świat potrzebuje amerykańskiego przywództwa bardziej niż kiedykolwiek, Media skupiają się na dwóch konfliktach, Izraela z Iranem i jego najemnikami oraz Putina prowadzącego wojnę z Ukrainą, głębiej w tle pozostaje, Turcja z jej agresją wobec Kurdów, postępy islamistów w Afryce, wojowniczość Chin, które nie tylko planują blokadę Tajwanu, ale na wielu frontach podsycają destabilizację Zachodu. Jednak destabilizację Zachodu przede wszystkim forsujemy my sami. Przestaliśmy cenić wolność, przestaliśmy umieć wybierać naszych przywódców.

Niektórzy z wyborców Trumpa chcą wierzyć, że w swojej drugiej kadencji okaże się Ronaldem Reaganem. Miło by było, gdyby mieli rację.

Trump nie jest faszystą, jest niewiadomą, Kamala Harris, raczej nie zaskoczyłaby, byłaby opiekunką przebudzonych, chichoczącą więźniarką wyznawców modnych bzdur. Tak niedobrze i tak niedobrze, jak żartobliwie stwierdził kiedyś Leszek Kołakowski. Tymczasem wszystko wskazuje na zwycięstwo Donalda Trumpa, a to oznacza wiele zmian.    


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com