Drugie życie “Zapisków z wygnania”

Drugie życie “Zapisków z wygnania”

Malgorzata P. Bonikowska


DSC05392

Sabina Baral, autorka niezwykłej, bardzo osobistej książki o losach swojej rodziny i innych Żydów wypędzonych z Polski w 1968 roku, pt. “Zapiski z wygnania” (Austeria, 2015), o której pisałam obszernie w sierpniu, ma za sobą nie tylko wielki sukces wydawniczy, ale też skonfrontowanie swojej książki z setkami czytelników w czasie drugiej serii promocyjnych spotkań w Polsce.

W sierpniu i wrześniu odbyły się spotkania w Warszawie, m.in. w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN i w ramach Festiwalu Singera w Teatrze Żydowskim, w synagogach w Kazimierzu Dolnym, Łodzi i w Lublinie, a także w Konsulacie Generalnym RP w Sztokholmie.

Na spotkaniach były pełne sale i niekończące się rozmowy. Wiele wzruszeń tych, którzy przeżyli podobne do Sabiny Baral marcowe losy 1968 roku, a także innych – Polaków, którzy dotychczas czytali o tym tylko suche historyczne relacje. Tu po raz pierwszy zetknęli się z kimś kto to przeżył i opisał od środka, z całym bólem własnych losów.

Po spotkaniach przyszła druga fala – listy, maile, refleksje po przeczytaniu książki, po rozmowie z autorką. Sabina Baral czyta maile, listy i odpowiada na wszystkie. Jej książka otrzymała drugie życie.

Pierwszy nakład książki rozszedł się natychmiast – na spotkaniach zabrakło egzemplarzy. Zamawiano ostatnie dostępne wysyłkowo, ale i tak wielu chętnych czekało beznadziejnie na otrzymanie książki. Na ostatnie spotkanie w Sztokholmie była niecała połowa zamówionych egzemplarzy.

Austeria nie spodziewała się takiej eksplozji. Jak najszybciej możliwe to było, przygotowano o wydrukowano kolejne, drugie wydanie. wzbogacone o fragmenty recenzji, ale i listów, wypowiedzi czytelników. I o dedykację:

Autorka cały czas prowadzi obszerną korespondencję ze swoimi czytelnikami, poznaje przez pryzmat ich reakcji – tych w Polsce i tych listownych, kraj, z którego została wygnana.

Małgorzata P. Bonikowska: Jak ta wizyta miała się do twoich oczekiwań?
Sabina Baral: To zasadnicze pytanie. Bo ja nie wiedziałam zupełnie czego oczekiwać. Zdawałam sobie sprawę z tego, że przynajmniej na to pierwsze warszawskie spotkanie przyjdzie trochę Żydów, także tych z emigracji. Liczyłam więc na pozytywne przyjęcie, przyjazne głosy, nieprzedstawiające sprzeciwu, nieobelżywe. To jest to, czego człowiek się obawia. Ale przyjazna temperatura przyjęcia przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli człowiek czyta, że to jest spotkanie autorskie z Żydówką, która wyjechała w 1968 roku, to publiczność kwalifikuje się sama, że nie przychodzą ludzie, by rzucać kamieniami. Ale po tych trzech pierwszych spotkaniach w Warszawie, gdzie faktycznie było sporo Żydów, sale były wypełnione słuchaczami, wśród których myślę, że nie było ani jednego Żyda. To było wzruszające. W Lublinie miałam księży z KUL-u, profesorów, w pierwszych rzędach.

M.P.B.: Czego spodziewałaś się, na co liczyłaś kiedy tam jechałaś?

S.B.:
Nie spodziewałam się, że będzie tak dużo Polaków, że będą w tak otwarty sposób mówili o swoim postrzeganiu tego, co ja mówiłam. Nie spodziewałam się że będzie tyle ciepła i życzliwości, że tyle książek się sprzeda. Brakło książek na każdym spotkaniu. Słowem – nie spodziewałam się takiego sukcesu. Ludzie wyrażali wielką ilość ciepła, czego się nie spodziewałam, dotykali mnie, obejmowali. Byli tacy, którzy przyszli na więcej niż jedno spotkanie. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby czegoś takiego oczekiwać. W Kazimierzu byli tacy państwo, dla których zabrakło książki. A na spotkaniu był wójt z sąsiedniej gminy, który kupił kilka książek i oni to zauważyli. Poprosili go by im jedną odsprzedał, ale wójt powiedział nie. To zaproponowali mu podwójną cenę. On nadal mówił nie. Więc oni na drugi dzień przyjechali na spotkanie w Lublinie, przywieźli mi bukiet kwiatów, kupili książkę i… czego się nie spodziewałam, zostali na spotkaniu jeszcze raz. To wzruszające, bo to byli ludzie, którzy na dobrą sprawę nie spotykają Żydów.

M.P.B.: A czy były sytuacje trudne, lub nieprzyjemne?

S.B. Były trudniejsze momenty. Prawie zawsze wynikały z wypowiedzi, w których ktoś chciał powiedzieć, że to co się stało było za sprawą systemu, “myśmy wszyscy za jego sprawą się nacierpieli i my wszyscy mamy blizny po tym, co się stało i to nie jest uczciwe, czy sprawiedliwe, że pani w to wplątuje naród”. Zastanawiam się czy ja kiedykolwiek miałam możliwość odpowiedzieć na to pytanie, bo zawsze ktoś z publiczności na nie odpowiadał i debata toczyła się wśród publiczności. Podobnie było w Warszawie, zupełnie inny temat, ale ciekawy bardzo. Na spotkaniu w Polinie, Muzeum Żydów Polskich, jakaś kobieta wstała i powiedziała: “Ja jestem Żydówką mieszkającą w Polsce” i opowiadała jakie antysemickie zachowania zdarzają się w stosunku do niej dzisiaj w Polsce. Opowiadała o wrogich okrzykach czy innych incydentach w tramwaju czy autobusie, zachowaniach z dzisiejszego życia w Polsce, których ja zupełnie nie znałam. Jakaś inna pani wstała i powiedziała: “ja nigdy w życiu czegoś takiego nie słyszałam”. Ta odpowiedziała jej: “Pani nie ma uszu na takie rzeczy” i usłyszała odpowiedź: “To mnie strasznie przykro słyszeć takie rzeczy”. Ludzie, którzy zadawali takie obronne moim zdaniem pytania, otrzymywali odpowiedź od innych. Jakiś pan wstał i powiedział: “Straszne rzeczy się dzieją – Ukraińcy nie chcą się przyznać, że zabijali Polaków na Wołyniu. A Polacy nie chcą się przyznać, że zabijali Żydów”. Nikt nie atakował i nie pytał np. a co ty tu robisz, czy po co przyjechałaś. Takich rzeczy niegrzecznych absolutnie nie było. Jeden pan wstał i powiedział: “Żydzi zostawili 5 tys. mieszkań. Gdzie te mieszkania są? W odróżnieniu do Holocaustu, gdzie cała lawina postępowań została wszczęta, ludzie wiarygodni z odpowiednimi kwalifikacjami i tytułami się na tym zastanawiają i to badają, tego nikt nie analizuje. Nikt nie zastanawia się jak się wzbogacili sąsiedzi, ile dzieci zostało obrzuconych kamieniami. To są rzeczy, o których nikt nie mówi”.

M.P.B.: Wiemy z Twojej biografii, że po wyjeździe wielokrotnie bywałaś w Polsce, ale nigdy w ten sposób, nigdy nie miałaś kontaktu z tyloma osobami. Czy to nowe doświadczenie zmieniło Twoje postrzeganie Polski i Polaków?

S.B.: Muszę powiedzieć, że tak. Prawie każdy moderator prowadził mnie w tym kierunku, mając nadzieję usłyszeć to co w tej chwili mówię. Zmieniło się moje zrozumienie do jakiego stopnia Polska jest narodem podzielonym. W pewnym sensie ogromna sympatia do ludzi, którzy tam żyją, mają nadzieję na dobrą Polskę, rozumieją wiele rzeczy, które się stały. Wiem, że są także inni Polacy, z którymi praktycznie nie miałam nic do czynienia. Szłam po ulicach i się rozglądałam czy są jakieś graffiti niesympatyczne. Widziałam, że w Lubinie coś było napisane na ścianie. Z drugiej strony jest niezwykła Brama Grodzka, kawał serca tam zostawiłam. Nawet nie chodzi o to co tam jest, bo tam nic nie ma i to jest ta tragedia, ale o tych ludzi, którzy tak pieczołowicie chcą uczcić każdą żydowską duszę, która tam była. Tak, wyjechałam ze zrozumieniem, ze tak, że Polska jest dzisiaj narodem podzielonym. To jest bolesne zrozumienie, bardziej dla Polski niż dla mnie. Ciekawe było spotkanie z Polonią w konsulacie sztokholmskim. Konsul przedtem mnie poprosiła żebym zrobiła listę ludzi, których ja chcę żeby zaprosiła. Ja wiedziałam, że oni tam mogą posadzić 100 osób, a zmieścić 120. Próbowałam się grzecznie wypytać ile osób zaprosić, bo strasznie dużo znajomych tam mam. W końcu posłałam jej 30 nazwisk.

M.P.B.: Reszta to byli ludzie z zewnątrz, spoza Twoich kontaktów?

S.B.: Polacy mieszkający w Sztokholmie.

M.P.B.: Czym się różniło to spotkanie od tych polskich? Mówisz, że było szczególne.

S.B.: Nieco inne bo oni też na Polskę patrzą trochę z zewnątrz. Oni też zaznali jakiś powodów żeby z Polski wyjechać. To nie jest koniecznie grupa ludzi, która wyjechała bo w Szwecji się lepiej zarabia, chociaż tacy też są. Było tam wiele osób z posolidarnościowej emigracji, ludzi, którzy zaznali krzywdy w Polsce i oni chcieli mówić o swojej krzywdzie i identyfikować swoją krzywdę z naszymi krzywdami, mówiąc, że oczywiście system był taki, że krzywdził nas wszystkich, że nie można specjalnie koncentrować się na żydowskiej krzywdzie, że trzeba patrzeć globalnie, ilu np. z AK było skrzywdzonych. Byli ludzie, którzy koniecznie chcieli mówić, że Wolińska, że Mincowa itd. Ja ten temat akurat chętnie podejmuję, bo to nie są rzeczy, którym chcę w jakikolwiek sposób zaprzeczać. Tylko jak się człowiek rozpędzi, to może wymienić 100 nazwisk, które były w tej kategorii, a reszta to byli normalni ludzie. Nie można powiedzieć, że całe NKWD to byli Żydzi. Ale ci ludzie w konsulacie mieli swoje własne trudne, skomplikowane, polskie doświadczenia, o których oni chcieli mówić i tworzyli paralelę między tym a tym, o czym ja mówiłam.

M.P.B.: Czy ty uważasz, że to było niestosowne?

S.B.: To było jak najbardziej stosowne, ale to nie znaczy, że żydowska krzywda polska zaczęła się od 1968 roku czy tego ustroju. My mówimy o kilkuset latach przedtem, o Kielcach itd. To, że wyście doświadczyli swoje to ja rozumiem, ja słyszę, ja czytam i faktycznie chciałabym więcej o tym wiedzieć, bo to co wiem to ta garstka, którą można gdziekolwiek wyczytać, a to na pewno namiastka. Mam jakąś globalną świadomość tego wszystkiego ale nie słyszałam osobistych relacji, nie wiem co mogło się stać indywidualnym ludziom. Ja się ich pytałam czy wyście zaznali krzywd od ludzi indywidualnych czy tylko od systemu i wtedy znajdowaliśmy się na tym samym polu. To są bardzo ciekawe rzeczy. Teraz trochę już poczułam na własnej skórze do jakiego stopnia Polacy są podzieleni w odbieraniu własnej historii, widzeniu własnej przeszłości – mają strasznie duże zadanie i ta żydowska krzywda wygląda trochę inaczej w tym kontekście. Zdarzyło mi się wiele razy, że ktoś podszedł żeby podpisać książkę i potem szepnął: “Ja Panią bardzo przepraszam.” Jeden z cytatów, których użyłam w książce, jeden z takich długich cytatów to jest nawiązanie do Dmowskiego. Pisze jakiś człowiek wyrażając się w ten sposób: “Patrząc na Holokaust miałem podwójne uczucie, jeden wątek uczuć to wielki chrześcijański żal, że taka straszna rzecz się dzieje, bardzo niechrześcijańska. Z drugiej strony myślałam sobie: w końcu nie będzie tych Żydów z kozą na ganku i jakoś ten problem zostanie rozwiązany rękami innymi niż nasze.” Mówię o tym bo to jest klasyczny, może najbardziej drastyczny przykład rozdwojenia jaźni, patrzenia na problem z dwóch różnych punktów widzenia i niezdawania sobie sprawy, że są one w konflikcie. To jest nieakceptowanie faktu, że ci Żydzi faktycznie przez stulecia byli, a może powinni być widziani jako współgospodarze polskiej ziemi. Ja nie wiem czy jest wielu Polaków nawet dzisiaj, nawet tych “dobrych”, którzy widzieliby to w ten sposób. Jak się patrzy na Żydów historycznie, jest tam pewien element obcości, pewien element nienależenia, podziału, rozdziału. Ja myślę, że oczywiście z obydwu stron. Nigdy też stulecia nie służyły dwóm narodom dobrze. Nasi przodkowie nie dali sobie rady z tym aby żyć razem.

M.P.B.: Ale przecież bardzo wielu Żydów było zasymilowanych, mówiło po polsku, było częścią polskiej kultury. Tego normalni ludzie nie mogli kwestionować nawet gdyby chcieli, prawda? Dzieci były wychowywane na wierszach Tuwima, temu nie da się zaprzeczyć. Nie miało znaczenia, że był Żydem. Ja dowiedziałam się, że on był Żydem bardzo późno, jak byłam nastolatką. Wszystkie dzieci były wychowane na poezji Tuwima – kochaliśmy go. To tylko jeden przykład, ale jest ich przecież dziesiątki.

S.B.:
Ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, że on był Żydem, bo jego asymilacja była taka, że prawie przestał być Żydem, nie w swoich własnych oczach, ale w oczach ludzi dookoła niego. I to byli Żydzi, którzy byli łatwiejsi do zaakceptowania. Ci, którzy faktycznie przyjmowali wszelkie charakterystyki Polaka.

M.P.B.: Czy teraz tę książkę inaczej byś napisała?

S.B.:
Nie. Napisałabym taką samą książkę ale może napisałabym więcej. Ja sobie myślę, że będzie inaczej jak napiszę angielską wersję – i już się trochę za to zaczęłam zabierać. Ludzie, którzy to będą czytali, nie będą rozumieli tego wszystkiego, tych niuansów. Dla nich wszystko będzie bardzo biało-czarne. Oni będą tylko potrafili sądzić te rzeczy, które ja opisuję. Bez zrozumienia 800 lat, bez emocji i bez tej całej historii, oni nie będą rozumieli o co chodzi. Może więc napiszę więcej. Będę bardzo uważała żeby się nie bawić w interpretację sytuacji politycznej, ale może poświęcę trochę więcej miejsca temu jak właśnie Polacy przyjęli tę książkę, może trochę mojemu zrozumieniu kto ci Polacy są, którzy przyjęli tak tę książkę, bo innych nie widziałam, dzięki Bogu. Może ta angielska wersja będzie okazją ku temu żeby trochę powiedzieć więcej gwoli wytłumaczenia ale również gwoli oddania honoru temu, co widziałam w Polsce, temu, co zrozumiałam. Może przedtem to widziałam, ale nie rozumiałam, bo teraz ci ludzie mnie dotykali, a ja przedtem tylko znałam takich, którzy rzucali kamieniami.

M.P.B.: Czyli to dobrze, że pojechałaś?

S.B.: Dobrze, że pojechałam – i dla mnie, i dla tych ludzi, którzy tę książkę czytali.

M.P.B.: Planujesz angielskojęzyczną wersję książki.

S.B.: Tak. Zaparłam się, że to ja sama ją przetłumaczę – przede wszystkim dlatego, że moja angielszczyzna jest lepsza od mojej polszczyzny. Tak uważam, chociaż muszę powiedzieć, że nasłuchałam się komplementów pod adresem mojej znajomości polskiego. Cieszę się, że ta książka powstała.

M.P.B.: Jakie masz plany, nadzieje?

S.B.: Mam nadzieję, że spotkam więcej ludzi, żeby pogłębić moje własne zrozumienie. Ja bym chciała się spotkać z młodzieżą. W Krakowie na jednym z moich spotkań był człowiek, który prowadzi wielką organizację młodzieżową, a na spotkaniu w Lublinie była pani, która jest dyrektorką liceum, a również polonistką – podeszła do mnie i powiedziała “ja pani przyrzekam, że o tej książce będziemy mówić w szkole”. A potem zapytała czy ja bym nie wróciła do Lublina bo ona by bardzo chciała zorganizować spotkanie ze studentami. Ja bym bardzo chciała się spotkać ze studentami. Poza tym mój wydawca mi powiedział, że Instytut Książki chciałby finansować kilka różnych tłumaczeń mojej książki ponieważ misją Instytutu Książki jest popularyzowanie polskiej kultury poza granicami kraju i oni patrzą na to jako element polskiej kultury. O to mi chodziło i uważam to za wielki sukces.

•••

Sabina Baral powróciła po dziesięcioleciach od wygnania do Polski ze swoją historią i z historią ludzi, których życie zostało bezpardonowo przerwane. Dzięki swojej osobistej, bolesnej opowieści, po prawie pół wieku znalazła to, czego wtedy nie było – ludzi z otwartymi sercami i umysłami, którym jej opowieść pozwoliła zdobyć głębsze zrozumienie ich własnej, jakże mało znanej im historii. Pragnie, aby taka była Polska, aby jej inne oblicze – to z z wrocławskiego Rynku, gdzie spalono kukłę Żyda – było powszechnie potępianym marginesem.

Czas na następny rozdział – na oczekiwane spotkania z młodzieżą i na wersję angielską “Zapisków z wygnania”. To kolejne drzwi, za którymi i autorkę i jej czytelników czeka wielkie przeżycie wyjaśniania ciemnych kart historii.

Małgorzata P. Bonikowska
Zdjęcia z archiwum Sabiny Baral

Spotkania

Czytaj dalej tu: Drugie życie “Zapisków z wygnania”


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com