Rzecz o splątaniu nauki i wiary

Profesor Marek Abramowicz (Źródło zdjęcia: Wikipedia)


Rzecz o splątaniu nauki i wiary

Andrzej Koraszewski


„Gazeta Wyborcza” donosi ustami astrofizyka, że sprawa z tym Panem Bogiem nie jest pewna, bo fizyka nie udowodniła, że boga nie ma, a co więcej są poszlaki, które pozwalają na subiektywny wybór. Marek Abramowicz jest kompetentnym astrofizykiem i swoją rozległą wiedzę zaprzęga do wozu, którym wiezie nas do ołtarza metafizyki.

Między metafizykiem a astrofizykiem jest jednak dość istotna różnica i obawiam się, że mamy do czynienia z osobliwym rozdwojeniem jaźni. Spróbujmy wywód astrometafizyka streścić w punktach.

Artykuł Marka Abramowicza zaczyna się tak:

Odkrycia dotyczące względnej natury czasu i przestrzeni, kosmologii Wielkiego Wybuchu oraz kwantowej nieoznaczoności nadwątliły status ateizmu.

Fizyka jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga za aktywny element obiektywnej rzeczywistości, niż była w wieku XIX.

Jak pisał zmarły kilka lat temu inny astrofizyk, Victor Stenger:

Sami teiści, przedstawiając swoje poglądy coraz bardziej polegają na nauce. Odkryli oni chłonnych słuchaczy wśród laików, którym na ogół brak wystarczającego treningu do krytycznej oceny twierdzeń naukowych, ale którzy mają głęboki szacunek dla naukowych autorytetów. Tradycyjne wierzenia podane w naukowym języku zyskują w oczach wielu ludzi większą wiarygodność. 

Jak zatem Abramowicz próbuje nas przekonać, że nauka raczej nas do wiary przybliża niż od niej oddala?

Najpierw przywołuje na pomoc innego świetnego fizyka Rogera Penrose i informuje, że Penrose postrzega metafizyczne splątania fizyki jako fundamentalne tajemnice istnienia. Problem w tym, że to zdanie ładnie brzmi i niczego nie wyjaśnia. Pyta dalej Abramowicz, czym jest nauka, ale nie próbuje jej definiować, ani tym bardziej przeciwstawiać wierze. (Ciekawe, czy zgodziłby się ze stwierdzeniem, że wiara obywa się bez sceptycyzmu, zaś fundamentem nauki jest sceptycyzm). Astrometafizyk po pozostawionym bez odpowiedzi pytaniu „czym jest nauka?” pyta „gdzie są jej granice?” I znów zamiast odpowiedzi serwuje kolejne pytanie: „Czy fenomen świadomości jest pozanaukowy?”

Obawiam się, że musimy samodzielnie zasugerować  odpowiedź – nauka nie  ma granic, nieustannie odsłania nowe tajemnice, ale jeśli idzie o świadomość, jest ona przedmiotem badań, neurologia dostarcza nam wiele informacji, które przesuwają granice naszej wiedzy o zjawisku świadomości, pozostawiając nas z wieloma nowymi pytaniami. Twierdzenie, że fenomen świadomości jest pozanaukowy, jest całkowicie bezpodstawne. Dalej nasz astrometafizyk zaczyna się plątać w zeznaniach:

Fizyka nigdy, żadnym argumentem nie wykluczyła możliwości Bożej egzystencji, toteż żaden z solidnych fizyków deklarujących się jako ateista nie twierdzi, iż współczesna nauka dowiodła nieistnienia Boga. (pogrubienia moje A.K.) Rzeczy mają się tak: stwierdzenie „Boga nie ma” jest fundamentem ateizmu – poważnego, godnego szacunku światopoglądu o starożytnej proweniencji, wyznawanego także przez niektórych najprzenikliwszych myślicieli w dziejach. Można się z nim zgadzać lub nie. Natomiast stwierdzenie „odkrycia współczesnej fizyki sugerują, a nawet dowodzą, że Boga nie ma” jest hucpiarską bzdurą.

Mamy tu zatem przyznanie, że związani z nauką ateiści nie twierdzą, jakoby fizyka dowiodła nieistnienia. Fundamentem ateizmu nie jest jednak twierdzenie, że Boga nie ma, tylko twierdzenie a/ dowodów na istnienie Boga/bogów brak, b/ istnienie boga nie jest konieczne ani do wyjaśnienia zjawisk fizycznych, ani do tworzenia kodeksów moralnych. Wreszcie ostatnie zdanie tego akapitu jest sprzeczne z pierwszym. Nasz astrometafizyk nie informuje kto niby głosi, że „odkrycia współczesnej fizyki sugerują, a nawet dowodzą, że Boga nie ma”. Kopnąwszy słomianego chochoła w słomiane krocze, autor zapewnia nas, że chociaż „fizyka nie dowiodła ani nieistnienia, ani istnienia Boga, ale jej monumentalne odkrycia XX i XXI wieku całkiem zasadnie zmuszają, aby się nad kwestią pozamaterialnych aspektów rzeczywistości wnikliwie zastanawiać”.

Jakież to odkrycia zasadnie zmuszają do takiego zastanawiania się? Marek Abramowicz wymienia trzy: 

1.      Materia nie jest wieczna. (Tu uczony ignoruje, że nie  wiemy, co było przed Wielkim Wybuchem, jak również wszystkie rozważania fizyków o relacjach energia-materia).

2.„…stwierdziliśmy, że fundamentalne stałe fizyki (prędkość światła, stała grawitacji, stała Plancka, masa elektronu etc.) są bardzo finezyjnie wyregulowane »antropicznie« – to znaczy mają wartości dokładnie takie, aby gwarantowały nasze istnienie.  (No cóż, współczesna nauka pozwala nam bardzo głęboko zajrzeć w kosmos i widzimy, że obywa się on doskonale bez żadnego życia. Przerażająca wielkość wszechświata pozwala na domyślanie się, że gdzieś mogły zaistnieć warunki sprzyjające powstaniu życia podobnie jak na Ziemi, ale chwilowo mamy dowody, że fundamentalnie stałe fizyki życia jeszcze nie gwarantują, a zaledwie nie wykluczają. To my jesteśmy dostosowani do tych stałych, ale wątpliwe, żeby te stałe zostały stworzone przez jakiegoś Boga z myślą o umożliwieniu zaistnienia Pana Marka.)

3.      Argument numer trzy jest równie komiczny, docieramy bowiem do kwantowej teorii Jezusa Chrystusa, ponieważ dotarliśmy do zjawisk, które wydają się sprzeczne z naszą wcześniejszą wiedzą, więc  możemy podeprzeć teologię kwantami, bo tu też nie wszystko jest jasne. Bóg Schrödingera albo jest, albo go nie ma, ale nie możesz powiedzieć, że masz dowód jego nieistnienia.

Dalej astrometafizyk podpiera swoją wiarę obywającą się bez dowodów autorytetem swojej solidnej obecności w nauce opartej na dowodach (mając nadzieję, że nie zauważymy, że autorytet nauki nie nobilituje wiary). Ostatecznie Abramowicz wydaje się zgadzać z uczestnikami debaty w Uppsali.

Profesorowie przyjęli wstępne założenie, że skoro nie ma dowodów, ani empirycznych, ani racjonalnych, na istnienie lub na nieistnienie Boga, jego uznanie lub odrzucenie jest zawsze następstwem indywidualnej, subiektywnej wiary – wiary albo ateistycznej, albo religijnej.

Abramowicz pisze o egzystencjalnej potrzebie wierzenia, o eschatologicznym lęku przed ogromem wszechświata i o grozie świadomości naszej skończoności. Krótko mówiąc, broni swojego subiektywnego wyboru argumentami niemającymi żadnego związku z nauką. Chciałby jednak, żeby ten wybór wyglądał na racjonalny, i z jednej strony wzywa do ostrożności i świadomości, że nasza wiedza jest krucha i warto pamiętać, że niepewność jest rozsądniejsza niż nadmierna pewność, z drugiej strony szaleńczo wymachuje brzytwą Ockhama, uważając jednak, żeby nie skaleczyć Stwórcy.

Na koniec przywołuje seminarium w Sztokholmie, gdzie mówił o technice obserwacji pozwalającej udowodnić, że w ciemnej materii w naszej Galaktyce nie ma małych, pierwotnych czarnych dziur, które powstały tuż po Wielkim Wybuchu. Nie pisze jakim cudem dyskusja po wykładzie o fizyce zeszła na metafizykę, ale informuje, że na koniec zadano obecnym na sali pytanie:    

Czy twoim zdaniem istnieją poważne powody na to, by uznać, że Bóg istnieje? Odpowiedzi “tak” było 56, prawie trzykrotnie więcej niż “nie” tych było tylko 20. Wynik na pozór zaskakujący, ponieważ Szwedzi są powszechnie uważani za społeczeństwo bardzo zlaicyzowane. Ale ja nie byłem zaskoczony: wszyscy głosujący należeli do wykształconych elit, a wielu było fizykami z solidnego uniwersytetu: Uppsala zajmuje 78. miejsce na liście szanghajskiej.

Wynika z tego, że nikt nie odpowiedział „nie wiem”. Ciekaw jestem, czy „Wyborcza” zamieści jakąś polemikę z artykułem astrometafizyka, z próbą odpowiedzi, dlaczego poważnie traktowana nauka skłania do odpowiedzi, że nawet jeśli potrzeba Boga jest zrozumiała, to wiara w Boga do jej uprawiania nie jest potrzebna i z pewnością nie przyczynia się do jej rozwoju, (chociaż są również rzetelni naukowcy, dokonujący tego subiektywnego wyboru, którzy starają się, żeby im Pan Bóg nie przeszkadzał w pracy).

Nauka i wiara bywają splątane w umysłach naukowców, nie ma to wiele wspólnego z kwantami, a znacznie więcej z przywiązaniem do opowieści babci. Wydaje się, że astrometafizyk Marek Abramowicz całkiem nieźle to pokazał.


Andrzej Koraszewski – Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.

Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com