Reunion 68

Wanda Kronenberg. Bartoszewski mówił o niej “spsiała córka szlachetnego rodu”.

Wanda Kronenberg. Bartoszewski mówił o niej “spsiała córka szlachetnego rodu”. Kim była agentka pięciu wywiadów?

Igor Rakowski-Kłos


Pierwsza od prawej Wanda Kronenberg (1922-44), córka Wandy de Montalto i Leopolda Jana. Po wojnie jej ciało zostało ekshumowane z podwórka kamienicy przy ul. Kruczej 11 w Warszawie. Nie wiadomo, czy szczątki znajdują się w rodzinnym grobowcu na Powązkach, czy spoczęły w… (Fot. materiały wydawnictwa)

Wanda Kronenberg była agentką niemieckich i polskich służb, katoliczką w dokumentach, Żydówką z pochodzenia. Jedyną jej bronią były inteligencja, seksapil i tupet. Rozmowa z z Michałem Wójcikiem

Michał Wójcik (ur. w 1969) – historyk, dziennikarz. Pracował w Radiu ZET, tygodniku „Przekrój”, był naczelnym magazynów „Focus” i „Focus Historia”. Współtworzył „Błyskawiczny program historyczny” w TVN Warszawa i cykl „Było nie było” w Discovery Historia. W TVP Historia prowadził program „Cafe Historia”. Wraz z Emilem Maratem nagrodzony Nagrodą Historyczną tygodnika „Polityka” 2015 za książkę o Stanisławie Likierniku „Made in Poland”

IGOR RAKOWSKI-KŁOS:To młoda kobieta w typie, który Rosjanie charakteryzują nazwą „razwiaznaja barysznia” (tupet duży połączony z temperamentem) i której dominującą cechą charakteru jest samowola i ryzykanctwo – pisał o Wandzie Kronenberg informator AK „Jastrzębiec”. Zgadza się pan?

MICHAŁ WÓJCIK: I tak, i nie. Wanda była jak kameleon. To postać, która – w relacjach – nieustannie się przepoczwarza i każdemu przedstawia się inaczej, nawet fizycznie: raz jest 20-letnią blondyną, innym razem rudowłosą czy kruczoczarną 30-latką. Raz Żydówką, innym razem Rosjanką czy polską patriotką. Każdy widzi i opisuje ją inaczej. Z relacji wynika, że ma prawie nadludzkie właściwości. W którymś momencie wręcz staje się… wampirzycą.

Wampirzycą?!

– To uderza z raportów. Ci wszyscy inwigilujący ją polscy agenci, te chłopaki z całą potęgą państwa podziemnego za plecami boją się jej jak ducha. Traktują ją nie tylko jak wredną gestapówę z alei Szucha, ale też jak kogoś z innego wymiaru. Przecież ona od końca 1943 r. nieustannie gra ze śmiercią, jest na nią wyrok podziemnego sądu, organizowane są zamachy, a mimo to ona chodzi po mieście, widywana jest na przyjęciach. Jest nieśmiertelna.

Brzmi fantastycznie.

– W powojennej powieści „Koralowce” Juliusz Wilczur-Garztecki, znany ubek, a wcześniej jeden z funkcjonariuszy kontrwywiadu KG AK, który rozpracowywał Wandę, napisał o niej wprost: to kurwa. Nie mniej obcesowy był Władysław Bartoszewski. Nazwał ją spsiałą córką szlachetnego rodu. Wilczur-Garztecki twierdził, że Wanda sprowadzała do mieszkania dzielnych chłopców z AK, chędożyła ich całą noc, by nad ranem zabić lub oddać w ręce gestapo. Ewidentnie uchwycił to, co mężczyźni z kontrwywiadu wtedy czuli: inwigilowali nie kobietę, tylko żydowską strzygę. To doskonale widać w relacji Władysława Abramowicza „Litwina”, szefa II Rejonu Śródmieście AK w powstaniu warszawskim. Czytając jego wspomnienia, miałem wrażenie, jakbym czytał „Młot na czarownice” Heinricha Kramera i Jacoba Sprengera. Oficer, kiedy opisuje jej „przypadkową” śmierć, twierdzi, że zanim nastąpiła, powstanie zmierzało ku klęsce. To średniowieczne legendy mówią, że gdy się zabije złego Żyda, wróci porządek. I rzeczywiście – pisze „Litwin” – gdy Wanda padła trupem, jakby chmury się nad Warszawą rozstąpiły. Odmieniły się losy powstania, na głowy AK-owców przestały spadać pociski. Zaświeciło słońce, jutrzenka wolności.

Wanda Kronenberg pochodziła z niezwykle zamożnej rodziny. Była prawnuczką Leopolda Kronenberga, najbogatszego człowieka w Królestwie Polskim. Salonowe wychowanie pomogło jej w pracy kontrwywiadowczej?

– Jej dom rodzinny był kosmopolityczny. Jej matka była pół Włoszką, pół Angielką. Rodzina Kronenbergów była międzynarodowa. Latem ci wszyscy lordowie z całego świata zjeżdżali do pałacu w Wieńcu. To byli ludzie o liberalnym, może nawet libertyńskim podejściu do życia. Wanda uczyła się w Anglii. Znała języki, wiedziała, jak rozmawiać i jak się podobać. Gdy wybuchła wojna, wzięła na siebie ciężar ratowania rodzinnego imperium. Pałac w Warszawie został zbombardowany, a na gigantycznym majątku Niemcy położyli łapę. Ojciec trzy razy był aresztowany, mama została ranna i psychicznie nie potrafiła się odnaleźć w nowej sytuacji. Młodszy brat Wojtek to delikatny chłopak, muzyk. Wanda jako najstarsza z dzieci wchodzi w męską rolę i – jak mi się wydaje – zaczyna grać o życie. Z czasem ta gra zaczyna ją rajcować, wciąga się i to zaangażowanie zaczyna przynosić efekty. Ratuje rodzinę.

Z iloma wywiadami współpracowała?

– W książce napisałem o pięciu, ale można się doliczyć nawet siedmiu. Niemieckie służby to przecież nie monolit. Gestapo tworzą trzy różne organizacje. Niemieccy oficerowie bezustannie konkurują. Na Szucha trwają wojny korytarzowe. Gestapo to korporacja, która rozrasta się w monstrualnym tempie. Do tego Wanda zatrudnia się w Abwehrze. W centrali warszawskiej i filii wrocławskiej. Działa w niemieckim wywiadzie rosyjskojęzycznym. Szybko odkrywa, że szczucie jednych na drugich to klucz do sukcesu. Stać ją na to, by stworzyć własną siatkę wywiadowczą. Nosi pistolet, ale nie musi, bo ma za sobą chłopaków, którzy w razie czego mogą komuś nos złamać albo kogoś zastrzelić.

Miała żydowskie korzenie – czy Niemcy o tym wiedzieli?

– „To ja ustalam, kto jest Żydem” – miał powiedzieć Hermann Göring. Himmlerowi też się przypisuje to zdanie. Ustawy norymberskie były jasne w Niemczech, ale już w Polsce niekoniecznie. Im bardziej interpretacja przepisów była niejednoznaczna, tym lepiej dla hitlerowców, bo mogli łapać, kogo chcieli. Wanda była czwartym pokoleniem, które nie praktykowało judaizmu. Oficjalnie była katoliczką. Ale w momencie wybuchu wojny to już nie jest ważne. Jako Żydówka występuje zarówno w raportach AK, jak i w dokumentach niemieckich, mimo że przecież jest ich agentką. To daje Niemcom wielkie pole do szantażu.

Na czym polegała działalność Wandy Kronenberg?

– Znała polską elitę: ministrów, wojskowych, świat sztuki, intelektualistów. Wiedziała, gdzie kto przed wojną mieszkał, czym się zajmował. Wiadomo, że tworzyła charakterystyki osób i mogła informować o meandrach polskiej sytuacji wewnętrznej. Wiemy, że donosiła na komunistów.

Jako jedna z nielicznych polskich agentek jeździła do Berlina, odebrała tam jakieś odznaczenie za osiągnięcia w pracy, po czym – po powrocie – złożyła sprawozdanie AK, jakie nastroje panują w stolicy Rzeszy.

Trzeba też pamiętać, że Warszawa była ważnym miastem. To nie tylko centrum polskiej konspiracji, ale też miejsce operacji różnych służb wywiadowczych. Warszawa to pierwsze miasto pełną gębą za frontem wschodnim. Tutaj przyjeżdżają leczyć rany niemieccy żołnierze. Jest ich kilkadziesiąt tysięcy, więc działają burdele, kłębi się życie w restauracjach i teatrach. Można wyciągać przeróżne informacje od rekonwalescentów, dlatego w Warszawie agent agenta agentem pogania. Wanda śledzi tych, którzy śledzą innych. Sporządza raporty oraz meldunki i zwyczajnie je sprzedaje. Przecież informacja to pieniądz. Być może ona pieniędzy nie potrzebuje, ona potrzebuje gwarancji życia. Zatem aby żyć, sprzedaje te same informacje kilka razy, wszystkim, którzy płacą. To jest jej metoda na życie: pozorowanie niezwykłej aktywności.

Nikomu nie szkodziła?

– Od czasu do czasu musiała dać jakieś mięso. Bardziej inteligentni faceci w wywiadzie zaczęli na nią naciskać, zwłaszcza gdy od 1943 r. coraz szybciej zbliżał się front. Wiadomo, że wzięła udział w konfrontacji na Szucha. Wskazała kogoś z podziemia. To był ktoś z Konfederacji Narodu. Dla AK to był sygnał, że posunęła się za daleko. Że jest zbyt niebezpieczna, by nadal żyć.

Pan też tak uważa?

– Niekoniecznie. Przez ojca, który w strukturach AK odpowiadał za ruch tzw. dorszy, czyli ukrywających się angielskich uciekinierów z obozów jenieckich, mogła dotrzeć do wielu dowódców podziemia.

Jeszcze przed wojną przez dom Kronenbergów przewinęło się wielu późniejszych oficerów AK. Gdyby chciała, mogłaby ich wsypać, a tego nie zrobiła.

Ale na przełomie 1943 i 1944 r. decyzja o likwidacji zapadła. Ruszyła maszyna śmierci. Wanda wyszła z czterech lub pięciu zamachów prawie bez szwanku.

Pytanie, czy Wanda była zdrajczynią, czy bohaterką, jest w ogóle zasadne?

– Początkowo też chciałem to wiedzieć, ale im dłużej badałem jej losy, tym mniej mnie to interesowało. Zacząłem ją postrzegać jako przebiegłą i zdeterminowaną osobę, która walczy o życie swoje i bliskich. Uznała, że najciemniej jest pod latarnią. Podjęła współpracę na piekielnie niebezpiecznym odcinku. I przez prawie pięć lat szło jej wyśmienicie. To trzeba docenić: jej jedyną bronią były piekielna inteligencja, seksapil i tupet.

Skuteczność tej metody skończyła się wraz z wybuchem powstania.

– Powstanie warszawskie spowodowało, że dotychczasowy układ się rozleciał i przez pierwsze trzy dni sierpnia panował chaos. Jeszcze nie działały służby porządkowe i na porządku dziennym były samosądy. Jeśli ktoś miał pistolet, mógł rozwiązać swoje problemy bez konsekwencji. Wanda zginęła, mimo że gdy stała już pod ścianą, krzyczała, żeby ją odprowadzić do centrum polskiego dowodzenia, bo ma coś ważnego do przekazania Borowi-Komorowskiemu. To nie pomogło, „Litwin” jej nie uwierzył. A może za dużo wiedziała o polskich grzeszkach?

W powstaniu zginęła także jej matka, brat – dwa miesiące później, w partyzantce. Został tylko zrozpaczony ojciec, którego po powstaniu Bór-Komorowski odznaczył Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Po wojnie komuna znacjonalizowała cały jego majątek i wsadziła do więzienia. Świat Kronenbergów runął jak domek z kart.


Nakładem wydawnictwa Znak ukazała się książka Michała Wójcika „Baronówna. Na tropie Wandy Kronenberg – najgroźniejszej polskiej agentki. Śledztwo dziennikarskie”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com