Instrukcja obsługi emigracyjnego czasopisma.

Instrukcja obsługi emigracyjnego czasopisma. O pierwszym tomie korespondencji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Jerzego Giedroycia

Piotr Kieżun


Warto do tego olbrzymiego tomu zajrzeć z jednej prostej przyczyny: jego lektura pozwala odbrązowić matuzalemowe sylwetki obu panów, do których przyzwyczaiły nas media w latach 90. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego w pozie Katona, i Giedroycia – w pozie Scypiona Afrykańskiego.

Rozmiar pierwszego z trzech zaplanowanych tomów korespondencji Gustawa Herlinga-Grudzińskiego z Jerzym Giedroyciem trochę onieśmiela. Siedemset stron tekstu, sto stron przypisów, komentarzy i glos, reprodukcje oryginalnych listów, noty edytorskie i wreszcie dwa eseje poświęcone bohaterom tej książki. To niewątpliwie sporo do czytania dla kogoś, kto nie zajmuje się zawodowo twórczością polskiego pisarza zamieszkałego w Neapolu lub historią paryskiej „Kultury”.

A jednak warto do tego tomiszcza zajrzeć z jednej prostej przyczyny: jego lektura pozwala odbrązowić matuzalemowe sylwetki obu panów, do których przyzwyczaiły nas media w latach 90. Pierwszy surowo rozprawiał się wówczas z polską rzeczywistością po grubej kresce na łamach „Rzeczpospolitej”, ferując niewzruszone wyroki; drugi stał się polityczno-duchowym autorytetem dla przynajmniej połowy klasy politycznej. Liczba „wychowanych na paryskiej «Kulturze»” rosła w tym okresie w postępie geometrycznym.

Po śmierci obydwu w 2000 roku ich postacie zastygły na dwóch osobnych piedestałach. Herling-Grudziński w pozie Katona, Giedroyc – Scypiona Afrykańskiego. Każdy z nich z marsowym, groźnym obliczem, bo przecież świeży był jeszcze ich spór o dekomunizację, który spowodował, że w 1996 roku Herling-Grudziński opuścił redakcję „Kultury”. Zresztą ten słynny konflikt dał wielu osobom łatwy argument do przeprowadzenia prostego podziału. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego za antykomunizm zaczęła hołubić i zagarniać prawica, pomimo tego, że tuż po 1989 roku najbliższy mu był PPS Jana Józefa Lipskiego i pomimo jego wielokrotnych krytycznych wypowiedzi w stosunku do Kościoła katolickiego; Giedroyc stał się z kolei listkiem figowym dla wielu byłych komunistów.

Każdy, kto uważnie śledził relacje redaktora „Kultury” i autora „Innego świata”, wiedział, że stosunek do siebie obu panów do końca pozostał złożony i wielowymiarowy. Tuż po rozstaniu Herling-Grudziński – co prawda z poczuciem krzywdy, ale bez mrugnięcia okiem – zaliczył Giedroycia do najwybitniejszych postaci polskiej emigracji. „Chciałbym, żeby ci, którzy to przeczytają, uświadomili sobie, że ja nie jestem uprzedzony do Giedroycia”, mówił Elżbiecie Sawickiej w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, przeprowadzonym w 1997 roku [1]. Cóż, czterdzieści lat wspólnej pracy robi swoje. Pierwszy tom ich korespondencji z lat 1944–1966 świetnie pokazuje, jak wykluwała się ta skomplikowana zażyłość dwóch niezwykle trudnych osobowości. Przynosi też parę niespodzianych odkryć.

Po pierwsze – listy doskonale uwypuklają metrykalne różnice. Dopiero one dają odczuć starszeństwo Giedroycia. W końcu Herling-Grudziński, urodzony w 1919 roku, był od niego prawie trzynaście lat młodszy. Kiedy w 1944 roku przyszły autor „Innego świata” zaczyna współpracę z „Orłem białym”, pismem 2 Korpusu wydawanym przez Giedroycia w Rzymie, ma zaledwie dwadzieścia pięć lat. Doświadczenie łagru przyspiesza co prawda jego dojrzewanie, ale to Giedroyc jest tym stateczniejszym, bardziej obytym i doświadczonym redaktorem, który zdążył przed wojną szefować dwóm czasopismom i zdobyć polityczne ostrogi w dwóch ministerstwach. Wszystko to odbija się w korespondencji, szczególne tej pisanej w latach 40. oraz tuż po ostatecznym osiedleniu się Herlinga-Grudzińskiego w Neapolu w połowie lat 50. To ten ostatni próbuje zazwyczaj grzecznie przekonać naczelnego do swojego zdania, a nie odwrotnie. Zresztą ton osoby, która czuje respekt przed starszym kolegą, pobrzmiewa w jego listach również później.

Po drugie, korespondencja wyraźnie pokazuje, w jak różnych obszarach ulokowane były ambicje obu redaktorów „Kultury”. Giedroyc to zwierzę polityczne, które – trawestując Clausewitza – widzi zagadnienia kulturalne i literaturę jako politykę uprawianą innymi środkami. Udostepnienie łamów Gombrowiczowi i Miłoszowi jest niewątpliwie jego wielką zasługą dla polskiej kultury, ale czytając wymianę zdań z Herlingiem-Grudzińskim trudno oprzeć się wrażeniu, że to, co doraźne i oddziałujące na polską publiczność tu i teraz, często jest dla Giedroycia ważniejsze niż szersze i bardziej zdystansowane spojrzenie.

W listach to autor „Dziennika pisanego nocą” okazuje się tym, który trzyma rękę na pulsie światowej literatury i stara się ją wciągnąć na łamy współredagowanego z Giedroyciem pisma. Kiedy w 1958 roku Herling-Grudziński przesyła do redaktora „Kultury” tłumaczenie opowiadania Osamu Dazaia, jednego z najważniejszych powojennych japońskich pisarzy (Herling-Grudziński widzi w nim pokrewieństwa z Hłaską), ten wciąż przesuwa datę publikacji. „Niestety «Japończyka» musiałem odłożyć – pisze w lutym tego samego roku. – Tym razem literatura przegrała na rzecz socjologii. Mam b. sensacyjny artykuł o Polonii australijskiej, który zajął mi potworną ilość miejsca” [2].

Ograniczenia miejsca, problemy z drukiem, zabieganie o czytelnika. W tej parze to Giedroyc jest buchalterem i siłą rzeczy jego listy zamieniają się często w techniczną instrukcję obsługi emigracyjnego czasopisma – ze wszystkimi ograniczeniami, utrudnieniami i wyzwaniami, jakie niesie redagowanie periodyku z permanentną dziurą budżetową. Herling-Grudziński pomaga, jak może. Wykorzystuje swoje włoskie znajomości, pisze podania i petycje, rozmawia z ustosunkowanymi politykami i pisarzami. Ale jego żywiołem jest literatura. Kiedy w 1947 roku komponuje z Giedroyciem drugi numer „Kultury”, robi to z iście intelektualnym rozmachem: eseje Orwella, Koestlera i Malraux, tłumaczenia Crocego i Eliota. Giedroyc liczy, studzi emocje i patrzy na to, co naprawdę może zainteresować odbiorców.

Dzięki korespondencji dostajemy więc szczegółowy obraz redaktorskiej roboty w dwóch uzupełniających się wydaniach – tym bardziej politycznym i bardziej literackim. Miejscami nieśmiało pojawia się jednak inny interesujący wątek – pisarstwa samego Herlinga-Grudzińskiego, mozolnego procesu twórczego. „Piszę b. wolno – usprawiedliwia się Giedroyciowi w liście z października 1958 roku – a co najgorsze – przeżywam ciągle to, co Anglicy nazywają up and down, okresy to względnego zadowolenia z tego, co piszę, to wahań i samoudręki” [3].

Ta trudność pisania prozy będzie towarzyszyła Herlingowi-Grudzińskiemu do końca. Jak sam zresztą wyznał w którymś z wywiadów, tylko „Inny świat” napisał nieomal na jednym wdechu. Nosił w sobie tę książkę przez kilka lat. Resztę tekstów kreślił z trudem, powoli je cyzelował. Dopiero „Dziennik pisany nocą”, w którym połączył ze sobą literaturę faktu, opowiadanie i esej, dał mu więcej pisarskiej swobody, pozwolił poluzować formę, którą z takim trudem wyciosywał w materii słowa. Z publikacją kolejnych odsłon „Dziennika…” łączy się zresztą bardziej regularna obecność Herlinga-Grudzińskiego na łamach „Kultury”. Tę przygodę mógł jednak rozpocząć dopiero po śmierci Gombrowicza, na początku lat 70.

Co jeszcze niespecjalista może wyczytać z opasłego pierwszego tomu korespondencji Herlinga-Grudzińskiego z Giedroyciem? Znane nazwiska, anegdoty, opinie o ludziach (jak ta o Turowiczu: „fałszywie uskromniony” czy Zawieyskim: „prawie grafoman”). Ważny jest jednak ogólny ton tej wymiany informacji i opinii, który warto porównać z innymi tekstami. Choćby z wydanym niedawno sekretnym „Dziennikiem 1957–1958”, w którym Herling-Grudziński pozwolił sobie na absolutną szczerość. Opisy tych samych spotkań w „Dzienniku” i w listach dużo mówią nie tylko o nim samym, ale też o stopniu zaufania do Giedroycia.

Ostatecznie najciekawsze jest jednak to, o czym trudno jeszcze się wypowiedzieć: jak ostatecznie zaprezentuje się całość tej korespondencji? Czy w kolejnych tomach zmieni się jej charakter? Czy pojawią się nieznane nam dotychczas wątki? I, by zadać kolejne, być może błahe, ale nie mniej frapujące pytanie: kiedy Gustaw Herling-Grudziński i Jerzy Giedroyc przejdą w końcu na ty? Do 1966 roku w ich listach obowiązuje bowiem serdeczne, aczkolwiek zdystansowane: „Szanowny Panie Jerzy”, „Szanowny Panie Gustawie”.


Przypisy:

[1] „Dżuma i generał” [w:] Elżbieta Sawicka, „Widok z wieży. Rozmowy z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim”, Oficyna wydawnicza Most, Warszawa 1997, s. 134.

[2] Gustaw Herling-Grudziński, Jerzy Giedroyć, „Korespondencja. Vol. 1. 1944–1966”, tom 12. w serii „Dzieła zebrane” pod red. Włodzimierza Boleckiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019, s. 110.

[3] Tamże, s. 131.

Książka:

Gustaw Herling-Grudziński, Jerzy Giedroyć, „Korespondencja. Vol. 1. 1944–1966”, tom 12. w serii „Dzieła zebrane” pod red. Włodzimierza Boleckiego, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com