Polaka portret własny, czyli obraz Gottlieba odnaleziony w Nowym Jorku

Polaka portret własny, czyli obraz Gottlieba odnaleziony w Nowym Jorku

Włodzimierz Kalicki


Autoportret w stroju szlacheckim’ Maurycego Gottlieba – przez niego nazywany ‘Polakiem’ (Fot. Domena publiczna)

O takiej chwili marzą historycy i miłośnicy sztuki, kolekcjonerzy i marszandzi. Przez niemal 90 lat obraz uważano za zaginiony. Być może – zniszczony. Maurycy Gottlieb namalował „Autoportret w stroju szlacheckim”, który najpewniej sam nazwał „Polakiem”, w roku 1874. Nie później niż w roku 1888 – choć sądzę, że było to bezpośrednio po powstaniu dzieła – kupił go anonimowy amator, ponoć ziemianin z zaboru rosyjskiego. Na początku lat 20. dzieło Gottlieba znajdowało się w zbiorze mieszkającego w Wiedniu Jakoba Felsena. Niewiele o nim wiadomo: pochodził ze Lwowa, zmarł w 1936 roku. „Autoportret w stroju szlacheckim” w latach poprzedzających II wojnę światową jakby zapadł się pod ziemię. Nic nie wiadomo o jego wojennych ani powojennych losach.

Pamięć o tym dziele jednak nie wyparowała. Przywoływali je i oględnie omawiali wszyscy piszący o twórczości Gottlieba, przedwcześnie zmarłego twórcy arcywybitnego, otwierającego potężny korowód malarzy pochodzenia żydowskiego. Publikowano też jedyną, czarno-białą fotografię obrazu z lat 20.

Dopiero w początkach XXI wieku polski marszand Juliusz Windorbski wytropił go w brooklińskim magazynie obrazów marszanda nowojorskiego. Amerykański właściciel ociągał się ze sprzedażą ponad dziesięć lat. W listopadzie „Autoportret” przyleciał do Warszawy.

Chrześcijanie dawali się we znaki

Rogatywka z czaplimi piórami spoczywa na gęstych, mocno kręconych włosach młodzieńca o rysach raczej typowych dla Bliskiego Wschodu. Wydatne usta, ciemne, lśniące, w wyrazie smutne migdałowe oczy, chyba lekko oliwkowa, wnosząc z sąsiedztwa białego kołnierzyka, cera nie pozostawiają w tej materii wątpliwości. A skoro jest to autoportret malarza mieszkającego w cesarsko-królewskiej Galicji, wszystko staje się jasne: rogatywkę, symbol bohaterstwa i daremnego poświęcenia szlacheckich powstańców 1863 roku, przywdział galicyjski Żyd!

Ale tak miało być. Młodziutki, co najwyżej osiemnastoletni, acz fantastycznie utalentowany malarz Maurycy Gottlieb w 1874 roku namalował siebie przebranego za obywatela ziemskiego w stroju reprezentacyjnym. I miał ku temu poważne powody.

Zrazu nic ich nie przepowiadało. Maurycy Gottlieb urodził się w rodzinie średniozamożnego żydowskiego przedsiębiorcy w Drohobyczu. Jego ojciec był właścicielem małej rafinerii nafty. W domu małego Maurycego panowała atmosfera szczególna. Ojciec ceniony był w środowisku drohobyckich Żydów jako bardzo dobry znawca Talmudu i w ogóle jako osoba świetnie wyedukowana religijnie; zarazem był on zdecydowanym zwolennikiem zyskującego w drugiej połowie XIX wieku na popularności w społecznościach żydowskich na ziemiach polskich ruchu haskala (w hebrajskim: oświecenie). Europejscy zwolennicy żydowskiego oświecenia, nazywani maskilami, już u schyłku XVIII wieku opowiadali się za przyjęciem oświeceniowych ideałów oraz za integracją z nieżydowskim otoczeniem. W praktyce oznaczało to postulat mentalnego i fizycznego porzucenia samoizolacji europejskich Żydów. Idee haskali znajdowały zwolenników zwłaszcza wśród żydowskich mieszczan i przedstawicieli wolnych zawodów.

Ojciec Maurycego Gottlieba kilkuletniego pierworodnego syna sporym nakładem czasu uczył w domu żydowskiej tradycji, ale wpajał mu także zamiłowanie do świeckiej kultury i wiedzy, które w jego intencji miały stać się fundamentem przyszłej pozycji Maurycego w monarchii austro-węgierskiej.

W roku 1863 siedmioletniego syna ojciec wysłał do szkoły oo. bazylianów. W roku 1867 Maurycy rozpoczął naukę w Gimnazjum Realnym im. Franciszka Józefa w Drohobyczu. „Stało się. Zapisano mnie do gimnazjum. Wprawdzie jeszcze i inni ojcowie też zapisali swych synów do gimnazjum, tworzyliśmy jednak taką mniejszość, że się nam chrześcijanie porządnie dawali we znaki” – opisywał później początki edukacji.

Maurycy prócz nauki rysunku z zapałem studiował historię powszechną. Poza tym uczniem był, jeśli wierzyć jego pierwszemu biografowi Wiesenbergowi, mizernym. Ucieczką od mało budującej szkolnej rzeczywistości było dlań rysowanie.

Na jedenastoletniego chłopca zwrócił uwagę szkolny nauczyciel rysunków profesor Sikora. To on przekonał ojca Maurycego, że jego syn posiada wybitny talent rysownika, który należy rozwijać. Izaak Gottlieb zdecydował się na wysłanie trzynastoletniego syna do niemieckojęzycznego gimnazjum we Lwowie; w domu Gottliebów mówiono po niemiecku.

Maurycy uczył się tam znacznie pilniej. Znów stał się ulubieńcem profesora od rysunków – teraz Michała Godlewskiego, poza szkołą malarza amatora. Co ważniejsze, stał się ulubieńcem szkolnych kolegów. Wycofany, introwertyczny chłopak przemienił się w pełnego werwy bywalca uczniowskich kółek dyskusyjnych i potańcówek. Zaczął bywać na salonach lwowskiej inteligencji, nie opuszczał przedstawień opery i operetki.

W 1872 roku ojciec wraz z Maurycym pojechali do Wiednia. Młody Gottlieb zdaje test rysunkowy i zostaje przyjęty na wydział malarstwa historycznego Akademii. Maurycy zwrócił na siebie uwagę prof. Wurzingera, który zaprosił go do tamtejszej Meisterschule, malarskiej szkoły mistrzów. Wedle Wiesenberga właśnie w Wiedniu dokonuje się patriotyczny przełom w duszy początkującego malarza. Maurycym miał wstrząsnąć obraz Matejki „Rejtan”, wystawiony w cesarskim Belwederze: „Godzinami oglądał historyczny obraz, rozpływał się nad potęgą patryotyzmu bohatera spętanego siłą niemocy, stawiającego bezskuteczny opór przemożnej władzy panów, – aż nareszcie zawołał: zostanę polskim artystą. W jednej chwili dojrzał na obywatela – patryotę, rozbudził się w nim zapał dla sztuki narodowej”.

Maurycy napisał list do Matejki z prośbą o przyjęcie go w szereg uczniów. Matejko nie odpisał, a wtedy Gottlieb zaczął listownie naciskać na ojca, by załatwił mu protekcję u mistrza. Talmudysta Izaak Gottlieb musiał być oszołomiony żądaniem syna, by przysłać mu czasopismo „Strzecha”, gdyż Maurycy spodziewa się w nim znaleźć wizerunki obrazów polskich artystów niezbędne do, jak pisał, „gruntownego kształcenia się w sztuce narodowej”.

Raczej trudno dziwić się ojcu, że pomysł wyjazdu z Wiednia do Krakowa oprotestował. A miał Izaak mocny argument – finansował pobyt syna w Wiedniu i miałby finansować jego naukę u Matejki. Gorączkowy zapał Maurycego przełamał w końcu jego opory.

Maurycy zaś, gdy wreszcie Matejko dał mu pozytywną odpowiedź, jak na skrzydłach, z pięcioma ledwie centami w kieszeni, nie czekając na ojcowskie pieniądze, popędził do Krakowa.

Dziwna biel rogatywki

W 1874 roku rozpoczął on drugi kurs w Matejkowskiej klasie malarstwa historycznego. O relacji Gottlieb – Matejko w tym czasie niewiele wiadomo, nie ma jednak wątpliwości, że profesor od razu musiał docenić talent tego ucznia. Zlecał mu bowiem malowanie kompozycji historycznych, które sam mógłby namalować (jedną z nich zresztą rzeczywiście namalował): „Albrecht brandenburski odbierający inwestyturę od króla Zygmunta I” (to nic innego jak późniejszy Matejkowski „Hołd pruski”), „Kawalerowie inflanccy proszący o opiekę Zygmunta Augusta przeciw cesarzowi Ferdynandowi”, „Scena z życia Dymitra Samozwańca”. W tym czasie powstał też autoportret Maurycego w stroju szlacheckim. Wiesenberg tak o nim pisze: „Na czas ten przypada też własny portret artysty. »Polak« – (zakupiony przez obywatela ziemskiego z Królestwa, w czem malarzowi był pomocnym sekretarz Dyrekcyi Szkoły sztuk piękn. p. Gorzkowski, który nie pamięta nazwiska nabywcy)”.

Bez wątpliwości „Polak” to autorski tytuł Gottlieba. Jak młodziutki żydowski malarz wyobrażał sobie siebie jako Polaka?

Na obrazie na jego głowie tkwi szlachecka czapka rogatywka. W Polsce czapek męskich z czworokątnym denkiem używano już w średniowieczu, ale dopiero konfederaci barscy wylansowali sukienną rogatywkę obszytą z dołu barankiem jako popularne wojskowe nakrycie głowy i zarazem symbol nieugiętej patriotycznej postawy; stąd zwano ją też konfederatką. Od tej pory rogatywka jak cień towarzyszyła wszystkim walczącym o Polskę – i kościuszkowskim insurgentom, i żołnierzom, kawalerzystom i piechurom Księstwa Warszawskiego, i powstańcom – listopadowym, krakowskim roku 1846, Wiosny Ludów roku 1848, w końcu i styczniowym roku 1863.

Rogatywka na głowie Gottlieba zdobiona jest po lewej stronie szkofią, rodzajem broszy z tuleją wewnątrz, do której właściciel wpychał ptasie pióro. Najbardziej przez szlachtę cenione były białe czaple pióra, które są wyjątkowo twarde. Dodatkowo, celem usztywnienia, strzyżono je w krótką miotełkę. I taka właśnie ozdoba wieńczy rogatywkę na autoportrecie Gottlieba.

Konfederatka na głowie Gottlieba ma otok obszyty futerkiem. Szlacheckie rogatywki miały otoki barankowe. Na obrazie futerko jest mocno wyrudziałe, a nie przyzwoicie czarne, jak baranek typowych konfederatek. Być może jednak ten dysonans wprowadził malarz, by odróżnić na płótnie futrzany otok od swych kruczoczarnych włosów.

– Dziwna jest ta biel rogatywki – zauważa Beata Biedrońska-Słotowa, ekspertka od dawnych strojów i tkanin.

Nie przypadkiem wszak w staropolszczyźnie funkcjonowało słowo „białogłowa” jako synonim kobiety. Konfederatki najczęściej były amarantowe, granatowe albo szare, w kolorze naturalnej, niebarwionej wełny.

Historyk sztuki Marek Wasilewicz przywołuje jednak Mickiewiczowskiego „Pana Tadeusza” na dowód, że na przełomie XVIII i XIX wieku występowały jednak i białe, przynajmniej w szczególnych okolicznościach:

„Podkomorzy, niedawno przez powiatu stany
Zgodnie konfederackim marszałkiem obrany.
Miał mundur województwa: żupan złotem szyty,
Kontusz gredyturowy z frędzlą i pas lity,
Przy którym karabela z głownią jaszczurową;
Konfederatka biała, a na niej pęk gruby
Drogich piórek, były to białych czapel czuby…”.

Biała konfederatka jako dobitna manifestacja w XIX wieku wolnościowych marzeń? Beata Biedrońska-Słotowa nie wyklucza, że niedopuszczalna dla szlacheckich tradycjonalistów biel konfederatki, biel wolnościowa, pojawić się mogła wraz z upowszechnieniem się wizerunków Tadeusza Kościuszki wzorowanych na portrecie namalowanym przez Kazimierza Wojniakowskiego: Naczelnik występuje na nich w białym nakryciu głowy z czaplimi piórami, od biedy mogącym uchodzić za konfederatkę.

Na rogatywce w „Polaku” jest jednak coś, czego na przyzwoitej konfederatce być nie powinno – obszycie jasnożółtym lub złotym plecionym sznurkiem.

Co to za kontusz?

Kolejne kłopoty przynosi dokładniejsze przyjrzenie się sylwetce Gottlieba. Biały kołnierzyk, nieznacznie rysując się na szyi, odpowiada historycznym realiom. Szlachta najpierw przywdziewała koszulę, na którą dopiero kładziono żupan.

Pod kołnierzykiem na obrazie Gottlieba zawiązana jest ciemna chusta. To jakieś historyczne horrendum – szlachta nigdy nie wiązała na kołnierzykach od żupana żadnych chust, żabotów czy fularów.

Co więcej, na autoportrecie Gottlieba nie ma też konstytutywnego dla stroju szlacheckiego kontusza. Zamiast kontusza jest dziwne zielonkawe okrycie w typie peleryny, w niczym nieprzypominające choćby tradycyjnej szlacheckiej wierzchniej delii, która miała porządny, wydatny futrzany kołnierz, a cała podszyta była, albo tylko lamowana, krótkim futrem, często karakułem. Tymczasem peleryna okrywająca malarza na autoportrecie lamowana jest futrem miękkim, które na prawej pole nieodparcie kojarzy się z futrem ze zwierzęcych ogonów.

Historycznym realiom bezdyskusyjnie odpowiada pas kontuszowy. Pas na obrazie ma poprawną szerokość i wzór, stwierdza Beata Biedrońska-Słotowa. Za to z rękojeścią karabeli zaczyna się kolejny kłopot. Jej głowica ma arcypoprawny kształt zagiętego, ptasiego dziobu, ale okładziny nie zmniejszają się w stronę jelca (uniemożliwiało to wyślizgnięcie się broni z ręki), a samego jelca w ogóle nie widać. Zamiast arcyszlacheckiej karabeli na obrazie uwidocznił Gottlieb raczej szablę bliższą rosyjskiej szaszce, broni pogromców polskich niepodległościowych zrywów.

Skąd te osobliwości? Pamiętać trzeba, że „Polaka” malował młodzieniec niespełna osiemnastoletni, nad wyraz utalentowany, ale bez obycia w świecie polskiego ziemiaństwa i bez malarskiego doświadczenia. Raczej na karb debiutanckich braków warsztatowych zrzucić trzeba na przykład niebywale wielkie rozmiary nadgarstków i obu dłoni – prawej, po napoleońsku wsuniętej za ciemną połę, i lewej, spoczywającej w dodatku nie na trzonie rękojeści czy na jej głowni (tak odruchowo umiejscowiłby dłoń każdy szlachcic), lecz na pochwie broni. Na karb nieznajomości detali szlacheckiego ubioru i obyczaju u młodzieńca z żydowskiego domu można by z kolei zrzucić jego zaskakujące innowacje w kreowaniu stroju szlacheckiego.

Można by, gdyby nie… Matejko.

Zniknięcie Polaka

Jeśli Maurycy malował ten autoportret w salach Szkoły Sztuk Pięknych, pod okiem Matejki, inscenizacyjne fantazje i błędy młodego malarza byłyby całkowicie niezrozumiałe. Mistrz maniakalnie studiował wszak egzemplarze stroju i uzbrojenia przed przystąpieniem do tworzenia swych historycznych kompozycji. Popełniał w swym malarstwie faktograficzne błędy, ale przecież akurat strój kontuszowy znał doskonale z autopsji. W Galicji połowy XIX wieku ziemianie obnosili się z nim przy byle okazji. Do takich przeinaczeń, jakie prezentuje autoportret Gottlieba, Matejko by nie dopuścił.

Chyba że Gottlieb namalował „Polaka” w tajemnicy przed swym profesorem i okazał mu już gotowe dzieło. To oczywiście możliwy, ale tylko domysł. Nie zachowały się świadectwa dotyczące detali artystycznej współpracy Matejki z Gottliebem. Można tylko spekulować, że wówczas Matejko mógłby być „Polakiem” mocno zaskoczony. W połowie XIX wieku namalowanie żydowskiego chłopca w stroju kontuszowym było wszak prowokacją. I to dwustronną. Dla szlachty – podniesieniem ręki na symbol narodowego i stanowego sacrum. Dla Żydów, zwłaszcza tradycjonalistów – po prostu zdradą, narodową i religijną.

Czy Matejko mógł – w przekonaniu, że chroni wybitnie utalentowanego ucznia – doradzić mu stępienie najbardziej mogących uwierać szlacheckich widzów elementów malarskiej kreacji? Czy mistrz mógł zasugerować położenie na rogatywce absurdalnej obszywki ze złotego sznurka, zawiązanie chusty na szyi? Czy mógłby z tego samego powodu przemilczeć resztę inscenizacyjnych pomyłek Gottlieba?

I kolejne pytanie: czy zniknięcie obrazu rychło po namalowaniu, jego nieobecność na salach wystawowych i na ścianach galicyjskich salonów, zniknięcie porównywalne z rzuceniem kamienia w wodę, było tylko przypadkowym zrządzeniem losu?

Wiesenberg napomknął, że w sprzedaży obrazu „obywatelowi ziemskiemu z Królestwa” miał swój udział powiernik Matejki i sekretarz Szkoły Sztuk Pięknych Marian Gorzkowski.

Czy mistrz mógłby nakłonić posłusznego mu Gorzkowskiego do znalezienia poza granicami Galicji kupca, który zagwarantowałby zniknięcie „Polaka” w anonimowym zbiorze?

Już w Wiedniu, w przededniu wyjazdu do Krakowa, w korespondencji z siostrą Anną, którą przywołuje Mojżesz Waldman, Maurycy pisał:

„Bardzo mi się podobała, wielką radość sprawiła mi Twoja miłość do Ojczyzny. Kochaj ją dalej, abyś nie żyła jak niewolnica, tylko jak Polka kochająca Ojczyznę i wolność. Bo kto nie kocha wolności Ojczyzny, ten niewolnikiem jest i kara boska ciąży nad takim człowiekiem”.

My, Żydzi, na ołtarzu ojczyzny

Intrygujący obraz nastoletniego malarza jest świadectwem jedynej w swoim rodzaju próby zakotwiczenia społeczności Żydów na ziemiach polskich w przestrzeni polskiego patriotyzmu; podówczas próby dla wszystkich w Galicji niewygodnej. Faktograficzne pomyłki i naiwności żydowskiego artysty – Polaka – przydają dramatyzmu temu romantycznemu usiłowaniu złączenia Polaków i Żydów pod znakami polskiego patriotycznego imaginarium. To jednocześnie deklaracja uobywatelnienia artysty, a intencjonalnie – żydowskich elit. Romantycznemu uniesieniu Gottlieba towarzyszy jednak na obrazie cień pesymizmu: przesłaniające niebo groźnie skłębione chmury. To przeczucie miało się rychło ziścić: antysemickie wybryki studentów, poparte przez któregoś z profesorów krakowskiej Szkoły, mimo lojalnego wsparcia Matejki dla Gottlieba, doprowadziły do porzucenia przez autora „Polaka” uczelni, Krakowa i do przeniesienia się do Wiednia, potem do Monachium.

Gottlieb w „Polaku” ma moc jasnowidzącego wieszcza. Przed nim był Żyd, kawaler Orderu Virtuti Militari płk Berek Joselewicz. Zginął w potyczce z Austriakami pod Kockiem w 1809 roku jak szlachciura z krwi i kości – po potężnym porannym pijaństwie z proboszczem parafii w nieodległej Serokomli rzucił się do ślepej szarży na wroga, a pochwycony przez Austriaków w pułapkę, mimo ich wezwań nie poddał się, lecz dał się zasiekać.

Po autoportrecie Maurycego tych Polaków prawdziwych, ale przecież też jakoś z obrazu Gottlieba, był legion. Całkiem dosłownie: w Legionach podczas I wojny światowej służyło grubo ponad sześciuset ochotników żydowskiego pochodzenia. Późniejszy oficer I Brygady, syn kupca żydowskiego z Łodzi, członek Strzelca Filip Śmiłowski pisał na wieść o wybuchu wojny: „porwaliśmy się wszyscy na nogi, ściskaliśmy sobie ręce… Niektórzy całowali się. Szalone szczęście rozsadzało nam piersi. Chciałem krzyczeć z radości i płakać. Nareszcie. Myśleliśmy, że wnukom naszym to przekażemy, a to już my sami będziemy powstańcami polskimi”.

Siostrzeniec Maurycego Gottlieba Zygmunt Bronisław Goldszlag służył w 1. Pułku Ułanów I Brygady Legionów brygadiera Józefa Piłsudskiego. W listopadzie 1918 roku wstąpił do Wojska Polskiego, odznaczył się w obronie Lwowa. W bitwie pod Czartowską Skałą z Ukraińcami został ciężko ranny, po kuracji jako niezdolny do służby frontowej przeszedł na tyły armii. Podczas ofensywy bolszewickiej w 1920 roku jednak na własną prośbę wrócił na front. Poległ pod Surażem. Siostrzeniec Maurycego pośmiertnie został mianowany kapitanem i odznaczony Virtuti Militari.

Maurycy Gottlieb, gdy malował „Polaka”, był dla rabinów odszczepieńcem, złym duchem. 2 września 1939 roku rabini w Polsce wydali apel do społeczności żydowskiej: „Bracia w Izraelu, Obywatele Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej! Odwieczny wróg napadł w niecny, nikczemny sposób na naszą tak gorąco przez nas umiłowaną Ojczyznę, Polskę. (…) My, Żydzi, dzieci tej ziemi od zamierzchłych czasów, stajemy wszyscy w karnym ordynku, zwarci i opanowani na wezwanie Pana Prezydenta Rzeczypospolitej i Naczelnego Wodza, aby bronić naszej ukochanej Ojczyzny, każdy na wyznaczonym mu przez władze posterunku, i oddamy, gdy zajdzie tego potrzeba, na ołtarzu Ojczyzny nasze życie i nasze mienie bez reszty. Jest to naszym najszczytniejszym obowiązkiem obywatelskim i religijnym, według nakazów naszej Świętej Wiary, który z największą radością spełnimy. Tak nam i Polsce dopomóż Bóg”.

Polaków żydowskiego pochodzenia nie zabrakło we wszystkich polskich formacjach na frontach II wojny światowej.

A tych, którzy w tużurkach i garniturach od lat 70. XIX wieku współbudowali potęgę polskiej kultury i nauki, policzyć nie sposób.

I wszyscy oni jakoś już byli obecni w błyszczących oczach nawet nie osiemnastoletniego, przewiązanego pasem kontuszowym Maurycego Gottlieba. Polaka.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com