“Czas wilka” to krytyka powojennych Niemców, ale autor mocniej przykłada Polakom

4 sierpnia 1945 r., Garmisch-Partenkirchen. Amerykańscy żołnierze obserwują bawiących się Niemców ubranych w bawarskie stroje ludowe (Fot. / AP Photo)


“Czas wilka” to krytyka powojennych Niemców, ale autor mocniej przykłada Polakom

Joanna Banaś


Bezlitosne pióro niemieckiego publicysty pokazuje sytych i zamożnych Bawarczyków, którzy swoich rodaków wypędzonych po wojnie z ich ojczyzn traktują jak darmową siłę roboczą. Polaków opisuje wyłącznie jako bandytów, antysemitów i leni.

.

Dookoła morze ruin. Ludzie szabrują na potęgę. Walutą są papierosy, a kobiety bezskutecznie szukają mężczyzn, bo ci albo zginęli na froncie, albo wrócili z wojny kompletnie złamani. Mimo to Niemcy nie przestają się bawić.

Berliński dziennikarz Harald Jähner w książce „Czas wilka. Powojenne losy Niemców” opisuje życie codzienne w Niemczech w trudnym czasie powojennego chaosu i niedoboru. Opowiada o odgruzowywaniu zrujnowanych miast, głodzie, czarnym rynku, problemach demograficznych i reformie walutowej dającej impuls do przyspieszonego rozwoju gospodarczego. Ale także o powszechnym pędzie do zabawy i powojennym designie – tłumaczy na przykład, dlaczego stolik w kształcie nerki stał się wnętrzarskim symbolem denazyfikacji: „Z rozstawionymi nogami i wyzywającym optymizmem, stał patykowato na drodze; asymetryczny, delikatny i łobuzowaty, był ucieleśnionym przeciwieństwem przygniatającego stylu Kancelarii Rzeszy”.

Denazyfikacja nazwy ulicy z 'Adolf Hitler-Straße' na 'Bahnhof-Straße'Denazyfikacja nazwy ulicy z ‘Adolf Hitler-Straße’ na ‘Bahnhof-Straße’ AP

Jednak przede wszystkim omawia i ocenia konflikty społeczne oraz zmiany w mentalności. Zastanawia się nad składowymi nowego niemieckiego społeczeństwa. Tytułowy „wilk” nawiązuje do częstej po wojnie figury stylistycznej ukazującej Niemca jako wilka w ludzkiej skórze, gotowego na wszystko w obronie siebie i swojego stada, ale niezaangażowanego w szerszą społeczność.

Gdzie ci mężczyźni, gdzie te chłopy

Na wojnie poległo ponad 5 mln niemieckich żołnierzy. Jesienią 1945 r. 8,5 mln jeńców wojennych przebywało w niewoli – alianckiej lub sowieckiej. Pięć lat później w Niemczech na 1000 mężczyzn przypadały 1362 kobiety. Brak równowagi pomiędzy płciami był szczególnie dotkliwy w wielkich miastach, najbardziej – w Berlinie. Kobiece pismo „Constanze” zachęcało kobiety do szukania męża pośród półtora miliona inwalidów wojennych.

Minął czas, kiedy kobiety tańczyły odbijanego w lokalach i dzieliły się na parkiecie nielicznymi partnerami. Zwłaszcza młode, samodzielnie wychowujące dzieci wdowy wojenne podejrzewane były teraz o chęć odebrania innym mężów – pisze Jähner.

Po 1945 r. odsetek rozwodów wzrósł dwukrotnie w stosunku do okresu sprzed wojny. Jednak po fali rozwodów nadszedł nieznany wcześniej boom weselny, który doprowadził w 1950 r. do stanu, w którym niemal wszyscy mężczyźni urodzeni w latach 1922-26 byli żonaci.

Alternatywnymi kandydatami na mężów stali się żołnierze alianccy. Latem 1945 r. nad berlińskim jeziorem Wannsee plażowało mnóstwo umundurowanych Amerykanów w towarzystwie Niemek. Panienki nawiązujące znajomości z żołnierzami powszechnie nazywano Veronikami Dankeschön (skrót VD oznaczał Venereal Disease, choroby weneryczne). Wielu Niemców traktowało je z pogardą. A jednak do 1949 r. pomiędzy „panienkami” i jankeskimi żołnierzami zawarto 1400 małżeństw.

Równolegle malały szanse kobiet na rynku pracy – mężczyzna znów obejmował funkcję głowy rodziny. W wielu landach zwalniano z pracy zamężne urzędniczki, tłumacząc to ich rzekomo dobrą sytuacją ekonomiczną i dobrem dzieci.

Niemcy w ruchu, walizki w cenie

Ponad połowa z 75 mln ludzi przebywających w Niemczech latem 1945 r. znajdowała się nie tam, gdzie chciała być. Swojego nowego miejsca w życiu szukało 9 mln osób pozbawionych domu w wyniku bombardowań i ewakuowanych, 14 mln uchodźców i wypędzonych, 10 mln uwolnionych przymusowych robotników i więźniów, którzy nie chcieli lub nie mogli wrócić do swoich krajów, oraz kolejne miliony powracających z niewoli jeńców wojennych.

Do najbardziej pożądanych przedmiotów należały walizki. Niepodobna było je kupić, szczególnie że już pod koniec wojny, gdy nieustannie znoszono dobytek do schronów przeciwlotniczych, stały się towarem deficytowym.

Główną część przemierzających kraj kolumn tworzyły dwie grupy: dipisi (displaced persons, czyli obywatele innych państw przymusowo przywiezieni do Trzeciej Rzeszy) oraz Niemcy wypędzeni z krajów Europy Wschodniej. O ile alianci i Sowieci władze robili wiele, by dipisi jak najszybciej opuścili teren Niemiec, to wypędzonymi musieli się zaopiekować. Szło to różnie.

„Polaczkowie” niech harują za darmo

Miasta były zrujnowane, dramatycznie brakowało w nich mieszkań, panował głód, którego w czasie wojny Niemcy właściwie nie odczuwali. Około 10 milionów przesiedleńców ze wschodu ulokowano więc na terenach wiejskich, w większości sytych i nieznających wojennej grozy.

Jähner ostro ocenia negatywne zjawiska, do których dochodziło podczas mieszania się ludności Niemiec – opisuje „targi niewolników”, podczas których bogaci chłopi wybierali najsilniejszych mężczyzn i najładniejsze kobiety spośród wysiedlonych, którzy mieli u nich zamieszkać. Pisze o sekowaniu przyjezdnych Niemców, bo mówili innym dialektem i inaczej obchodzili święta, o piętnowaniu „miastowych”, szczególnie swobodniejszych obyczajowo kobiet, o nazywaniu wysiedlonych pogardliwie „Polaczkami” lub „Cyganami” (bo lubili czosnek i paprykę).

Wspomina też o obrzydliwej postawie bogatych bawarskich chłopów, którzy potraktowali zakwaterowanych u nich Niemców wypędzonych z Pomorza czy Śląska za rodzaj żywej rekompensaty za utratę robotników przymusowych i byli oburzeni koniecznością płacenia im za pracę.

Wypędzeni z zachodniej Polski niemieccy przesiedleńcyWypędzeni z zachodniej Polski niemieccy przesiedleńcy O.ANG. / domena publiczna

Katolicy nie znosili protestantów i vice versa – piętnowano małżeństwa mieszane, katolikom groziła za nie nawet ekskomunika. Młodzi rolnicy nie żenili się z przyjezdnymi, bo bardziej opłacało się poślubić jedną z miejscowych chłopskich córek i wziąć jej posag. Męskim wysiedleńcom, o ile byli silni i zdrowi, na rynku matrymonialnym powodziło się lepiej, bo byli dodatkową siłą roboczą w gospodarstwie. Woleli wżeniać się w lokalne gospodarstwa, niż łączyć losy z ubogimi przyjezdnymi. „Wysiedlone kobiety były na rynku matrymonialnym absolutnymi przegranymi, to rzecz wyraźnie potwierdzona w statystykach”, odnotowuje autor.

Jähner stwierdza też, że to wypędzeni byli motorem intensywnego ożywienia kraju, zacierania regionalnych różnic (na przykład językowych) i pierwszego kulturowego poluźnienia – zauważa. Po utracie Heimatu i dobytku przesiedleńcy byli bardziej elastyczni i ambitni – dwie trzecie zmieniło zawód po przesiedleniu.

Nowe Niemcy zbudowane na niepamięci

„Wina, jaka obciążała Niemców, rzadko była powodem odczucia, że jakakolwiek zabawa byłaby nie na miejscu; humor psuło najczęściej własne nieszczęście, myśl o mężu w niewoli albo żałoba po zmarłych bliskich. Kto mógł, ten tańczył” – pisze Jähner.

Zabaw był tak dużo, że interweniowały urzędy powiatowe, zakazując imprez, na które zezwoliła administracja wojskowa. „Próbowano też skrupulatnie pilnować, żeby na zabawę nie weszła młodzież poniżej 18 lat. Dla tych, którzy zaledwie kilka miesięcy wcześniej byli dostatecznie dorośli, żeby jako volkssturmiści zostali posłani na śmierć, musiało być niezwykłe, że teraz są za młodzi na kieliszek wina”, pisze berliński dziennikarz.

Jähner sporo miejsca poświęca kwestii wyparcia przez Niemców wojennych win. Pisze, że chociaż narodowy socjalizm miał masowy charakter i przez Hitler mógł być pewien lojalności szerokich kręgów społeczeństwa, powojenni Niemcy potraktowali nazizm jak odurzający narkotyk, który uczynił ich posłusznymi narzędziami.

Autor stwierdza wprawdzie, że wobec milionów pomordowanych taka postawa była „trudną do przyjęcia bezczelnością”, oburzającą z punktu widzenia sprawiedliwości historycznej, jednak uznaje, że stanowiła ona mentalną podstawę nowego początku i kształtowania się społeczeństwa, bo dzięki niej Niemcy mogli pozbyć się wszelkiej lojalności wobec dawnego reżimu. Tużpowojenne wyparcie zła, którego byli sprawcami, i uznanie się za ofiary reżimu, pomogło im z dnia na dzień zmienić postawę życiową – jakby ktoś nagle ich odczarował.

Wdowa po gen. Erichu Ludendorffie Mathilde podczas procesu denazyfikacyjnego w 1949 r. Za produkcję wydawnictw antysemickich została skazana na rok prac przy odbudowie po zniszczeniach wojennych, konfiskatę 50 proc. majątku i otrzymała siedmioletni zakaz wykonywania zawodu wydawcyWdowa po gen. Erichu Ludendorffie Mathilde podczas procesu denazyfikacyjnego w 1949 r. Za produkcję wydawnictw antysemickich została skazana na rok prac przy odbudowie po zniszczeniach wojennych, konfiskatę 50 proc. majątku i otrzymała siedmioletni zakaz wykonywania zawodu wydawcy Fot. AP

„Bo gdyby ci, którzy pozostali przy życiu – i zachowali minimum przyzwoitości – w pełnym wymiarze dopuścili do siebie, jaki systematyczny mord popełniono w ich imieniu, przy ich braku protestu i dzięki ich odwracaniu wzroku, nie zdołaliby chyba wykrzesać ochoty do życia i energii, które były konieczne, aby przetrzymać lata powojenne” – pisze autor „Czasu wilka”.

Bez przesady z tą winą

Ku zdumieniu aliantów Niemcy wybaczyli sobie nawzajem nazistowskie zbrodnie i nie było w nich chęci do wewnętrznych rozliczeń. Nikomu nie przeszkadzało, że tuż po wojnie urzędnicy państwowi, a nawet byli członkowie SS, przeforsowali, żeby lata ich pracy na rzecz reżimu Hitlera były normalnie wliczane do emerytury.

Procedury denazyfikacyjne prowadzone po wojnie przez aliantów także nie oczyściły niemieckiego społeczeństwa. Teoretycznie winni wspierania nazizmu byli wszyscy członkowie NSDAP (których w 1944 r. było 8,5 mln), jednak kto mógł, załatwiał sobie świadectwo niewinności, tzw. Persilschein, w którym poświadczano, że wprawdzie do partii należał, ale tak naprawdę był przeciw.

W 1945 r. zarówno Kościół ewangelicki, jak i Konferencja Episkopatu Niemiec wydały tzw. wyznania winy. Oba kościoły mówiąc o niemieckich zbrodniach przeciw wolności i godności, nie wspomniały o eksterminacji Żydów, Romów i Sinti. Nic dziwnego, że zwykli Niemcy tym bardziej o Zagładzie nie wspominali.

„Holocaust odgrywał w świadomości większości Niemców w okresie powojennym szokująco niewielką rolę. Niemało osób zdawało sobie sprawę ze zbrodni na froncie wschodnim, uznawano także fundamentalną winę wywołania wojny, jednak w myśleniu i odczuwaniu nie było miejsca na wymordowanie milionów niemieckich i europejskich Żydów. Publicznie mówili o tym jedynie bardzo nieliczni, na przykład filozof Karl Jaspers” – pisze Jähner.

W listopadzie 1949 r. Wolfgang Hedler, poseł do Bundestagu z ramienia prawicowej Deutsche Partei, podczas publicznego wykładu nie tylko zelżył członków niemieckiego ruchu oporu, ale i stwierdził: „Można się spierać, czy akurat gazowanie Żydów było odpowiednim rozwiązaniem. Pewnie znalazłyby się też inne sposoby, żeby się od nich uwolnić”. Hedler stanął przed sądem. W pierwszej instancji wygrał. Trzej sędziowie, byli członkowie NSDAP, uznali, że nie było dowodów jego winy. Dodajmy (Jähner tego nie dopowiada), że w drugiej instancji Hedler został skazany na dziewięć miesięcy więzienia, a ostatecznie odsiedział pół roku.

„Nie miało nic wspólnego z historyczną sprawiedliwością to, że w ciągu niewielu lat Niemcy na wschodzie i na zachodzie osiągnęli czołową pozycję gospodarczą w swoich blokach państw” – przyznaje Jähner i dodaje, że przez całe dekady brakowało rozliczenia się ze zbrodniami.

Rozpoczęło się ono dopiero z procesami oświęcimskimi trwającymi od 1963 do 1968 r., gdy przed niemieckimi sądami stanęli byli naziści, którzy dotąd świetnie funkcjonowali w zachodnioniemieckim społeczeństwie – urzędnicy, lekarze, prawnicy. Wojenna generacja musiała stawić czoła zarzutom o zbiorowej winie kolejny raz podczas rewolty ’68 – tym razem dzieci atakowały własnych rodziców.

Polacy: bandyci i antysemici

O ile można by zrozumieć obronną postawę Niemców wobec własnych zbrodni tuż po wojnie, to w przypadku samego Jähnera (ur. 1953) sprawa nie jest już tak oczywista.

Autor zauważa, że dopiero pod koniec XX w. w Niemczech zaakceptowano szeroką współodpowiedzialność „zupełnie zwyczajnych Niemców ” za narodowy socjalizm. Jednak w jego książce wydanej w 2019 r. niepokoi pokazywanie niektórych prawdziwych zjawisk bez nakreślenia ich prawdziwej przyczyny. To też rodzaj wypierania.

Polscy robotnicy przymusowi w czasie wojny w Salzigitter w Dolnej Saksonii.Polscy robotnicy przymusowi w czasie wojny w Salzigitter w Dolnej Saksonii. Fot. Schultz Karl/NAC

Na przykład Polacy w „Czasie wilka” występują jako:

  • 1. robotnicy przymusowi, którzy działając w ruchu oporu, pod koniec wojny zaczęli wytwarzać broń białą;
  • 2. sprawcy licznych napadów na niemieckie domostwa – szczerze przekonani, że Niemcy są po wojnie wyjęci spod prawa, tak jak ich wcześniej wyjęto. Autor wyjaśnia niezorientowanym: „Wielu z nich aresztowano przypadkiem podczas łapanek na ulicach europejskich miast, a później wywieziono w nieznane. Niemieccy okupanci często nie uznawali nawet za konieczne podawania jakiegokolwiek powodu aresztowania, nie mówiąc już o poinformowaniu rodzin o miejscu pobytu wywiezionych osób”;
  • 3. mordercy trzynaściorga mieszkańców (w tym dzieci) gospodarstwa pod Bremą 20 listopada 1945 r.;
  • 4. sprawcy okrutnych prześladowań Żydów, których 100 tys. uciekło po wojnie do Niemiec. „Powracający [do Polski] Żydzi spotykali się z agresywnym nastawieniem wielu Polaków, wzmożonym jeszcze dodatkowo przez upokorzoną polską dumę narodową” – wyjaśnia Jähner. I komentuje: „Ucieczka polskich Żydów do Niemiec należy do najbardziej wstrząsających migracji owego czasu, naznaczonego przez wypędzenia i deportacje”;
  • 5. sprawcy pogromu kieleckiego (lipiec 1946);
  • 6. dipisi, których „300 tys. z uporem odmawiało opuszczenia obozów”. „Zasadnicza część mieszkańców nieskłonnych do opuszczenia obozu obstawała przy swoim, po części z obawy przed komunizmem, po części z apatii”, tłumaczy Jähner.
  • 7. jako ci, którzy pośród szykan wsadzali w 1946 r. wypędzonych Niemców do wagonów bydlęcych.

Pewnie są dowody na to, że powojenni Niemcy tylko tak postrzegali Polaków. Jeśli jednak odnotowuje się ówczesne nastroje społeczne, to pisząc o nich po 75 latach, nie powinno się pozostawiać ich bez przedstawienia szerszego tła. Na tym właśnie polega rola publicysty. Tymczasem fakt wkroczenia wojsk niemieckich do Polski w 1939 r. autor wiąże jedynie z końcem niemieckich marzeń o aucie dla mas, natomiast powojenne przesunięcie na zachód granic Polski opisuje jako skutek konferencji w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Ale czemu mocarstwa dzieliły na nowo Europę, nie wiadomo.

Jedno bezosobowe zdanie w pierwszym rozdziale: „W Polsce zamordowano nawet jedną szóstą mieszkańców, sześć milionów ludzi” – stanowczo nie wystarczy.


Harald Jähner, „Czas wilka. Powojenne losy Niemców”

Tłum. Arkadiusz Żychliński

Wydawnictwo Poznańskie

Harald Jähner, 'Czas wilka. Powojenne losy Niemców'Harald Jähner, ‘Czas wilka. Powojenne losy Niemców’ / Wydawnictwo Poznańskie


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com