Bernard-Henri Lévy z Odessy: Rosjanie na Facebooku oferują milion rubli za moją głowę

Fot. Petros Giannakouris / AP Photo


Bernard-Henri Lévy z Odessy: Rosjanie na Facebooku oferują milion rubli za moją głowę

Bernard-Henri Lévy


Z okna widzę plażę, korwetę Buyan-M, dwa desantowce typu Ropucha i okręt flagowy “Moskwa”. Bernard-Henri Lévy z Odessy

Odessa, pomnik gubernatora Richelieu przygotowany na atak armii rosyjskiej. (Fot. Petros Giannakouris / AP Photo)

Ukraińsko-mołdawską granicę przekroczyliśmy w Palance. Po ukraińskiej stronie, pod niebiesko-białym namiotem, przez który przetaczał się nieprzerwany strumień uchodźców, czekał na nas Aleksander Garachuk, profesor cywilizacji francuskiej. Zaczepne spojrzenie, jasna, rozwiana czupryna, a zwłaszcza sposób, w jaki się przedstawił, mówiąc, że nie wie do końca, czy jest Ukraińcem, Polakiem, Litwinem, Żydem, Niemcem czy Francuzem, uosabiają ducha Odessy. Ducha, którego Puszkin określił jako szczęśliwą mieszankę kosmopolityzmu, libertynizmu i ironii. W godzinę przeszliśmy przez blisko dziesięć punktów kontrolnych wzniesionych z worków z piaskiem, betonowych bloków i ustawionych w szachownicę stalowych przeciwpancernych jeży.

Wraz z moimi współtowarzyszami podróży Gillesem Hertzogiem i Markiem Rousselem dotarliśmy do Odessy, miasta literackiego parnasu, olśniewającego przepychu i świetności, trzeciego co do wielkości miasta Ukrainy. Dziś w stanie zawieszenia. Zatrzymaliśmy się w niepozornym domu z widokiem na morze, opodal portu i jego gigantycznych dźwigów. U naszych stóp, na końcu ścieżki wijącej się między akacjami, leży całkowicie zaminowana plaża w kształcie półksiężyca. Naprzeciw nas, widoczna przez lornetkę, a w pogodny dzień także i gołym okiem, eskadra rosyjskiej floty. Blokuje miasto, nim Putin wyda rozkaz, by zasypać Odessę bombami: 14 okrętów, w tym korweta rakietowa Buyan-M, dwa okręty desantowe typu Ropucha, kutry przeciwminowe i okręt flagowy “Moskwa”.

Dziś rano złapali dwóch dywersantów

Pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę historycznej części miasta, do opery, gdzie  w 2014 r., w pierwszym roku pomarańczowej rewolucji, wystawiałem moją sztukę, w której wyrażałem poparcie dla europejskich aspiracji Ukrainy. Ale opera jest dziś zamknięta. Wówczas deptak przy ulicy Dieribasowska roił się od ludzi. Dziś zionie pustką. Wszystkie sąsiednie ulice, których wyblakłe, pastelowe fasady, neoklasyczne ganki z jaworami i południową ospałość tak bardzo lubiłem, przecinają barykady i posterunki, na których pełnią służbę umundurowani ochotnicy z Obrony Terytorialnej. To często bardzo młodzi ludzie, którzy nigdy w życiu nie trzymali broni w ręku. Jest w nich mieszanka determinacji, niepokoju i – gdy sprawdzają zagranicznego pisarza bez legitymacji prasowej – nerwowego niedowierzania.

“Pełno tu podwójnych agentów ” – przeprasza Wołodymyr, były barman zagadujący nas po angielsku. W przeciwieństwie do towarzyszy broni zgadza się na rozmowę. Co prawda podwójnych agentów jest w Odessie mniej niż onegdaj. I ku wielkiemu zaskoczeniu Kremla, który zakładał, że rosyjskojęzyczna Odessa będzie zwieńczeniem jego imperialnych marzeń, wojna zjednoczyła mieszkańców jak nigdy dotąd. Ale agenci wciąż tu są.

Popierają Putina i chcą Putina. Liczą na grupy dywersantów zakamuflowane w mieście od miesięcy. Wynajęli mieszkania, podjęli pracę, wtopili się w tamtejszą społeczność i czekają na sygnał. Dziś rano oddział Wołodymyra zatrzymał dwóch. W zeszłym tygodniu, po kilkugodzinnych walkach ulicznych w rejonie dworca, zneutralizowano trzech innych. „Uważajcie na nich – przestrzega. To zabójcy. Nie widać ich, ale są wszędzie”.

Gubernator Richelieu w białej zbroi z worków

Z Maksymem Marczenką, wojskowym gubernatorem miasta, spotkaliśmy się opodal pomnika księcia Armanda-Emmanuela du Plessis de Richelieu, potomka kardynała z czasów Ludwika XIII i pierwszego gubernatora w 1803 r., miasta założonego przez carycę Katarzynę II. Marczenkę poznałem dwa lata temu w Donbasie, gdzie dowodził 28. Brygadą Zmechanizowaną. Pochodzi ze Słowiańska. Postura centuriona, twarz mużyka, Marczenko w niczym nie przypomina zuchwałych awanturników i rzezimieszków z odeskiego półświatka, którzy od czasów Beni Krzyka, Króla z „Opowiadań odeskich” Izaaka Babla są częścią legendy miasta.

Prezydent Zełenski mianował go w Odessie, bo jest dobrym żołnierzem, był jednym z dowódców na froncie w Donbasie, którzy nie dali się nabrać putinowskiej bujdzie o separatystach “zagrożonych ludobójstwem” i “uratowanych” przez rosyjską armię. Gdy zbliżaliśmy się do stóp pomnika, spytał: „Widzicie te worki? Nasza młodzież wypełniła je piaskiem i kamieniami na miejskiej plaży”. Istotnie, wysoka figura z brązu księcia Richelieu, zwieńczająca słynne 192 stopniowe schody Potiomkinowskie, zniknęła pod stertą białych worków, wygląda jak ubrana w zbroję.

„No tak – kontynuuje – gubernator Marczenko czuwa nad gubernatorem Richelieu, a on z kolei czuwa nad Odessą. Chciałbym, aby wasz kraj czuwał nad nami i dostarczył nam broń, zwłaszcza samoloty, dzięki nim odeprzemy bliski atak z morza, powietrza i lądu”. Cytuje generała de Gaulle’a: Czyż nie istnieje odwieczny pakt między Odessą a Francją?

Nie przyjeżdżajcie, bo bombardują

Jedziemy do Mikołajowa, 120 kilometrów na wschód. To męczeńskie miasto. Od trzech tygodni stawia zaciekły opór. Blokuje lądowy dostęp do Odessy. Przechodzimy przez umocniony punkt kontrolny obsadzony przez wojsko – niektórzy komandosi w kominiarkach. Przypomina bardziej linię frontu niż checkpoint. Potem dojeżdżamy do kolejnej umocnionej pozycji na drodze nadmorskiej, znikającej w oddali na kamienistej równinie, gdzie dostrzegamy wyrzutnie pocisków rakietowych typu Javelin lub NLAW. Widać żołnierzy w gotowości z przenośnym pociskiem przeciwpancernym na ramieniu. Resztę broni zmagazynowano w namiotach rozstawionych między blokami z betonu i żużla.

I kolejny – jadąc na północ – zaimprowizowany punkt kontrolny. Tam umówiliśmy się z Witalijem Kimem, bohaterskim gubernatorem Mikołajowa. Witalij dzwoni i uprzedza, że do spotkania nie dojdzie. Nasilają się rosyjskie bombardowania. My też nie możemy do niego dojechać.

I tak, w opuszczonym budynku administracyjnym, na odległość odbyliśmy poruszającą wideorozmowę. Kim – urzędnik służby cywilnej zmuszony do walki na wojnie, która go nie pociąga – stał ubrany w rozpiętą, puchową kurtkę i kuloodporną kamizelkę. W tle dudnił huk wystrzałów. „Rosjanie się wycofują” – rzucił. Kończy się im żywność i amunicja. Ich łańcuchy logistyczne są przerwane. No ale mają jeszcze siły powietrzne…”.

Połączenie się zrywa. Rozłącza nas. Oddzwaniam. “Nie posuwają się do przodu. Nasze bataliony będą kontratakować. Straty w ludziach po naszej stronie będą straszne. Rosjanie nie zawahają się wystrzelić swoich zaawansowanych rakiet strategicznych. Ale wygramy tę bitwę. I uratujemy Odessę”. Dobry Boże, spraw, by tak się stało!

Jeśli trafią, będzie drugi Bejrut

Na Zachodzie panuje powszechny niepokój, że oszalały Putin sięgnie po broń jądrową. Ma jednak w zasięgu ręki coś znacznie prostszego. Tu, w Jużnym, na wybrzeżu, kilka kilometrów od placówek 28. Brygady, znajduje się gigantyczna fabryka. To Odessa Port Factory. Teraz jest zamknięta, ale w ostatnich miesiącach wytwarzała jedną czwartą krajowej produkcji amoniaku i mocznika. I choć połowa zbiorników, należących do ukraińskich firm, została wywieziona w pierwszych dniach wojny, to druga połowa, należąca do amerykańskiej firmy, nadal tam jest. Zaniedbanie? A może bliskość rosyjskich dział? Rosjanie zaminowali szlaki żeglugowe i amerykańskie tankowce nie mogą już wchodzić do portu? 

Dowódca brygady Witalij Huliajew nie zna odpowiedzi. – Ale wyobraźmy sobie – dodaje – ostrzał wroga. Celowy lub nie. Albo celowy, ale przedstawiony jako wypadek lub przypisany Ukraińcom.

Zawartość tych zielonych silosów wystarczy, by skazić cały region. Podkreśla, że zagrożenie jest większe niż w Czarnobylu. Większe nawet niż w elektrowni w Zaporożu, którą Rosjanie zaatakowali 4 marca. Tam są systemy bezpieczeństwa, które powstrzymałyby awarię. Większe niż to spowodowane eksplozją w Bejrucie, której fala uderzeniowa w sierpniu 2020 r. dotarła aż na Cypr.

Na tym polega dramat Odessy. Dlatego trzeba pokonać Putina. Mieszkańcy Odessy mają jednocześnie świadomość, że kiedy Putin zostanie pokonany i nie będzie miał już nic do stracenia, jego ostatnią kartą będzie Viva la muerte! (Niech żyje śmierć!).

Czy Boeing wyśle Harpuny

Za nami ciężka noc. Do drzwi dwukrotnie zastukała dyżurna babuszka. Wyją syreny… Pośpieszne zakładanie ubrań… Schodzenie do kotłowni, która teraz służy za schron. Siedzimy na plastikowych krzesłach i skrzyniach z jedzeniem. Bardzo szybko na ekranach naszych telefonów pojawiają się smugi pocisków przecinających nocne niebo… Wczesnym rankiem odprawa z Sergiejem Bratczukiem ze sztabu generalnego w Odessie. Jeden z pocisków Kalibr, wystrzelony z morza, spadł na przedmieścia, powodując straty – tylko materialne, na szczęście. Drugi, wycelowany z powietrza w wojskowe centrum telekomunikacyjne w miejscowości Wielikodolińsk, chybił celu. Pięć innych zostało przechwyconych przez ukraińską antyrakietową „żelazną kopułę”. Jak rozumiem, systemy obrony przeciwlotniczej 160. Brygady Artylerii, wyposażone w stare rakiety ziemia-powietrze S-300, są skuteczne. Być może seria ataków każdej nocy po godzinie policyjnej ma na celu sprawdzenie ich pozycji.

Boleśnie brakuje systemów przechwytywania i niszczenia pocisków manewrujących wystrzeliwanych z okrętów rosyjskiej floty na Krymie. Wprawdzie Odessa posiada ukraińskie pociski przeciw okrętom Neptun, lecz są powolne, łatwo można je zneutralizować. Są mniej skuteczne niż produkowane przez Boeinga Harpuny – pociski manewrujące dalekiego zasięgu – które mogliby dostarczyć tylko Amerykanie i Brytyjczycy. Harpuny dla Odessy?

Sekretarz opery dostaje pogróżki

Petro S., sekretarz opery, jest jednym z moich starych przyjaciół, którzy przyjęli mnie w 2014 r. W jego okolicy roi się od agentów na żołdzie Putina. Otrzymuje pogróżki od “zamaskowanych mścicieli”, którzy chcą go dopaść, bo winią go za tragedię, do jakiej doszło podczas pożaru w Domu Związków Zawodowych 2 maja 2014 r. W płomieniach zginęło wówczas 48 prorosyjskich demonstrantów. Dlatego Petro zaszył się na wsi. I to właśnie tam, w małej chacie w okolicach Myrnego, w połowie drogi do granicy z Mołdawią, umówił się z nami na rozmowę.

– Przywołanie tragedii, do jakiej doszło w Domu Związków Zawodowych, jest niezbędne, by zrozumieć, co dzieje się w głowie Putina – wyjaśnia Petro.

Czyż w przemówieniu z 21 lutego, na trzy dni przed inwazją, nie wspomniał wyraźnie o “dreszczu przerażenia”, jaki do dziś wywołuje w nim “straszliwa tragedia w Odessie”? Czyż nie postawił sobie wytropienia “zbrodniarzy, którzy popełnili to okrucieństwo” jako jednego z quasi-wojennych celów? Dlatego atakuje Mariupol. Dlatego atakuje Mikołajów. Ale najważniejszą zdobyczą, królową bitew, wisienką na jego krwawym torcie, będzie, zdaniem Petro, zdobycie Odessy.

Także z powodów geostrategicznych, które wszyscy dobrze znają: zajęcie największego portu, zagłodzenie Ukrainy i zapewnienie kontroli nad Morzem Czarnym, oraz symbolicznych – to miasto klejnot, perła, którą wszyscy wielcy Rosjanie postrzegają jako Sankt Petersburg Południa, chcą więc je raz na zawsze zdobyć.

Rozstajemy się z Petro. Gdy docieramy do pierwszego punktu kontrolnego przy wjeździe do Odessy, przesyła nam wideo: obraz pocisku, który 15 minut po naszym wyjeździe spadł na Myrne!

Po co bombardować fabrykę tosterów

Jak wyglądają zniszczenia po ostrzale rakietami Grad czy Kalibr, które Rosjanie zrzucają na ukraińskie miasta? Nie trzeba jechać daleko, by to zobaczyć. Znajdujemy się na obrzeżach miasta, w sercu dawnej strefy przemysłowej. Na końcu zniszczonej i całkowicie opustoszałej ulicy, której odwilż nie zamieniła jeszcze w jedno apokaliptyczne błoto, znajdowała się kiedyś fabryka sprzętu gospodarstwa domowego. Na obszarze hektara pozostała jedynie kupa gruzu. Żeliwne wrota wciąż jeszcze stały, ale jakby zawieszone w próżni i powyginane siłą eksplozji. W pandemonium splątanej blachy, belek i stalowych słupów stopionych przez ogień widać suszarkę do włosów lub urządzenie do gotowania ryżu. – Po co to było niszczyć? – pyta ochroniarz ze spuszczonym wzrokiem, z zaczerwienionymi ze zmęczenia powiekami. Kolejny test? Akt masowego terroryzmu, który ma nas zastraszyć?

W czasach ZSRR były tu wojskowe magazyny. – Czy to dlatego rosyjskie służby po 30 latach chcą teraz zniszczyć fabrykę? – zastanawia się. Mam hipotezę, którą mu przedstawiam.

A jeśli ten bezsensowny nalot był aktem czystej nienawiści? A jeśli Odessa, tygiel cywilizacji, kultury i piękna, zajmuje w wyobraźni Putina, megasnajpera, takie samo miejsce jak niegdyś Sarajewo w wyobraźni Miloševića i innych Mladićzów? Zaślepiająca wściekłość wobec miast i tego, co sobą reprezentują. Miastobójcza furia. Pod błękitnym niebem gniewu wieczny powrót starożytnego barbarzyństwa.

Miasto katakumb

W Sarajewie pojąłem, że zwycięstwo zależy nie od liczebności wojsk, lecz od ich morale i wytrzymałości obywateli. Podobnie jest w Odessie. Być może właśnie dlatego atak jest odwlekany. Znajdujemy się w budynkach ukraińskiego giganta wydawniczo-prasowego, który w wyniku wojny zawiesił działalność. Ochotnicy w  różnym wieku, kobiety, pochylone, wyplatają ze starych ubrań przyniesionych przez mieszkańców i pociętych na cienkie paski maskujące siatki na barykady i czołgi w mieście.

Jedziemy dalej, zostawiwszy za sobą wielkie manufaktury, w których rozbrzmiewają słowa ukraińskiego hymnu. U wylotu tunelu, który przypomina, że Odessa jest miastem najdłuższych labiryntów i katakumb, trafiamy na inny warsztat. Tu przy świetle jedynej lampy podwieszonej na sklepieniu grupa studentów historii pracuje przy taśmowej produkcji koktajli Mołotowa. Pusta butelka, kropla acetonu, porcja oleju samochodowego, benzyna, zwitek zamszowej tkaniny, która służy jako zapalnik, drut zaciskający szyjkę i folia aluminiowa wystarczą. Tak przygotowana broń czeka, na dostawę na front. Ci młodzi ludzie z głosem zachrypniętym od oparów benzyny, dzieci raju, choć teraz piekła, mają zaledwie po 20 lat. Studiowali historię. Teraz ją tworzą.

W hali przy wjeździe do miasta, przekształconej w magazyn pomocy humanitarnej, spotkaliśmy dwie tkaczki, które widzieliśmy dopiero co, poprzedniego dnia. Powiedzieliśmy im, jakie to szczęście, że na czele sponiewieranej wojną Ukrainy stoi „młody Churchill”, bohaterski aktor, który nie chce zostać męczennikiem. Wypytywały nas o francuski ruch oporu w czasie II wojny i rewolucję francuską, której teatrem był Paryż, a która ich zdaniem rozgrywa się także w Odessie, w tym jakże francuskim mieście.

Zaproponowałem, by poszły z nami w stronę alei Richelieu. Tam na betonowych blokach chcemy wymalować na żółto i niebiesko znane na całym świecie hasło “Wolność, równość, braterstwo”. Ukraina lepiej niż jakikolwiek inny kraj wie, jaką cenę się płaci za obronę tych wartości. Nasze nowe przyjaciółki idą z nami.

Dyżurujący wolontariusze, początkowo nieufni, podeszli bliżej, zdjęli dwupalczaste rękawiczki, by zrobić z nami selfie i bić brawo. Ostatni mieszkańcy dzielnicy pootwierali okna, wystawili głowy i wznieśli okrzyk: “Vive la France!” na przemian ze “Sława Ukrajini!”. Po powrocie będziemy wspominać to jako anegdotę. Ale dla mieszkańców Odessy te trzy proste słowa są kwintesencją ich walki. Zobaczyć je wymalowane przyjazną dłonią, choćby tylko przez kilka godzin w sercu miasta w stanie zawieszenia, to balsam kojący cierpienie, które wydaje się nie mieć końca.

Ostatni Ocalony z Odessy

Antysemityzm to jeden z drażliwszych problemów w Ukrainie, zwłaszcza w Odessie, gdzie przed II wojną Żydzi stanowili połowę mieszkańców, a obecnie jest ich zaledwie 40 tysięcy. Jesteśmy pod pomnikiem Ofiar Holocaustu na Mołdawiance, w dawnej dzielnicy żydowskiej. To dziwny pomnik. Przedstawia pięć wychudzonych niczym szkielety sylwetek, ich stopy jakby zastygłe w tańcu śmierci są związane drutem kolczastym.

Do pomnika prowadzi aleja brzóz, każda symbolizuje jednego ze Sprawiedliwych, którzy ratowali Żydów. Powitał nas Roman Szwarcman. Jest tu jedynym żyjącym świadkiem Zagłady. Spytał, czy wiemy, że Ukraina jest, według statystyk Yad Vashem, jednym z czterech krajów o największej liczbie Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Pytał o to ściszonym głosem. Ze smutkiem. Wyobrażałem sobie, że oto stoi przed nami jeden z tych zawadiackich odeskich łgarzy, którzy stworzyli żydowską legendę Odessy. Nic z tego. To stary, przygnębiony człowiek wątłej postury, otulony w wełniany, czarny płaszcz, dla którego przetrwanie jest zaszczytem i ciężarem zarazem.

Nagle w środku opowieści o masakrach Żydów, do jakich doszło po wkroczeniu wojsk rumuńskich w październiku 1941 r., ten skromny, drobny człowiek zaczyna płakać. Nad Sprawiedliwymi, których jest stróżem? Nad zmarłymi, dla których jest grobem? Nad swoją samotnością ocalałego, który powoli gaśnie? Czy też może nad ludzkim szaleństwem, które odżywa wraz z nowym wcieleniem Hitlera? Ów, twierdząc, że “denazyfikuje Ukrainę”, bezczelnie udaje strażnika pamięci o ofiarach. Sam nie wiem.

Żydowski intelektualista spotyka się z neonazistą

Pewien kanadyjski reporter, który dziwacznie rozumie braterstwo, zamieścił w sieci zrobione bez mojej wiedzy zdjęcie ze spotkania z gubernatorem Marczenką. W twittosferze pojawiły się informacje, że gubernator w latach 2015-17 dowodził oddziałem partyzanckim, batalionem Aïdar, w którego skład wchodziła garstka skrajnie prawicowych nacjonalistów. Wykorzystano to zdjęcie, opatrując je komentarzem: oto żydowski intelektualista spotyka się z neonazistą… Czy w ogóle odpowiadać, że Marczenko, którego znam i z którym dwukrotnie przeprowadzałem wywiady, nie zrobił nic, co usprawiedliwiałoby to nikczemne oskarżenie?

Że historia wszystkich ruchów oporu, począwszy od tego w okupowanej Francji, pokazuje, że na początku wciela wszystkich chętnych, w tym recydywistów, wyrzutków społecznych, narwańców? Że uważam za haniebne zachowanie tych, którzy pouczają, myśląc, że wiedzą lepiej od Żeleńskiego, kto jest najlepszym żołnierzem do obrony miasta?

Odpowiem po powrocie

Tymczasem sprawy nabierają tempa. Moskiewska stacja Russia 1 emituje zmontowany materiał przedstawiający mnie jako “anioła śmierci”, którego należy wytropić i wypędzić z miasta. Grupa “rosyjskich patriotów” założyła nawet na Facebooku stronę, gdzie wyznacza nagrodę miliona rubli za moją głowę dla tego, kto mnie zlikwiduje. Nagle otrzymałem od dawna wyczekiwaną wiadomość, jakby wyjętą z annałów legendarnego odeskiego humoru. Wieść wprawia naszych ukraińskich towarzyszy w autentyczne rozbawienie.

Propaganda Kremla nie przestrasza już, ale śmieszy, bo cóż dziś wart milion rubli. Ledwie garstkę euro. A to znak, że sankcje działają i że Rosja przegrała.

Dzień ma się ku końcowi. Opuszczam ostatni przylądek Europy. Modlę się do bogów, by uchronili moich przyjaciół z Odessy.


Bernard-Henri Lévy – ur. w 1948 r., słynny francuski filozof, publicysta, scenarzysta, współtwórca Nouvelle Philosophie mającej zbliżyć filozofię od akademickiego teoretyzowania ku problemom codzienności. Zasłynął krytyką francuskiego zapatrzenia w komunizm i opisem podskórnego francuskiego faszyzmu.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com