Kiedy zaczęliśmy kłamać

Na zdjęciu izraelski policjant broni amerykańskiego turystę, Tuvię Grossmana, przed arabskim motłochem. W “New York Times” to zdjęcie ilustrowało grozę izraelskiej brutalności wobec uciskanych Palestyńczyków. Patrz: https://en.wikipedia.org/wiki/Tuvia_Grossman


Kiedy zaczęliśmy kłamać


Matti Friedman
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Obserwowałem, jak cel głównego nurtu dziennikarstwa zmienił się z opisywania rzeczywistości na nakłanianie czytelników do wyciągnięcia słusznych wniosków politycznych.

Dokładnie dziesięć lat temu, podczas wojny Izraela z Hamasem, która wówczas wydawała się poważna, ale teraz wydaje się pomniejszym wydarzeniem, opublikowałem dwa eseje opisujące mój czas pracy dla Associated Press, kiedy relacjonowałem wydarzenia w Izraelu. „Czy jest jeszcze coś do powiedzenia na temat Izraela i Gazy? Gazety tego lata niedużo pisały o czymkolwiek innym — napisałem wówczas. – Uśpieni widzowie telewizyjni widzą sterty gruzów i kłęby dymu”. To nie ilość relacji zaniepokoiła mnie latem 2014 roku. Pisałem o czymś, o czym nie informowano, a co wpłynęło w dużej mierze na kształt rzeczywistości w ciągu ostatniej dekady — o zmianie nie tyle w samych wiadomościach, ile w ich redakcji.

Eseje — pierwszy dla „Tableta”, a drugi dla „Atlantic” — opisywały moje doświadczenia jako reportera obserwującego od środka, jak główna organizacja informacyjna gubi się w jednej z najbardziej nagłośnionych historii na świecie. Do dziś nic z tego, co kiedykolwiek napisałem, nie było cytowane częściej. Eseje wracają do obiegu za każdym razem, gdy dochodzi tu do wybuchu przemocy, a stało się to ponownie po ataku Hamasu 7 października. Przeczytałem je ponownie niedawno, gdy nowa tragedia w Strefie Gazy rozrasta się do poziomu, który wydaje się zmianą cywilizacyjną, gdy wiece przeciwko „syjonizmowi” stają się podstawą życia w miastach na całym liberalnym Zachodzie, a wojna rozpoczęta przez muzułmańskich fundamentalistów zostaje przekształcona z globalnym sukcesem w narrację o żydowskim okrucieństwie, wpływach i kłamliwości.

Najważniejszą rzeczą, jaką widziałem podczas pracy jako korespondent w amerykańskiej prasie, jak mi się zdawało, było to, co działo się wśród moich kolegów. Dziennikarstwo — to znaczy kompetentna analiza chaotycznych wydarzeń na planecie Ziemia — zostało zastąpione przez rodzaj agresywnego aktywizmu, który pozostawia niewiele miejsca na inne poglądy. Nowym celem nie było opisywanie rzeczywistości, ale doprowadzanie czytelników do właściwych politycznych wniosków, a jeśli teraz brzmi to znajomo, było to zarówno nowe, jak i zaskakujące dla mnie, kiedy byłem znacznie młodszy, w czasach kiedy miałem szczęście dostać pracę w biurze AP w Jerozolimie w 2006 roku. 

Opowieść, której byłem częścią, w istocie sugerowała, że bolączki zachodniej cywilizacji — rasizm, militaryzm, kolonializm, nacjonalizm — były ucieleśnione w Izraelu, który opisywano bardziej szczegółowo niż jakikolwiek inny kraj. (Izrael zajmuje jedną setną jednego procenta powierzchni świata i jedną piątą procenta powierzchni lądowej świata arabskiego). 

Przez selektywne podkreślanie niektórych faktów, i pomijanie innych, przez wymazywanie kontekstu historycznego i regionalnego oraz przez odwracanie przyczyn i skutków, opowieść przedstawiała Izrael jako kraj, którego motywacje mogą być jedynie złośliwe i który ponosi odpowiedzialność nie tylko za własne działania, ale także za prowokowanie działań swoich wrogów. Odkryłem, że aktywistów-dziennikarzy wspierał powiązany świat postępowych organizacji pozarządowych i naukowców, których nazywaliśmy ekspertami, tworząc pętlę myślową niemal nieprzepuszczalną dla zewnętrznych informacji. Wszystko to miało na celu zaprezentowanie masowej publiczności rzekomo opartej na faktach opowieści, która miała potężny ładunek emocjonalny i znanego złoczyńcę. 

„Uważam, że trwałe znaczenie wojny tego lata nie leży w samej wojnie – napisałem, gdy walki wygasły w 2014 r. – Leży natomiast w sposobie, w jaki wojna była opisywana i w reakcjach na te opisy za granicą, a także w sposobie, w jaki obnażyło to odrodzenie się starego, wypaczonego wzorca myślenia i jego migrację z marginesów do głównego nurtu zachodniego dyskursu – mianowicie wrogiej obsesji na punkcie Żydów”. Możliwe, że nie doceniłem problemu. 

Patrząc wstecz na moje eseje dziesięć lat później, jest jasne, że to, co widziałem w Izraelu, nie ograniczało się do Izraela. Zaczynając jako dziennikarz, wiedziałem, jakie podstawowe pytanie należy zadać, relacjonując historię. Brzmi ono: Co się dzieje? 

Kiedy po prawie sześciu latach opuściłem AP, dowiedziałem się, że pytanie było inne. Brzmiało: Komu to służy?

Można sądzić, że artykuł ma służyć czytelnikom, przekazując rzeczywistość. Ja tak myślałem. Odkryłem jednak, że artykuł częściej miał służyć ideologicznym sojusznikom ludzi w prasie. Jeśli twoja ideologia dyktuje, że izraelscy Żydzi są symbolami rasizmu i kolonializmu, a Palestyńczycy symbolami niewinności trzeciego świata, to relacji, która sprawia, że Izraelczycy wydają się konstruktywni, a Palestyńczycy przeszkadzający, trzeba unikać, nawet jeśli jest prawdziwa, ponieważ służy niewłaściwym ludziom. 

Wyjaśnia to przykłady dziennikarskich nieuczciwości, o których pisałem w moich esejach, a które wielu uważało za trudne do zrozumienia. Dlaczego na przykład naszym pracownikom zakazano publikowania informacji o ofercie pokojowej zaproponowanej przez premiera Izraela Ehuda Olmerta w 2008 r. i uznanej za nie do przyjęcia przez palestyńskie kierownictwo — mimo że było to wyraźnie ważne wydarzenie. Albo dlaczego cenzurowaliśmy wiadomości z Gazy z powodu gróźb Hamasu pod adresem naszego personelu, nie mówiąc naszym czytelnikom, że tak się dzieje, a wręcz mówiąc im, że Hamas staje się bardziej umiarkowany. Albo dlaczego twierdziliśmy, że celem Palestyńczyków jest państwo obok Izraela, podczas gdy celem Palestyńczyków zawsze było państwo, które zastąpi Izrael. 

Mówienie prawdy sprawiłoby, że Izraelczycy wyglądaliby na rozsądnych ludzi, tymczasem  Izraelczycy są niewłaściwymi ludźmi, by tak o nich mówić. Ludzie piszący listy ze skargami na błędy w prasie i domagający się poprawek, wtedy i teraz, nie rozumieją sedna sprawy: to nie są błędy. To wynik tego, że prasa wykonuje inną pracę poprawnie. 

Jednym ze skutków tego, co widziałem jako reporter, było stworzenie opowieści, która przypadkowo wyzwala jedno z najgłębszych uprzedzeń w zachodniej cywilizacji — ideę, że zło danego czasu jest uosobione przez Żydów, a zatem robienie czegoś złego Żydom nie jest bigoterią, ale cnotą. Wcześni chrześcijanie stosowali tę technikę narracyjną, podobnie jak późnośredniowieczni królowie, filozofowie oświecenia, Karol Marks, Henry Ford, arabscy dyktatorzy, radzieccy propagandyści i wielu, wielu innych. To powszechne zjawisko, które zwykle sygnalizuje regresję od racjonalnego rozwiązywania problemów do myślenia mitycznego. 

Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem, że ten wirus mentalny znów się rozprzestrzenia wśród wykształconych ludzi, którzy uważali się za liberałów, jakby historia nigdy się nie wydarzyła. Zgodnie z duchem epoki, tym razem zarzuty przeciwko Żydom przedstawiono nie jako kwestię religii, teorii rasowej czy ekonomii, ale praw człowieka.  

Dziesięć lat później, jak widzieliśmy, te idee ostatecznie przyjęły się. Przedstawienie tej opowieści jako faktu pozwoliło na jej przyjęcie przez ludzi, którzy uważają się za uczonych i ekspertów, którzy uczą jej studentów, którzy teraz widzą ją na TikToku, w klasach szkolnych i w prasie, ze skutkami widocznymi dla każdego, kto zwraca uwagę — od wieców Hamasu na kampusach uniwersyteckich, przez częste graffiti i podpalanie synagog, po pojawianie się „antyjonistycznych” czarnych list w wysoko wykształconych profesjach. Reporterzy są sparaliżowani w relacjonowaniu tych zjawisk, ponieważ robienie tego pomogłoby niewłaściwym ludziom. 

Jak widzieliśmy od 7 października, jaskinia echa rozszerzyła się teraz o znaczną część aparatu Organizacji Narodów Zjednoczonych i ponadnarodowych instytucji prawnych, takich jak Międzynarodowy Trybunał Karny — który może cytować reporterów powołujących się na grupy praw człowieka powołujące się na reporterów, którzy następnie informują, że sądy międzynarodowe zgadzają się z ich opiniami, obecnie określanymi jako „prawo międzynarodowe”. W rezultacie dla przeciętnej osoby zrozumienie, co się dzieje, lub zidentyfikowanie wielu prawdziwych problemów tutaj, w Izraelu lub gdziekolwiek indziej, stało się prawie niemożliwe.

Co można zobaczyć teraz, a co nie było dla mnie oczywiste 10 lat temu, to to, że te instynkty kształtują niemal każdy obszar relacji, a Izrael był tylko wczesnym objawem. Dlatego rosnące szaleństwo wokół Izraela i spadająca wiarygodność prasy postępowały równolegle w ciągu ostatniej dekady: są to powiązane zjawiska. 

Pytanie „Komu to służy?” zamiast „Co się dzieje?” wyjaśnia, dlaczego prawdziwa sprawa laptopa należącego do syna prezydenta została odrzucona jako fałszywa: ta sprawa pomogłaby niewłaściwym ludziom. Wyjaśnia powściągliwość w relacjonowaniu prawdziwych skutków medycznego zmieniania płci lub pochodzenia Covid — relacji, które mogłyby pomóc niewłaściwym ludziom i zaszkodzić właściwym. Wyjaśnia, dlaczego większość personelu „New York Timesa” domagała się usunięcia utalentowanych redaktorów za opublikowanie w  dziale opinii artykułu niewłaściwej osoby, konserwatywnego senatora. Wyjaśnia, dlaczego sprawa o zmowie z Rosją kandydata opozycji została przedstawiona jako fakt — mimo, że nie była prawdą, ale pomogła właściwym ludziom. Wyjaśnia, dlaczego spadek funkcji poznawczych prezydenta Bidena, sprawa o oczywistym znaczeniu dla ludzi o dowolnych poglądach politycznych, była pomijana, dopóki już nie można było jej ignorować. I wyjaśnia, dlaczego dziennikarze rzadko płacą jakąkolwiek cenę za te niedociągnięcia. Jeśli cel jest bardziej ideologiczny niż analityczny, to nie są to niedociągnięcia. To jest sedno sprawy.

To myślenie wyjaśnia również, dlaczego rosnący strach przed przemocą stosowaną przez muzułmańskich ekstremistów, codzienność w dużej części Bliskiego Wschodu, Afryki i coraz częściej na Zachodzie, musi być przedstawiany, kiedy tylko jest to możliwe, jako wytwór rasistowskiej wyobraźni — jest to tworzenie fikcji, które wymaga intensywnego wysiłku umysłowego i służy jako jedna z kluczowych sił wypaczających relacjonowanie globalnej rzeczywistości w 2024 roku. W dziwnym świecie doktrynerskiej lewicy, wyznawcy judaizmu, chrześcijaństwa i hinduizmu to niewłaściwi ludzie, podczas gdy wyznawcy islamu mają rację. 

Innymi słowy, idee, które moim zdaniem ukształtowały sposób relacjonowania wydarzeń w Izraelu, rozprzestrzeniły się w prasie i oswoiły niegdyś niezależny i niesforny świat dziennikarzy — świat, w którym być może myliliśmy się przez większość czasu, ale nie cały czas i nigdy nie wszyscy w ten sam sposób. 

W niektórych przypadkach nie tylko idee przeniosły się stąd do świata mediów, ale ci sami ludzie. Jednym z przykładów jest redaktorka, która nadzorowała wszystkie relacje z Bliskiego Wschodu przez większość mojego czasu w AP i która ponosiła ogólną odpowiedzialność za znaczną część rzeczywistości, którą opisałem w moich esejach. Z Bliskiego Wschodu ta redaktorka, Sally Buzbee, przeszła na stanowisko szefa biura AP w Waszyngtonie, kiedy większość amerykańskiej prasy wypaczała relacje z wyborów w 2016 r., próbując pomóc właściwym ludziom. Następnie awansowała na stanowisko szefowej całego Associated Press. Niedawno Buzbee została redaktorką naczelną „Washington Post”, gazety w stanie całkowitego ideologicznego zaślepienia, które przeszło w stan ostry podczas obecnej wojny Iranu i jego pełnomocników z Izraelem. (Buzbee zrezygnowała w czerwcu.)

Nie jest tak, że ideologiczne fantazje nie dotykają mediów powiązanych z prawicą — zaledwie tydzień temu Tucker Carlson z entuzjazmem przedstawił swojej szerokiej publiczności „popularnego historyka”, który bardziej sympatyzował z nazistami niż z aliantami. 

Świat zawsze był pełen fantazji i teorii spiskowych, ale prasa głównego nurtu miała być miejscem, do którego się udawałeś, aby się zorientować — aby uzyskać to, co dziennikarze nazywali „pierwszym szkicem historii”, czyli sprawozdaniem z tego, co się wydarzyło, w sposób najlepiej rozumiany w momencie opowiadania. Aktywiści, którzy obecnie mają władzę, w większości porzucili tę rolę, ale nadal chcą rościć sobie prawo do dawnej renomy, dodając do własnej ideologii ozdobnik „jak mówią eksperci” i odrzucając inne poglądy twierdzeniem, że to dezinformacja. 

Dlatego transformacja, której byłem świadkiem, ma znaczenie. Kiedy zaczynałem pracę dla amerykańskiej prasy w 2006 r., ktoś z moimi centrolewicowymi izraelskimi poglądami mógł być kimś, z kim można się nie zgadzać. W 2024 r. ktoś taki jak ja jest podejrzanym rasistą, który prawdopodobnie nie zostałby zatrudniony. Z pewnymi wyjątkami instytucje medialne pogrążyły się w manichejskim świecie fantazji, który pomogły stworzyć.

Zajęło mi kilka lat w AP, a potem jeszcze kilka po odejściu, aby pojąć zmianę i ubrać ją w słowa. To, co było prawdą w historii Izraela dziesięć lat temu, jest teraz prawdą w odniesieniu do niemal wszystkiego. Większość dziennikarzy porzuciła pytanie „Co się dzieje?” na rzecz „Komu to służy?” W rezultacie ogromne rzesze społeczeństwa wiedzą, co powinny wspierać, ale brakuje im narzędzi, aby pojąć, co się dzieje. 



Od redakcji “Listów z naszego sadu”:

“Wcześnie w życiu zauważyłem, że żadne wydarzenie nie jest poprawnie relacjonowane w gazetach, ale w Hiszpanii po raz pierwszy zobaczyłem relacje prasowe, które nie miały żadnego związku z faktami, lub choćby związku, jaki sugeruje zwykłe kłamstwo. Widziałem relacje o wielkich bitwach tam, gdzie nie było żadnych walk, i całkowite milczenie, kiedy ginęły tysiące ludzi. Widziałem dzielnie walczących żołnierzy, których potępiono jako tchórzy i zdrajców, i innych, którzy nigdy nie widzieli wystrzelonej kuli, okrzyczanych jako bohaterów w wyimaginowanych zwycięstwach, i widziałem londyńskie gazety powtarzające te kłamstwa i gorliwych intelektualistów, którzy budowali emocjonalne superbudowle na wydarzeniach, które nigdy nie miały miejsca. W rzeczywistości widziałem historię pisaną nie o tym, co się wydarzyło, ale o tym co powinno było się wydarzyć według rozmaitych ‘linii partyjnych’”.
George Orwell, W hołdzie Katalonii


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com