Trzeba wreszcie nad tym zapłakać

Logotyp Miesięcznika ZnakTrzeba wreszcie nad tym zapłakać

Janusz Poniewierski


70. rocznica zbrodni w Kielcach, która równie dobrze mogła wydarzyć się w każdym innym miejscu w Polsce, to najwyższa pora na rzetelny rachunek sumienia, wyznanie winy i podjęcie pokuty.

Aż do publikacji Sąsiadów Jana T. Grossa my, Polacy, żyliśmy w poczuciu względnej niewinności. Owszem – mówili ci najwrażliwsi – obciąża nas przedwojenny antysemityzm i późniejsza obojętność na tragiczny los Żydów (jej symbolem jest karuzela stojąca w 1943 r. na pl. Krasińskich, tuż za murem płonącego getta), ale nie współuczestnictwo w zbrodni Holokaustu. Bo przecież – jak z przekonaniem powtarzaliśmy – trudno cały naród winić za czyny pojedynczych osób: szmalcowników i zwyczajnych bandytów, którzy mordowali Żydów. I nawet Jan Błoński, autor niezwykle ważnego dla naszej samoświadomości eseju Biedni Polacy patrzą na getto, pisał w roku 1987: „Kiedy czyta się to, co o Żydach wypisywano przed wojną, kiedy się odkrywa, ile było w polskim społeczeństwie nienawiści, można nieraz się zdziwić, że za słowami nie poszły czyny. Ale nie poszły (albo szły rzadko). Bóg tę rękę zatrzymał. Tak, Bóg, bo jeśli nie wzięliśmy udziału w tej zbrodni, to dlatego, że byliśmy jeszcze trochę chrześcijanami, że w ostatniej chwili pojęliśmy, jak szatańskie to było przedsięwzięcie…”.

Byliśmy jeszcze trochę chrześcijanami, w ostatniej chwili pojęliśmy… Rozważając te słowa – dosyć surowe, choć ostatecznie zwalniające nas od odpowiedzialności za zbrodnię − trudno nie zapytać o Kielce. O pogrom, podczas którego – rok po zakończeniu wojny! – zamordowano 42 osoby narodowości żydowskiej, w tym: dziecko, niemowlę i kobietę w ciąży, a ok. 80 osób pobito, poraniono, okaleczono. Pisze Bożena Szaynok, autorka książki o tym wydarzeniu: „Nienawiść i okrucieństwo w dniu pogromu przekazują relacje świadków; wspomina się w nich między innymi o strzelaniu do niewinnych ofiar, o wyrzuceniu przez milicjantów z II piętra młodych dziewcząt, które zostały następnie dobite przez tłum znajdujący się na dole, o ukamienowaniu młodego mężczyzny. Wydarzenia antyżydowskie rozgrywały się przede wszystkim w budynku przy ulicy Planty, jak i w jego okolicach. Ale do mordów na Żydach dochodziło na terenie całego miasta, także w pociągach przejeżdżających tego dnia przez Kielce”.

Nie zamierzam w tym miejscu dociekać przyczyn, dla których możliwy stał się ów pogrom – zainteresowanych odsyłam do pracy Bożeny Szaynok. Dość powiedzieć, że iskrą powodującą wybuch stała się pogłoska o rzekomym mordzie rytualnym − kilkusetletni zabobon, który aż do XX stulecia co i rusz odżywał w świadomości chrześcijan mimo zaprzeczającego mu oficjalnego nauczania Kościoła (jeszcze kilka lat temu, już w wieku XXI, przewodnik po katedrze w Sandomierzu przekonywał mnie, że w mieście tym istniała kiedyś żydowska sekta, używająca krwi chrześcijańskich dzieci do wyrobu macy).

Nie zamierzam również szukać żadnych okoliczności łagodzących i dywagować o możliwej prowokacji czy dwuznacznej roli, jaką odegrały w Kielcach milicja i wojsko. Zamiast tego chciałbym powtórzyć pytanie, które już wtedy, latem 1946 r., zadała polskiej opinii publicznej pisarka Stefania Skwarczyńska: „Jak się ustosunkować do faktu, że na ludzi spokojnych, straszliwie dopiero co skrzywdzonych przez czasy, któreśmy przeżyli, rzuca się z rewolwerami i rurami od kaloryferów rozwścieczony tłum. Że rzecz rozgrywa się nie w jakimś kwadransie podniecenia, ale przez sześć godzin, a więc w czasie wystarczającym do opamiętania” . Pytam więc: czy rozległ się wówczas głos wzywający ludzi do opamiętania? Gdzie były w tym czasie miejscowe autorytety? Przedstawiciele inteligencji (choćby znani kielczanom nauczyciele)? I ludzie Kościoła?

70. rocznica zbrodni, do której doszło w Kielcach, ale która równie dobrze mogła wydarzyć się w każdym innym miejscu w Polsce (przypomnijmy, że rok wcześniej do antyżydowskiego pogromu doszło w inteligenckim Krakowie − to najwyższa pora na przeprowadzenie rzetelnego rachunku sumienia, wyznanie winy i podjęcie pokuty. Dosyć już usprawiedliwiania się, zrzucania winy na bezpiekę (i „żydokomunę”) i zasłaniania się heroizmem polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Trzeba posłuchać jasnego i jednoznacznego głosu ludzi sumienia: „Miast się targować i usprawiedliwiać, winniśmy najpierw pomyśleć o sobie, o własnym grzechu czy słabości” .

Wiem, coraz częściej słychać opinie całkiem przeciwne: że dość się już naprzepraszaliśmy. Że czas skończyć z narracją, iż (jak do uczestników uroczystości upamiętniającej ofiary mordu w Jedwabnem pisał prezydent Bronisław Komorowski) „naród ofiar musi uznać niełatwą prawdę, że bywał także sprawcą”. Jeszcze rok temu, w czasie debaty prezydenckiej, Andrzej Duda oskarżył Komorowskiego, że tą wypowiedzią wpisuje się w „kłamliwe oskarżenia” i niszczy polską pamięć historyczną.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego mówienie prawdy ma oznaczać niszczenie pamięci. Wiem jednak, że rachunku sumienia i „uznania niełatwej prawdy” o grzechach ojców domaga się od nas wyznawane przez nas chrześcijaństwo.

Oczywiście „wina jest nieprzekazywalna. Z drugiej strony jednak nasze zbawienie spełniło się tak, że On, Jezus Chrystus, »wziął na siebie nasze grzechy«. Jeśli mówię, że nie obchodzi mnie grzech moich sióstr i braci [i ojców – J.P], to uciekam od logiki zbawienia w Chrystusie” (bp Grzegorz Ryś).

Ten rachunek sumienia musi przeprowadzić nie tylko polski naród, ale i Kościół. W dniu pogrzebu ofiar pogromu nad ich mogiłami przemawiał rabin Kahane: „Nie jest naszą rzeczą w tej chwili analizować, kto ten ohydny pogrom zorganizował. Ale jedno chciałbym w tej uroczystej chwili, w obliczu ofiar (…) powiedzieć: Istnieje jedna kategoria ludzi, jeden stan w Polsce, który mógłby temu zaradzić. (…) Stan duchowny, oficjalne czynniki Kościoła katolickiego w Polsce. (…) Kapłani ludu polskiego! (…) Czy możecie z czystym sumieniem po odejściu stąd mówić: Nasze ręce nie przelały tej niewinnej krwi, nasze oczy tego nie widziały, »Nie zabijaj« nie dotyczyło Żydów?” .

Pewien mądry ksiądz powiedział mi niedawno, że Kościół w Polsce podczas wojny w większości obojętnie patrzył na śmierć Jezusa, obecnego w swoich żydowskich braciach i siostrach. Że na ten widok umył ręce jak Piłat. Już po raz nie wiadomo który słychać dziś pianie koguta. Czy mój Kościół uświadomi sobie wreszcie, co uczynił (i czego nie zrobił, co zaniedbał), i czy zapłacze jak Piotr?

* * *

Dwuznaczne i niezręczne były oświadczenia prymasa Augusta Hlonda i biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka, opublikowane po pogromie kieleckim. W moim najgłębszym przekonaniu honor polskiego episkopatu uratował wówczas bp Teodor Kubina z Częstochowy, współautor odezwy, w której nazwano zbrodnię w Kielcach „strasznym w swej formie pogwałceniem chrześcijańskiego przykazania miłości bliźniego i ogólnoludzkiej zasady: »Nie zabijaj«”. I jednoznacznie powiedziano, iż „wszelkie twierdzenia o istnieniu mordów rytualnych są kłamstwem. Nikt ze społeczności chrześcijańskiej ani w Kielcach, ani gdzie indziej w Polsce nie został skrzywdzony przez Żydów dla celów religijnych i rytualnych. Nie jest nam znany ani jeden wypadek porwania dziecka chrześcijańskiego przez Żydów. Wszystkie szerzone w tej materii wiadomości i wersje są wymysłem świadomym zbrodniarzy lub nieświadomym – ludzi obałamuconych i zmierzają do wywołania zbrodni” .

Można by sądzić – pisze Adam Michnik – „że odezwa biskupa Kubiny, świadectwo duchowej wielkości Kościoła katolickiego w Polsce, będzie stale obecna, wciąż przypominana i podawana za wzór”. Niestety… W czasie konferencji plenarnej episkopatu Polski, niedługo po pogromie, „zobowiązano poszczególnych biskupów, ażeby powstrzymali się od zajmowania indywidualnie stanowiska wobec wszystkich bez wyjątku wydarzeń w kraju i nie stwarzali sytuacji jak po wypadkach kieleckich (…), że ordynariusz jednej z diecezji (…) współuczestniczy w wydawaniu odezw, których treść i intencje inni ordynariusze diecezji uznali za niemożliwe do przyjęcia z zasadniczych założeń myślowych i kanonicznych Kościoła katolickiego” .

Logika kościelnej dyplomacji okazała się ważniejsza niż krystaliczny głos płynący z wnętrza Ewangelii. Było tak, jakby Jan, który stanął pod krzyżem, został upomniany przez pozostałych apostołów za to, że wyszedł przed szereg.

Czy dziś, w 70. rocznicę pogromu, Kościół w Polsce stanie przy dawnym biskupie częstochowskim? Czy zapłacze nad ofiarami Zagłady? „Czy spoglądając na twarze zamordowanych żydowskich kobiet, mężczyzn i dzieci, dostrzeże jakiś refleks losu Tego, co był »umęczon pod Ponckim Piłatem« − jakiś ślad tamtego cierpienia, płaczu, tortury ukrzyżowania?” .


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com