Wielka akcja, wielka śmierć. 80 lat temu Niemcy zaczęli likwidację getta warszawskiego

Wielka akcja wysiedleńcza rozpoczęła się 22 lipca 1942 r. Na zdjęciu Żydzi na Umschlagplatzu przy ul. Stawki czekają na transport do Treblinki (domena publiczna)


Wielka akcja, wielka śmierć. 80 lat temu Niemcy zaczęli likwidację getta warszawskiego

Mirosław Maciorowski


Żydzi długo myśleli, że likwidacje gett w małych miejscowościach są incydentami, które nie mogłyby się zdarzyć w Warszawie. Że jest granica, której Niemcy nie przekroczą. Mylili się.

Rozmowa z prof. dr hab. Barbarą Engelking

Mirosław Maciorowski: Ilu było Żydów w warszawskim getcie 22 lipca 1942 r., w momencie rozpoczęcia wielkiej akcji wysiedleńczej (Große Aktion)?

Prof. dr hab. Barbara Engelking: Policzmy. W marcu 1941 r. populacja w getcie była najliczniejsza, wynosiła wtedy 450-460 tys. osób. Byli ściśnięci na mniej więcej 3 km kw., na obszarze podzielonym na dwie części: centralne getto i położone na południe od niego tzw. małe getto. Dzieliła je ulica Chłodna, nad którą wybudowano słynną kładkę, po której Żydzi mogli poruszać się pomiędzy tymi obszarami.

Do rozpoczęcia „wielkiej akcji” spośród tych 450-460 tys. z głodu i chorób zmarło mniej więcej 100 tys. ludzi, zostało więc około 350-360 tysięcy.

Drewniana kładka nad ulicą Chłodną, jedna z czterech tego typu budowli wzniesionych w warszawskim getcie.Drewniana kładka nad ulicą Chłodną, jedna z czterech tego typu budowli wzniesionych w warszawskim getcie.  Bundesarchiv Bild
Jak przebiegała ta akcja?

– Rozporządzenie o wysiedleniu składało się w zasadzie z jednego punktu – władze informowały, że Żydzi będą wywożeni na wschód. Kilka dni przed rozpoczęciem wywózek przyjechał do Warszawy sztab akcji „Reinhardt” , czyli grupa powołana do realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Ulokował się przy ul. Żelaznej 103, w budynku, który stoi do dzisiaj. To była grupa doświadczonych esesmanów, którzy wcześniej kierowali mordowaniem Żydów na Lubelszczyźnie. Dowodził nią SS-Sturmbannführer Hermann Höfle. Drugi punkt dowodzenia znajdował się w siedzibie Żydowskiej Służby Porządkowej przy ul. Ogrodowej. Tam urzędowali warszawscy esesmani, spośród których najważniejsi byli: SS-Untersturmführer Karl Brandt i SS-Oberscharführer Gerhard Mende. 

Budynek przy ul. Żelaznej 103 w WarszawieBudynek przy ul. Żelaznej 103 w Warszawie  Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl

W getcie Niemcy wybierali po kolei kwartały kamienic, z których wysiedlali Żydów. Budynki były okrążane, a ich mieszkańcy wzywani do wyjścia na dziedziniec czy podwórko. Tam sprawdzano im dokumenty, a potem następowała selekcja. Większość ludzi w konwoju gnano na Umschlagplatz [ul. Stawki], gdzie czekały już wagony, którymi jechali na śmierć do Treblinki. Części po sprawdzeniu dokumentów pozwalano zostać. 

Rozporządzenie władz niemieckich o wysiedleniu informowało, że Żydzi będą wywożeni na wschódRozporządzenie władz niemieckich o wysiedleniu informowało, że Żydzi będą wywożeni na wschód  domena publiczna
Kto to był?

– Rozporządzenie wymieniało siedem grup, m.in. urzędników Judenratu (Rady Żydowskiej), pracowników szopów (zakładów produkcyjnych), policjantów, ich rodziny, a także na przykład rikszarzy. Decydował też wiek i stan zdrowia – więcej szans na pozostanie w getcie mieli ludzie młodzi i silni.

Gdy Niemcy ogłosili tych siedem kategorii, natychmiast cała ludzka energia i pomysłowość skierowały się na to, aby się w którejś z nich znaleźć. Za wszelką cenę. Wielu ludzi próbowało załatwić sobie pracę w szopach. Oczywiście za łapówki. Powstały też efemerydy, jakieś fikcyjne szopy – ktoś niby próbował w ten sposób ratować ludzi, ale jednocześnie dobrze zarabiał.

Ponieważ jedną z tych kategorii były rodziny policjantów oraz pracowników szopów czy urzędników Judenratu, przez getto przetoczyła się fala fikcyjnych ślubów. W jednej z relacji jest opisana dość zabawna scena, kiedy para przychodzi do rabina, żeby udzielił jej ślubu, a on pyta: – Prawdziwy czy fałszywy? – Fałszywy – pada odpowiedź. I rabin krzyczy do swojej żony: – Małka, nie trzeba baldachimu!

Getto warszawskie: Ulica Smocza, odcinek od Pawiej na północ.Getto warszawskie: Ulica Smocza, odcinek od Pawiej na północ.  Bundesarchiv, Bild
Wszyscy chcieli zostać w getcie?

– Tak. Oczywiście takie możliwości miała tylko pewna grupa, ludzie posiadający pieniądze czy koneksje. Ale przede wszystkim siłę i energię, żeby walczyć o przetrwanie.

Ogromną część Żydów wywiezionych w pierwszych dniach akcji stanowili żebracy, mieszkańcy schronisk dla ubogich. Oni nie protestowali. Nie mieli siły ani możliwości, żeby walczyć o ocalenie. Część z nich zginęła jeszcze na terenie getta, a większość pojechała do Treblinki, gdzie od razu poszli do komór gazowych.

Niemiecko-polska tablica informacyjna przy wjeździe do wsi TreblinkaNiemiecko-polska tablica informacyjna przy wjeździe do wsi Treblinka  Zbiory Żydowskiego Instytutu Historycznego
Kto pacyfikował te kwartały kamienic, gdy zaczęto wysiedlać Żydów z getta?

– W pierwszych kilku dniach policja żydowska, potem już coraz częściej razem z Niemcami, a także Ukraińcy, Łotysze i Litwini z formacji pomocniczych SS. Żeby nikt się nie wymknął, każdego dnia „wielkiej akcji” mur getta otaczała od aryjskiej strony polska granatowa policja.

Niemcy stworzyli policję żydowską, by usprawnić zarządzanie pracą Żydów, czy może od początku mieli diabelski plan: wydzielimy uprzywilejowaną kastę, damy jej trochę władzy, a ona sama zrobi porządek z Żydami?

– Nie sądzę, żeby w momencie jej tworzenia Niemcy cynicznie planowali, jak podzielić i zatruć społeczność żydowską. Myślę, że najpierw decydowały względy praktyczne – potrzeba utrzymania porządku. Jakakolwiek władza w warunkach getta i możliwość dostępu do ograniczonych dóbr, przede wszystkim jedzenia, sprzyjały jednak demoralizacji. Korupcja i nepotyzm były wśród policjantów na porządku dziennym.

Policjantami zostawali różni ludzie, ale jednak głównie ci z wyższych kręgów.

– Spójrzmy na to od strony Żydów. Wszyscy adwokaci i nauczyciele zostali wyrzuceni z zawodu. Pracę stracili muzycy, plastycy i urzędnicy, spośród których tylko niewielką część zatrudniono w Judenracie. Większość inteligencji nie miała za co żyć. I nagle powstała służba, która miała pilnować porządku. To przecież nic złego.

Nikt nie mógł przewidzieć, że wkrótce na Umschlagplatzu Żydzi w mundurach będą wpychać innych Żydów do wagonów jadących do obozów śmierci.

Dziś postępowanie policji żydowskiej oceniamy negatywnie, bo wiemy, że dopuszczała się zbrodni. Wielu z funkcjonariuszy bogaciło się na ludzkiej krzywdzie. Ale w momencie, kiedy powstawała, decyzja o wstąpieniu do niej wydawała się niewinna.

Funkcjonariusze I Rejonu Żydowskiej Służby Porządkowej w getcie warszawskimFunkcjonariusze I Rejonu Żydowskiej Służby Porządkowej w getcie warszawskim  Fot. Żydowski Instytut Historyczny. Sygn. MŻIH E-1/15/6
Trudno po prostu zapomnieć o niegodziwościach żydowskich policjantów. W książce „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”, którą napisała pani z prof. Jackiem Leociakiem, znalazłem wstrząsającą relację, jak policjant wiózł na Umschlagplatz dzieci, które uprzednio przywiązał do rikszy. W końcowej fazie „wielkiej akcji” każdy policjant musiał codziennie dostarczyć tam pięciu Żydów, bo inaczej sam pojechałby do Treblinki. Z drugiej strony wielu policjantów, nie chcąc tego robić, popełniało samobójstwa.

– Wolę nie osądzać ich z dzisiejszej perspektywy. Nie wiemy, czy sami sprostalibyśmy tak ekstremalnej sytuacji. Większość z nas sądzi, że postąpiłaby szlachetnie. Ale gdybyśmy musieli ratować swoje dziecko, matkę czy brata? Może wówczas przywiązalibyśmy do tej rikszy sąsiadkę albo starca chowającego się w zaułku.

Od 1 października 1939 r. w warszawskim getcie działał Judenrat, czyli Rada Żydowska, która była oficjalną reprezentacją mieszkańców zaakceptowaną przez Niemców. Jak zareagowała na informację o wysiedleniu Żydów z getta?

– Przewodniczący Judenratu Adam Czerniaków wcześniej bez dyskusji wykonywał polecenia Niemców, bo był przekonany, że w ten sposób ratuje Żydów . Wynika to z jego dziennika, który prowadził aż do śmierci. Pisał, że należy ratować, co się da, i nie wierzył, by Niemcy chcieli rzeczywiście wymordować wszystkich Żydów.

Adam Czerniaków, z wykształcenia chemik, przed wojną był radnym Warszawy i radcą gminy żydowskiej. W jego gabinecie wisiał portret Józefa Piłsudskiego, którego nie zdjął nawet w czasie okupacji. Gdy zamknięto getto, został przewodniczącym Judenratu (Rady Żydowskiej). Po rozpoczęciu Wielkiej Akcji odmówił podpisania obwieszczenia o wysiedleniu Żydów i następnego dnia w swoim gabinecie popełnił samobójstwo, zażywając cyjanek potasu.

Adam Czerniaków, z wykształcenia chemik, przed wojną był radnym Warszawy i radcą gminy żydowskiej. W jego gabinecie wisiał portret Józefa Piłsudskiego, którego nie zdjął nawet w czasie okupacji. Gdy zamknięto getto, został przewodniczącym Judenratu (Rady Żydowskiej). Po rozpoczęciu Wielkiej Akcji odmówił podpisania obwieszczenia o wysiedleniu Żydów i następnego dnia w swoim gabinecie popełnił samobójstwo, zażywając cyjanek potasu.  Fot. Domena publiczna

Ale do getta dochodziły już informacje o masowej eksterminacji Żydów. Jeszcze nie o fabrykach śmierci, ale o operacji „Reinhardt” już tak. O tym, że w Lublinie, Lwowie czy Białymstoku Niemcy likwidowali getta i mordowali wszystkich ich mieszkańców.

– Nie wiem, dlaczego nie odczytał intencji Niemców. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Aba Kowner, Żyd z getta w Wilnie, już w 1941 r. twierdził, że Niemcy chcą wymordować wszystkich Żydów, a półtora roku później Czerniakowowi w Warszawie wciąż nie mieściło się to w głowie. Patrzył na tragedię Żydów na ulicach getta, jakby nie przyjmował jej do wiadomości. A przecież to nie był głupi człowiek.

Może po prostu naiwny?

– Nie wiem, czy to właściwe słowo. Przede wszystkim był więźniem własnej przeszłości, swojego doświadczenia życiowego, które ograniczało jego wyobraźnię. Czerniaków to postać tragiczna. Na jego postępowanie w getcie nie można patrzeć w oderwaniu od życiorysu. Studiował na politechnice w Dreźnie, doskonale znał niemiecki, a I wojnę światową przeżył w Niemczech. Wydawało mu się, że zna Niemców. To ograniczało horyzont jego wyobrażenia o tym, do czego są zdolni.

Utożsamianie Niemców z 1939 r. z tymi, którzy okupowali ziemie polskie w czasie I wojny, było zresztą powszechne. Starsi Żydzi pamiętali, że wtedy w zasadzie Niemcy nie dopuścili się wielkich zbrodni.

Najgorsze w życiu Czerniakowa były ostatnie dni, czyli czas przed rozpoczęciem „wielkiej akcji”. Chodził wtedy do Niemców, wysiadywał na korytarzu u Heinza Auerswalda, komisarza SS ds. dzielnicy żydowskiej, i wydawało mu się, że jest dla niego partnerem. Chyba sobie wyobraził, że zbudował z nim jakąś trwałą relację. Miał zresztą podstawy, bo jak się komisarzowi miało urodzić dziecko, to Judenrat szarpnął się na cenne prezenty. Dziecko jednak umarło, więc na niewiele to się zdało, ale Czerniaków zapewne myślał, że taki gest ma znaczenie, a ich relacja nie jest wyłącznie służbowa. 

Heinz Auerswald (1908-1970) - niemiecki prawnik, członek NSDAP i SS, komisarz do spraw dzielnicy żydowskiej w Warszawie

Heinz Auerswald (1908-1970) – niemiecki prawnik, członek NSDAP i SS, komisarz do spraw dzielnicy żydowskiej w Warszawie  domena publiczna

Tuż przed 22 lipca 1942 r. Czerniaków wciąż chodził do Niemców i pytał, co się dzieje? A oni odsyłali go od Annasza do Kajfasza i nadal zapewniali, że Żydzi w getcie są bezpieczni. Kłamali w żywe oczy, a on nadal się łudził.

Żydzi nie szczędzili mu wyzwisk. Nauczyciel Chaim Kapłan nazwał go w dzienniku „głupkiem wśród głupków”. Emanuel Ringelblum, założyciel słynnego Podziemnego Archiwum Getta o kryptonimie „Oneg Szabat” (Radość Soboty), określił Czerniakowa jako despotę. A jedna z żydowskich gazet pisała, że z łaski hitlerowców został „kacykiem 400-tysięcznego państwa”.

– Niektórzy uważali ludzi z Judenratu po prostu za kolaborantów, bezwolne narzędzie w rękach Niemców.

Może i tak uważali, ale przecież zwykli mieszkańcy getta myśleli podobnie. Też łudzili się, że nic im się nie stanie? Nie myśleli tak jak Aba Kowner, tylko właśnie tak jak Czerniaków. Skąd się to brało?

– Warszawscy Żydzi długo myśleli, że to incydenty. Że Niemcy likwidowali inne getta z jakichś bardzo konkretnych powodów. Że to, co nastąpiło w małych miejscowościach, nie może się zdarzyć w Warszawie, gdzie mieszka przecież kilkaset tysięcy Żydów, o których wie cały świat [przed wojną Warszawa była największym skupiskiem Żydów w Europie i drugim, po Nowym Jorku, na świecie]. Że Niemcy nie mogą sobie pozwolić na taką zbrodnię. Że jest granica, której nie przekroczą.

Zanim z tych „incydentów” – w Częstochowie, Lublinie, Białystoku, Wilnie i innych gettach – w świadomości warszawskich Żydów złożyła się mapa wielkiej zbrodni, upłynęło trochę czasu. Ale tak naprawdę zaczęli rozumieć, co się dzieje, dopiero w trakcie wielkiej akcji wysiedleńczej.

Ulica Zamenhofa między Gęsią a Kupiecką. Żydzi w drodze na Umschlagplatz

Ulica Zamenhofa między Gęsią a Kupiecką. Żydzi w drodze na Umschlagplatz  Fot. research.archives.gov

Ale przecież już w jej drugim dniu, 23 lipca 1942 r., Czerniaków zażył cyjanek. Samobójstwo człowieka, który zapewniał w imieniu Niemców, że nic im się nie stanie, było przecież manifestacją. Sygnałem, że nie można już im wierzyć, bo realizują najstraszniejszy scenariusz.

– Gest Czerniakowa był oczywiście krzykiem, ważną informacją, ale różnie ocenianą. Na przykład członkowie konspiracji, w tym Marek Edelman, twierdzili, że jego samobójstwo świadczyło jedynie o tchórzostwie. Krytykowali go nawet po śmierci, uważali, że jedynym honorowym wyjściem dla niego powinno było być wezwanie ludzi do buntu.

Nie wiem, czy wielu Żydów po samobójstwie Czerniakowa przejrzało na oczy. Zresztą nie mieli głowy ani czasu, żeby myśleć, co ono oznacza. Gdy rozpoczęła się „wielka akcja”, zapanowały strach i chaos. Ludzie rozpaczliwie szukali ratunku. To nie był czas na wnikliwe analizy.

Żydzi tak naprawdę zdali sobie sprawę, że jadą na śmierć, dopiero gdy do getta dotarły informacje o tym, co dzieje się w Treblince. Bund wysłał tam Zalmana Frydrycha. A w sierpniu uciekli stamtąd Abraham Krzepicki i Dawid Nowodworski.

– Wszyscy czytaliśmy Zdążyć przed panem Bogiem” Hanny Krall i wydaje nam się, że wiedza o tym, co działo się w Treblince, była powszechna. Nie była. Getto to ciągle 300 tys. ludzi, a o masowym zabijaniu wiedziała wąska grupa, może tysiąc, może dwa tysiące osób. Nie było też łatwo uwierzyć w opowieści uciekinierów z obozu w Treblince – to wciąż nie mieściło się ludziom w głowach. Jednak wieści o tym zaczęły krążyć po getcie. Ludzie zaczęli uświadamiać sobie, że z Umschlagplatzu wcale nie jedzie się do pracy na wschodzie, a ci, których wepchnięto tam do wagonów, już nie żyją.

Treblinka

Treblinka  RAFAL SZCZEPANKOWSKI

Skutek był taki, że w sierpniu, w apogeum „wielkiej akcji”, Żydzi przestali słuchać Niemców, nie wychodzili już z mieszkań dobrowolnie. Zaczęli się ukrywać.

– To był odruch. Nie myśleli jeszcze o tym, że w ten sposób mogą uniknąć śmierci. Po prostu chowali się przed Niemcami. To też początek „epopei skrytkowej” – wtedy zaczęły powstawać przeróżne schowki, najpierw prowizoryczne, a potem coraz bardziej pomysłowe.

W pierwszych dniach „wielkiej akcji” z Umschlagplatzu do Treblinki wyjeżdżało około 7-9 tys. Żydów dziennie. Potem z każdym dniem więcej. W szczycie wywózek, pomiędzy 6 a 11 września, kiedy doszło do operacji nazwanej później przez Żydów „wielkim kotłem”, do Treblinki pojechało ponad 54 tys. ludzi, a na miejscu zabito ponad 2,5 tys. Zadziwiające, że tak wielką operację przeprowadziły tak nieliczne siły.

– Rzeczywiście, to mogło być od kilkuset do tysiąca ludzi. Ale dobrze uzbrojonych i wyszkolonych. Działali naprawdę sprawnie i skutecznie.

Właśnie dlatego, że te siły nie były liczne w stosunku do liczby wywiezionych, zastosowano metodę segmentową: kwartał po kwartale, a potem dom po domu. Policja żydowska codziennie o świcie dostawała informację, który kwartał będzie tego dnia wysiedlany.

Żydzi z warszawskiego getta na Umschlagplatz przed wywózką do obozu zagłady w Treblinc

Żydzi z warszawskiego getta na Umschlagplatz przed wywózką do obozu zagłady w Treblinc  Fot. ŻIH

Do ostatniej wywózki podczas „wielkiej akcji” doszło 21 września 1942 r., w pokutne święto Jom Kippur. Trzy dni później SS-Untersturmführer Karl Brandt zawiadomił Judenrat o zakończeniu wysiedleń. Ilu Żydów łącznie Niemcy wywieźli do Treblinki?

– Dane się różnią. Według niemieckich źródeł ponad 253 tys., według żydowskich – ponad 300 tys. Około 10 tys. osób zamordowano na miejscu, a mniej więcej 8 tys. uciekło na stronę aryjską. W getcie zostało legalnie około 35-40 tys. pracujących w szopach Żydów oraz jakieś 15-20 tys. osób „nielegalnych”, które na własną rękę znalazły sposoby, by nie znaleźć się w transporcie. W sumie w getcie pozostało około 50-60 tys. Żydów.

Co jeszcze zmieniło się w getcie po „wielkiej akcji” oprócz liczby mieszkańców?

– Topografia. Nie było już tzw. małego getta – zostało zlikwidowane już 10 sierpnia 1942 r. Rozebrano też kładkę nad ul. Chłodną.

Natomiast centralne getto zostało podzielone na strefy. Już nie było w całości dostępne dla wszystkich Żydów – Niemcy wydzielili w nim enklawy. Jedną tworzył położony centralnie główny teren szopów – tam mieściły się warsztaty Hallmana, Schulza i Többensa. Druga, znacznie mniejsza enklawa, znajdowała się na północno-wschodnim krańcu getta – tam działał szop szczotkarzy. I był jeszcze duży pas terenu wokół ul. Miłej.

Te enklawy zostały otoczone nowym murem, i właśnie tam żyło te około 50-60 tys. ludzi. Między zamieszkanymi obszarami znajdowały się tzw. dzikie tereny, na których nikomu nie było wolno przebywać. Ich sprzątaniem zajmowało się specjalnie do tego celu utworzone przedsiębiorstwo o nazwie Werteerfassung [ewidencja kosztowności]. Akcją kierował austriacki esesman Franz Konrad, zwany „królem getta”. Oczywiście wykorzystywał do pracy Żydów, którzy pod okiem Niemców przetrząsali mieszkania opuszczone przez Żydów wywiezionych do Treblinki.

Szukali mitycznego „żydowskiego złota”?

– Tak, wynosili wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Na terenie getta powstało kilkanaście magazynów, w których gromadzili meble, sprzęty domowe, książki, instrumenty muzyczne, dzieła sztuki. Jeden z takich magazynów powstał w Wielkiej Synagodze na Tłomackiem. Niemcy urządzali w niej także aukcje dla Polaków, podczas których sprzedawali im talerze, ubrania czy firany. Natomiast najcenniejsze rzeczy – obrazy, drogie meble i porcelana – jechały do Niemiec.

Wielka Synagoga na Tłomackiem

Wielka Synagoga na Tłomackiem  Archiwum

Nie wszystko Niemcom udało się jednak wywieźć. Janina Bauman, wówczas 17-latka, opisała po wojnie, jak tłukła w tych opuszczonych mieszkaniach pozostawioną porcelanę, żeby nie wpadła w niemieckie ręce. A już podczas powstania bojowcy podpalili te magazyny.

Można jakoś opisać tych, którzy zostali w getcie po „wielkiej akcji”?

– Nie było już wśród nich starych, chorych, biednych i głodnych. Więcej młodych mężczyzn niż kobiet, mniej dzieci. Zostało wielu Żydów samotnych, który stracili całe rodziny, albo jakieś niedobitki – dwoje-troje członków pozostałych z licznej rodziny.

Tworzyły się nowe więzi, zupełnie inne od poprzednich.

Ludzie byli wprawdzie okaleczeni psychicznie, ale jeszcze nie złamani, a przede wszystkim zdeterminowani – może nie tyle, żeby przeżyć, ale żeby walczyć.

Chcieli się mścić na Niemcach i tych, którzy z nimi współpracowali przy mordowaniu Żydów.

Ale to głównie młodzi, 20-30-latkowie, chcieli się mścić albo walczyć. Starsi nadal uważali, że nie należy Niemców drażnić, a wtedy wszystko jakoś się ułoży.

– Nie znam takich dyskusji z okresu po „wielkiej akcji”, moim zdaniem toczyły się one wcześniej. Kryły się za tym rozmaite mechanizmy: odpowiedzialność za rodzinę, za społeczność. Działacze rozmaitych partii, ukształtowani w zupełnie innych czasach, mieli odmienne wyobrażenie, czym jest odpowiedzialność za naród. Być może wierzyli, że są jeszcze jakieś sposoby, by przetrwać. Natomiast walka oznaczała dla nich pewną śmierć.

Młodzi uważali, że należy walczyć bez względu na wszystko. Zginąć, ale za wszelką cenę się sprzeciwić. Jeszcze w czasie „wielkiej akcji” powstały zręby Żydowskiej Organizacji Bojowej, a Izrael Kanał dokonał pierwszego zamachu na Józefa Szeryńskiego, znienawidzonego nadkomisarza policji żydowskiej . Wprawdzie się nie powiódł, bo Szeryński został tylko ranny, ale kolejny zamach na jego zastępcę Jakuba Lejkina był już udany. To był sygnał, że wśród Żydów coś się zmienia.

Józef Szeryński (1893-1943) z adiutantem w getcie warszawskim. Nie wiadomo, kiedy Szeryński przeszedł na katolicyzm. W dokumentacji Policji Państwowej występuje wyłącznie pod tym nazwiskiem. Wcześniej prawdopodobnie nazywał się Szenkman
Józef Szeryński (1893-1943) z adiutantem w getcie warszawskim. Nie wiadomo, kiedy Szeryński przeszedł na katolicyzm. W dokumentacji Policji Państwowej występuje wyłącznie pod tym nazwiskiem. Wcześniej prawdopodobnie nazywał się Szenkman  Fot. Żydowski Instytut Historyczny. Sygn. MŻIH E-1/3/3

Niemcy przekonali się o tym w styczniu 1943 r. podczas kolejnej próby wywózek z getta, gdy ŻOB-owcy zaatakowali esesmanów konwojujących kolumnę Żydów.

– Tak, a cztery miesiące później, 19 kwietnia, stanęli do otwartej walki. Zdawali sobie sprawę, że nie mają szans, ale wiedzieli też, że nie mają innego wyjścia.


Rozmawiał Mirosław Maciorowski –  Prof. dr hab. Barbara Engelking

Dyrektorka Centrum Badań nad Zagładą Żydów w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, w latach 201418 przewodnicząca Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. W 2021 r. znalazła się na 12. miejscu listy najbardziej wpływowych historyków przygotowanej przez naukowców z portalu Academic Inluence. Autorka i współautorka wielu publikacji o Holokauście, m.in. monografii „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski” (2018) czy Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście (2002).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com