Archive | February 2020

Dlaczego tak wiele nowych wirusów pochodzi od nietoperzy?

Dlaczego tak wiele nowych wirusów pochodzi od nietoperzy?

Matt Ridley
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Żaden ze mnie Nostradamus, ale 20 lat temu, kiedy poproszono mnie o napisanie krótkiej książki o chorobach w nowym tysiącleciu, prognozowałem, że jeśli zdarzy się nowa pandemia, będzie to wirus, nie bakteria ani zwierzęcy pasożyt i złapiemy go od dzikiego zwierzęcia. „Stawiam na nietoperza” – napisałem. Wiemy teraz, że naturalnym gospodarzem i rezerwuarem tego nowego koronawirusa, Covid-19, jest nietoperz i że wirus prawdopodobnie dostał się do ludzi poprzez targ żywymi zwierzętami w Wuhan.

Nie jest to pierwsza choroba, jaką dały nam nietoperze. Wścieklizna prawdopodobnie pochodzi od nietoperzy. Podobnie Ebola, której pojawienie się na ogół można prześledzić do ludzi, którzy zetknęli się z nietoperzami gnieżdżącymi się w jaskiniach, na drzewach i w budynkach. Wirus Marburg, podobny do Eboli, najpierw zabił wielu ludzi w Niemczech w 1967 roku, a teraz wiadomo, że jest to wirus nietoperzy. Od 1994 roku wirus Hendra czasami przeskakuje z australijskich nietoperzy na konie i (rzadko) na ludzi – z śmiertelnym wynikiem. Od 1998 roku inny wirus nietoperza, Nipah, infekował i zabijał ludzi głównie w Indiach i Bangladeszu. Sars, który rozpoczął się w Chinach w 2003 roku także pochodzi od nietoperzy, prawdopodobnie za pośrednictwem cywet. Także Mers, podobny, przenoszony przez nietoperze koronawirus, od 2012 roku zabija setki ludzi i wielbłądów na Bliskim Wschodzie.

Wszystkie one powodują wysoką śmiertelność, ale nie przenoszą się łatwo z jednego człowieka na drugiego. Z Covid-19 jest inaczej: wysoce zaraźliwy, ale stosunkowo rzadko śmiertelny. Istnieje dobry powód tej wymiany między zakaźnością a zjadliwością, ale pomaga myślenie z punktu widzenia wirusa, żeby to zrozumieć. Ogólnie rzecz biorąc, nowe choroby, jeśli nie są przekazywane przez owady, brudną wodę lub seks, ewoluują ku niższej zjadliwości, jeśli szeroko się rozprzestrzeniają.

Około 200 różnych rinowirusów, adenowirusów i koronawirusów, które powodują to, co nazywamy „przeziębieniem”, mają własny interes w tym, by nie doskwierać nam zanadto, nie mówiąc już o zabijaniu: „chcą”, żebyśmy poszli do pracy, kaszleli tam i kichali, lub chodzili na przyjęcia, całowali innych ludzi i ściskali im ręce. W ten sposób łagodniejsze szczepy szerzą się bardziej niż ostrzejsze i stopniowo je wypierają. Tak więc nietoperze mogą mieć Covid-19 ale nie umierają z tego powodu.

W odróżnieniu od tego malaria „chce”, byśmy leżeli w ciemnym pokoju, na pół przytomni, żeby przyciągnąć komary i nie zauważyć ich. Herpes, syfilis i HIV — ta najgorsza nowo nabyta od zwierząt infekcja w ostatnich dziesięcioleciach – lubi przycupnąć na miesiące lub lata w nadziei, że będziemy mieli nowego partnera seksualnego. Ewolucja jest podstępnym wrogiem.

Dlaczego nietoperze są odpowiedzialne za tak wiele niedawnych zoonozów (wykwintna grecka nazwa na infekcje nabyte od innych gatunków zwierząt)? Po pierwsze, nietoperze są ssakami, co znaczy, że są wystarczająco blisko spokrewnione z nami, by część ich wirusów dobrze czuła się w naszych ciałach. Jest mniejsze prawdopodobieństwo, że wirus, który żyje w rybie lub ptaku, będzie w stanie zarazić człowieka. Grypa jest rzadkim wyjątkiem, złapanym od kaczek via świnie. Po drugie, nietoperze nigdy nie były udomowione. Już złapaliśmy choroby od krów, świń i psów. Odra, ospa wietrzna, wąglik i gruźlica są darami od naszych zwierząt hodowlanych.

Po trzecie, w odróżnieniu od innych ssaków, nietoperze żyją w stadach – tak samo jak my. Dlatego ich wirusy szerzą się przez kontakt. Tygrysy spotykają tak mało innych tygrysów, że są beznadziejnymi gospodarzami dla ambitnych wirusów. Bracken Cave w Teksasie jest z grubsza domem dla 20 milionów molosków brazylijskich, podobnie jak (ludzka) populacja miejskich obszarów Mexico City. Miejscami jest 500 młodych nietoperza na niecałym metrze kwadratowym. Dla wirusa jest to wspaniały bufet. Ale dlaczego teraz? Na to też łatwo jest odpowiedzieć. Nie jest to z powodu zmiany klimatu ani niszczenia lasów. Nietoperze żyły w dzwonnicach i na drzewach przez stulecia. Jest tak dlatego, że my żyjemy w tak gęstych skupiskach i podróżujemy tak dużo. Z 7,7 miliarda ludzi na planecie, z których wielu podróżuje na wielkie odległości, jesteśmy kuszącym celem. Jak pisałem 20 lat temu: ”Nagrody dla zarazka, który nas skolonizuje, będą olbrzymie. Szybko może stać się jednym z mikrobów, które odniosły największy sukces w historii”. Jest możliwe, że wielu ludzi umarło także w przeszłości z powodu przenoszonych przez nietoperze infekcji, ale te epidemie zazwyczaj wygasały, ponieważ wsie były małe a długodystansowe podróże rzadkie.

Wydaje się jednak, że nietoperze nie dały nam Covid-19 bezpośrednio. Sekwencja RNA (kuzyna DNA) wirusa u ludzi jest w 96 procentach taka sama jak znaleziona u nietoperza w Yunnan w 2013 roku podczas poszukiwań pochodzenia Sars. To sugeruje, że miały wspólnego przodka co najmniej 25 lat temu. W odróżnieniu od tego, wersja tego wirusa u łuskowca jest w 99 procentach podobna do naszej. Prawdopodobnie schwytany łuskowiec, na sprzedaż na targu żywych zwierząt w Wuhan i głównie importowany z Malezji, w jakiś sposób złapał wirusa od nietoperzy. Łuskowce są globalnie zagrożone z powodu popytu na nie w Chinach.

Na szczęście nowoczesny świat nie tylko stanowi kuszący cel dla nowych chorób, daje nam także narzędzia do ich zwalczania. Zsekwencjonowanie genomu HIV zabrało lata, genomu Sars tygodnie, a Covid-19 tylko dni. Nasza zdolność diagnozowania szybko więc goni chorobę i są szanse, że wkrótce będzie dostępna szczepionka, podczas gdy kwarantanna i autoizolacja mogą powstrzymać wirusa przed globalnym rozprzestrzenieniem. Jeśli to zrobi, zjadliwość prawdopodobnie zmniejszy się; niewielka to pociecha dla tych, którzy umrą, ale znaczy to, że śmierć miliardów jest mało prawdopodobna.

Tymczasem, czy moglibyśmy wyciągnąć z tego dwie lekcje? Pierwsza, przestańmy przynosić dzikie zwierzęta żywe na targi (a może w ogóle): wirusy nie przeżywają długo w martwym ciele, nawet jeśli nie jest schłodzone. I druga, trzymajmy się na odległość od nietoperzy. A już na pewno ich nie jedzmy.


Matt Ridley – Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, “parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w “The Economist”. Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


I urge you to vote for Yamina – here’s why

I urge you to vote for Yamina – here’s why

AYELET SHAKED


Only a strong Yamina will ensure that the next government acts with determination to assert Israel’s rights, ensure its security, accelerate its economy, and improve quality of life for all.

Yamina leader Ayelet Shaked speaks at a press conference. / (photo credit: EHUD AMITON/TPS)

As we approach next week’s elections, the stakes have never been higher. Israel stands at a strategic crossroads, and the future of our homeland will be determined by the policies of the next government.

There are three important factors that make the Yamina Party unique in the political landscape:

1. We are clear and consistent about what we stand for: a strong and secure Israel, a thriving liberal economy, a public sphere that values both Jewish tradition and individual freedom, an education system that encourages excellence, true democracy, and the promotion of successful aliyah.

2. We are driven not by animosity toward any politician, party or sector, but by an unwavering commitment to the future of the State of Israel.
3. We don’t just talk; we do.

YAMINA HAS always been consistent in its principles regarding Israel’s security and sovereignty. We oppose the establishment of a Palestinian state, which would quickly turn into a launching pad for terrorist rockets aimed at every city in Israel. While we support limited Palestinian civil autonomy, any potential solution must be based on ensuring Israel’s security, zero tolerance for all forms of terrorism, and the Jewish people’s legal and historical rights throughout the Land of Israel.

Unfortunately, despite aggressive rhetoric, past defense ministers failed to restore deterrence vis-à-vis these terrorist groups. In only a few short months, Defense Minister Naftali Bennett has begun to restore Israel’s deterrence, by changing the IDF’s response to attacks from Gaza, asserting the rights of Israeli citizens in Judea and Samaria, freezing Palestinian Authority funds being used to pay terrorists, and countering attempts by the United Nations, European Union and radical NGOs to undermine Israel’s national security. A strong Yamina will ensure that the next government continues this new approach.

Immediately after these elections, Israel will face a strategic dilemma. US President Donald Trump’s “Deal of the Century” presents both great opportunities and great dangers. On the one hand, his plan creates a window of opportunity to apply Israeli sovereignty to the Jordan Valley and to Jewish communities in Judea and Samaria. On the other, the plan, which Prime Minister Benjamin Netanyahu has endorsed, envisages the creation of a Palestinian state on the hilltops overlooking Israel’s population centers. Yamina will continue to promote Israeli sovereignty, while opposing all attempts to establish a Palestinian terrorist state.

Just as we are consistent regarding security, we are consistent regarding the need for a liberal and thriving economy. Unfortunately, the economy today still suffers from overregulation, onerous taxation, and monopolies which stifle competition. These factors have increased the cost of living, and created an unreasonable burden on the private sector, entrepreneurs and the self-employed.

Yamina is the only party that proudly represents the private sector, small businesses, and entrepreneurs. We come from the private sector and know that initiative and hard work should be rewarded, not penalized. We will continue to work to reduce regulation and red tape, expand benefits for the self-employed, create a new “regulation-lite” framework for young businesses, streamline the process of obtaining licenses, and decrease both direct and indirect taxation.

While protecting the rights of all workers, we will end the ability of privileged and coercive unions to hold the country hostage. We are the only party willing to take on the entrenched interests of all-powerful unions that regularly disrupt the economy to promote narrow interests.

A successful society begins with education. We will continue the revolution in the education system, which Bennett began as education minister. This revolution included an unprecedented rise in the number of students studying math and science at the highest levels, a decrease in the number of students per class, an increase in the number of teaching assistants, and expanding educational frameworks during school vacations, in order to make life easier for working parents.

This revolution must continue, by rewarding excellence, giving all students, including those with special needs, the tools they need to succeed, and granting parents and school administrators greater autonomy.
Yamina is the one party that truly promotes national unity by bringing together religious, traditional and secular populations. We cherish Jewish tradition and heritage, while supporting individual liberty. We oppose religious coercion, and we oppose secular coercion.

My experience has shown that mutually acceptable solutions to issues of religion and state can be found when good faith and respectful dialogue replace political posturing.

Since the reign of Aharon Barak as chief justice of the Supreme Court, the judicial system had regularly adopted ultra-left-wing positions, and asserted for itself far-ranging powers unheard of in Western legal systems. As justice minister, I took firm action to restore the balance of power between unelected judges and legal advisers, and the democratically elected representatives of Israel’s citizens. By passing the Nation-State Basic Law, we enshrined Israel’s status as the national homeland of the Jewish people. Only Yamina will ensure that these critical judicial reforms continue.

Israel was built on aliyah, and increasing aliyah, particularly from Western countries, is key to our continued growth. We are committed to facilitating successful aliyah by easing the process of recognizing licenses and degrees, creating economic opportunities, reducing tax burdens, and supporting educational frameworks for the children of olim. Israel must be the land of opportunity for all members of the Jewish people who wish to make it their home.

We will also continue strengthening the bonds between Israel and Jewish communities around the world, including in our shared fight against antisemitism.

WE ARE all frustrated by the current atmosphere of empty slogans and societal divisions. In Yamina, we believe that political leaders must have the integrity to say what they mean, and do what they say.

Only a strong Yamina will ensure that the next government acts with determination to assert Israel’s rights, ensure its security, accelerate its economy, and improve quality of life for all.

I urge you to vote for Yamina, so that we can continue to build a strong, proud and thriving future for the homeland we all love.


The writer, an MK, is a former justice minister and a leader of the Yamina Party.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Auschwitz Memorial Condemns Amazon’s Nazi-Hunting Series ‘Hunters’ As ‘Dangerous’

Auschwitz Memorial Condemns Amazon’s Nazi-Hunting Series ‘Hunters’ As ‘Dangerous’

KATARZYNA MARKUSZ


Al Pacino, left, and Logan Lerman are Jews out for revenge in Amazon Studios’ “Hunters.” (Christopher Saunders/via JTA)

WARSAW, Poland (JTA) – The Auschwitz Memorial has condemned the new Amazon mini-series about Nazi hunters.

The museum said in a tweet that the human chess game invented for “Hunters,” in which the inmates of the Auschwitz camp were the game pieces and were killed when their piece was removed, is “Dangerous foolishness & caricature.”

“Hunters,” which stars Al Pacino, became available on Friday and tells the story of a group of people trying to stop Nazis living in New York City in the 1970s.

“Auschwitz was full of horrible pain and suffering documented in the accounts of survivors,” the museum tweeted. “Inventing a fake game of human chess for ‘Hunters’ is not only dangerous foolishness & caricature. It also welcomes future deniers. We honor the victims by preserving factual accuracy.”

The creator of the series, David Weil, refutes the allegations, telling Deadline that a few years ago he visited Auschwitz and saw the gate through which his grandmother was forced to pass and the barracks where she lived. Defending the chess scene, Weil emphasized that is it “to most powerfully counteract the revisionist narrative that whitewashes Nazi perpetration by showcasing the most extreme – and representationally truthful – sadism and violence that the Nazis perpetrated against the Jews and other victims.”

“I am forever grateful to the Auschwitz Memorial for all of the important and vital work that they do, for keeping the memory of victims and survivors like my grandmother, Sara Weil, alive. I believe we are very much on the same side and working toward the same goals. And I hope we can continue a dialogue on how to achieve those goals.”


Auschwitz Memorial  @AuschwitzMuseum

Auschwitz was full of horrible pain & suffering documented in the accounts of survivors. Inventing a fake game of human chess for @huntersonprime is not only dangerous foolishness & caricature. It also welcomes future deniers. We honor the victims by preserving factual accuracy.

View image on Twitter


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


POWÓD ZA PIĘĆ MILIONÓW

POWÓD ZA PIĘĆ MILIONÓW

MICHAŁ OKOŃSKI


Dariusz Stola w Muzeum POLIN, luty 2020 r. MACIEJ ZIENKIEWICZ DLA „TP”

Dariusz Stola: Idę do ministerstwa, mówię, że się cieszę z tego spotkania, bo najwyższy czas brać się do roboty. I słyszę, że nie: że musimy o tym poważnie porozmawiać, bo to niesprawiedliwe, żeby tylko muzeum dostało te pieniądze.


MICHAŁ OKOŃSKI: Co Pan teraz zrobi?
DARIUSZ STOLA: Spróbuję napisać artykuł, właściwie już zacząłem, ale idzie mi jak krew z nosa: przy pracy naukowej i zarządzaniu mózg pracuje jednak na różne sposoby.

O czym Pan pisze?
Wracam do tematu, którym zajmowałem się przed sześcioma laty. Natura reżimu komunistycznego po stalinizmie.

O, nie o Żydach.
Bo ja nie jestem historykiem tylko od spraw polsko-żydowskich.

Przez 5 lat, do 2019 r., był Pan dyrektorem Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Później wygrał Pan konkurs na to stanowisko, ale przez 9 miesięcy minister Piotr Gliński nie podpisywał Pańskiej nominacji. W ubiegłym tygodniu oświadczył Pan, że rezygnuje. Dlaczego teraz?

W ubiegłym tygodniu pan minister oznajmił jednoznacznie i przy świadkach, że mnie nie mianuje. Moje późniejsze oświadczenie, że dla dobra muzeum jestem gotów powstrzymać się od realizacji przysługujących mi praw, było reakcją na taki krok z jego strony – krok bezprawny i bezprecedensowy, bo jeszcze się w Polsce nie zdarzył minister tak ostentacyjnie nadużywający swojej pozycji. Chciałem pomóc w ratowaniu instytucji, którą 15 lat temu powoływali trzej partnerzy: Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny, miasto stołeczne Warszawa i Ministerstwo Kultury. Chyba nikomu się wtedy nie śniło, że ratować muzeum trzeba będzie właśnie przed ministerstwem.

Dlaczego właściwie niepowoływanie Pana na stanowisko dyrektora miałoby być bezprawne?

Według prawników jest to bezprawna bezczynność. To nie jest swobodna decyzja ministra, co zrobi po rozstrzygnięciu konkursu. Może go unieważnić – ale wtedy musi to uzasadnić – a jeśli tego nie zrobi, musi zrealizować jego wynik.

Będzie proces Stola–Gliński?

Zastanowię się. Na razie czekam, aż minister wywiąże się z deklaracji i podpisze nominację Zygmunta Stępińskiego.

Stępiński to Pański zastępca, który przez ten czas był p.o. dyrektora. Ma Pan do niego pełne zaufanie?

Tak, ale nie chciałbym mu teraz zaszkodzić pochwałami. Pracowaliśmy razem 5 lat. Czasem się różniliśmy, ale to dobrze: muzeum to nie koszary, tylko instytucja kultury, w której dyskusja jest niezbędna. Jestem mu wdzięczny, że podjął się tego zadania. A kierowanie muzeum w stanie zawieszenia, kiedy wycofywali się darczyńcy i nie było wiadomo, co dalej, musiało być nieporównywalnie trudniejsze niż moja kadencja.

Właściwie czemu Pan ustąpił? Chodziło o uniemożliwienie przejęcia muzeum jednoosobową decyzją ministra, bez oglądania się na pozostałych patronów placówki?

Zmniejszałem prawdopodobieństwo złych rozwiązań. Moja sprawczość była ograniczona, bo w tej grze byłem przecież przedmiotem, a nie podmiotem. Byłem po prostu człowiekiem, który wystartował w konkursie na dyrektora i wygrał, a dwie instytucje współtworzące muzeum widziały go na stanowisku. Podkreślam to, bo niektórzy dziennikarze zagraniczni błędnie opisują sytuację jako konflikt między Polakami a Żydami.

A jak Pan definiuje strony sporu?

Po jednej stronie Polacy i Żydzi, którym leży na sercu dobro muzeum, a po drugiej Polacy, którzy mają na głowie ważniejsze sprawy niż przejmowanie się dobrem jakiegoś muzeum.

Może oni nie mają tego dobra gdzieś, tylko mają jego inną wizję.

Jeśli ją mają i się jej nie wstydzą, powinni ją ujawnić. Może coś ich krępuje?

Na przykład co?

Zastanawiam się nad tym. Wszystkie oskarżenia, jakie formułował pod moim adresem pan minister, były przecież fałszywe. I wydaje mi się, że on musiał zdawać sobie z tego sprawę.

Pierwszy zarzut: nie chciał Pan zorganizować w muzeum konferencji o zasługach Lecha Kaczyńskiego w dialogu polsko-żydowskim.

Lech Kaczyński to jeden z trzech założycieli muzeum – więc pomysł zorganizowania poświęconej mu konferencji wydał mi się jak najbardziej na miejscu. Na spotkaniu z przedstawicielem Ruchu Społecznego im. Lecha Kaczyńskiego (towarzyszyła mu również Marta Kaczyńska, ale w zasadzie nie zabierała głosu) mówiliśmy o naukowej konferencji pod roboczym tytułem „Prezydent Kaczyński a stosunki z Izraelem”. Ponieważ dbamy o jakość naszych konferencji i zawsze szukamy do nich partnerów akademickich, poprosiłem, żeby Ruch także znalazł takiego partnera. Zasugerowałem jako współorganizatora Polski Instytut Spraw Międzynarodowych – instytucję związaną z rządem, ale jak najbardziej naukową. Proponowałem też Wydział Studiów Międzynarodowych UW. Mój rozmówca nie był tym jednak zainteresowany. Pamiętam zresztą, że podniósł na mnie głos, bo nie spodobało mu się, że wśród sal konferencyjnych muzeum jest audytorium im. Jana Kulczyka. Wyjaśniłem, że śp. Jan Kulczyk w kluczowym momencie prac nad tworzeniem naszej placówki ofiarował jej 20 mln zł, w gruncie rzeczy ­ratując przedsięwzięcie. Usłyszałem pretensje, że nie ma audytorium im. Lecha ­Kaczyńskiego. No ale on nie był prywatnym darczyńcą, tylko prezydentem miasta, które muzeum współtworzyło: mowa o nim jest na wielkiej tablicy przy wejściu.

Czyli nie odmówił Pan zorganizowania konferencji?

Ależ skąd. Zaraz potem napisałem nawet maila do tego pana, w którym proponowałem konkretne daty na zorganizowanie konferencji, a po dwóch tygodniach kolejnego, bo martwiłem się, czy poprzedni nie wpadł do spamu (mam kopie tych maili). Próbowałem się też dodzwonić do obydwojga, ale bez rezultatu.

Dodam, że wszystko to działo się wiosną 2017 r. Nie bardzo wierzę, że minister Gliński dowiedział się o tym dopiero teraz, bo sprawa krążyła na partyjnych korytarzach i mówił mi o niej z pretensjami pewien wiceminister już kilka tygodni po wspomnianej wizycie. A jeśli nawet wcześniej nie wiedział, to czemu nie spróbował ustalić, jak było naprawdę? Jest wicepremierem, nie powinien ot tak powtarzać plotek. Moim zdaniem chodzi tu raczej o starą zasadę, że jak chcesz uderzyć psa, to kij zawsze się znajdzie. A jak się nie znajdzie, to trzeba go wyprodukować.

Drugi kij: wystawa „Obcy w domu. Wokół Marca ’68”. Znalazły się na niej tweety Magdaleny Ogórek i Rafała Ziemkiewicza jako przykłady współczesnej mowy nienawiści.

Tego akurat minister mi nie zarzucał.

Pisały o tym prawicowe media.

Moim zdaniem było tak: najpierw, w trakcie sporu o ustawę o IPN i naszą wystawę o Marcu, jacyś politycy zachęcili swoich dziennikarzy do ataku na muzeum i na mnie. Na spotkaniach w rocznicę Marca pojawiał się u nas z kamerą pan Matecki, prawicowy bojownik na froncie internetowym, nota bene zatrudniony wtedy w resorcie sprawiedliwości. Atak propagandowy ładnie się rozwijał, pamiętam np. słowa pana Dawida Wildsteina, który nazwał nas kanaliami i oszołomami. Politycy czytali takie komentarze, a potem zaczęli w nie wierzyć. Pani Ogórek, przypomnę, złożyła pozew przeciwko muzeum – i został on oddalony.

Było warto? Nie mogła się wystawa obejść bez dwóch tweetów?

Wszystko, co wydarzyło się potem, potwierdziło słuszność tego wyboru. W polskim internecie wezbrała wówczas wielka fala antyżydowskiego hejtu. Podobieństwa do języka propagandy z 1968 r. były uderzające. Działo się to na tle sławetnej nowelizacji ustawy o IPN, przeciwko której również protestowałem.

To trzeci kij.

To, że jest szkodliwa i głupia, widać było od początku. Chyba że jej intencje były inne, niż twierdzili autorzy.

Na przykład jakie?

Inne niż obrona dobrego imienia Polski za granicą. Bo jeśli taki był jej cel, to powinna trafić do księgi rekordów Guinnessa jako najbardziej przeciwskuteczna ustawa w dziejach świata.

Nasze placówki dyplomatyczne od dłuższego czasu rejestrowały pojawianie się w zagranicznych mediach zwrotów typu „polskie obozy koncentracyjne”. Wiemy, że takich przypadków było 100-200 rocznie – polscy dyplomaci reagowali, wysyłali sprostowania, które zwykle były uwzględniane, bo takie wypowiedzi wypływały przeważnie z niewiedzy i z dwuznaczności takiego zwrotu w języku angielskim, gdzie oznacza po prostu obóz umiejscowiony w Polsce. Jeśli ustawa miała spowodować, że ta fraza zniknie, to wydarzyło się coś przeciwnego: w ciągu następnych paru tygodni pojawiła się w światowych mediach kilka milionów razy.

O co więc chodziło? O uprzykrzenie życia Janowi Tomaszowi Grossowi?

Mnie się wydaje, że przynajmniej dla niektórych promotorów ustawy cel był wewnętrzny: rozniecić wśród Polaków przekonanie, że ktoś nas poniża, a zwłaszcza że poniżają nas jacyś straszni Żydzi.

Kiedy Polska się wycofała z ustawy o IPN, podpisano deklarację premierów Morawieckiego i Netanjahu, gdzie pada słowo „antypolonizm”.

Nikt już nie pamięta, co w tej deklaracji było. Słyszał pan o jakichś działaniach podjętych w jej następstwie? Co jakiś czas ktoś z polityków, np. wiceminister Sellin, mówi, że to był wielki sukces, i tyle. A przecież zawierała np. zdanie o zespole ds. dialogu na tematy historyczne. Kiedy je przeczytałem, pomyślałem, że może pójdzie za tym jakieś wsparcie dla wybitnego i uznawanego w świecie zespołu badaczy Zagłady, mającego siedzibę w jednym pokoiku na piętrze Pałacu Staszica.

Mowa o Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Żeby chociaż drugi pokoik dostali…

Ale na początku 2018 r. wydarzyło się coś jeszcze. Pod koniec stycznia zostałem wezwany do Ministerstwa Kultury na spotkanie z dwiema wyższymi urzędniczkami w sprawie grantu norweskiego, które muzeum miało i wciąż ma dostać. Historia tego grantu jest ciekawa sama w sobie. Otóż kilka lat temu Norwegowie postanowili przeznaczyć 3 miliony euro na duży projekt dotyczący żydowskiego dziedzictwa kulturowego, a na wykonawcę wybrali właśnie Muzeum POLIN. Zrealizowaliśmy za te pieniądze wiele świetnych, innowacyjnych działań edukacyjnych: odbyło się kilka tysięcy wydarzeń w kilkuset miejscowościach, powstały programy dla szkół, w Polskę ruszyło obwoźne „muzeum na kółkach”. Odwiedzali nas norwescy ministrowie, był nawet wicepremier, komplementowali i gratulowali, na koniec dołożyli jeszcze milion euro, co pozwoliło kontynuować projekt przez dodatkowy rok, a po wszystkim powiedzieli, że powinniśmy koniecznie aplikować po raz kolejny. Pamiętam słowa jednego z norweskich dyplomatów, który mówił, że to ich najlepszy miękki projekt w Europie.

Miękki?

Niezwiązany z inwestycjami w infrastrukturę.

Zapytałem wtedy, o ile możemy aplikować, i usłyszałem, że o 10 milionów euro. Przygotowaliśmy więc projekt na 6 lat, zgodnie z procedurą przekazaliśmy go Ministerstwu Kultury, skąd trafił do Norwegów. Pamiętam, jak wiceminister Sellin dopytywał o jakieś szczegóły, ale nie były to żadne zastrzeżenia: byłem raczej zbudowany przejawami jego autentycznego zainteresowania. List intencyjny między rządami Polski i Norwegii podpisano w grudniu 2017 r. – w dość grubym dokumencie znalazł się też akapit o tym, że Muzeum POLIN wraz ze wskazywanymi zawsze przy tej okazji partnerami norweskimi będzie realizować projekt związany z żydowskim dziedzictwem kulturowym i otrzyma kwotę 10 milionów euro. Pełni radości zaczęliśmy się przygotowywać do wdrożenia programu, świadomi, że Norwegowie mają bardzo wyśrubowane wymogi związane ze sprawozdawczością, mierzalnością wyników itd.

No i wtedy właśnie wezwano mnie do ministerstwa.

Zamieniam się w słuch.

Idę z koleżanką, na wstępie dziękuję, mówię, że się cieszę z tego spotkania, bo to już najwyższy czas brać się do roboty. I słyszę, że nie: że musimy o tym poważnie porozmawiać, bo to niesprawiedliwe, żeby tylko muzeum dostało te pieniądze. „Co pani przez to rozumie?”. „Jest tyle cennych przedsięwzięć z zakresu żydowskiego dziedzictwa kulturowego, dlaczego tylko wy macie dostać te pieniądze?”. „Bo Norwedzy nam ufają, wiedzą, że potrafimy to robić, a tak w ogóle to o jakich projektach pani mówi?”. „No, konkretnie to chodzi o Muzeum Getta Warszawskiego”. „To ono istnieje?”. „Nie, jeszcze nie”. „Ma dyrektora może?”. „Nie”. „Ma jakąś załogę, która potrafi takie projekty realizować?”. „Nie, ale będzie miało”. Przyznaję: powiedziałem, że dla mnie to nie brzmi poważnie. Usłyszałem, iż pan minister oczekuje, że zrobimy partnera z nieistniejącego muzeum i że ono powinno dostać sporą część pieniędzy – trzy do pięciu milionów euro.

Dyplomatycznie powiedziałem, że jestem bardzo zdziwiony, ale tak naprawdę byłem zaszokowany. Przecież gdybym się zgodził, byłoby to z mojej strony działanie na szkodę Muzeum POLIN. Żaden prywatny darczyńca nie dałby nawet pięciu centów komuś, kto lekką ręką pozbywa się pięciu milionów euro. Poprosiłem moje rozmówczynie, żeby się upewniły, czy taka jest wola pana ministra, bo nie mogę w to uwierzyć. Dwa tygodnie później wysłałem w tej sprawie pismo – szczęśliwie również zachowałem kopię – w którym proszę o to potwierdzenie, bo nie bardzo wiem, co robić, i wyliczam powody, dla których muzeum nie może się czegoś takiego podjąć. Nigdy nie dostałem odpowiedzi. Po dłuższym milczeniu ministerstwo zaakceptowało wreszcie projekt bez udziału Muzeum Getta, ale usłyszałem z dobrze poinformowanych źródeł, że minister był bardzo niezadowolony. Nota bene grant nie został uruchomiony do dziś: 10 milionów euro gdzieś leży.

Gdzie?

Nie mam pojęcia.

Ale już na polskich kontach?

Z całą pewnością nie na koncie muzeum, które nie może realizować projektu. Był planowany na 6 lat, z których zostały tylko 4.

Czyli to jest prawdziwy powód, dla którego Pan podpadł ministerstwu?

Przypuszczam, że pan minister mógł po tym zapałać jeszcze większą niechęcią do mnie i kierowanej przeze mnie instytucji. Ale doprawdy nie wiem, jak on to sobie wyobrażał. Że oddamy pieniądze nie wiadomo komu na coś, co nie istnieje? Że będziemy ponosić za to odpowiedzialność? Przecież na koniec to ja musiałbym podpisywać faktury!

Powiedziano Panu kiedyś wprost, że niepowoływanie na kolejną kadencję wiąże się z tamtą odmową?

Nie. Ale to właśnie od tamtego czasu, czyli od wiosny 2018 r., muzeum znalazło się pod ostrzałem rządzących i prorządowych mediów.

Pan zna Piotra Glińskiego? Nie mijaliście się na korytarzach w PAN?

Nasze instytuty miały siedziby w różnych miejscach. A jako minister – mimo moich próśb – nigdy nie znalazł czasu, by się ze mną spotkać. Nasza najdłuższa rozmowa trwała 30 sekund, na przyjęciu w ambasadzie USA. Z tego, co wiem, nigdy nie był na naszej wystawie. Częstszym gościem był wiceminister Sellin, który jest członkiem rady muzeum. To zresztą ciekawe: min. Gliński zarzucał mi straszne grzechy, w tym złamanie statutu muzeum, a jego zastępca nadzorował na bieżąco nasze prace i w przypadku wątpliwości mógł przecież formułować zastrzeżenia, np. podczas przyjmowania sprawozdań rocznych.

Formułował?

Miał jakieś drobne uwagi, np. że zapraszamy niewłaściwych duchownych, zresztą w związku ze spotkaniem z ks. Bonieckim. Na szczęście kilkanaście dni wcześniej bardzo pochwalił nas kard. Nycz, więc mogłem w dyplomatyczny sposób dać mu do zrozumienia, że nie musi być bardziej katolicki od kardynała.

Z posiedzeń rady muzeum sporządzane są protokoły. Żaden z zarzutów, jakie padały wobec mnie w ostatnich miesiącach, w ich trakcie nie padł. Albo więc zostały wymyślone ad hoc, albo ministrowie Gliński i Sellin się nie komunikują.

Czuje się Pan kozłem ofiarnym?

Raczej ofiarą bezprawia, kłamstw i krótkowzrocznej wiary w nagą siłę. No i nie mogę się nadziwić niezdolności do przewidzenia długofalowych konsekwencji takich działań. Kto będzie wierzył wicepremierowi, który nawet nie zaprzecza, że oszukał swoich partnerów? Kto przystąpi do otwartego konkursu, który oprócz reguł zapisanych w regulaminie ma jeszcze jakieś tajne reguły dodatkowe, takie mianowicie, że partia musi zwycięzcę lubić?

Nie wszystkie konkursy wiążą się z takim ciężarem. Polityka historyczna i stosunki polsko-żydowskie to dla PiS sprawy dość istotne.

To, co jest neutralne i tolerowane dziś, za trzy miesiące może dostać epitet antypolskie, lewackie, wrogie. W partii rządzącej widać coś takiego, jak wewnętrzna dynamika radykalizacji. Przecież do nas przez lata nikt się nie przyczepiał. Ministerstwo lojalnie wpłacało dotacje, ministrowie pojawiali się na otwarciach wystaw. Prezydent Duda zwiedził wystawę główną, sam go oprowadzałem i pamiętam, jak na koniec powiedział, że każdy młody Polak powinien ją zobaczyć.

Mnie się wydaje, że władze chcą opowiadać o historii Polski tak, żebyśmy mogli czuć się z niej dumni. „Pedagogika wstydu”, przeciwko której oponują, osłabia wspólnotę.

Gdyby chodziło o opowiadanie historii w jej chwalebnym wydaniu, to mógłbym im zarzucać jedynie nadmierne uproszczenia, ale spora część wysiłków władz zmierza do zamiatania pod dywan rzeczy nieprzyjemnych, a to już przeinaczanie historii. Do tego dochodzi zwalczanie brzydkimi metodami tych, którzy ­mówią o ­rzeczach niechwalebnych: grożenie prokuratorem, opluwanie w mediach itd.

Wie pan, moim zdaniem nasz powód do dumy to debata wokół „Sąsiadów” albo wiedza, jaką zawdzięczamy Centrum Badań nad Zagładą Żydów. Wielkie osiągnięcie polskiej demokracji i czynnik jej rozwoju. Coś, co wzmacnia, a nie osłabia wspólnotę. Wielokrotnie spotykałem ludzi okazujących Polakom szacunek, bo jako jedyni w Europie Wschodniej okazali się zdolni do poważnej rozmowy na temat trudnych momentów w swojej historii. Co przecież nie znaczy, że np. Gross jest niekrytykowalny. Sam podważałem tezę, że oto pół miasteczka zabiło drugie pół miasteczka – nieprawdziwą i pedagogicznie przeciwskuteczną. Ale była to dyskusja, a nie nagonka.

Zanim uderzono w POLIN, zaatakowano Muzeum II Wojny Światowej.

Można się było spodziewać tego ataku, bo był to sztandarowy projekt Donalda Tuska w zakresie polityki historycznej, stanowiący poważne wyzwanie dla ­PiS-u, i to na kluczowym polu – pamięci o latach 1939-45. Moim zdaniem było to wybitne muzeum, znakomicie oddające środkowoeuropejskie doświadczenie wojny. Nie doświadczenie mężczyzn w mundurach, tylko okupowanych cywilów. A że ta perspektywa była dla PiS niewygodna, więc pod wydumanymi zarzutami doprowadziło do przejęcia placówki.

W trakcie ataku na MIIWŚ było już jasne, że następnym celem będzie Europejskie Centrum Solidarności – bo czy władza może tolerować muzeum, po którym przechadza się żywy Lech Wałęsa?

No to musiał się Pan spodziewać ataku na POLIN.

Nie sądziłem, że nastąpi tak szybko. Wydawało mi się, że ze względu nie tylko na parasol założycieli, ale także głos zagranicznych przyjaciół i darczyńców to miejsce jest względnie bezpieczne. Ci zagraniczni przyjaciele, dodam, wspierali muzeum nie tylko czasem i pieniędzmi, ale też reputacją, bo przecież musieli się zderzać z poglądem ludzi, którzy sądzą, że z Polakami nie ma co rozmawiać: byli antysemitami i nimi pozostaną.

Można by dojść do wniosku, że wszczynanie awantury na takim odcinku szkodzi wizerunkowi Polski za granicą, czyli się nie opłaca.

To nie musi być to samo. Owszem, szkodzi interesowi Polski za granicą, potwierdza najgorsze stereotypy na nasz temat. Ale w polityce wewnętrznej, jak widać, się opłaca.

Inny przykład samobójczego gola. Kilka tygodni temu Władimir Putin wygłosił oszczerczy wykład o dziejach Polski. Nie znam drugiego przypadku w historii najnowszej, żeby prezydent potężnego państwa ościennego poświęcił na coś takiego 40 minut. Odpowiedzią naszych władz było… powołanie Instytutu Romana Dmowskiego – ojca założyciela nowoczesnego polskiego antysemityzmu – i postawienie na czele prof. Żaryna, dla którego endecki antysemityzm nie jest żadnym problemem. Świetny timing, naprawdę.

Przecież to nie była odpowiedź na wykład Putina.

Oczywiście: najpewniej nikt w otoczeniu ministra Glińskiego nie pomyślał, że dla propagandy rosyjskiej będzie to kolejny przydatny argument. Wiele wydarzeń w historii jest efektem chaosu, głupoty i bezmyślności.

Nie twierdzę, że za takimi decyzjami nie ma nic racjonalnego, ale jest to racjonalizm ograniczony, krótkowzroczny albo stawiający wyżej interes partykularny nad ogólnopolskim. Dobrze to ujął Christian Davies na łamach „Haaretza” w artykule o rzekomym KL Warschau.

Przypomnijmy: po zdławieniu Powstania w Getcie Niemcy utworzyli przy ul. Gęsiej obóz dla wykonujących niewolniczą pracę Żydów.

Wedle pewnej szalonej teorii spiskowej działały tam komory gazowe, w których zamordowano 200 tys. Polaków. Nie ma na to żadnych dowodów. IPN zamówił nawet analizę historycznych zdjęć lotniczych, która jednoznacznie obala te fantazje – w środowisku o niej wiadomo, ale IPN jej nie ujawnia. Przenikliwa uwaga w „Haaretzu” brzmi mniej więcej tak: „Nie sądzę, by kierownictwo IPN albo władze PiS wierzyły w istnienie komór gazowych, w których zamordowano 200 tys. Polaków, ale chętnie korzysta z emocji, które takie legendy budzą”. Tak, takie legendy budzą resentyment, gniew, podejrzliwość wobec świata (świetne paliwo polityczne), a ponadto podważają zaufanie do naukowców, którzy takim fantazjom przeczą, czyli są kłamcami i narodowymi zaprzańcami na pasku wiadomych sił.

A kiedy mówimy o przemówieniu Putina: rosyjska kampania dezinformacyjna dopiero się rozkręca. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zgłosiły się do mnie trzy rosyjskie stacje telewizyjne i radiowe, które szykują materiały o historii II wojny światowej i stosunkach polsko-żydowskich. Wiem od kolegów z branży, że nie jestem jedyny. Wiem też, że jeden z reżyserów, który się do nas zwrócił, dostał w ubiegłym roku nagrodę artystyczną od Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Jedna ze stacji przygotowuje materiały anglojęzyczne na rynek amerykański. Nie wydaje mi się, żeby Polska była przygotowana na obronę przed taką akcją.

Nie ma Pan wrażenia, że w dzisiejszych czasach jakoś łatwiej uwierzyć w historyczne brednie?

Mam wrażenie, że nie można zrozumieć kryzysu demokracji bez uwzględnienia skutków działania mediów społecznościowych, których algorytmy faworyzują treści kontrowersyjne i emocjonalne. I mam nadzieję, że wynajdziemy narzędzia ich kontrolowania, zanim doprowadzą do zniszczenia świata, w którym żyjemy. Porównanie historyczne, które przychodzi mi do głowy, dotyczy drugiej połowy XIX wieku, kiedy wymyślono technologie obniżające znacznie koszt produkcji papieru i druku. Zbiegło się to w czasie z pojawieniem się pierwszego pokolenia umiejącego czytać i pisać, bo europejskie państwa wprowadziły wtedy obowiązkowe szkolnictwo podstawowe. Pod koniec XIX w. mieliśmy więc masowy rynek czytelniczy, którego częścią była tzw. żółta prasa, skandalizująca i przeważnie szowinistyczna. Bez przyjrzenia się temu fenomenowi nie sposób zrozumieć np. wydarzeń lata 1914 r., kiedy politycy europejskich rządów, przyparci do muru oskarżeniami o brak patriotyzmu, doprowadzili do wojny, na której straciły wszystkie strony. Otóż dziś również mamy nową technologię komunikacyjną, która jest między nami – „media” to środki przekazu, coś między ludźmi – i wpływa na znaczną część naszych cyfrowych rozmów. Nieprzypadkowo wielkie debaty historyczne – takie jak o słynny tekst Błońskiego w „Tygodniku” czy o „Sąsiadów” – już się w naszym kraju nie toczą. One toczyły się w epoce druku.

Jestem z tygodnika, który – mam wrażenie – opiera się temu trendowi.

Dlatego jestem waszym czytelnikiem.

I w związku z tym jestem daleki od twierdzenia, że nic się nie da zrobić.

Zrobić można wiele. Media społecznościowe też tworzą ludzie, algorytmy Face­booka czy YouTube’a to nie jest dzieło natury. Różnica w porównaniu z poprzednimi rewolucjami technologicznymi polega na tym, że mamy najwyższy stopień koncentracji władzy w historii świata. Kiedyś kształt każdej gazety zależał od wydawcy, redaktora, właściciela. Mediami społecznościowymi zarządza kilka osób mieszkających w Kalifornii, które oczywiście zatrudniają informatyków, ale tak naprawdę to ta mikroskopijna grupa określa zasady, według których miliardy ludzi widzą coś lub nie widzą.

Skrajna prawica skarży się, że to im owa grupa utrudnia życie. Pamiętamy, jak Facebook zamknął profil Marszu Niepodległości.

Media społecznościowe wypracowują swoje standardy. Czy wystarczająco szybko? Rozumiem, że jak ktoś ma 5 miliardów zysku kwartalnie, to nie ma wielkiej motywacji, żeby zmieniać swój algorytm, ale wtedy przypomina mi się zdanie Lenina, że „kapitaliści sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy”.

Zastanawia mnie pewien paradoks. Dziś krytykuje się POLIN za krytyczne podejście do relacji polsko-żydowskich, ale gdy powstawało, zarzucano mu nadmierną ostrożność.

Prawica mówi, że za mało w muzeum o dzielnych Polakach ratujących Żydów, lewica – że za mało o antysemitach. Proszę zauważyć podobieństwo: obie strony uważają, że w muzeum historii Żydów jest za mało o nie-Żydach. Jakby sama historia Żydów była nieciekawa. Stanowiła tylko lustro, w którym przeglądają się Polacy nieżydowscy.

nadesłał: Leon Szyfer
Jacek Leociak w „Krytyce Politycznej” mówił o rzeczach, które się twórcom wystawy głównej (sam do nich należał) nie udały. Rekonstrukcja kładki nad ul. Chłodną, z której mieszkańcy getta widzieli życie po aryjskiej stronie, to porażka.

Moim zdaniem lepsze są rzeczy niedoskonałe, ale zrobione – od doskonałych, które nie ujrzały światła dziennego. Dziś widać, że muzeum powstało w bardzo wąskim okienku możliwości. Polska wychodziła z okresu transformacji. Mówiąc brutalnie: już miała pieniądze na projekty kulturalne, bo kilka lat wcześniej, kiedy bezrobocie przekraczało 20 proc., inwestycję o takiej skali można by uznać za obsceniczną. A zarazem miała jeszcze zdolność do rozmowy. Pamiętam, że kiedy przedstawiciele Stowarzyszenia ŻIH przyszli do Lecha Kaczyńskiego i przekonali go do idei muzeum, to on z kolei ruszył przekonywać rząd, tworzony wówczas przez polityków SLD. W obecnym klimacie politycznym takie rozmowy trudno sobie wyobrazić, a więc i powstanie muzeum byłoby niemożliwe.

Inny przykład zamykającego się okienka: przywódcą wielkiego europejskiego mocarstwa jest kobieta, która wychowała się w NRD. Angela Merkel naprawdę rozumie nas dużo lepiej, niż będą nas rozumieć jej następcy. Myśli pan, że polskie władze zdają sobie z tego sprawę?

Bardzo mnie Pan pociesza.

Pocieszyć pana? Jestem z pokolenia, które pamięta późny PRL i widziało, jak się zwija ZSRR. Mam więc przekonanie, że coś, co jest słabe, ale ma solidny fundament, może zwyciężyć w walce z czymś, co wydaje się potężne, ale zbudowane jest na kłamstwie. To, jak w PRL-u władza przegrała wojnę o pamięć, powinno być dla obecnie rządzących przypomnieniem, że sama siła i lejąca się z publicznych mediów tępa propaganda nie wystarczają do narzucenia ludziom swojej narracji.

Nawiasem mówiąc: oczekuję rewizji myślenia o PRL-u. Pokolenie młodych badaczy już to robi. W tamtych czasach dużo więcej problemów wynikało po prostu z ludzkich słabości niż ze specyfiki komunistycznej dyktatury. Warto też zdawać sobie sprawę, że granica między rządzącymi a rządzonymi przebiegała na różne sposoby, czasem w poprzek osób. Mieczysław Rakowski, zakopujący w stanie wojennym rękopisy swoich dzienników, był członkiem KC, redaktorem naczelnym będącej organem partii „Polityki”: jako władza to zakopywał czy jako społeczeństwo? Przed samym sobą to zakopywał?

Naprawdę będzie Pan teraz pisał o czasach poststalinowskich?

Och, tematów mam aż nadmiar. Często myślę o tym, że na naszych oczach w przeciągu jednego pokolenia zniknęła najbardziej trwała grupa społeczna w historii Europy – chłopi. Świat moich dziadków. Nawet wymyśliłem tytuł książki: „Pożegnanie z krową”. Kraj, w którym krowy miały imiona, stał się krajem, w którym są wielkie farmy z setkami zwierząt, a każde ma kolczyk z numerkiem. Tu nie chodzi tylko o zmianę relacji między człowiekiem a innymi stworzeniami, ale o coś bardziej fundamentalnego. Wszystko, czego potrzebujemy do życia, kupujemy, prawie wszystko, co wytwarzamy – sprzedajemy.

Skoro Pan wspomniał o dziadkach: polsko-żydowska historia była także ich historią.

Mieszkali pod lasem, w którym ukrywała się żydowska rodzina. Któregoś dnia przyjechali Niemcy. Wiedzieli, gdzie iść, bo ktoś ze wsi doniósł. Był z nimi lokalny kolaborant, tłumacz. Kiedy zabili Żydów, znalazł brzytwę, którą pożyczył im mój dziadek. Wedle przekazu mojej mamy wiedział skądś, że to brzytwa dziadka, przyszedł więc do niego i powiedział: „Zobacz, Żydzi brzytwę ci ukradli”. Dopiero jako zawodowy historyk zrozumiałem prawdziwy sens tej rozmowy. A on brzmiał mniej więcej tak: „Ja wiem, że im pomagałeś. Jesteś mi winien życie. Masz u mnie dług”. Wspominam tę historię i myślę: jak to możliwe, że w tym kraju rozwija się ruch neofaszystowski? ©℗


PROF. DARIUSZ STOLA (ur. 1963), historyk, pracownik Instytutu Studiów Politycznych PAN, dyrektorem Muzeum POLIN był w latach 2014–2019. Wydał m.in. „Kraj bez wyjścia? Migracje z Polski 1949–1989” i „Kampanię antysyjonistyczną w Polsce 1967–1968” .


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Tel Aviv’s Mayor Vs. the Middle East Forum

Tel Aviv’s Mayor Vs. the Middle East Forum

Daniel Pipes / JNS.org


A view of the Yehudit Bridge and the Ayalon highway in Tel Aviv, Feb. 17, 2019. Photo: Adam Shuldman / Flash90.

For three years, the Middle East Forum has been engaged in a campaign to wean Americans and Israelis off the deceptive charms of the “peace process” which has, in fact, produced overwhelmingly malign results. Instead, we argue for an Israeli victory and a commensurate Palestinian defeat.

We constantly seek out new ways to bring this argument to the public’s notice, especially in Israel. Although the topic is deadly serious, we’ve had some fun in the process. Israel Victory Project attention-getting tactics have included posters of Hamas leader Ismail Haniyeh in a swimsuit thanking Israel for all the money it sends his organization; a 10-meter tall rubber chicken posed in front of the Israeli parliament and the Defense Ministry; and switching street signs in Tel Aviv (e.g., from Ben-Gurion Street to Yasser Arafat Boulevard).

In this spirit, as the election season heats up ahead of the national vote on March 2, we again sought a creative way to stimulate interest in Israel Victory. We came up with a provocative graphic showing blindfolded Palestinian Authority and Hamas leaders Mahmoud Abbas and Haniyeh photo-shopped against a battlefield scene. Abbas’s hands are raised high while Haniyeh’s hold a white flag. The graphic carries a pungent slogan in Hebrew: “Peace can ONLY be made with defeated enemies.”

To stimulate curiosity, we did not put our name on the posters. The goal, as explained by Nave Dromi, head of the Middle East Forum-Israel office, was to “to spark public discussion about the crying need to change the thinking that characterizes the ‘peace camp.’”

This graphic went up on billboards at five prominent spots in Tel Aviv on Feb. 13.

On Feb. 14, the mayor of Tel Aviv, Ron Huldai, responded by denouncing the signs as Nazi-like incitements to murder. A municipality flack, Eytan Schwartz, actually compared the two depicted monsters to Jewish children in the Holocaust. Well no, the billboards were incitements to victory, not to murder; surrendering prisoners being blindfolded is common the world around. Both Israelis (in Syria) and Americans (in Iran) have experienced this sort of treatment.

The good mayor, who proclaims Tel Aviv to be a city that “celebrates pluralism and tolerance,” is also known for his increasingly autocratic tendencies since coming to office in 1998. In this instance, he peremptorily ordered municipal employees to take down the ads, which they promptly did — freedom of speech and the sanctity of private property be damned.

In other words, without the nicety of first obtaining a court order, Huldai blithely took an illegal step. MEF responded in two ways: we went to court to assert our rights and we released a new version of the poster; this one covers the faces of Abbas and Haniyeh with a “Censored” (in Hebrew) stamp and a list of some of the 30 violent Palestinian attacks in Tel Aviv on Huldai’s watch that left 93 dead.

I draw two conclusions from this incident. First, the concept of Israel Victory, a simple idea with immense implications, gets hugely under some people’s skins. The positive response to it — among Israelis, some Palestinians, and caucuses in the US House of Representatives and the Knesset — enrages those who remain wedded to their “peace process” delusions.

Israel Victory dispenses with the nutty idea of giving an enemy hope, replacing it with the sensible goal of forcing him to give up his war goal. Out goes the saccharine path of appeasement in favor of the bitter doctrine of deterrence. Out goes the illusion of luring Palestinians to give up their foul goal through promises of benefits. When they finally do give up on eliminating the Jewish state, Palestinians can begin to build their polity, economy, society, and culture. It’s admittedly a long and tough path, but it will ultimately bring real rewards.

Second, as Israel’s die-hard left continues to decline, it increasingly relies on police methods to discredit its opponents. Prime Minister Benjamin Netanyahu has experienced a barrage of legal cases which (per Alan Dershowitz) in the aggregate “endangers democracy.” Recently, Israel’s police arrested Akiva Smotrich for unauthorized travel to the West Bank and Yehudah Glick — rabbi, former Likud member of parliament, and victim of a jihadi assassination attempt — for “walking too slowly” on the Temple Mount, then ransacked his house. And Huldai destroyed our billboards.

Where will it end?


Daniel Pipes (DanielPipes.org, @DanielPipes) is president of the Middle East Forum.‎This article first appeared in Israel Hayom.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com