Archive | 2024/06/11

Kiedy zaczynałem antysemici byli jak dinozaury.

Kiedy zaczynałem antysemici byli jak dinozaury. Dziś maszerujący nacjonaliści nikogo nie dziwią

Michał Nogaś


Pisarz Mikołaj Łozinski (Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

W komentarzach pod wywiadem antysemici żądali: podaj swoje prawdziwe nazwisko! Pomyślałem: czemu nie? Mój dziadek nazywał się Stramer. To znaczy: krzepki, mocny.

Czas nagle nie tylko się zatrzymał, ale też ruszył do tyłu, i to dziesięć razy szybciej. Dziś widok maszerujących przez miasto nacjonalistów już nikogo nie dziwi. Czasy, które opisuję w książce, są dużo bliższe naszym niż jeszcze osiem lat temu – mówi Mikołaj Łoziński. W swojej nowej książce opisuje losy asymilujących się polskich Żydów. Mimo że to fikcja tytuł jest jest prawdziwym nazwiskiem jego dziadka – Stramer.

Michał Nogaś: Twoja trzecia powieść, „Stramer”, ukazuje się po ośmiu latach od poprzedniej. Dlaczego tak długo kazałeś czekać?

Mikołaj Łoziński: Nie wiem, czybym się zdecydował na pisanie tej książki, gdybym wiedział, że zabierze mi tyle czasu. Na szczęście nie wiedziałem.

Ta historia szóstki rodzeństwa w przedwojennym Tarnowie od dawna za mną chodziła, ale dopiero kiedy urodziły mi się dzieci, poczułem, że jestem gotowy. Na początku miałem w głowie tylko ostatnią scenę na plaży. Widocznie potrzebowałem prawie ośmiu lat, żeby do niej dojść.

Najpierw, na dwa lata, zamknąłem się w archiwach. „Stramer” zaczyna się na początku XX w. i trwa do pierwszych lat II wojny. Musiałem jakoś dostać się do tego przedwojennego świata, żeby później spróbować go na mój sposób opisać. Jeździłem do Tarnowa, Krakowa, Lwowa i Paryża, siedziałem godzinami w różnych bibliotekach. Im dłużej czytałem o tamtej przeszłości, tym więcej nabierała odcieni i niuansów. A przedwojenni polscy Żydzi przestawali być Żydami z czarno-białej fotografii. W „Stramerze” starałem się wydobyć jak najwięcej kolorów.

Po raz pierwszy pracowałem trochę jak detektyw. Próbowałem – poza kwerendą i podróżami do miejsc, w których pojawiali się moi bohaterowie – znaleźć świadków wydarzeń sprzed ponad 80 lat. Zdarzało się, że ci, do których docierałem, zapominali, co chcieli mi opowiedzieć, nagle tracili pamięć. Nie dlatego, że ktoś im groził czy czegoś się bali, ale z powodu starości. Inni nie przychodzili na umówione spotkania, urywał mi się z nimi kontakt, przestawali odbierać telefon. A ja po kilku dniach znajdowałem nekrolog w gazecie.

Kiedy zaczynałem pisać „Stramera” w 2011 r., myślałem, że piszę powieść stricte historyczną. Ten świat wydawał się daleki, niepasujący do dzisiejszego, otwartego, europejskiego.

Myślałem, że najtrudniejsze będzie wyobrażenie sobie i wiarygodne opisanie młodych radykałów, zwłaszcza nacjonalistów, antysemitów. Wydawali mi się tak niemożliwi i odlegli jak epoka dinozaurów.

Bałem się, że nie starczy mi wyobraźni, żeby prawdziwie ich opisać. Że wyjdą w powieści sztucznie, stereotypowo, jak rekonstrukcje historyczne. Ale z pomocą przyszła rzeczywistość, która bardzo zmieniła się przez te osiem lat. Jakby czas nagle nie tylko się zatrzymał, ale też ruszył do tyłu, i to dziesięć razy szybciej. Dziś widok maszerujących przez miasto nacjonalistów już nikogo nie dziwi. Czasy, które opisuję w książce, są dużo bliższe naszym niż jeszcze osiem lat temu.

Dlaczego Tarnów?

– Z Tarnowa pochodził tata mojego taty. Miał na nazwisko Stramer.

Najpierw chciałem dać moim bohaterom inne nazwisko, bo książka jest fikcją jedynie luźno inspirowaną losami jego i jego rodzeństwa. Ale kilka lat temu udzieliliśmy z moim starszym bratem Pawłem wywiadu w „Newsweeku” o tym, jak to jest mieć w Polsce żydowskie pochodzenie. On potem został skopiowany na jakieś nacjonalistyczne strony, znalazłem pod nim 500 komentarzy, które z grubsza można było podzielić na dwie grupy. Pierwsza: spierdalajcie do Izraela! Druga: podajcie swoje prawdziwe nazwiska! Ten drugi pomysł mnie zainspirował. Pomyślałem: czemu nie? Mimo że to powieść, czyli fikcja, nadam tej rodzinie prawdziwe nazwisko mojego dziadka. Po niemiecku Stramer znaczy krzepki, mocny. To nazwisko zawsze mi się podobało. Po II wojnie znikło, odeszło razem z prawie całym żydowskim światem. Nawet antysemici mają swój pozytywny udział w powstaniu tej powieści.

Wychodzę z założenia, że antysemityzm jest problemem antysemitów. Ale ponieważ są takie czasy, że rządzący próbują nas coraz mocniej dzielić, staram się skupiać na tym, co może nas łączyć. Nawet ostatnio znalazłem jedną rzecz, która łączy Żydów i antysemitów. I jedni, i drudzy są zafiksowani na jednym temacie. Cały czas chcą mówić o Żydach. Zachęcam więc również antysemitów do zajrzenia do mojej nowej książki, znajdą tam coś dla siebie.

W Tarnowie wspaniale się mną zaopiekowano, spotkałem wielu życzliwych ludzi. Adama Bartosza z Muzeum Okręgowego, Mariolę Górę z tarnowskiej biblioteki. Ciepło przyjęto mnie nawet w zakładzie karnym, gdzie miałem spotkanie autorskie.

Jestem zauroczony Tarnowem. To porządne, piękne miasto, wspaniała architektura. Wygląda, jakby było budowane z przekonaniem, że to na całe lata. Szkoła wygląda jak szkoła, poczta jak poczta, dworzec jak dworzec.

Te instytucje budzą zaufanie. Przed wojną było tam nawet najnowocześniejsze więzienie w Polsce. W takim świecie wychowali się moi bohaterowie i mój dziadek. W świecie, który miał trwać.

Przychodzą mi do głowy dwa wspomnienia z pracy w archiwach. Raz zostałem wyproszony ze specjalnej sali, w której oglądałem nagrane przez Fundację Spielberga wstrząsające wywiady z ocalałymi z Holocaustu. Kiedy zapytałem dlaczego, sympatyczna pani odpowiedziała, że to polecenie kierownika działu. „Ale dlaczego?” – nie odpuszczałem, byłem w połowie pracy, przejęty i może też dlatego podejrzliwy. „Tylko na chwilę, za pół godziny może pan wrócić”. „Ale o co chodzi?”. „No… o łososia”. „Jakiego łososia?”. „Takiego w folii, kierownikowi działu wypadł łosoś przez okno i tylko z tego pomieszczenia można się dostać na podwórko. Bo inaczej dobiorą się do niego koty”.

W innym archiwum czytałem świadectwa z obozu janowskiego – festiwal okrucieństwa. Zaczęło mnie ściskać w gardle. Poczułem, że się duszę. Że muszę natychmiast wyjść. Wybiegłem na ulicę. Zrozumiałem, że już dostałem swoją dawkę, i więcej nie wróciłem do wojennych świadectw.

Barwnie pokazałeś życie codzienne w przedwojennej wielokulturowej Polsce.

–Im bardziej wgłębiałem się w tamten świat, tym bardziej rozumiałem, że ta uboga żydowska rodzina Stramerów – rodzice, szóstka dzieci, pies i kot, wszyscy w jednym pokoju z kuchnią – to typowy polski dom tamtych czasów. Polscy Żydzi stanowili ponad 40 proc. populacji w Tarnowie, zresztą mocno niejednorodnej. Od wierzących w Boga, po wierzących w komunizm. Na przykład ojciec rodziny, Nathan, nienawidzi komunistów, ale tak się składa, że dwóch z jego synów to komuniści, a trzeci aspiruje.

Dla mnie „Stramer” to książka o rodzinnej bliskości, o związkach między rodzicami, między rodzeństwem. Ale też o szukaniu dla siebie właściwego miejsca w trudnych i ciekawych czasach, które ukształtowały przecież nie tylko moich bohaterów. I o tym, z czego zdałem sobie sprawę już po napisaniu powieści: że jesteśmy mądrzejsi od poprzednich pokoleń tylko o tyle, że wiemy, co się z nimi stało, a oni nie wiedzieli, nie znali swojej przyszłości. Tak jak my dziś nie znamy naszej.

Pytasz, dokąd prowadzi coraz silniejszy dzisiaj nacjonalizm. Dla mnie najlepsza odpowiedź to słowa Einsteina: szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów.

Nacjonalizm zawsze prowadzi do tego samego. Ale czy nasze codzienne życie toczy się w cieniu czegoś, co nadchodzi? Żyjemy codziennością.

Przed Zagładą Stramerowie też żyli swoimi miłościami, romansami, nadziejami na lepszą przyszłość. Kolejnymi próbami rozkręcania biznesu przez ich ojca, żyjącego w cieniu swojego starszego nowojorskiego brata. Nathan wrócił z Nowego Jorku, gdzie spędził kilka lat, do Tarnowa, bo był bardzo zakochany w pięknej dziewczynie. Ożenił się, pojawiły się dzieci, zaczęło się życie zwykłej rodziny tamtych czasów. Z planami na przyszłość, marzeniami, tęsknotami.

Chciałem opisać właśnie tę normalność, wczuć się w nią najlepiej, jak potrafię. Dorastanie dzieci, przepychanki między rodzeństwem, podwórkowe życie, podrywanie dziewczyn, kłopoty w szkole. Może dlatego tak długo pisałem?

Najpierw próbowałem napisać „Stramera” tak jak „Reisefieber“, a zwłaszcza „Książkę”. Krótkie zdania, minimum postaci i stron. Ale to nie szło, nie pasowało, czułem, że wychodzi sztucznie. Mijały miesiące. Zaliczyłem kilka takich falstartów. Ruszyło niespodziewanie dopiero wtedy, kiedy zacząłem pisać zupełnie inaczej, jakby nie w moim stylu – długie zdania, dużo postaci pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych, długie rozdziały. Złamałem wszystkie własne zasady i to pomogło.

Najważniejsze było dla mnie, żeby moi bohaterowie byli prawdziwi, niejednoznaczni. Próbowałem wczuć się w nich, zrozumieć, nie oceniać. Nathan jest jednocześnie ciepły i serdeczny, ale jest też cholerykiem. Tęskni za Nowym Jorkiem, życie w Tarnowie wydaje mu się niepełne. Wtrąca amerykańskie słowa, których nikt z rodziny nie rozumie. Żyje równolegle, cały czas myślami wraca na nowojorskie nabrzeże, gdzie pożegnał się z bratem. Wyobraża sobie, jak by wyglądało jego życie, gdyby został w Ameryce.

Ja też czasem zastanawiam się nad alternatywnymi scenariuszami mojego życia. Co by się stało, gdybym na jakimś lotnisku został, zamiast polecieć, albo poleciał, zamiast zostać?

Dwóch synów Stramerów mocno uwierzyło w komunizm. Czym ich kusił?

– Dla polskich Żydów był drogą do asymilacji. Obiecywał równość, sprawiedliwość, Żydzi mogli być tacy jak wszyscy. Z obywateli szóstej kategorii stawali się obywatelami pierwszej. Poza tym hasła równości i sprawiedliwości trafiają do młodych ludzi. To na pewno ich pociągnęło.

Synowie Nathana po prostu wierzyli w komunizm. W tamtych czasach komunizm był jedyną alternatywą dla faszyzmu. Jeden z nich ruszył do Hiszpanii, by wziąć udział w wojnie domowej. To była dla niego walka o wolność i demokrację. Inna sprawa jak to wyglądało na miejscu… Rozmawiałem o tym z dziećmi ochotników, którzy pojechali do Hiszpanii. Wydało mi się symptomatyczne, że mój dziadek, który walczył w Hiszpanii, nigdy o tym nie wspominał, nie chwalił się. Przywiózł dwie pamiątki – skórzany bukłak na wino i kastaniety. I anegdotkę o tym, jak kiedyś z całym oddziałem nocował w jakiejś stodole, a rano, kiedy się obudził, okazało się, że wszyscy już sobie poszli i o nim zapomnieli.

Dziś wiadomo, że komunizm okazał się równie zbrodniczy jak faszyzm. Często się je razem zestawia, ale zapomina się o jednej zasadniczej różnicy. Faszyzm otwarcie obiecywał piekło, które potem wprowadzał. Natomiast komunizm obiecywał raj na ziemi, a wprowadził piekło.

W dzisiejszym kontekście politycznym często się zastanawiam, już abstrahując od „Stramera”, dlaczego mimo wiedzy o jego zbrodniach niektórzy ludzie w latach 50., 60. decydowali się trwać przy komunizmie. To był często jakiś rodzaj ślepej wiary czy amoku. A dlaczego dziś po latach ludzie popierają rządy, które otwarcie idą w stronę autorytaryzmu? Nie chcą widzieć łamania prawa, afer, demoralizacji? Są impregnowani na argumenty, bo chyba też wierzą, a wiara to dogmaty, a dogmaty nie podlegają dyskusji.

Nacjonalizm, podobnie jak komunizm, daje łatwe odpowiedzi na trudne pytania. Na tym właśnie polega siła systemów totalitarnych – nie szukają niuansów. Im bardziej świat się komplikuje, tym bardziej nacjonalizm staje się atrakcyjny. Nacjonalistyczna wspólnota daje siłę i moc. Nacjonaliści już nie są zagubieni w świecie, mają siebie nawzajem i rozumieją, co nadaje życiu sens. Ameryka dla Amerykanów, Polska dla Polaków, Rosja dla Rosjan.

Przyznałeś, że tytuł książki to nazwisko dziadka, że chciałeś w ten sposób pamięć o tym nazwisku i o dziadku przechować, zapisać w literaturze.

– Mój tata, któremu zadedykowałem „Stramera”, powiedział mi, że zwykle ludzie mają babcię i dziadka, a potem ci dziadkowie umierają. A on najpierw nie miał dziadków, a teraz dzięki mojej powieści ich zyskał.

Ja mojego dziadka prawie nie pamiętam. Zmarł, kiedy miałem cztery lata. Znam tylko jego bardzo pozytywny obraz, który pielęgnuje mój tata. Najmądrzejszego człowieka na świecie, wykształconego, cierpliwego, silnego, a jednocześnie wrażliwego, ogromnie podobającego się kobietom. Taki superbohater. Nawet kiedyś ułożyłem o tym wierszyk: „Mój tata swojego ojca Romana/ traktuje jak supermana/ wciąż żeni się i rozwodzi,/ bo myśli, że o to chodzi”.


Mikołaj Łoziński – ur. w 1980 r. Pisarz, scenarzysta, fotograf i tłumacz. Zadebiutował powieścią „Reisefieber” (2006), za którą otrzymał Nagrodę Kościelskich i był nominowany do Nike. Z kolei „Książka” (2011) przyniosła mu Paszport „Polityki”. Pisze również dla dzieci, wydał „Bajki dla Idy” (2008, z ilustracjami Ewy Stiasny) oraz „Prawdziwą bajkę” (2013, z ilustracjami Marty Ignerskiej). Syn Marcela, brat Pawła – dokumentalistów. Mieszka w Warszawie.

Książki autora dostępne są w formie e-booków w Publio.pl >>

Mikołaj Łoziński 'Stramer'Mikołaj Łoziński ‘Stramer’ Materiały prasowe

Stramer, Mikołaj Łoziński, Wydawnictwo Literackie


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Harvard’s Golden Age Turns to Mud

Harvard’s Golden Age Turns to Mud


SHABBOS KESTENBAUM


Being a Jew at Harvard is way worse than you think

.
CRAIG F. WALKER/THE BOSTON GLOBE VIA GETTY IMAGES

“I was called antisemitic by power and money because they want power and money.”

Thus said Harvard’s 2024 commencement speaker, Maria Ressa. Fittingly, her deployment of antisemitic tropes in front of tens of thousands of students, professors, and families at graduation last week encapsulated the absolute chaos that has engulfed Harvard University for the last year.

Even as I took my seat at commencement, I was handed a newspaper, The Harvard Crimeson (a pun on the country’s oldest newspaper, The Harvard Crimson) which accused Jews of racism for arguing that calls for an intifada are a direct call for violence. The 10-page paper went on to defend chants of “from water to water Palestine is Arab,” “from the river to the sea,” and “globalize the intifada.”

I shouldn’t have been surprised. After all, just the week prior, dozens of students and faculty gathered by the gates of Harvard to gleefully exclaim “intifada, intifada, coming to America.”

This of course followed an almost monthlong illegal encampment of students and professors in the center of Harvard Yard demanding a complete and total divestment from “the Zionist entity.” Although the participants used bolt cutters in an attempt to break open Harvard’s gates, depicted our Jewish President as a devil replete with horns and a tail, violated all time, place, and manner restrictions, called for the violent destruction of the Jewish state, and established a self-appointed security system that monitored and recorded Jews like me on our way to class, they were handsomely rewarded.

In exchange for packing up their foul-smelling tents and open-air laundry, all graduate and almost all undergraduate students had their suspensions revoked. The encampment leaders will meet with senior university officials to discuss a Palestinian studies department, and the Harvard Management Corporation, which oversees Harvard’s $50 billion endowment, will invite them for a seat at the table to discuss divestment, and President Garber personally asked for reinstatements and an expeditious disciplinary process.

Banner depicting Alan Garber as a demonic creature / 
COURTESY THE AUTHOR

That same week, the Harvard antisemitism task force, led by a professor who has repeatedly labeled antisemitism at Harvard as “exaggerated,” quietly updated their timeline. Rather than submit recommendations to combat Jew-hatred during the spring semester as promised, the task force now has a revised date of fall 2024.

Although both the Harvard Jewish Alumni Alliance (HJAA) and the House Committee on Education and the Workforce released damning reports pertaining to the systematic silencing of Jewish and Israeli voices on campus, the university has yet to announce or implement a single policy in response.

In fact, although the reports found that a Jewish student was spat on, an Israeli student was asked to leave class as her nationality made classmates “uncomfortable,” another Israeli was assaulted at the business school, a staff member taunted me with a machete and challenged me to debate the Jewish involvement in the 9/11 terrorist attacks, Harvard didn’t acknowledge these incidents publicly or failed to address them for months.

On the contrary, Harvard recently announced its policy of neutrality, refraining from issuing statements pertaining to public policy or affairs. Just the day before this announcement, the Harvard Palestine Solidarity Committee, which in late April was told to “cease all organizational activities for the remainder of the Spring 2024 term,” called for escalating protests to an “open intifada in every capital and city.” Although this university has made it its business to opine on all societal issues from George Floyd to Ukraine, open threats against Jewish students will no longer be denounced.

Paradoxically, this comes as Harvard is fighting in court to dismiss, with prejudice, our lawsuit that alleges pervasive and systemic antisemitism. Their argument? “Harvard is committed to combating antisemitism and ensuring that our Jewish students, faculty, staff, and alumni know they are safe, valued, and embraced in our community.” Reality tells a different story.

Despite countless op-eds and interviews, seldom are the personal experiences and stories of the students themselves highlighted. As a result, too often Harvard professors themselves belittle the plight of Jewish students and publicly denounce not the antisemitism, but the mere accusations of antisemitism, on campus.

As a Jewish student at Harvard University, I have had my learning interrupted by students calling for the globalization of the intifada, sat directly next to classmates who praised the terrorist groups Hamas, Hezbollah, and the Houthis, listened to 34 student groups blame the largest massacre of Jews since the Holocaust on Jews themselves, been exposed to countless death threats, and perhaps most infamously, had a university president who described calls for Jewish genocide to be “context-dependent.”

According to Hillel International, in the 1970s, Jews accounted for roughly 25% of Harvard’s student population. In 2023, that number is estimated to be lower than 5%. For Ivy League institutions across America, the percentage plummets are relatively equivalent. Even President Gay’s historic inauguration ceremony, which I proudly attended and which was centered around the causes of “courage” and “diversity,” had no kosher food.

While Harvard took the extraordinary step to raise the Ukrainian flag on its campus following Russia’s illegal invasion of the country, we were told a similar display of solidarity would not be permitted, and the request to fly the Israeli flag after the Hamas attacks was denied. Although Claudine Gay, as dean of the Faculty of Arts and Sciences, immediately sent out an email forcefully condemning the murder of George Floyd and the racial undertones that allowed for it to happen, no equivalent response, certainly not one with such moral clarity, has been issued to Jewish students.

Indeed, the antisemitism and Hamas sympathies are not confined to Harvard students. They extend to, and are promoted by, Harvard faculty.

Earlier in the year, close to 100 Harvard faculty and staff published a cartoon depicting the hand of a Jew, imprinted with the Star of David and the dollar sign, holding nooses around the necks of an Arab and a Black man.

To this day, these faculty have not been disciplined in any way. They continue to teach and spread their poison with impunity. In many cases I have been a student in their classroom, pass them in the hallways, and see their names featured prominently on lectures.

Only days later, Harvard proudly hosted antisemite Noura Erakat, who participated on a panel with internationally designated terrorist and senior Hamas official Ghazi Hamad who has promised to repeat Oct. 7 “again and again … October 7, October 10, October one-millionth.”

In early April, Harvard deployed 24/7 private security to stand guard in front of the Palestine Solidarity Committee’s “Apartheid Wall.” The wall was replete with offensive Holocaust imagery and a quote from the U.S.-designated terrorist group Popular Front for the Liberation of Palestine. However, when it came to Chabad installing a menorah during Chanukah, not only did Harvard not provide any security, but also instructed that it be removed each night.

But back to commencement.

While I resigned myself to the hourslong spectacle of each successive speaker lambasting the “genocide in Gaza” and “complicity of the [Harvard] administration,” I was shocked, but not surprised, to see close to 1,000 students, faculty, and supporters interrupt the commencement and stage a mass walkout. While yelling about divestment and the supposedly draconian measures of temporarily suspending a handful of antisemitic students, the group demonstrated their hallmark tactic: making the narrative about themselves while ruining a public event for everyone else.

Conveniently, Harvard will no longer have to comment on, let alone denounce, the disaster that was commencement.

While I can provide countless more examples and infuriating testimony, I will conclude with these words: I have seldom experienced such disdain and contempt for a minority group as the way in which Harvard treats its Jewish student population.

This is the reality of being a Jew at Harvard in 2024.


Shabbos Kestenbaum is a graduate student at Harvard University, researching the intersections between between public policy and contemporary Jewish life in the United States. He has testified before Congress and is the lead plaintiff against Harvard University alleging pervasive and systemic antisemitism.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Poland’s ‘Most Notorious Antisemite’ Wins European Parliament Seat

Poland’s ‘Most Notorious Antisemite’ Wins European Parliament Seat

Algemeiner Staff


Antisemitic Polish MP Grzegorz Braun is seen moments after extinguishing a Hanukkah menorah in the Polish parliament. Photo: Screenshot

A virulently antisemitic member of the Polish parliament who extinguished the candles of a lit Hanukkah menorah with a fire extinguisher last December has won a seat in the European Parliament elections, riding a wave of far-right success across the continent.

Grzegorz Braun is a candidate for Confederation (Konfederacja), a Polish far-right party with an antisemitic and anti-Ukraine political stance. The party received 12.1 percent, coming in third place, by far its best showing ever.

According to exit polls, the far-right party was the most popular choice among young voters in Poland, receiving 31 percent of votes from those aged 18 to 29.

“Grzegorz Braun is the most notorious antisemite in Polish politics today and one of the most active antisemites in Europe,” said Rafal Pankowski, executive director of “Never Again,” the leading Polish anti-racist association. “As an MP for the far-right Confederation Party he is also known for extreme anti-Ukrainian and anti-LGBT statements. His words and actions legitimize and incite violence against minorities. He must be held accountable and he must not be given a platform to continue promoting hatred.”

The antisemitic incident occurred last year in a hallway of the Sejm, Poland’s legislative assembly, where a menorah was on display celebrating the annual Jewish holiday of Hanukkah. Braun grabbed a fire extinguisher to spray the menorah, filling the area with smoke. Dozens of people who attended the candle lighting ceremony, including several children, were immediately evacuated by security officers.

Braun was promptly thrown out of the parliament by speaker Szymon Holownia, who promised a formal investigation into the incident. “There will be no tolerance for racism, xenophobia, antisemitism, and any other deviations as long as I am the Speaker of the Sejm,” he later said.

Braun also launched into an antisemitic rant after attacking the menorah, telling those who berated him that they were the ones who should feel “ashamed to participate in the acts of a Satanic Talmudic cult.” He then doubled down with a post on X/Twitter that declared, “There can be no place for acts of racist, wild, Talmudic worship on the premises of the Sejm of the Republic of Poland!”

One reporter who witnessed the incident was adamant that Braun had planned his act in advance. “I had the impression that from the beginning he knew when he was grabbing the fire extinguisher what he wanted to do. He had it planned in some way,” said Sebastian Napieraj, a reporter with broadcaster TVN24. “There was a film crew with him who filmed it all.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com