Za garść złotówek

Za garść złotówek

YT  [11-05-2008]


W latach okupacji szantażowanie Żydów i denuncjowanie tych, którzy szantażowi nie ulegli było w Polsce powszechniejsze, niż się uważa.

Większość Żydów nie mogła w czasie niemieckiej okupacji liczyć na pomoc Pokaków, fot. Getty Images/FPM

Większość Żydów nie mogła w czasie niemieckiej okupacji liczyć na pomoc Pokaków, fot. Getty Images/FPM

Na niespełna dwa miesiące przed ostatecznym zamknięciem getta w Warszawie, 19 października 1940 roku, do drzwi właścicielki kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu zapukał młody mężczyzna i wręczył jej napisany kaligraficznie list o następującej treści: “Szanowni Państwo: Na podstawie przeprowadzonych ścisłych dochodzeń ustaliliśmy

semicki rodowód Państwa. Wobec powyższego zwracamy się o doręczenie okazicielowi niniejszego sumy 2000 zł (słownie dwa tysiące złotych) w zamkniętej kopercie na nazwisko Ewald Reimes. W zamian zniszczymy będące w naszym posiadaniu dowody obciążające. W przeciwnym wypadku sprawę przekażemy niezwłocznie władzom niemieckim”.

Szantażysta nie otrzymał pieniędzy, gdyż, jak się okazało, jego “ścisłe dochodzenie” zawierało zasadniczy błąd. Żydem był bowiem zmarły przed wojną mąż szantażowanej kobiety, sama zaś właścicielka kamienicy była Polką, katoliczką i Aryjką, na co przedstawiła policji liczne dowody: akty urodzenia i zgonu członków rodziny, metryki chrztu rodziców i świadectwo ślubu katolickiego. Szmalcownik wpadł i został zatrzymany przez policję. Większość trudniących się tym procederem miała jednak więcej szczęścia.

Wedle powszechnie panującej opinii szmalcownictwo i akty szantażu dokonywane w czasach okupacji przez Polaków na Żydach nie były zjawiskiem częstym. Potępiał je też bezwarunkowo ogół polskiego społeczeństwa. Wieloletni dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego prof. Feliks Tych stwierdza jednak bez ogródek: “Jako świadek wydarzeń i historyk, który ma za sobą lekturę setek świadectw z epoki Zagłady – zarówno polskich, jak i żydowskich – muszę uznać, że te twierdzenia nie odpowiadają prawdzie. Ratujących była zdecydowana mniejszość, a denuncjanci nie wywodzili się tylko ze środowisk przestępczych”. (Feliks Tych, “Długi cień zagłady. Szkice historyczne”, Warszawa 1999).

Wśród szmalcowników, jak notuje w niepublikowanej pracy “Tzw. szmalcownicy – Warszawa i okolice (1940-1944)” Anita Rodek, byli ludzie o różnym statusie społecznym i materialnym: dozorcy, dorożkarze, fryzjerzy i chłopi, ale także inteligenci: lekarze, prawnicy, osoby zatrudnione na kierowniczych stanowiskach, urzędnicy, a nawet przedstawiciele ziemiaństwa (znany jest przypadek pewnego hrabiego szmalcownika, który po wojnie był działaczem niepodległościowym we Francji, podającym się w swych pamiętnikach za ofiarę gestapo). Przedwojenni kryminaliści stanowili w ich szeregach nikły procent. Szmalcowników, denuncjatorów i innych dopuszczających się niegodziwości wobec Żydów nie wyróżniało specjalnie ani pochodzenie, ani status społeczny.

Dla dobra Polski

Denuncjowaniem Zydów zajmowali sie nader czesto polscy granatowi policjanci, teoretycznie odpowiedzialni za pilnowanie spolecznego porzadku i walke z kryminalistami. Nadzór nad publicznym ladem i sciganie przestepców rozumieli oni jednak niejednokrotnie jako polowanie na Zydów niestosujacych sie do okupacyjnego prawa niemieckiego. W aktach okupacyjnego sadu w dystrykcie warszawskim zachowalo sie np. nastepujace doniesienie zlozone przez plutonowego Józefa Bozyka z X Komisariatu Policji w Warszawie: “Dnia 19.9.1940 o godz. 12 na ulicy Nowy Swiat 25 przed sklepem niemieckim >>Juliusz Meinl<< zauwazylem 2 chlopców majacych wyglad, ze sa zydami, lecz opasek nie posiadali na rekawach. Wobec tego zwrócilem sie do jednego z nich z zapytaniem, czy jest on zydem, na co odpowiedzial, ze nie jest zydem i ze ja sie myle. Gdy zazadalem dowodu odpowiedzial ze nie posiada. Doprowadzeni do komisariatu podali sie za 1) Borenszteina Mojzesza s. Szmula-Joska i Mindli u. 18.5.1926, wyzn. mojzeszowego, handlujacy, zam. ul. Wolynska 19 m. 26, 2) Borenszteina Icka s. Szmula-Joska i Mindli ur. 11.9.1924 handl. wyznania mojzeszowego zam. ul. Wolynska 19 m. 26. W/w bedac bez opasek i podajac sie za Polaków czynili zakupy w firmie>>J. Meinl<

Stawki za zycie konkretnego czlowieka ksztaltowaly sie róznie: od kilku zlotych, ubran, futer, az po ogromne kilkusetysieczne kwoty, akty wlasnosci posesji, sklepów i fabryk. Czasami kusily tez nagrody wyznaczone przez hitlerowców za zlapanie Zyda i osób go ukrywajacych. To mógl byc nawet worek maki, pare kilogramów soli, kilka butelek wódki czy zdobyte ubranie. Szmalcownicy nie byli jednak tylko chciwi. Wielu z nich moglo odczuwac nawet dume z tytulu tych niegodziwosci, bo – w ich pojeciu – wystepujac przeciw Zydom, dzialali na rzecz polskosci.

Takze i ci, którzy potepiali okrucienstwo Niemców wzgledem Zydów, dostrzegali w nim jednoczesnie swoiscie pojmowane dobro dla Polski. Franciszek Wyszynski, emerytowany inzynier i urzednik, w dzienniku okupacyjnym pod data 25 lipca 1942 zanotowal: “Likwidacja getta trwa nadal. Musza sie tam dziac straszne rzeczy (…). Niemcy biora ciezki grzech na swoje sumienie, ale po wojnie potega zydowska u nas w znacznym stopniu bedzie zlamana i zycie bedzie lzejsze”. Nie bylo to stanowisko odosobnione, a przeciez to wlasnie w zwiazku z akcja likwidacyjna zaczelo sie wtedy pojawiac po aryjskiej stronie coraz wiecej uciekinierów z getta. Nie przypadkiem wtedy tez, jak zauwaza Alina Skibinska z Centrum Badan nad Zaglada Zydów PAN, nastapilo najwieksze nasilenie szmalcownictwa i szantazów dokonywanych na Zydach przez Polaków w Warszawie. Proceder ten rozkwital równiez w czasie powstania w getcie i po jego zlikwidowaniu (kwiecien – maj 1943 r.). Wtedy wszyscy Zydzi pozostali przy zyciu musieli wlasciwie zejsc do podziemia. Paradoksalnie w getcie, gdzie czyhalo na nich niebezpieczenstwo smierci z powodu glodu i chorób, mogli sie czuc mimo wszystko bezpieczniej niz po aryjskiej stronie. Mur getta oddzielal bowiem Zydów od niechetnych im Polaków.

Na aryjskich papierach

Dr Emanuel Ringelblum, zydowski historyk z getta warszawskiego, twórca slynnego archiwum, który krótko przed powstaniem wyszedl na aryjska strone, gorzko pisal o tym, co Polacy mówili na temat Zydów w czasie likwidacji getta wiosna 1943 r.: “W rozmowach miedzy Polakami na temat wypadków w getcie panowala na ogól nuta antysemicka, zadowolenie, ze Warszawa stala sie nareszcie Judenfrei, ze najsmielsze marzenia antysemitów polskich o Warszawie bez Zydów spelnily sie. Jedni glosno, drudzy dyskretnie wyrazali swe zadowolenie, ze Niemcy wykonali brudna robote wymordowania Zydów. Wyrazano wspólczucie w tym sensie, ze >>wprawdzie zamordowani sa Zydami, ale przeciez sa ludzmi<<“. Ringelblum nie doczekal konca wojny.

Schron, w którym ukrywal sie wraz z innymi Zydami (okolo 35 osób), wskazal Niemcom 18-letni Polak Jan Lakinski. W marcu 1944 r. Ringelbluma wraz z towarzyszami i Polakami, którzy dali im schronienie, rozstrzelali Niemcy. Niedlugo potem polskie podziemie wydalo na Lakinskiego wyrok smierci. Byl to jeden z nielicznych wykonanych wyroków na Polaku, który denuncjowal Zydów.

W Warszawie szmalcownicy dzialali przede wszystkim w poblizu murów getta, w punktach, gdzie najczesciej jego mieszkancy próbowali opuscic niebezpieczny teren. Bylo ich bardzo wielu – niejednokrotnie tworzyli gangi – a ich dzialalnosc spotykala sie najczesciej z obojetnoscia Polaków. Marek Edelman wspominal: “To bylo tak: wychodzil Zyd z getta, stal tlum ludzi, a w nim dwóch szmalcowników. Tylko dwóch ich bylo i tylko dwóch zrobilo, co zrobilo, pozostali odwracali glowy i nie chcieli tego widziec. Bo to bardzo przykra rzecz. A jednak pozostali swiadkami. A bierny swiadek staje sie wspólwinny. W ekstremalnych sytuacjach biernosc jest przestepstwem”.

Anita Rodek twierdzi, ze szmalcownicy opracowali wiele sposobów rozpoznawania Zydów po aryjskiej stronie. Najczesciej zatrudniali Zydów, poniewaz umieli oni najlepiej odnalezc w tlumie swojego rodaka. Jednak takze i Polacy – w przeciwienstwie do Niemców – potrafili czesto bezblednie rozpoznac ukrywajacych sie Zydów. Zyda zdradzic moglo, jak pisze w swej ksiazce “Zaglada i tozsamosc” Malgorzata Melchior, “nieuczeszczanie do kosciola, nieznajomosc praktyk religijnych i modlitw, nieobchodzenie swiat katolickich czy niewiedza na temat tradycyjnej obyczajowosci polskiej”.

Jedna z ocalonych z Zaglady wspomina: “Zaczepilam takiego mlodego czlowieka i zapytalam o pociag do Bolechowa. On tak [dziwnie] na mnie spojrzal, pokazal mi [skad odjezdza pociag]. Stanal kolo mnie i powiedzial, ze mnie poprowadzi. I on zaczyna mnie pytac: co robi ksiadz w srode popielcowa i rózne inne pytania dotyczace rytualu, katechizmu – o czym prawie nie mialam zielonego pojecia. Popatrzylam na niego i powiedzialam: nie wiem. On: to bardzo zle, trzeba sie bylo tego nauczyc. Krzyczal na mnie. Podprowadzajac mnie do pociagu, dawal mi odpowiedz na kazde pytanie. Potem to swietnie pamietalam. Jest takie pytanie – trzeba odpowiedziec tak. I mówi: jak sie czlowiek decyduje na taka historie [zycie na aryjskich papierach], to trzeba byc do tego porzadnie przygotowanym. Wsiadl ze mna do pociagu. Przejechal dwie stacje i powiedzial: >>No, teraz niech pani jedzie do Bolechowa, niech pani uwaza. Zeby sie pani przez glupote nie zdradzila<<. To byl calkiem przypadkowo spotkany czlowiek”. W tym wypadku potencjalny oprawca okazal sie wspomozycielem. Jednak zdradzana wsród Polaków nieznajomosc katechizmu i obrzedowosci katolickiej bardzo czesto konczyla sie tragicznie dla ukrywajacych sie po aryjskiej stronie Zydów.

Takze biegla znajomosc jezyka polskiego byla dla Zydów – obok wygladu – sprawa kluczowa. Zdradzic mógl nieodpowiedni akcent, zaspiew (specyficzna intonacja), uzywanie pewnych zwrotów, nieodpowiednie stosowanie innych lub nieznajomosc wyrazen scisle zwiazanych z wiara katolicka lub przyjetych w srodowisku (np. chlopskim), w które chciano sie wtopic. I wreszcie zdradzal niedobry wyglad: czarne lub krecone wlosy, ksztalt nosa, obrzezanie, ale nade wszystko – smutne czy przestraszone oczy. Ataki na zydowskich mezczyzn byly bardzo czeste. Nagabywano ich w miejskich bramach i poza miastem, ponizano, sciagano spodnie. O takich bezwzglednych szantazystach pisze Izaak Klajman: “Gdy tylko stanalem nad brzegiem, przyszli chlopcy, jakos poznali we mnie Zyda i azeby sie o tym dokladnie przekonac, dopadlo mnie trzech lobuzów. Sciagneli ze mnie spodenki i zaczeli krzyczec na glos: >>Zyd, Zyd, Zyd<

Bardzo niebezpieczne moglo sie tez okazac przypadkowe spotkanie znajomych sprzed wojny. Prof. Jan Grabowski przytacza nastepujaca relacje jednego z ocalonych Zydów: “Kiedys na Bielanach spotkalem w tramwaju kolege z klasy, sprzed wojny. On mnie zlapal za reke i wola: >>Ja tego Zyda znam!<>Jude<<“.

Scigani w dzien i w nocy

Choc w Warszawie zagrozenie szantazem bylo najwieksze, to z relacji ocalonych wynika, ze spotykali sie oni z aktami agresji dokonywanymi przez Polaków wlasciwie wszedzie na terenach okupowanych przez Niemców. Na prowincji polskiej Zydzi nie mogli opuszczac miasteczek, w których mieszkali, ale mogli sie po nich swobodnie poruszac wlasciwie az do poczatków 1942 r., gdy ostatecznie wszystkie getta zamknieto. Odtad za opuszczenie getta i przechowywanie Zyda grozila kara smierci. Do tego momentu jednak szmalcownictwo na prowincji nie mialo racji bytu. Sytuacja zmienila sie radykalnie po wielkiej akcji likwidacyjnej w 1942 r.

Wedlug niemieckich wladz okupacyjnych od jesieni 1942 r. Zydzi nie powinni juz byli istniec. Alina Skibinska twierdzi, ze wszedzie, gdzie ukrywali sie Zydzi, którzy unikneli akcji deportacyjnej do obozów zaglady, dochodzilo do szantazu. Zarówno Zydzi, jak i przechowujacy ich Polacy doswiadczali tego lub przynajmniej odczuwali nieustanne nim zagrozenie. Czasami Polacy ukrywajacy Zydów zaczynali zastraszac tych, których ukrywali. Argumentowali, ze sami padli ofiara szantazu ze strony innych Polaków. W wiekszosci relacji Zydów ocalonych z Holocaustu mozna znalezc twierdzenie, ze byli zastraszani wielokrotnie.

Jak pisze Jacek Leociak z Instytutu Badan Literackich PAN: “W niezliczonych doprawdy swiadectwach zydowskich spotykamy staly motyw: opowiesc o powtarzajacych sie szantazach, wykupywaniu sie, zmianach mieszkania, zmianach dokumentów i nowych wpadkach. Rytm zycia ukrywajacych sie Zydów wyznaczaja kolejne dekonspiracje. Trzeba natychmiast uciekac z miejsca, które jest spalone. Trzeba szukac nowego lokum, kiedy dozorca zaczyna natarczywie pytac o meldunek, sasiedzi stawiaja ultimatum, opiekunowie kaza sie wyprowadzac. Zyd staje wtedy na ulicy, bezdomny, tuz przed godzina policyjna, nie wiedzac, dokad isc. Albo wychodzi z wiejskiej chaty na droge, majac przed soba puste pole czy majaczacy w oddali las”.

Zydzi dostrzegali wsród Polaków najrózniejsze postawy. Czasem zaskakujace skrajnosci spotykaly sie w jednej osobie. Ofiary Holocaustu widzialy w polskich sasiadach heroizm i podlosc, szlachetnosc i brutalna agresje, raniaca obojetnosc i dajaca nadzieje solidarnosc, chciwosc i bezinteresownosc. Bez watpienia jednak Zaglada Zydów nie wstrzasnela zdecydowana wiekszoscia polskiego spoleczenstwa. Niedlugo przed swoja smiercia Emanuel Ringelblum zanotowal: “Naród polski i rzad Rzeczpospolitej nie mogli odwrócic od swych obywateli zydowskich miazdzacego walca hitlerowskiego. Ale wolno sie zapytac, czy postawa narodu polskiego byla odpowiednia do ogromu nieszczesc, jakie spadly na Zydów? Czy wtedy, kiedy >>pociagi smierci<< pedzily w róznych dzielnicach kraju do Treblinki czy innych miejsc kazni, ostatnie ich spojrzenia na swiat Bozy musialy pasc na obojetne czy nawet zadowolone twarze sasiadów? (…). Od nastawienia spoleczenstwa polskiego zalezy w duzej mierze, czy ta nieliczna resztka ostanie sie wobec fali nienawisci niemieckiej i biernej obojetnosci spoleczenstwa polskiego”.

Niepodpisane cytaty za: Jan Grabowski, “Ja tego Zyda znam! Szantazowanie Zydów w Warszawie 1939-1943”, Warszawa 2004; Malgorzata Melchior, “Zaglada a tozsamosc”, Warszawa 2004


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com