Wielkie marzenie pana Herzla. Jak rodził się syjonizm, fundament Izraela

Wielkie marzenie pana Herzla. Jak rodził się syjonizm, fundament Izraela

Dawid Warszawski


Teodor Herzl (1860-1904) podczas obrad II Kongresu Syjonistycznego w Bazylei. Herzl nie dożył wskrzeszenia państwa żydowskiego, zmarł przedwcześnie na zapalenie płuc. W ostatniej woli poprosił, by pochowano go w Wiedniu obok ojca i żeby jego ciało pozostało tam dotąd, aż ‘naród… (Fot. Domena publiczna)

Do II wojny światowej założony przez wiedeńskiego dziennikarza Teodora Herzla ruch syjonistyczny odrzucali w świecie żydowskim prawie wszyscy: asymilatorzy, Żydzi religijni, a długo także socjaliści. A mimo to stał się on fundamentem, na którym Żydzi zbudowali po wojnie swoje państwo.

Kiedy 28 sierpnia 1898 r. w szwajcarskiej Bazylei rozpoczynał swe obrady II Kongres Syjonistyczny, twórca ruchu Teodor Herzl mógł to uznać za umiarkowany sukces. Bo rok po I Kongresie, tak jak zapowiedział, odbywał się drugi, i to znacznie liczniejszy. Przyjechało 400 delegatów, a jednym z nich był jego ojciec przybyły z Budapesztu. Reprezentowali 913 kół syjonistycznych z Europy i Ameryki; rok wcześniej delegatów było zaledwie 117.

Nikt odtąd nie mógłby zbyć nowego ruchu jako mrzonki doktora Herzla, podobnej do jego wcześniejszego o 10 lat pomysłu, by wszyscy Żydzi z Wiednia nawrócili się zbiorowo na katolicyzm w wielkiej uroczystości pod egidą kardynała i w ten sposób położyli kres antysemityzmowi. Choć samo słowo kilka lat wcześniej jeszcze nie istniało – ukuł je w 1890 r. wiedeński publicysta Natan Birnbaum w broszurce „Samoemancypacja” – syjonizm stał się elementem rzeczywistości społecznej.

Czekając na Mesjasza

Ale świętować swój triumf mógł, jak rok wcześniej, jedynie w Bazylei – przyjmującej wszystkich politycznych wyrzutków: polskich wychodźców, rosyjskich anarchistów, Francuzów z podbitej Alzacji i pokonanej paryskiej Komuny – więc dlaczego nie syjonistów. I Kongres Syjonistyczny miał się odbyć w Monachium, ale storpedowała go tamtejsza gmina żydowska, składając na policję doniesienie o zjeździe niebezpiecznych wywrotowców. A Bazylea za stosowną opłatą udostępniła na obrady salę miejskiego kasyna – i tak już pozostało (z wyjątkiem IV Kongresu, który odbył się w Londynie) aż do 1907 r. II Kongres nie wyróżniał się niczym szczególnym – z wyjątkiem tego, że były na nim po raz pierwszy obecne wszystkie elementy, które miały zadecydować o przyszłości ruchu.

W obradach II Kongresu Syjonistycznego w sierpniu 1898 r. wzięło udział 400 delegatów reprezentujących 913 kół syjonistycznych z Europy i Ameryki; rok wcześniej, podczas pierwszego kongresu, delegatów było zaledwie 117. Nad balkonem widać flagę ruchu syjonistycznego, która przypomina współczesną flagę Izraela, ale różni się dwoma szczegółami: w środku gwiazdy Dawida umieszczony został lew Judy, który stanie się herbem Jerozolimy, a wokół niego – siedem mniejszych gwiazd symbolizujących siedmiogodzinny dzień pracy Fot. Domena publiczna

Monachijscy Żydzi mieli powody, żeby przegonić syjonistów. Z religijnego punktu widzenia odbudowa państwa żydowskiego miała nastąpić dopiero po przyjściu Mesjasza i zarazem stanowić główny dowód Jego przybycia. Pomysł, by stało się to dziełem rąk ludzkich, nie tylko wyglądał na poganianie Boga, ale też na szerzenie fałszywych wieści o nadejściu Mesjasza. Wprawdzie indywidualne powroty do Ziemi Izraela rabini uważali za coś chwalebnego, a jeden z nich, Judah Alkalai, wezwał, powołując się na odrodzenie narodowe swej ojczystej Serbii, do „powrotu do Ziemi Obiecanej i odnowienia chwały Jerozolimy”, ale po to jedynie, by tam nadal czekać na Mesjasza.

Herzl, religijnie indyferentny, na temat Mesjasza nie miał nic do powiedzenia. Jego działania były jednak zagrożeniem nie tylko dla Żydów religijnych, ale też dla ich przeciwników – asymilatorów – cieszących się świeżym i nie wszędzie obowiązującym obywatelskim równouprawnieniem i pragnących wszystkim udowodnić, że mogą być tak samo dobrymi Austriakami, Niemcami, Francuzami czy Brytyjczykami jak ich chrześcijańscy sąsiedzi.

Tymczasem jeśli ich prawdziwą ojczyzną miała być spłacheć pustyni w tureckiej Arabii, to cały pomysł równouprawnienia w Europie brał w łeb. Herzl jako popularny literat i komentator wiedeńskiej „Neue Freie Presse” sam długo uważał się za Austriaka, a wręcz mówił, że jego największym marzeniem byłaby przynależność do pruskiej arystokracji.

Cóż więc się stało, że dokonał tak radykalnego zwrotu?

Wstrząśnięty Dreyfusem, a może Luegerem

Twórca syjonizmu tłumaczył później, że punktem zwrotnym były antysemickie demonstracje w Paryżu podczas sprawy Dreyfusa, które obserwował jako korespondent. Jeżeli w ojczyźnie praw człowieka można krzyczeć: „Śmierć Żydom!” – dowodził – to istotnie Żydzi nie mają czego szukać w Europie. Tyle że w jego szczegółowych dziennikach, które w pełni świadomie budował jako źródło dla historyków, opis paryskich demonstracji z 1895 r. nie jest rozbudowany ani nie towarzyszą mu syjonistyczne refleksje.

Co więcej, uliczne hasło, które tam przytacza, brzmi: „Śmierć zdrajcy!”, a nie „Żydom”. Nadal paskudne, bo kapitan Dreyfus był niewinny, ale nie antysemickie. W dodatku w jego obronie stanęła, potępiając antysemitów, znaczna część Francji, a konflikt ten miał kształtować francuską politykę przez następne pół wieku. Można więc powiedzieć, że sprawa Dreyfusa udowodniła, iż Żydzi mają w Europie sojuszników i jest się o co bić.

Bardziej prawdopodobne, choć dzienniki i na to nie dostarczają dowodu, że Herzlem nie wstrząsnęła sprawa Dreyfusa, lecz sprawa Karla Luegera. Ten chadecki polityk w latach 1895-97 pięciokrotnie wybierany był na burmistrza Wiednia i czterokrotnie cesarz liberał Franciszek Józef I, oburzony jego antysemityzmem i nacjonalistycznym populizmem (Lueger nienawidził także Czechów), odmawiał mianowania go na to stanowisko. Ustąpił dopiero po piątym głosowaniu. I Lueger był burmistrzem znakomitym. Jego rządy przekształciły stolicę w nowoczesną metropolię, ale też dały przyzwolenie na prześladowanie w niej Żydów. Młody Adolf Hitler był wielbicielem Luegera.

To rozpadające się na wrogie sobie grupy etniczne Austro-Węgry, w których coraz bardziej każdy kogoś nienawidził, a wszyscy nienawidzili Żydów, bardziej niż targana konfliktem politycznym Francja stały się dla Herzla obrazem Europy przyszłości, którą Żydzi powinni opuścić. A będąc zarazem wdzięcznym poddanym cesarza, który nadał Żydom równouprawnienie, zapewne nie potrafił sam przed sobą się do tego przyznać.

Gdzie jest nasz kraj?

Rodzina Herzla stanowiła podręcznikowy przykład sukcesu liberalnej polityki narodowościowej Habsburgów. Pochodziła z Zemunu, dziś dzielnicy Belgradu, a wśród przodków miała zarówno Aszkenazyjczyków, jak i Sefardyjczyków. Herzlowie przenieśli się do Budapesztu; ojciec Teodora, zamożny przedsiębiorca, nie był wierzący, choć mieszkali tuż obok wielkiej synagogi na ulicy Dohanyi. Jego urodzony w 1860 r. jedyny syn został jednak obrzezany i nadano mu hebrajskie imiona Benjamin Zeew, ale całe życie używał jedynie zapisanego w cywilnym akcie urodzenia greckiego imienia Teodor. Można się zastanawiać, dlaczego – jako że rodzina była niemieckojęzyczna – młody Herzl nie został po prostu Gottliebem.

Teodor Herzl z dziećmi: Hansem, Pauliną i Trude, 1900 rok. Fot. Domena publiczna

Gdy miał 18 lat, jego młodsza siostra umarła na tyfus, a rodzina przeprowadziła się do Wiednia, gdzie podjął studia prawnicze. Zapisał się do niemieckiej korporacji studenckiej Albia, z której jednak wystąpił ze względu na panujący tam antysemityzm. Zastanawiające, że korporacja przyjęła zdolnego i lubianego żydowskiego studenta: najwyraźniej panowała tam jeszcze spopularyzowana później przez Luegera zasada: „To ja decyduję, kto jest Żydem”.

Po studiach zrobił karierę jako literat i dziennikarz, a nie jako prawnik. Szybko się zorientował, że jego środowisko i cały kraj stopniowo stają się taką większą Albią, tyle że nie można było z niego wystąpić jak z organizacji. Syjonizm – o którym redaktorzy jego gazety nie pozwalali mu pisać – miał temu zaradzić.

Pierwszy raz wyłożył swoje zasady w wydanej w 1896 r. broszurce „Der Judenstaat”, która zyskała wielki rozgłos. Mylnie tłumaczona jako „Państwo żydowskie”, w rzeczywistości zatytułowana była „Państwo Żydów”. Chodziło o miejsce, w którym mogliby być bezpieczni i pozostać sobą, a nie o miejsce, w którym to, co państwowe, musiałoby być żydowskie. Herzl kierował się nie tyle troską o los arabskich mieszkańców Ziemi Izraela, o których wiedział niewiele, ile raczej chęcią wprowadzania w życie liberalnych zasad monarchii austro-węgierskiej, których klęska dokonywała się właśnie na jego oczach.

Dopiero w wydanej sześć lat później powieści utopijnej „Altneuland” („Staro-nowy kraj”) przedstawił pełniej swoją wizję demokratycznego, tolerancyjnego, wielojęzycznego kraju, w którym Arabowie są korzystającą z pełni praw i zadowoloną mniejszością. Religia jest w nim sprawą prywatną i choć Świątynia została odbudowana, to premiera w operze jest ważniejsza od nabożeństwa. O Żydach Herzl wiedział niewiele więcej niż o Arabach.

Jednym z kluczowych momentów powieści jest klęska wyborcza pewnego rabina, który chciałby pozbawić nie-Żydów pełni praw. Słowem, spełniona utopia. I to taka, która miała się spełnić bez przelewu krwi, drogą racjonalnych negocjacji. Mocarstwa zainteresowane pozbyciem się Żydów miały wynegocjować z sułtanem prawo do osiedlania się przez nich w Ziemi Izraela, na mocy międzynarodowo gwarantowanej karty. Sułtan miał na to przystać, gdyż takie osadnictwo, które mieliby sfinansować bogaci Żydzi, byłoby dlań ekonomicznie korzystne, gwarantowałoby rozwój i żydowskiego terytorium, i całego imperium.

Ziemia bezludna dla ludu bez ziemi

II Kongres powołał Żydowski Fundusz Kolonialny, który miał sfinansować osadnictwo; teraz trzeba było jedynie znaleźć ludzi, którzy chcieliby sfinansować ów Fundusz. Sprawy polityczne Herzl pozostawiał celowo nieokreślone, choć po I Kongresie Syjonistycznym zapisał w dzienniku: W Bazylei założyłem państwo żydowskie. Gdybym powiedział to dziś na głos, zostałbym powszechnie wyśmiany. Być może za pięć lat, a na pewno za pięćdziesiąt, dostrzegą to wszyscy. Miał się pomylić zaledwie o rok.

A przecież było oczywiste, że projekt jest nierealny. Chcecie założyć państwo bez przelewu krwi? A gdzie to widziano, kiedy? Bez przemocy i bez podstępu, po prostu kupując i sprzedając udziały? – pisał do Herzla kilka lat po I Kongresie socjolog Ludwik Gumplowicz. Wkrótce okazało się, że udziały mało kto chce kupować, a już na pewno nie bogaci Żydzi: baron Rotszyld, na którego Herzl bardzo liczył, unikał go jak ognia. Baron finansował żydowskie kolonie w Ziemi Izraela, ale dlatego, żeby ci żydowscy biedacy nie umarli z głodu, a nie dlatego, że uważał, iż one go jako Żyda dotyczą: był Anglikiem i chciał nim pozostać.

Angielski pisarz Israel Zangwill, jeden z pierwszych londyńskich syjonistów, ukuł hasło: „Ziemia bezludna dla ludu bez ziemi”. Było podwójnie nietrafione: na tej ziemi był już inny lud (choć nieliczny: pod koniec XIX w. na tym kawałku imperium otomańskiego, zbyt biednym i nieważnym, by być odrębną jednostką administracyjną, mieszkało 400 tys. ludzi i tylko 6 proc. z nich było Żydami, mniej niż na ziemiach polskich), a „lud bez ziemi” wcale się z tym opisem nie godził. Przeciwnie, gotów był walczyć zażarcie o równe prawo do ziem, na których mieszkał od pokoleń.

Trzeba będzie ludobójstwa, by zmienił zdanie. Ale oprócz tego hasło było chwytliwe: proste, stwarzało wrażenie, że istnieje rozwiązanie problemu, który doskwierał wszystkim: antydreyfusardom, Albii, Luegerowi, Hitlerowi. Emil Zola z Franciszkiem Józefem I do spółki nie wystarczali, by się temu przeciwstawić. Herzl trafił w swój czas. Ale najpierw musiał przekonać – a raczej pokonać – swych przeciwników.

Kto jest przeciw nam, jest przeciw tradycji

„Dotąd odmawialiśmy, z braterskiej troski, czynić z tego starcia sprawę główną – grzmiał Herzl na Kongresie. – Nie możemy jednak stać bezczynnie, gdy w żydowskich gminach religijnych prowadzi się agitację przeciwko Syjonowi… Władze gmin religijnych, środki, jakimi dysponują, oraz osoby, jakie się na nie składają, nie mogą być wykorzystywane przeciwko dążeniom narodu… Naszym następnym celem jest więc zdobycie gmin”.

Mandat delegata na II Kongres Syjonistyczny Fot. Domena publiczna

Trudno o lepszy przykład politycznej demagogii. Sprzeciw wobec syjonizmu staje się sprzeciwem wobec Syjonu, a nazwa tego jerozolimskiego wzgórza w tradycji żydowskiej oznacza po prostu ziemię obiecaną: tak więc antysyjoniści stają się po prostu wrogami tradycji. Stanowisko takie dałoby się zresztą sensownie uzasadnić, bo marzenie o powrocie do Syjonu jest centralnym elementem żydowskiej tożsamości. Pięciokrotnie wspomina się je w zmawianej trzy razy dziennie modlitwie Amida, w błogosławieństwie po każdym posiłku i wielu innych modlitwach. Ale żeby tę polemikę podjąć, Herzl musiałby być dobrze obznajomiony z żydowską tradycją – a nie był. Pozostało mu więc jedynie twierdzenie, że jego ruch jest wyrazicielem „dążeń narodu” – o czym naród zrazu nic nie wiedział, a co następnie, w miarę rozwoju syjonizmu, w większości odrzucał.

Do II wojny syjonizm był w świecie żydowskim w mniejszości, nie akceptowali go nie tylko asymilatorzy i Żydzi religijni, ale także socjaliści, przekonani, że to jedynie dywersja ideologiczna, która ma odwracać uwagę robotników od walki klas.

Herzl, wytrawny polityk, ten akurat argument przejmie, by go wykorzystać. Wiaczesława von Plehve, carskiego ministra spraw wewnętrznych, w 1903 r. będzie przekonywać do wyrażenia zgody na działalność syjonistów w Rosji, bo odwiodą oni żydowskich robotników od zgubnego socjalizmu. Plehve emigrację „niedających się zasymilować” Żydów wprawdzie popierał, lecz przeciwny był próbom rozniecania przez nich „żydowskiego ducha” w Rosji, gdzie rozniecanie jakiegokolwiek innego ducha niż rosyjski uważał za wywrotowe. Argument Herzla zaintrygował go i obiecał porozmawiać o tym z carem, ale miesiąc później zginął w zamachu.

Wielcy następcy

Socjaliści, którzy pojawili się już na II Kongresie, stali się z czasem ważnym elementem ruchu syjonistycznego; uważali, że nie ma sprzeczności między walką o prawa robotników w diasporze i budową socjalistycznego państwa w Ziemi Izraela. Sam Herzl miał sporo zrozumienia dla niektórych ich dążeń: na zdjęciu z II Kongresu widać nad balkonem flagę ruchu, która przypomina współczesną flagę Izraela, ale z dwoma uzupełnieniami. W środku gwiazdy Dawida umieszczony został lew Judy, który stanie się później herbem Jerozolimy, a wokół niej siedem mniejszych gwiazd, symbolizujących… siedmiogodzinny dzień pracy, który zdaniem Herzla miał obowiązywać w przyszłym państwie żydowskim. To marzenie okazało się trudniejsze do zrealizowania niż sama budowa państwa.

Obok socjalistów na II Kongresie pojawiły się – po raz pierwszy jako siła zorganizowana – kobiety. Wkrótce także i one okażą się bardzo ważne dla przyszłości ruchu, agitując na jego rzecz i wychowując dzieci w duchu syjonizmu. W 1920 r. założą nadal istniejącą i ważną w krajach anglosaskich Międzynarodową Syjonistyczną Organizację Kobiet (WIZO). Wreszcie na tym kongresie pojawiły się po raz pierwszy dwie osoby, które miały, zwłaszcza po śmierci Herzla w 1904 r., odegrać w historii syjonizmu rolę kluczową: Chaim Weizmann i rabin Stephen Wise.

Weizmann, pochodzący z Białorusi i mieszkający w Niemczech inżynier chemik, jako wybitny naukowiec przyczynił się do rozwoju szkolnictwa wyższego w Izraelu. Lecz jego rola w historii okazała się znacznie większa. Na początku XX w., już jako działacz syjonistyczny, przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie podczas wojny opracował, a następnie przekazał rządowi brytyjskiemu technologię przemysłowej syntezy acetonu, niezbędnego w przemyśle zbrojeniowym. Pomogło to Wielkiej Brytanii wygrać wojnę – a wdzięczność rządu przyczyniła się do tego, że Londyn uznał w słynnym liście lorda Balfoura do lorda Rotszylda utworzenie w Palestynie „żydowskiego ogniska narodowego” za jeden z celów wojennych. Był to pierwszy prawnomiędzynarodowy dokument uznający marzenie Herzla za fakt polityczny.

Pochodzący z Budapesztu jak Herzl Amerykanin Stephen Wise był jednym z nielicznych rabinów, którzy od początku związali się z ruchem. Był wprawdzie rabinem reformowanym, nie ortodoksyjnym, ale to nie ułatwiało sytuacji. Judaizm ortodoksyjny sprzeciwiał się syjonizmowi ze względów teologicznych, a judaizm reformowany – który tak dalece zerwał z żydowską ortodoksją, że rabini ortodoksyjni często nie uznawali i nadal nie uznają go za odłam judaizmu – wnosił wobec syjonizmu sprzeciw asymilatorski. Judaizm reformowany nie uważał Żydów za naród, lecz za członków narodów, wśród których mieszkają. Wyrugował hebrajski z liturgii, a odniesienia do Ziemi Obiecanej uznawał za poetyckie przenośnie. Wise, choć popierał teologiczną reformę judaizmu, nie zgadzał się jednak z jej aspektem wynaradawiającym Żydów, a w Herzlu – który, nie mogąc zostać nacjonalistą niemieckim czy choćby pozostać austriackim, stał się żydowskim – upatrywał pokrewną duszę. Jego rola miała się stać w przyszłości nie do przecenienia dla ruchu, gdy podczas II wojny światowej USA stały się najważniejszym mocarstwem, zaś judaizm reformowany najliczniejszą orientacją wśród amerykańskich Żydów.

Pogodzeni z syjonizmem

Z czasem sprzeciw wobec syjonizmu w rozmaitych środowiskach słabł. Wielu asymilatorów, zwłaszcza w Europie, przeszło drogę Herzla: usiłowali stać się dobrymi Niemcami, Polakami czy Rumunami, a nawet wręcz niemieckimi, polskimi lub rumuńskimi nacjonalistami, aż się zderzali z antysemityzmem, który raz na zawsze zamykał im drogę do upragnionej wspólnej tożsamości. Ale by podjąć próbę asymilacji, musieli się pozbyć elementów swej żydowskiej tożsamości – religijnej czy kulturowej – i wobec świata, w którym każdy jednoznacznie przynależał do jakiegoś narodu czy wyznania, stawali samotni, obnażeni i bezbronni. Syjonizm dawał im szansę na nową tożsamość, równie narodową jak tożsamości Niemców czy Polaków, i na nowy, niemniej upajający i równie mocno wykluczający nacjonalizm.

Żydzi religijni stopniowo zaakceptowali syjonizm dlatego, że okazał się projektem nie religijnym, ale świeckim. Nie chodziło w nim o odbudowę Świątyni ani o poganianie Boga, ale o stworzenie jeszcze jednego doczesnego państwa, tyle że zamieszkanego przez Żydów i w którym mówi się po hebrajsku. Herzl tego języka nie znał i chyba wyobrażał sobie, że w „staro-nowym kraju” wszyscy ludzie, a przynajmniej ci kulturalni, będą mówić jak on po niemiecku. Takie państwo było dla religijnych do wyobrażenia i do zniesienia, a niemal cudowne okoliczności jego powstania po niewyobrażalnej katastrofie Zagłady i po zwycięstwie nad wielokrotnie silniejszymi sąsiadami, którzy chcieli je zdławić w zarodku, sprawiły, że większość rabinów uznała, że jest ono – w słowach zmawianej w synagogach modlitwy o jego pomyślność – „początkiem naszego zbawienia”.

Stopniowo z jedynie tolerowanego państwa stawało się ono „nasze” także dla religijnych Żydów. A religia zaczęła w nim odgrywać rolę, jaką grała w wielu środkowoeuropejskich ruchach narodowych, a która dziś w liberalnych państwach Zachodu jest nie do wyobrażenia. Jednak nadal nieliczni religijni Żydzi istnienia Izraela nie uznają, choćby – jak członkowie ugrupowania Neturei Karta – mieszkali w sercu jego stolicy.

Najszybciej z syjonizmem pogodzili się socjaliści, których udział w ruchu nadał mu mocne lewicowe piętno, od fundamentalnej roli kibuców, poprzez długo dominującą w systemie społeczno-ekonomicznym funkcję związków zawodowych, po naturalną przez pokolenia pozycję lewicowej Partii Pracy, najpierw jako dominującej w Światowej Organizacji Syjonistycznej, a potem rządzącej krajem. Ten silny element lewicowy i świecki przez dziesięciolecia był równowagą dla nurtów narodowych i religijnych. Dopiero gdy osłabł po pierwszych dekadach państwowości, zaczęły one odgrywać rolę dominującą, która jest dziś tak charakterystyczna dla Izraela i która utrudnia relacje i z palestyńską mniejszością, i z liberalną nadal diasporą, czego przykładem był choćby niedawny konflikt wokół ustawy zasadniczej o państwie przyjętej przez Kneset.

Takich efektów działalności syjonistów Herzl, rzecz jasna, nie mógł sobie nawet wyobrazić. Gdy umierał, ruch był nadal w powijakach, kolonizacja Ziemi Obiecanej słaba, a mocarstwa, podobnie jak większość diaspory, raczej nie interesowały się całą sprawą. Trudno mu było przewidzieć, że jego słowa z ostatnich zdań „Państwa Żydów” – o marzeniu, by być „wolnym ludem w swojej własnej ziemi” – staną się nie tylko słowami hymnu ruchu, który miał się stać hymnem państwa, lecz także po prostu rzeczywistością. Nikt wtedy nie mógł sobie wyobrazić, jaki bezmiar nieszczęścia ściągnie na siebie Europa, zanim rzeczywistość ta stanie się możliwa.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com