Archive | 2022/08/22

Był sobie Gdańsk, a w nim żydowski teatr

Rycina przedstawiająca gdańskich Żydów modlących się podczas święta Jom Kipur (domena publiczna)


Był sobie Gdańsk, a w nim żydowski teatr

Jarosław Kurski


Żeby czytać z zaciekawieniem książkę Mieczysława Abramowicza, nie trzeba interesować się teatrem jidysz. Wystarczy interesować się gdańskimi Żydami, z których istnienia niewielu z nas w ogóle zdawało sobie sprawę.
Mieczysław Abramowicz należy do pokolenia gdańszczan, które w latach 60. i 70. jako dzieci odkrywało historię naszego miasta na powojennych rumowiskach, opuszczonych strychach, w piwnicach, skupach złomu i makulatury. Znaleźć tam można było prawdziwe skarby – stare gazety bez wyjątku pisane gotykiem. Wieszaki na ubrania, stare skrzynki na listy, mosiężne krany, emaliowane naczynia, kartki i znaczki pocztowe, monety etc. Wszystko opisane po niemiecku. Nawet włazy do kanalizacji zawierały owe dziwnie brzmiące słowo: Danzig.

.

Potem w nas – dzieciach wojennych przesiedleńców – nastąpił wybuch fascynacji Gdańskiem, naszą małą ojczyzną. Zdzieraliśmy z oficjalnej opowieści o Gdańsku warstwy kłamstwa, polerowaliśmy lśniący mosiądz, białą emalię, wydobywaliśmy z mroków niepamięci stare zdjęcia. Kształtowały nas książki Pawła Huellego, Stefana Chwina, Güntera Grassa, Brunona Zwarry, albumy „Był sobie Gdańsk” pod redakcją Donalda Tuska wydawane przez fundację Dar Gdańska.

Wiedzieliśmy, że w czasach przedrozbiorowych Gdańsk był najpotężniejszym w polskiej koronie kosmopolitycznym, hanzeatyckim miastem wielu narodów – Niemców, Polaków, Szkotów, Holendrów, że w czasach pruskiej niewoli właściwie stał się niemiecki.

Pomnik cesarza Wilhelma I, obok Bank Rzeszy, w latach 1921-1939 siedziba Bank von Danzig.

Pomnik cesarza Wilhelma I, obok Bank Rzeszy, w latach 1921-1939 siedziba Bank von Danzig.  Archiwum

Abramowicz w swych poszukiwaniach i fascynacjach poszedł jeszcze dalej. Zainteresował się historią gdańskich Żydów, i to przez pryzmat unikalny, bo przez żydowski teatr.

Właśnie ukazało się pisane przez 30 lat jego opus magnum „Teatr żydowski w Gdańsku 1876-1968″.

Różnorodna, ważna mniejszość

Zacznijmy od tego, że ortodoksyjny judaizm uznaje teatr za zjawisko grzeszne i niegodne religijnego Żyda. To przebieranie się, przyjmowanie ról, zakładanie masek – to wszystko zdaniem rabinów jest wysoce niekoszerne. Jednak by czytać z zaciekawieniem książkę Abramowicza, nie trzeba interesować się teatrem jidysz. Wystarczy interesować się gdańskimi Żydami, z których istnienia niewielu z nas – odkrywców gdańskiego Heimatu – w ogóle nie zdawało sobie sprawy.

Mieczysław Abramowicz - gdański pisarz, historyk, znawca kultury żydowskiej
Mieczysław Abramowicz – gdański pisarz, historyk, znawca kultury żydowskiej  Fot. Dominik Sadowski / Agencja Wyborcza.pl

Tymczasem Żydzi byli w Gdańsku ważną mniejszością. Niejednorodną. Jedni byli już zasymilowani – „West Jude” mówiący po niemiecku, zasiedziali gdańscy mieszczanie. Inni, napływowi – wywodzący się z Polski, Rosji lub Litwy, posługujący się na co dzień językiem jidysz, na ogół ortodoksyjni Żydzi. W Gdańsku kwitło życie żydowskie, działały szkoły, synagogi – na Głównym Mieście, we Wrzeszczu i Sopocie – działały organizacje polityczne, społeczne i kulturalne. Były żydowskie gazety, no i teatr, gdzie przełamywały lody obie jakże różne wspólnoty żydowskich gdańszczan. Jidysz uchodził wszak za żargon wschodnioeuropejskich Żydów, co najwyżej wulgatę szlachetnego języka niemieckiego. Jednak bez względu na to, jak bardzo gdańscy Żydzi się od siebie różnili – niemieccy naziści zrównali ich wszystkich, szykując im ten sam tragiczny los.

Abramowicz przez 30 lat zbierania materiałów do książki, która jest jednocześnie jego pracą doktorską, wykonał tytaniczną robotę. Miał też wiele szczęścia. Choć w czasie wojny Gdańsk został spalony w 80 proc., to archiwa w zasadzie się zachowały. Zarówno w samym Gdańsku, jak i w Izraelu czy Nowym Jorku. Zdążył też autor porozmawiać z nielicznymi już ocalałymi.

Nadchodząca Zagłada

Jeden z nich, polski Żyd Aleksander Lewensztajn, pobierał nauki w dwóch gdańskich szkołach – niemieckiej i polskiej. Różnica polegała na tym, że o ile w pierwszej szkole żydowscy uczniowie doświadczali prześladowań w szczególności od nauczycieli, z których wielu należało do NSDAP, o tyle w szkole polskiej antysemickie ataki pochodziły od uczniów i ich rodziców. Polonia gdańska sama prześladowana przez Niemców, oględnie mówiąc, nie odczuwała z gdańskimi Żydami żadnej wspólnoty losów.

Gdańsk, 1928 r.
Gdańsk, 1928 r.  Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dla mnie najciekawsze właśnie były te rozdziały i wątki, które krok po kroku ukazywały nadchodzącą nieuchronnie zagładę. Zaczęło się od języka antysemickiej nienawiści w gdańskiej niemiecko- i polskojęzycznej prasie. Potem był bojkot żydowskich sklepów, wywłaszczenia majątkowe, wreszcie burdy, pogromy, przymusowa emigracja, w tym słynne kindertransporty, budynkowe getto gdańskie w spichlerzu „Czerwona Mysz”, wreszcie Zagłada, głównie w obozie Stutthof, choć nie tylko. Wszystko to działo się na ulicach naszego miasta. W dobrze nam znanych miejscach, które kojarzyliśmy z różnym epizodami z naszego życia, ale nigdy z dramatem żydowskich gdańszczan, który rozegrał się raptem kilkanaście lat przed naszym urodzeniem.

Ucieczka z hitlerowskiego miasta

Znamy wszyscy te obrazy z września 1939 r. ukazujące triumfalny wjazd Hitlera do Gdańska. Wódz jechał kabrioletem marki Mercedes Benz przez Sopot, Oliwę, Wrzeszcz, aż do głównego miasta przez bramy Wyżynną i Złotą, dawną drogą królów polskich. Witały go spazmatyczne tłumy, gęsty las wyciągniętych w faszystowskim pozdrowieniu rąk. Dobrzy ludzie, gdańszczanie – poczciwi dziadkowie, kochający ojcowie, troskliwe matki, ufne pucułowate dzieci, patriotyczna rumiana młodzież, tak bardzo pragnąca swej pruskiej ojczyźnie wynagrodzić niesprawiedliwość i upokorzenia – wszyscy oni ryczeli jak w transie: „Heil!”, „Heil!”, „Heil!”.

'Danzig ist deutsch' (Gdańsk jest niemiecki) - głosił napis na plakacie propagandowym, który był też kolportowany w formie pocztówek
Danzig ist deutsch’ (Gdańsk jest niemiecki) – głosił napis na plakacie propagandowym, który był też kolportowany w formie pocztówek  Fot. domena publiczna

Gdańsk – nie oszukujmy się – był hitlerowskim miastem i ostoją nazizmu. Miasto długo szykowało się na przyjęcie wodza III Rzeszy, gdyż Hitler zapowiedział, że owszem przyjedzie, ale wyłącznie do niemieckiego Gdańska.

Po nocy kryształowej nikt z 11-tysięcznej społeczności gdańskich Żydów nie miał więc już co do swej przyszłości przesadnych złudzeń. W szabatowy wieczór, gdy esesmani podeszli pod Wielką Synagogę, w której właśnie odbywało się nabożeństwo, wyszła do nich grupa Żydów, weteranów pruskiej armii z I wojny światowej, udekorowanych odznaczeniami za waleczność na froncie wschodnim i zachodnim. To tylko na moment zachwiało karną kadrą ducha czynu narodowosocjalistycznej młodzieży. Synagoga ocalała – na chwilę. Decyzja gminy o wyprzedaży miastu wszystkich gruntów i świątyń za 330 tys. guldenów na pokrycie kosztów emigracji była najlepsza, jaką można było podjąć po październiku 1938 r., zanim na dobre zatrzasnęło się uchylone litościwie okno życia.

Większość gdańskich Żydów zdołała wyjechać. Ci, którzy nie zdążyli, zostali tu na zawsze.

Rozbiórkę Wielkiej Synagogi – wysokiego i charakterystycznego punktu panoramy miasta – hitlerowcy rozpoczęli dokładnie 3 maja 1939 r., otoczywszy ją najpierw drewnianym parkanem, na którym niecierpliwi gdańszczanie powiesili wykaligrafowany gotykiem transparent: „Komm lieber Mai und mache von Juden uns jetzt frei” (Przybądź, kochany maju, i uwolnij nas wreszcie od Żydów)Gdy zatem wódz III Rzeszy cztery miesiące później wjeżdżał kabrioletem do głównego miasta, żaden element żydowskiej architektury nie mącił już jego aryjskiego charakteru.

Wielka Synagoga w Gdańsku na barwnej pocztówce z początku XX w

Wielka Synagoga w Gdańsku na barwnej pocztówce z początku XX w  Domena Publiczna

I tak właściwie zostało do dzisiaj. Ocalała synagoga w moim rodzinnym Wrzeszczu. W czasach komunistycznych służyła jako szkoła muzyczna, teraz została zwrócona gminie żydowskiej. Synagoga w Sopocie spłonęła w czasie nocy kryształowej. Nie została odbudowana.

Na popiołach Zagłady

Abramowicz – oczywiście poprzez pryzmat teatru – opisuje także powojenne chwilowe odrodzenie życia żydowskiego w Gdańsku, m.in. występy legendarnej Idy Kamińskiej i jej córki Ruth. Ale na popiołach Zagłady ów żydowski świat odżył na krótko. Był właściwie przystankiem do kolejnej – dobrowolnej tym razem – emigracji, z roku 1956, i następnej, tragicznej, symbolicznej, naszej rodzimej i przez nas zawinionej, z 1968. Ta ostatnia fala wygnała z Polski na stałe Idę Kamińską i jej artystyczną rodzinę. Nie bez powodu historię teatru żydowskiego w Gdańsku Mieczysław Abramowicz kończy na roku 1968. Zapadło wówczas wieko niepamięci, które od dziesięcioleci Abramowicz samotnie i konsekwentnie uchyla. Tego nie dałoby się zrobić bez wielkiej namiętności do Gdańska i do teatru jidysz, teatru wymordowanego narodu.


Teatr żydowski w Gdańsku 18761968
Mieczysław Abramowicz
Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, 2022

Mieczysław Abramowicz, 'Teatr żydowski w Gdańsku 1876-1968'
Mieczysław Abramowicz, ‘Teatr żydowski w Gdańsku 1876-1968’  Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Covid, wojna i inne troski


Covid, wojna i inne troski

Andrzej Koraszewsk


Mamy covid. Na testach moje kreski przy literkach C i T są bardziej jaskrawe, Małgorzaty odrobinę bledsze, ale wątpliwości brak. Lekarz radzi czekać, jest nadzieja, że samo przejdzie. Zmienny rytm osłabienia pozwala na sprawne przejmowanie opieki wzajemnie nad sobą i nad kotami, koty czuwają nad naszymi snami, przyjaciele dbają o zaopatrzenie.

.

Dostałem zaproszenie na „Śniadanie z mistrzem”. Kłopot, bo Małgorzata jest, a mistrza nie ma. Jest staruszek z podciętą struną głosową. Dawniej myśliwi podcinali psom struny głosowe, żeby nie szczekały. (Mam nadzieję, że dziś grożą za to jakieś poważne kary.)  Moja struna głosowa jest podcięta z innego powodu, ale efekt podobny, nie mogę szczekać.

Zainteresowanie moją skromną osobą spowodował mój artykuł, w którym pisałem o Grossmanie. Czy urodzony w Berdyczowie pisarz uchwycił istotę rosyjskiego nieszczęścia, imperium opartego na pogardzie, na polityce terroru wobec własnej ludności, świata przeżartego korupcją, odrętwienia mieszkańców, niewierzących w uczciwość, w sens własnych wysiłków, urządzających się jak się da w bagnie podłości?

Wasilij Grossman opisywał Rosję czasów stalinowskich, kiedy wszystkie złe cechy z przeszłości zostały podniesione do entej potęgi. Putin przy Stalinie jest „dobrym carem.”

Ten stan odrętwienia ludzi niewierzących we własną sprawczość ani w rządy prawa współczesny pisarz Wiktor Jerofiejew nazywa „nachuizmem”. Żaden wysiłek nie ma sensu, władza wszystko obróci przeciw tobie. To pogłębia nieszczęście, jest samospełniającym się proroctwem. Nie wiem, czy Putin czytał Grossamana, był zapatrzony w Sołżenicyna. Ten wielki świadek stalinowskich zbrodni chciał ocalić Rosję przez powrót do prawosławnych wartości. Prawosławie jest najmniej zreformowaną odnogą chrześcijaństwa, najsilniej zakorzenioną w systemie niewolniczym, w którym bliźni ma rozumieć, że jest tylko rabem. Niewolnictwo pozwalało marzyć o lepszym panu, nie pozostawiało miejsca nawet na wyobrażanie sobie wolności. Trzeba by zatem wrócić do powieści Jewgenija Zamiatina My, napisanej w początkach lat dwudziestych ubiegłego wieku, która w Rosji ukazała się po raz pierwszy w 1988 roku. Zamiatin opisuje świat nieustannego polowania na heretyków, świat, w którym myślenie jest zbrodnią stanu, a próba sprawczości opartej na pracy, a nie  na lojalności, jest kryminalnym przestępstwem zagrożonym karą główną (ta książka była inspiracją Orwella). To Lenin, a nie Stalin zapytany, po czym poznać kułaka, odpowiedział: „Poznajesz go, kiedy go widzisz”. Feliks Dzierżyński to rozumiał, w młodości był członkiem narodowo-katolickiej organizacji „Serca Jezusowego”.

Dusza zbiorowa, kolektywizm, świat bez „ja”, świat, w którym Włodzimierz Majakowski, autor poematu „Obłok w spodniach” (1914/15) prawdopodobnie jak najbardziej szczerze w dziesięć lat później pisał o jednostce, która jest nic nieznaczącym zerem, bzdurą. Ten poemat to komunistyczna pochwała samodzierżawia, Partii kierowanej przez czerwonego dobrego cara Lenina:

Par­tia – to ręka mi­lio­no­pal­ca,
w jed­ną miaż­dżą­cą pięść za­ci­śnię­ta.

U Jerofiejewa obraz koszmaru kolektywnego ducha bez jednostkowego ja jest dziś chyba najwyraźniejszy. Andrzej de Lazari w świetnym  wywiadzie dla „Liberté” pisze, że dla Jerofiejewa nachuizm jest dziś rosyjską filozofią narodową:

Nie Łomonosow, nie Puszkin, nie Lenin, a właśnie nachuizm zapanował nad masami. Mówimy: naród – rozumiemy: nachuizm, a „słowo »naród« zabetonowało naród na wieki”. Rosyjskie My nie składa się ze zbioru Ja, będących wartością dla siebie samych, jak to ma miejsce w Europie. Rosyjskie Ja „nie jest pierwiastkiem przystosowanym do samodzielnego życia, przebywa wyłącznie w molekule narodowej. Stąd nie Ja kształtuje ideę My; to My przemawia i manifestuje. My płodzi wyrodne Ja jak drobne kartofle”. Na miejsce kolektywizmu komunistycznego powrócił w Rosji kolektywizm „narodowy”, a jednostką kieruje „nachuizm”.

Czy rzeczywiście ponowne upaństwowienie prywatnego życia w Rosji nastąpiło w 2014 roku, kiedy Putin zaczął wojnę z Ukrainą? Gniew i rozpacz rosyjskiego pisarza są doskonale zrozumiałe. Czy jego diagnoza jest poprawna? Andrzej de Lazari przywołuje jego słowa:

Myśleliśmy, że rosyjski naród to szkatułka ze skarbem. Kazali nam tak myśleć Dostojewski, Sołżenicyn. Okazało się, że to grób z gnijącym truchłem. W 2014 r. otwarto go i rozszedł się smród. […] Imponowało nam pijane bydło. Byli dla nas jak święci wyniesieni na piedestały. Teraz nastał czas tych świętych”. Inteligencja stała się marginesem społeczeństwa. A wszystko dzięki Putinowi: „To on zarządził gruntowny przegląd rosyjskiej duszy. […] Nowością 2014 r., starą jak ‘rosyjski świat’, jest to, że nie jesteśmy już Europejczykami! Więcej, nigdy nimi nie będziemy i jesteśmy z tego dumni! […] Inteligencja powtarza stare błędy. Obwinia władzę, a nie naród. Ale jak winić naród? Za co? Za to, że jest narodem? Klasy oświecone widzą w nim ogłupiany przedmiot historii, a nie podmiot, byt sam w sobie.

Rosyjski anarchizm jest inny od francuskiego, chociaż współcześni anarchiści to jeszcze inna parafia. Dla mnie najciekawszy jest Kropotkin z jego wiarą w zdolność ludzkiej współpracy. To państwo zmienia ludzi w mierzwę i wyzwala u nich podłość. Rosjanie mają wiele powodów, żeby wierzyć, że wszystko lepsze od władzy państwowej. Kropotkin na zesłaniu obserwował świat, w którym władza była daleko, a w surowych warunkach działało nie tylko wilcze prawo pieści, ale sztuka współdziałania. W surowych warunkach, z dala od cywilizacji, drugiego człowieka oceniasz nie po jego pozycji, a po tym, co ma do zaoferowania. Tu my wyrasta z ja. Czy przenoszenie tamtych obserwacji na społeczeństwo zniewolone tradycją religijną, instytucjonalną i gospodarczą jest marzycielstwem? Anarchizm aż nazbyt często obsuwa się w prostackie wyobrażenia, że wystarczy zlikwidować policję, a zniknie przestępczość. Był czas, kiedy fascynowała mnie przedwojenna rolnicza spółdzielczość Ukraińców. Doskonałe ukraińskie spółdzielnie mleczarskie pokazywały jak sprawcze ja zmienia się w prawdziwe my. Informacje o szczegółach pacyfikacji Galicji wschodniej w 1930 nadwyrężyły mój polski patriotyzm, obrazy rozbijania spółdzielczego sprzętu, szczania przez polskich żołnierzy do baniek z mlekiem, z przyzwoleniem oficerów i kapelanów było opowieścią o naszej wspólnocie duchowej z opisywaną tu rosyjską tradycją.

Kiedy myślę o tym w moim covidowym zamgleniu raz jeszcze powracam myślą do mojego ukochanego poety Zbigniewa Herberta, który opisując ucieczkę Kropotkina z więzienia pisze jak zagadano strażnika:

…A ty Waśka mikroba widział?

Głupawy, pełen narcystycznej wyższości poeta, nie znając szczegółów zdarzenia kierował się swoją poetycką wiedzą, swoimi przesądami, swoją odwieczną pogardą. No cóż, czekano na dyżur tego „Waśki”, bo był znanym zapaleńcem mikroskopów i wiadomość o pojawieniu się nowego modelu gwarantowała jego całkowite odwrócenie uwagi. Ta pogarda to nachuizm naszych elit. To narcystyczne „ja” nie tworzy żadnego „my”, przeciwnie jest skutecznym murem dla wspólnoty wolnych jednostek. 

Jak zatem opowiedziałbym na „Śniadaniu z mistrzem” o dzisiejszej Rosji? Moja matka urodziła się w 1914 roku w Charkowie, kiedy dziadek wracał z żoną w ciąży z zesłania na Syberii. Trzydzieści pięć lat później babka w środy mówiła do mnie po rosyjsku, mówiąc, „poznaj język wroga, a zobaczysz ilu znajdziesz przyjaciół”. Nie wiem, czy Rosjanie kiedykolwiek wybiją się na my będące wspólnotą wolnych jednostek. Od wieków jest to kraj oparty na autorytecie, a nie na partnerstwie. Jak budować ja będące twierdzą krytycznego myślenia  z siedmioma bramami do partnerstwa? My dziś w obliczu tej wojny Rosji z Ukrainą  uczymy się zapominać o zapiekłym polsko-ukraińskim antagonizmie. Oczekujemy przeprosin za Wołyń, nie zamierzamy przepraszać za nasze sikanie do baniek z mlekiem i inne bestialstwa. 

Grossman był Żydem, niektórzy żydowscy pisarze opisują życie i los bardziej przenikliwie, może to kwestia głębi kontekstu i słabszego skażenia lokalną kulturą. Rosyjska zmora zbiorowej duszy i nachuizmu prowadzi do pytania, czy możemy przestać udawać mistrzów i zacząć odkrywać wartość wolności w partnerstwie, niezależnie od różnic wieku, doświadczenia i wykształcenia?

Podobno covid odbiera smak. Jestem głodny. Ani smaku, ani węchu nie straciłem. Pora na kolację z Małgorzatą.       


Andrzej Koraszewski – Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.

Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii. Facebook


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

Star of David Ring Among Hundreds of Mobster-Owned Items Set for Auction

Star of David Ring Among Hundreds of Mobster-Owned Items Set for Auction

Shiryn Ghermezian


The flyer for an upcoming auction by Julien’s Auctions. Photo: Julien’s Auctions.

A trove of items owned by some of the most notorious figures in 20th century organized crime in America, some of whom were Jewish, will be up for auction in August in Beverly Hills, California, and online.

The rare historic collection of items is owned by Jay Bloom, founder of the Las Vegas Mob Experience at the Tropicana Hotel and Casino. The items will be auctioned by Julien’s Auctions on August 28 and feature hundreds of personal artifacts from some of America’s most infamous gangsters and crime family members, including Ben “Bugsy” Siegel, Meyer “The Little Man” Lansky, Tony “The Ant” Spilotro, Sam “MoMo” Giancana, Charlie “Lucky” Luciano and “Scarface” Al Capone.

Black Spartan boxing gloves belonging to Jewish Los Angeles-based crime boss Mickey Cohen are expected to be auctioned for $10,000–$20,000, while his gold and diamond Star of David ring is expected to fetch for $800–$1,200.

One item for sale that was owned by Lansky, a mob accountant and key figure in the American mobster scene, is a Medal of Freedom ($40,000–$60,000) that he was presented in a secret ceremony by President Harry S. Truman in 1945. Lansky was given the honor for his work with the Sicilian mob to provide information to the US about the location of Nazi forces during World War II, called “Operation Husky.”

Lansky’s inscribed copy of a Passover Haggadah is expected to sell for $2,000–$3,000. Also up for sale is a 1948 love letter sent by Lansky to his second wife, Thelma ‘Teddy’ Schwartz; a set of four hand-written notebooks that have been dubbed “The Lansky Diaries”; his colorful bowtie collection; and a monogrammed oak cane that was given to Lansky as a gift from Luciano. The cane, which has a gold top that has “ML” carved into it, is expected to sell for $5,000–$7,000.

Bloom said the collection was “sourced directly” from surviving immediate family members of the mobsters, including their spouses, children, nieces and nephews and grandchildren, and also caregivers. He said the artifacts were “an extraordinary, once in a lifetime, look into the psyche of some of the most secretive people in history who, behind the curtains, helped shape the course of our nation and the world.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com