Archive | 2022/10/16

“Ormianina to jeszcze znieść mogę, bo to starzy chrześcijanie. Ale parchy na majątkach?”

O lewej: Maria (Mija) Wiśniewska, Anna Niemirowska z wnuczką Klarą na kolanach, Tytus Weydlich, babcia Teodora, Julian Wiśniewski, dziadek Tadeusz Modzelewski, Kazimierz i Jadwiga Wiśniewscy i ich starsza córka Staszka Wiśniewska. Koszyłowce na Podolu, majątku położonym mniej więcej w połowie drogi między Buczaczem i Zaleszczykami, 1926 r. (fot. archiwum rodzinne)


“Ormianina to jeszcze znieść mogę, bo to starzy chrześcijanie. Ale parchy na majątkach?”

Jarosław Kurski


Ludwik wsiadł do pociągu linii Jassy – Czerniowce – Lwów jako Polak, piłsudczyk i socjalista, a wysiadł jako Brytyjczyk, Żyd i syjonista.


12 października premiera książki „Dziady i dybuki”

Od redakcji: Bohaterem poniższego fragmentu książki jest sir Lewis Namier, jeden z najwybitniejszych brytyjskich historyków XX w., znany m.in. z tego, że wykreślił tzw. linię Curzona, która dziś jest wschodnią granicą Polski. Namier był antagonistą Romana Dmowskiego, gdy ten zabiegał o polskie granice przed i w czasie paryskiej konferencji pokojowej po zakończeniu I wojny światowej.

Ale w 1906 r., gdy rozgrywają się opisane wydarzenia, Lewis Namier nazywał się jeszcze Ludwik Bernstein i był młodym studentem prawa na lwowskim Uniwersytecie Jana Kazimierza. Pochodził z bogatej rodziny zasymilowanych Żydów, którzy przeszli na katolicyzm i uważali się za polskich patriotów. Rodzice Ludwika – Józef i Anna (z domu Sommerstein) Bernstein vel Niemirowski – wiedli dostatnie ziemiańskie życie w Koszyłowcach na Podolu, majątku położonym mniej więcej w połowie drogi między Buczaczem i Zaleszczykami, wówczas w austriackiej Galicji, a po odzyskaniu niepodległości na polskich Kresach Wschodnich. Ich córką (siostrą Ludwika) była Teodora, która w 1922 r. poślubiła szlachcica (bez ziemi) Tadeusza Modzelewskiego. Ich z kolei córką była zmarła w 2016 r. Anna Kurska, matka autora.

Wyjazd Ludwika Bernsteina, mojego ciotecznego dziadka, na studia do Lwowa był ostatnim aktem bezwarunkowego posłuszeństwa wobec woli ojca. Zarówno co do decyzji, gdzie studiować, jak i co studiować. Józef, sam prawnik, wybrał dla syna wydział prawa. Pod koniec XIX w. i na początku XX dominującym językiem wykładowym lwowskiego uniwersytetu był polski. Nieliczne tylko wykłady odbywały się po łacinie, po ukraińsku (rusku) lub niemiecku. A w 1906 r., zaraz po rewolucji, silnym i dominującym nurtem politycznym pośród polskich studentów była Narodowa Demokracja. Zrzeszeni w korporacjach zwolennicy Romana Dmowskiego mieli w tym czasie dwóch zasadniczych wrogów: Żydów i socjalistów. Ludwik podpadał pod oba te paragrafy. Czuł się Polakiem, ale z silną świadomością swego żydowskiego pochodzenia, której nie wypierał. Czuł się też socjalistą i piłsudczykiem z kręgu Promienia. Było więc aż nadto powodów, by zadrzeć z bojówkami narodowej studenterii.

'Promień. Pismo Polskiej Młodzieży Socyalistycznej', wrzesień-październik-listopad 1905 r.

‘Promień. Pismo Polskiej Młodzieży Socyalistycznej’, wrzesień-październik-listopad 1905 r.  Polona

Z pewnością w nawiązywaniu kontaktów społecznych nie pomagał Ludwikowi jego neurotyzm i mizantropia. Kształcił się w domu. Miał prywatnych nauczycieli i nienawykły był do budowania rówieśniczych relacji, zwłaszcza w tak burzliwych politycznie czasach. Jak pisze Julia Namier [druga żona Lewisa, którą poślubi wiele lat później w Wielkiej Brytanii – red.] w biografii męża, „od razu natknął się na skrajnie nacjonalistycznych studentów, przypominających nazistów z czasów późniejszych”. Julia pisze też o „zawziętym, antysemickim gangu młodych, wściekłych zwolennikach Dmowskiego” i o „przerażeniu Ludwika ich brutalnymi metodami perswazji i typem umysłowości, jaki się za ich działaniami krył”.

Ludwik nie zwierzył się z tego doświadczenia nawet Julii. Opowiedział o tym przyjacielowi Augustowi Zaleskiemu, późniejszemu szefowi MSZ, a po 1947 r. – prezydentowi polskiego rządu na uchodźstwie. 

August Zaleski (1883-1972) - polski polityk i dyplomata, minister spraw zagranicznych (1926-1932, 1939-1941), Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie (1947-1972)August Zaleski (1883-1972) – polski polityk i dyplomata, minister spraw zagranicznych (1926-1932, 1939-1941), Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie (1947-1972)  Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

To od niego Julia Namier wzięła tę relację. Badacze: [dr Andrzej] Zięba, [prof. Andrzej] Nowak, [prof. David] Hayton i inni, z powodu skąpych źródeł skłonni są bagatelizować sprawę, twierdząc, że ataki na młodego Namiera nie musiały mieć wydźwięku antysemickiego. Wszak w tym czasie we Lwowie Żydzi mogli studiować i nikt im z tego powodu wstrętów nie czynił. Studiował też wtedy jego kuzyn Ludwik Ehrlich, późniejsza sława, profesor prawa narodów. W okresie międzywojennym studiowało też dwóch innych jego kuzynów ze strony matki – Jan i Kazimierz Sommersteinowie, którzy zmienili nazwisko na Stożyński. Rzecz w tym, że kuzyni zrobili coś, czego nie potrafił Namier. Po prostu przeistoczyli się w najczystszych Polaków. Ehrlich całkowicie odżegnał się od swego pochodzenia, neoficko manifestując katolicyzm, a bracia Stożyńscy wręcz wstąpili do Młodzieży Wszechpolskiej. W latach 30. mówiono o takich „żydoendecy”. Co oczywiste, żaden z nich nie był socjalistą. 

Uniwersytet Jana Kazimierza we LwowieUniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie  Biblioteka Narodowa

Nie wiadomo więc, jak wyglądała napaść, kto co zrobił i co powiedział. Czy i jakie zadał rany. I byłbym nawet skłonny uznać, że winien był tutaj trudny charakter Ludwika – jego społeczna niezdarność, egocentryzm, chęć intelektualnej dominacji – a nie „wyolbrzymiany” przez niego polski antysemityzm. Byłbym, gdyby nie książka Grzegorza Gaudena „Lwów. Kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918 r.”.

To opowieść o antysemickim paroksyzmie, jakim Polacy przywitali we Lwowie swoją niepodległość. O dwudniowym pogromie dokonanym z inspiracji i pod ochroną endeckiego komendanta obrony miasta Czesława Mączyńskiego. Ta rzeź nie wzięła się z niczego. Tę glebę latami użyźniali narodowi ideolodzy, katoliccy księża, nacjonalistyczna prasa, korporacyjni bojówkarze, wreszcie lwowska ulica. W pogromie nie uczestniczyła tylko żulia, ale cały społeczny przekrój ówczesnego polskiego Lwowa, dobrzy ludzie, katolicy, burżuazja i inteligencja.

Ludwik nie potrafił się też odnaleźć pośród lwowskich Żydów. Nie czuł się dobrze wśród asymilantów – jak jego własna rodzina. Nazywał ich „udomowionymi Żydami”, a sam „udomowionym Żydem” nie chciał się stać. Jeszcze gorzej czuł się pośród syjonistycznych studentów, których postrzegał jako sektę. Byli świetnie zorganizowani, świadomi swoich celów, asertywni. Mroziły go ich rozmowy w jidysz o Erec Israel. To był obcy dla niego świat. Nie, na żydowską świadomość narodową było jeszcze dla Ludwika za wcześnie. Jego świadomy, intelektualnie wypracowany syjonizm miał dopiero nadejść. Mówił potem, że we Lwowie ok. 1906 roku był już „teoretycznym syjonistą”, co – jak zauważa Hayton – znaczyło tylko tyle, że był ciekaw swojego żydowskiego dziedzictwa i utożsamiał się z żydowskim cierpieniem”. 

Ludwik Bernstein w czasie I wojny światowej, gdy nosił już nazwisko Lewis NamierLudwik Bernstein w czasie I wojny światowej, gdy nosił już nazwisko Lewis Namier  fot. archiwum rodzinne

Isaiah Berlin napisał w eseju o Namierze, że „pochodzenie było jego obsesją. Chorobliwie nie znosił uniżoności, co być może miało związek z pamięcią o Polakach i Żydach w Galicji i często przybierało gwałtowną postać. Spotkawszy mnie kiedyś na korytarzu w pociągu – pisze Berlin – powiedział mi bez związku z tym, o czym rozmawialiśmy: »Złożyłem wizytę lordowi Derby. Powiedział do mnie: – Namier, jest pan Żydem. Dlaczego pisze pan o historii Anglii, dlaczego nie pisze pan o historii Żydów? Odpowiedziałem mu: – Derby! Nie ma żadnej historii Żydów, jest tylko ich martyrologia, a to nie jest dla mnie dostatecznie zabawne«” (1).

Zatruta atmosfera polityczna w mieście i na uczelni, krwawe starcia PPS z endekami, niezdolność odnalezienia się ani w polskim, ani w żydowskim świecie, a zatem znów odrzucenie i znów samotność, zniechęcały Ludwika do studiowania we Lwowie. Czarę goryczy przelał jednak inny incydent. Lepiej już znany, ale równie bagatelizowany przez badaczy. Dla mnie ma on znaczenie fundamentalne. Był punktem zwrotnym w życiu Ludwika i osią sporu z jego najbliższą rodziną.

 * * *

Jesień 1906 roku. Ludwik jedzie pociągiem do Lwowa. Linia wiedzie z Czerniowiec przez Kołomyję i Stanisławów. W Stanisławowie zapewne, bo to stacja przesiadkowa, do przedziału klasy pierwszej, w którym samotnie przy oknie siedzi melancholijny Ludwik, dosiada się trzech polskich szlagonów. Do Lwowa wracają. Właśnie dni kilka na zaproszenie niejakiego Bernsteina w Koszyłowcach bawili. Miłe dni zbiegły na polowaniu, konnej jeździe, kartach i dobrych trunkach. No i, co tu dużo gadać, kuchnia też wyborna była. Powozem odwieziono polskich panów do najbliższej stacji kolejowej w Dżurynie albo – co też możliwe – do Buczacza, bo trochę dalej wprawdzie, ale i gościniec lepszy. Tak więc przesiadka w Stanisławowie – i oto są. W jednym przedziale z Ludwikiem, synem Józefa, ich szczodrego gospodarza, od którego właśnie wracają z wypchanymi sakwojażami i oprawionymi przez ukraińską służbę kuropatwami, bażantami i zającami. Kręcą się, moszczą, upychają bagaże i dubeltówki, sadowią się, śmiechem parskają. 

Dwór w Koszyłowcach na Tarnopolszczyźnie, maj 1936 r. Ukraińscy chłopi uczestniczą w pogrzebie Tadeusza Modzelewskiego, ojca Anny Kurskiej, dziadka autoraDwór w Koszyłowcach na Tarnopolszczyźnie, maj 1936 r. Ukraińscy chłopi uczestniczą w pogrzebie Tadeusza Modzelewskiego, ojca Anny Kurskiej, dziadka autora  fot. archiwum rodzinne

Jedno szydercze sformułowanie padło w czasie tej podróży z całą pewnością: „hrabia jerozolimski” (2), a wiele wypowiadanych było w tonacji, że „Żyd zawsze zostanie Żydem” (3). Reszta przytaczanych przeze mnie niżej słów, owszem, padała, ale w innych dialogach epoki. Opis sceny jest uprawdopodobnioną rekonstrukcją i nie może być uznany za źródło. Sam fakt jest bezsporny.

A więc Ludwik już wie. Ale oni nie wiedzą, kim jest Ludwik. Nie znają go. Nie wiedzą też, że on wie, o kim mówią. I się nie dowiedzą. Nigdy. Będzie milczał. Chciałby wyjść z przedziału, uciec, ale paląca uszy ciekawość nakazuje zostać. Usłyszeć, za kogo ich tu, na Podolu, mają. Co o nas tutaj myślą. Bez pudru kłamstwa, bez podkładu konwenansu, bez brokatu dobrych manier. Usłyszeć to, to jakby zajrzeć do otwartej trumny. Przejrzeć się w zwierciadle prawdy. Potem nic już nie jest takie, jakie było przedtem, bo nie da się już tego odzobaczyć i nie da się odsłyszeć.

Nie będzie jednak im odpowiadał. W okno będzie się patrzył. Obecny będzie całym sobą, ale jakby go nie było. A tortura będzie trwała i trwała. Narastała z każdą podolską stacją: Jezupol, Halicz, Bukaczowice, Chodorów, Wybranówka, Bóbrka… A im bliżej Lwowa, tym weselej. Pić będą i żartować, a pod nim otworzy się otchłań.

– Parszywe czasy idą. Jeszcze lat parę, a już tylko u jerozolimskich hrabiów bawić się będziemy. Pan widziałeś, dziś byle jaki srul, jak tylko się trochę dorobi, to zaraz się stroszy jak Badeni, Dzieduszycki albo jaki Potocki.

– Bernsteiny myślą, że się pokumali z arystokracją, bo im te gorzelniane interesy prowadzą, że to wystarczy, by samemu zaraz stać się arystokratą. Pan wiesz, że ten stary, jak tylko do Lwowa zjedzie, to tylko w George’u nocuje. I tylko w George’u jada i tam tylko spotkania odbywa. I prasę zagraniczną przynosić sobie każe (4).

– Na naszym Podolu już mało panów staropolskich. Nigdzie zaś tylu co tu arystokratów austriackich świeżej daty i bardzo świeżej daty. Feudałów, których ojcowie sprzedawali pieprz, pędzili woły do Ołomuńca i handlowali końmi na jarmarkach lub rękawem obcierali twarze po największym przysmaku ormiańskim, tłustej baraninie (5).

– Prawda to, ale wiesz pan, Ormianina to ja jeszcze znieść mogę. To starzy chrześcijanie są. Starsi od nas. Ale parchy na majątkach?

– Panowie, panowie, ale czyja to wina jest? Sami do tego rękę przykładamy. Od kogo Bernsteiny Koszyłowce kupili?

– A od samego hrabiego Mieczysława Pinińskiego, brata namiestnika Galicji. Naszego posła do Sejmu krajowego. Taki konserwatysta i taki Podolak, a majątek Żydom sprzedał.

Pociąg niespiesznie stukał po szynach, mijając ścielące się po kartofliskach dymy i ścierniska po kukurydzy, na których żerowały stada czarnych wron. Siwoszare niebo zasnuwało horyzont, czyniąc bezkres podolskich pól bardziej jeszcze przygnębiającym.

– A to nie można było katolikowi sprzedać? Trzeba zaraz starozakonnym? Wsie i tak są całe ruskie i Rusini zaczynają się już rozpychać i po parlamentach, i po uniwersytetach. Ordynację wyborczą chcą zmieniać. A mało to już na naszym Podolu chałatów? Mało to czosnkiem po miasteczkach zajeżdża? To jeszcze po dworach ich pełno. Brunsteinowie, Rosenstocki, Sommersteiny, Koflery, Schofeldy, Rotenbergi. Niedługo to Polak u nich za parobka będzie. Tak wam powiem. Za parobka!

– Bo nasza szlachta fortuny trawi na tytuły hrabiowskie i baronowskie, w karty gra, pije i po świecie się rozbija. Majątki w zarząd durniom powierza. Ceny zboża spadają, bo ponoć statkami z Ameryki do Europy pszenicę wożą. Dwory się zadłużają, wszyscy tylko wiszą na pożyczkach. Ażeby się spłacić, to parcelują. Sprzedają po kawałku, a na tej spekulacji to tylko Szlojmy kieszenie sobie napychają.

– Panowie, tu nic do śmiechu nie ma. Wielu ziemian dezerteruje z posterunków narodowych (6).

– Pan widziałeś w bawialni u Bernsteina portret naczelnika Kościuszki. Może oni są jak Ormianie i do nas przystąpią?

– Nie bądź pan naiwny. Koza zawsze będzie kozą, kura – kurą, a Żyd, proszę pana, zawsze będzie Żydem, nawet jeśli w Wiedniu tytuł hrabiowski sobie kupi, to i hrabią, ale jerozolimskim pozostanie.

Mówiąc to, szlachcic przyłożył rozłożoną dłoń do brody i energicznie zawibrował palcami, wywołując sardoniczny śmiech towarzyszy Ludwik patrzył tępo na przesuwający się za oknem jesienny podolski krajobraz. Pociąg powoli zbliżał się do Lwowa. Ludwik Bernstein wsiadł do pociągu linii Jassy – Czerniowce – Lwów jako Polak, piłsudczyk i socjalista, a wysiadł jako Lewis Namier, Brytyjczyk, Żyd i syjonista. Już ze Lwowa napisał do ojca, że rzuca studia, wyjeżdża z Polski i będzie studiował za granicą.

 * * *

A oto relacja o tym zdarzeniu prezydenta Edwarda Raczyńskiego101 w rozmowie z Tadeuszem Pawłowiczem (7):

„Endecki antysemityzm ogromnie nam, Polakom, szkodził i nadal szkodzi na całym świecie. Nasz były wieloletni ambasador przy dworze St. James przytoczył mi przy tej okazji następujący przykład. Znałem bardzo dobrze – mówił Raczyński – i przez wiele lat przyjaźniłem się z Lewisem Namierem, znanym historykiem, urzędnikiem Foreign Office i publicystą politycznym, piszącym często w »Manchester Guardian« i w tygodniku »Observer«. Namier w okresie pierwszej wojny światowej i w latach późniejszych był doradcą rządowych kół angielskich w sprawach polskich. Był on, jak wiadomo, bardzo wrogo nastawiony do spraw naszego kraju. A oto, jakie są tego powody – mówił dalej Raczyński. – Otóż jeszcze parę lat przed pierwszą wojną Namier, którego nazwisko miało jeszcze wtedy polskie brzmienie [Niemirowski], jechał koleją do Lwowa. Na jednej stacji do przedziału, w którym jechał, wsiadło paru myśliwych. Wracali właśnie z polowania w majątku ojca Namiera, który się znajdował gdzieś w pobliżu. Myśliwi, nie zwracając uwagi na młodego współtowarzysza podróży, zaczęli głośno się naśmiewać i obgadywać żydowskie pochodzenie starego Namiera, u którego gościli na polowaniu. Trwało to długo, uwagi niedawnych gości myśliwych były bardzo złośliwe i napastliwe, lecz młody Namier przysłuchiwał się cierpliwie. »Do tej pory uważałem się za Polaka – wyznał Namier Raczyńskiemu – ale to wydarzenie sprawiło, że wyrzekłem się polskości«. Gdyby nie ten incydent – stwierdził na zakończenie – to Namier, zamiast nam szkodzić przez całe życie, mógł być niezmiernie pożyteczny dla spraw polskich”.

Edward Bernard Raczyński (1891-1993), syn Edwarda Aleksandra, dyplomata, prezydent RP na uchodźstwie. W 1934 r. został ambasadorem w Wielkiej Brytanii, pod koniec sierpnia 1939 r. podpisał w Londynie w imieniu rządu polsko-brytyjski układ sojuszniczy. W latach 1941-43 był ministrem spraw zagranicznych, na podstawie dokumentów przywiezionych przez Jana Karskiego przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście, jako pierwszy informował o eksterminacji Żydów zachodnią opinię publiczną.Edward Bernard Raczyński (1891-1993), syn Edwarda Aleksandra, dyplomata, prezydent RP na uchodźstwie. W 1934 r. został ambasadorem w Wielkiej Brytanii, pod koniec sierpnia 1939 r. podpisał w Londynie w imieniu rządu polsko-brytyjski układ sojuszniczy. W latach 1941-43 był ministrem spraw zagranicznych, na podstawie dokumentów przywiezionych przez Jana Karskiego przygotował i przedstawił aliantom szczegółowy raport o Holocauście, jako pierwszy informował o eksterminacji Żydów zachodnią opinię publiczną.  FOT. ARCHIWUM

 * * *

To moment, w którym Ludwik całkowicie odrzuca tożsamościowy wybór swoich rodziców, czyli asymilację na wzór polski i katolicki. Jego ojciec, matka i siostra sądzili naiwnie, że Żydzi i Polacy to tacy sami ludzie. I że usuwając między nimi różnicę religii, tę jedyną barierę między Żydami a Polakami, usunie się wszystkie inne, czy to społeczne, czy kulturowe przeszkody. Słowem, że zmiana wyznania doprowadzi do pełnej integracji Żydów z Polakami. Ludwik uznał tę hipotezę nie tylko za pozbawioną podstaw. Uznał ją za poniżającą.

„Poczuł się w fałszywej sytuacji. Zdał sobie sprawę, że ochrzczeni Żydzi w jego kręgu żyli w nierzeczywistym świecie. Porzucili tradycyjną niedolę swoich przodków jedynie po to, żeby znaleźć się na ziemi niczyjej między obydwoma obozami, niechciani ani przez jednych, ani przez drugich” (8).

Jak pisze w swym znakomitym eseju Isaiah Berlin: „Namier postanowił powrócić do społeczności żydowskiej – po części pod wpływem przekonania, że próba odcięcia się od własnej przeszłości jest czymś samoniszczącym i haniebnym, a przy tym praktycznie niewykonalnym; po części ze względu na to, że chciał okazać pogardę wobec swojej rodziny i jej niegodnych koncepcji. Jego ojciec uważał go za niewdzięcznika, głupiego i perwersyjnego; odmówił też utrzymywania go” (9).

I jeśli nawet sama metamorfoza była w istocie bardziej rozciągnięta w czasie, to upokorzenie i zniewaga, jakich wówczas doznał, odłożyły się w nim toksycznym osadem na długie dziesięciolecia. Zatruły młodość „durną i chmurną”, a potem „wiek męski, wiek klęski”.

Nie ma bowiem bardziej dojmującego i niszczącego uczucia niż upokorzenie. Upokorzenie rodzi resentyment, a wybitny intelekt w służbie resentymentu to już mieszanina wręcz zabójcza.

Namier z wiekiem łagodniał, a resentyment zastąpił sentymentem do kraju swego dzieciństwa. Przed II wojną światową bił w publicystyce na alarm. Potępiał samobójczą politykę chamberlainowskiego appeasementu, popierał osamotnionego wówczas Churchilla. Domagał się sojuszniczych gwarancji dla Polski zagrożonej militaryzmem hitlerowskich Niemiec. Ale to wszystko potem.


(1). Esej Berlina „Remembering Namier” ukazał się w piśmie „Encounter” (November 1966). Przekład polski Andrzeja Ehrlicha został dołączony do polskiego wydania książki Namiera 1848. Rewolucja intelektualistów, wyd. Universitas, Kraków 2013.

(2). Pisał o tym przyjaciel Namiera Arnold Joseph Toynbee.

(3). Andrzej A. Zięba, „Historyk jako produkt historii…”.

(4). Jan Świerżewicz, „O pewnym informatorze Lloyd George’a w sprawach polskich”, „Orędownik” dla powiatu Nowotomskiego i Wolsztyńskiego, 19 maja 1936. („Zza kulis dyplomacji”, na podstawie rozmów m.in. z Anną Niemirowską).

(5). Wilhelm Feldman, Stronnictwa i programy polityczne w Galicji 1846-1906, t. I, Kraków 1907 s. 230.

(6). „Na dnie”, „Gazeta Narodowa”, 24 listopada 1907, słowa znanego galicyjskiego ziemianina i racjonalizatora rolnictwa Jerzego Turnaua.

(7). Edward Raczyński (1891-1993), dyplomata, delegat w Lidze Narodów, w latach 1934-1945 ambasador RP w Londynie, 1979-1986 prezydent RP na emigracji.

(8). Tadeusz Pawłowicz, Obraz pokolenia, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 1999

(9). Esej Berlina „Remembering Namier” w L.B. Namier, 1848. Rewolucja intelektualistów”.

Dziady i dybuki
Jarosław Kurski
Wydawnictwo Agora

Jarosław Kurski, 'Dziady i dybuki'Jarosław Kurski, ‘Dziady i dybuki’  Wydawnictwo Agora
Książka już dostępna w przedsprzedaży.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


A Nazi Collaborator in the Family

A Nazi Collaborator in the Family

LISA KLUG


With her groundbreaking documentary ‘His Name Is My Name’—showing on Instagram—Dutch filmmaker Eline Jongsma uncovers the crimes her great-grandfather perpetrated against Jews.

.
Gerrit Jongsma, the filmmaker’s great-grandfather, is the subject of ‘His Name Is My Name’COURTESY JONGSMA O’NEILL

Dutch filmmaker Eline Jongsma was enjoying dinner with her father when he suddenly confessed a family secret: His paternal grandfather was a known Nazi collaborator during WWII.

“There wasn’t even ever hints of this being part of my family’s history so it wasn’t a moment of ‘Oh, I see, I figured it out.’ It was a total shock,” Jongsma told Tablet in a Zoom interview from the Netherlands. “I think the reason my father told me then was his father died very recently.”

A decade later, her story sometimes voices itself in metaphor, like falling scraps of aging archival documents resembling cascading fingernail clippings—imagery that embodies a poignant turning point in her groundbreaking documentary, His Name Is My Name. Rather than bury the culpability of her great-grandfather, Jongsma, 42, mines it in the film—in a sequence of three-minute videos living on Instagram, @hisnamemyname.

With Kel O’Neill, 43, her American-born creative partner and husband, Jongsma expertly explores long discarded fragments of her complex history, generational trauma, and hope. Since its July release, the project has been gaining recognition, with 30,000 views and climbing, and installations at Kamp Westerbork, the Dutch memorial at the site where more than 100,000 Jews, Roma, and Sinti people were deported to Nazi extermination camps in Central and Eastern Europe. As a child, Jongsma and her family gathered wild mushrooms there. In addition to beingfeatured in a mural with images and a QR code at Westerbork’s The Memory of Camp Westerbork exhibition, the documentary’s 10 self-contained installments appear on YouTube.

“There was [this] idea, maybe if artists can make something about this ‘perpetrator perspective’ as they call it, we can educate the youth a little more,” Jongsma said. “We were asked to submit an idea and at first, we were not quite sure what to do with this.”

Jongsma explains a complication of visual storytelling is that the filming itself lends itself to glorifying a subject, “which of course was very problematic,” she said. “So it took us a while to think about how to approach this.”

As the heavily researched episodes explain, Jongsma shares her surname with her great-grandfather: convicted war criminal Gekke Gerrit, or “Crazy Gerrit,” a notorious Nazi-aligned mayor of the small Dutch town of Krommenie, north of Amsterdam. Known for his penchant for violence, Gerrit Jongsma sent at least one Jewish family, Esther and Benjamin Drilsma, to be murdered at Auschwitz. He subsequently hunted down their hidden 6-year-old daughter Fien (Adolphine), whom he doomed to death in Sobibor. He may not even be the only perpetrator among Jongsma’s ancestors.

Eline Jongsma with her husband and creative partner, Kel O’NeillEline Jongsma with her husband and creative partner, Kel O’NeillCOURTESY JONGSMA O’NEILL

Despite such revelations, Jongsma and O’Neill avoid sap. Jongsma’s 33 minutes of Dutch-accented, English-language narration employ powerful, often poetic phrasing. The project is notable not only for its unusual platform-of-choice and social media shareability, but also its composition. As filmmakers, “Jongsma + O’Neill“ are known for balancing what they term “human-scaled storytelling.” In this case, parts detective thriller and personal visual essay meet technical enterprise. The resulting His Name Is My Name avoids the classic archival documents, black-and-white photographs, and wailing violins typifying Holocaust narratives. It relies, instead, on vividly colored short-form animation by acclaimed Slovenian animator Jure Brglez, augmented reality, and an original synth score.

“Because we are depicting actual events, we also had to be accurate visually,” said Brglez. “That meant researching the maps, towns, and the architecture, document design, which Dutch bank notes were used in the ’40s, patches on the uniforms, color of the wagons … and when you’re doing that you’re constantly surrounded by the horrible imagery of WWII. Some moments were quite heavy and haunting.” Brglez had his own Holocaust-related family lore; his grandparents mentioned their survival in hiding, but the full story nonetheless died with them.

His Name Is My Name is a product of collaboration between a group of talented teammates acting in the service of one goal: honor Eline’s story,” O’Neill said. “Early on, we realized that the more we collaborated, the more cohesive the project and its voice became. Scripts inspired music, music inspired animation, animation inspired design, and the design inspired us to rewrite the scripts. I find myself using soccer metaphors to talk about the process. We need to pass more, I’d say, or we need more touches on the ball. It’s exciting to work this way.”

This is not the first time Jongsma and O’Neill have produced a successful experiment. Their Emmy-nominated and Webby-honored interactive POV/PBS documentary series Empire dives into the lasting implications of Dutch colonialism across 10 countries. And their virtual reality film The Ark puts users face-to-face with the world’s last remaining northern white rhinos. J+O work also screens at leading festivals (Tribeca, SXSW, The New York Film Festival, HotDocs, IDFA, REDCAT, Rencontres d’Arles, and AFI Docs), landed the inaugural Tim Hetherington Visionary Award, and earned the support of The Sundance Institute, Eisenhower Fellowships, and The Economist Media Lab. My Name Is His Name is part of a joint endeavor exploring perpetrator histories with Germany’s Bergen-Belsen Memorial, Norway’s Falstadsenteret history museum of imprisonment, and the Dutch nonprofit documentary project developer Paradox.

“As a viewer you almost don’t notice that you are being told some facts about the Netherlands in the war,” said Jongsma, a mother of two, who reflects on her family’s revelation, research, and reflection with an unemotional yet intimate, confessional tone.

“I was struck by how she wanted to approach her very personal story in such a head-on manner, and in such an honest and vulnerable way,” said Ben Evolo, aka San Ré, the Amsterdam-based American musician, producer, and composer who created the doc’s soundtrack. “After I read the script, there were a few concepts that I wanted to emphasize—secrets, time, deception, tragedy, and family—to inform the sonic fabric, texture, and music the best way I could, through dissonance, tension and noise.”

San Ré considers Jongsma’s approach “a real breath of fresh air” and an enduring example of “correcting or reshaping a small piece of history.” In that way, Jongsma underscores what San Ré considers a “responsibility to tell a story that ensures a more granular and factual version of that history.”


Award-winning journalist Lisa Klug is the author of the bestselling pop culture titles Cool Jew, a National Jewish Book Award Finalist, and Hot Mamalah: The Ultimate Guides for Every Member of the Tribe. Her work has appeared in many outlets, including The Atlantic, Forbes, Forward, Huffington Post and The Los Angeles Times, as well as The New York Times, The Times of Israel, and Variety, where she is a stringer. Visit her Facebook page, or follow her on Twitter @lisaklug.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Iran’s supreme leader accuses US, Israel of being behind the nationwide protests

Iran’s supreme leader accuses US, Israel of being behind the nationwide protests

DW News


Iran’s ultraconservative Supreme Leader Ayatollah Ali Khamenei threw his full support behind the security forces on Monday, accusing the protesters of “rioting.” He also said that the US and Israel were behind the protests rather than “ordinary Iranians.” He claimed to be “heartbroken” over the death of 22-year-old Mahsa Amini — the incident that initially sparked the nationwide protests — while also condemning the “insecurity” in the streets. “This rioting was planned,” he told a cadre of police students in Tehran. “These riots and insecurities were designed by America and the Zionist regime, and their employees.”

Official warns of ‘destabilizing’ protests
Iran’s parliamentary speaker, Bagher Qalibaf, urged protesters not to allow the demonstrations to become “destabilizing” for the country and promised to “amend the structures” of the country’s morality police. Qalibaf is a former influential commander in Iran’s Revolutionary Guard. “The important point of the [past,] protests was that they were reform-seeking and not aimed at overthrowing” the system, Qalibaf said, referring to protests by teachers and retirees over pay. “I ask all who have any [reasons to] protest not to allow their protest to turn into destabilizing and toppling” of institutions. “Creating chaos in the streets will weaken social integrity, jeopardizing the economy while increasing pressure and sanctions by the enemy,” Qalibaf said, referring to sanctions imposed by Washington. The lawmaker promised that Tehran would “amend the structures and methods of the morality police” in response to the protests.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com