Archive | December 2023

Wszystkim Rodzinom Reunion’68 Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 2024 Życzy Webmaster.

Wszystkim Rodzinom Reunion’68
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 2024
Życzy Webmaster.



Zawartosc publikowanych artykulów i materialów nie reprezentuje pogladów ani opinii Reunion’68,
ani tez webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraznie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, wlasne artykuly lub wiadomosci przeslij na adres:
webmaster@reunion68.com


Baczyński i Różewicz. Poeci pod presją

Fragment okładki „Chiduszu” 6/2021. Autorka: Magdalena Pelc


Baczyński i Różewicz. Poeci pod presją

MICHAŁ BOJANOWSKI


KRZYSZTOF KAMIL BACZYŃSKI TWORZYŁ WIERSZE O POWSTANIU WARSZAWSKIM JUŻ NA DWA LATA PRZED JEGO WYBUCHEM. TADEUSZ RÓŻEWICZ NAPISAŁ OCALONEGO, ALE NIE Z ZAGŁADY. OBAJ POECI UKRYWALI SWOJE ŻYDOWSKIE PIĘTNO, ŻEBY PRZEŻYĆ WOJNĘ, ALE TEŻ PO TO, BY ICH TWÓRCZOŚĆ MOGŁA W POLSKIEJ KULTURZE ZAJĄĆ POCZESNE MIEJSCE.

.

Dr hab. Tomasz Żukowski, historyk literatury, profesor w Instytucie Badań Literackich PAN, zajmuje się problemami polskiej pamięci, szczególnie pamięci Zagłady. Autor książek Wielki retusz. Jak zapomnieliśmy, że Polacy zabijali Żydów (2018) i Pod presją. Co mówią o Zagładzie ci, którym odbieramy głos (2021). 

Tomasz Żukowski: Jak wspomina pan czytanie Baczyńskiego w szkole?

Michał Bojanowski: Dwadzieścia lat temu we Wrocławiu uczono, że jego wiersze opowiadają o powstaniu warszawskim czy szerzej – o walce z okupantem podczas drugiej wojny światowej.

W Warszawie było tak samo. Chodziłem do podstawówki na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych i pamiętam z różnych akademii, że Baczyński był po prostu poetą powstania. Wiersze, które recytowaliśmy, powstały w 1942 i 1943 roku, czyli dwa lata wcześniej, a Baczyński zginął w pierwszych dniach walk.

Do dziś to nikomu nie przeszkadza.

Kiedy zacząłem zajmować się Baczyńskim, tak około 2004 roku, miałem koleżankę, która bardzo się tym zainteresowała. W czasach szkolnych była harcerką, inteligentna, otwarta dziewczyna. Drażniło ją jednak to, co napisałem: „Zabierasz nam legendę! Nie mogę tego czytać!”. Jej reakcja uświadomiła mi, jak trudno połączyć w biografii i twórczości Baczyńskiego historię żołnierza polskiego podziemia i historię polskiego Żyda. To połączenie było z jakiegoś powodu nie do zaakceptowania. 

Dlaczego?

Nasuwa mi się dość prosta odpowiedź. Jeśli chcemy połączyć te dwie historie, musimy powiedzieć o wykluczeniu i polskiej przemocy wobec Żydów. A to nie pasuje do naszego wyidealizowanego wojennego autoportretu. Trzeba by mówić nie tylko o walce o niepodległość, ale i o Zagładzie. To jest podstawowa stawka, o którą toczy się gra, kiedy zajmujemy się Baczyńskim albo Różewiczem. Gdyby wyszedł na wierzch antysemityzm i wykluczenie, musielibyśmy skorygować autowizerunek niewinnych ofiar i heroicznych bojowników.

Na to wciąż jeszcze za wcześnie.

W bestsellerowej powieści Kolumbowie. Rocznik 20 z 1957 roku Roman Bratny snuje opowieść pod wieloma względami podobną do historii Baczyńskiego. Główny bohater, Kolumb, to postać wzorowana na Stanisławie Likierniku, żołnierzu Kedywu ze zasymilowanej żydowskiej rodziny. Tyle że u Bratnego znika problem żydowskiego piętna. Właściwie to i jest, i go nie ma. Siostra Kolumba ginie z rąk powstańców. Zabija ją dawny szmalcownik i granatowy policjant, a teraz żołnierz powstańczej żandarmerii. Zdawałoby się – gruba sprawa. Kiedy Michał Cichy opisał podobną historię w „Gazecie Wyborczej” w 1994 roku, wybuchła straszna awantura i nie zostawiono na nim suchej nitki, a tu proszę – powieść wszystkim się spodobała. Zagadkowe, prawda?

To na czym polega różnica? 

Bratny oddzielał antysemityzm od legendy powstania, a Cichy pytał o związki. Pierwsze przyjmujemy z aprobatą i zadowoleniem, drugie – nie bardzo.

Jak Bratny tego dokonał? 

Ze szmalcownikiem spotykamy się w Kolumbach dwa razy. W pierwszej odsłonie – jeszcze przed powstaniem – Sysek próbuje szantażować Alinę, ale wkraczają chłopcy z Kedywu. Grożą mu wyrokiem podziemia i choć to blef, wierzymy, że szmalcownicy bali się Państwa Podziemnego, które chroniło polskich Żydów, i czujemy się z tym dobrze. Żeby nie było wątpliwości: w rzeczywistości Polskie Państwo Podziemne nie chroniło polskich Żydów, szmalcownicy się go nie bali i działali bez skrępowania. Polecam książkę Jana Grabowskiego „Ja tego Żyda znam!”. Szantażowanie Żydów w Warszawie, 1939–1943 i studium Dariusza Libionki ZWZ-AK i Delegatura Rządu RP wobec eksterminacji Żydów polskich w tomie Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939–1945.

W drugiej odsłonie Sysek – już jako powstaniec – oskarża siostrę Kolumba o szpiegostwo, a tak naprawdę chce się zemścić i usunąć niewygodnego świadka. Z okna willi błyska światło, bo Alina podgrzewa mleko dla dziecka, ale Sysek informuje dowództwo o sygnałach dla hitlerowskiej artylerii.

I tu następuje ciekawa scena. Bratny sportretował w Kolumbach środowisko „Sztuki i Narodu”, a więc poetów związanych z Konfederacją Narodu oraz przedwojennym, antysemickim, faszyzującym ONR-em. Dla „Sztuki i Narodu” Baczyński był „nietutejszym woźnicą”. Żeby zrozumieć, co to sformułowanie znaczyło, warto przywołać artykuł Andrzeja Trzebińskiego z października 1943 roku – a więc świeżo po masakrze getta – w którym można przeczytać: „Trzeba postawić wreszcie jasno i powiedzieć to bardzo wyraźnie [że] poezja dwudziestolecia była w 3/4 twórczością psychicznie obcą tej ziemi i duszy człowieka z tej ziemi”. Chodziło o Tuwima, Słonimskiego i Leśmiana.

Dowódcą odcinka, na którym działał Sysek, jest właśnie poeta z tego kręgu i na niego trafia Alina. Znali się, bo Jerzy, jej mąż – choć miał diametralnie inne poglądy – przyjaźnił się ze środowiskiem „Sztuki i Narodu”. Alina zostaje uwolniona, ale nie chce poskarżyć się na szmalcownika i powiedzieć, dlaczego ją aresztował: „Wahała się (…), czy ma prawo absorbować tych zajętych wielkimi sprawami ludzi historią ciemnej przeszłości sierżanta, który kazał ją tu doprowadzić w niewyjaśnionym celu. Jakiś wstyd więził jej głos”. Alina odchodzi i wtedy w kwaterę dowództwa trafia niemiecki pocisk. Wszyscy giną, a na placu zostaje Sysek i ostatecznie morduje kobietę, ale już bez związku z poetami „Sztuki i Narodu”, którzy w międzyczasie zginęli za ojczyznę. Pozostają czyści i możemy o nich myśleć wyłącznie jako o towarzyszach broni Kolumba z krwawych walk na Starówce. Problem przemocy wobec Żydów znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Za śmierć Żydówki odpowiedzialny jest ktoś z marginesu, a Państwo Podziemne – nawet spod znaku ONR-u – pozostaje czyste. Marek Edelman, który walczył w powstaniu właśnie na Starym Mieście, opowiadał Ance Grupińskiej w książce Ciągle po kole: „Byłem w AL-u dlatego, że AK chciało mnie zastrzelić, bo powiedzieli, że mam fałszywą kenkartę i jestem Żydem – szpiegiem. Zamknęli mnie w pierdlu i miał być sąd, czy jak to się tam nazywa. (…) A potem mnie jeszcze parę razy AK stawiało pod murem, bo Żydzi to jest błąd, a żandarmeria na Starym Mieście to był ONR, czysta Falanga”.

W serialowej adaptacji Kolumbów z początku lat siedemdziesiątych oglądamy przyjęcie sylwestrowe, gdzie poeci „Sztuki i Narodu” witają rok 1944 z bohaterami powieści – żołnierzami Kedywu. Śpiewają piosenkę Moja mała Tadeusza Gajcego i Wymarsz uderzenia Andrzeja Trzebińskiego, a więc teksty-wizytówki. Polski faszyzm zostaje odkupiony, a Alina i jej śmierć znikają z fabuły. 

Kolumb zdaje sobie sprawę, że w konspiracji nie powinien mówić o swoim żydostwie, a zginąć może co najwyżej jako polski bojownik.

Kto jest autorem takiej opowieści o Baczyńskim? 

My wszyscy… A zaczęło się od Kazimierza Wyki. Po wojnie Wyka dużo pisał i mówił o Baczyńskim. Chyba zdawał sobie sprawę, że polska publiczność przyjmie tę poezję tylko pod warunkiem, że wyczyści się ją z żydowskiego kontekstu. Podobnie myślała matka poety, Polka żydowskiego pochodzenia, która ukrywała się w czasie okupacji. Nie chodziło tylko o biografię, ale o wiersze z lat 1942–1943. Publiczność nie była w stanie przyjąć, że mogły nie mówić o powstaniu warszawskim, które miało rozpocząć się dużo później, ale o wydarzeniach, które rozgrywały się tuż obok, czyli o Wielkiej Akcji Likwidacyjnej i powstaniu w getcie warszawskim.

Krzysztof Kamil Baczyński / Fot. Wikipedia

Wyka zrobił to celowo?

To nie ma znaczenia. Matka Baczyńskiego nie chciała przyjąć pomocy z Jointu, ponieważ bała się zaszkodzić legendzie syna. Tak wyglądała polska kultura. Nerwowa reakcja mojej koleżanki harcerki pół wieku później – to już wtedy było w powietrzu.

Zatem to Wyka wykreował wizerunek Baczyńskiego.

W dużej mierze. Widział w nim dziedzica romantyzmu i poetę polskiego zrywu niepodległościowego. A żydowską historię dyskretnie przemilczał. Baczyński, tak samo jak Kolumb, może zajmować w polskiej tradycji poczesne miejsce, może być nawet symbolem pokolenia, ale pod warunkiem, że nie puści pary z ust ani na temat żydowskiego piętna, ani na temat wykluczenia.

Wróćmy jeszcze do pytania, czy Wyka zrobił to celowo. Można zdawać sobie w jakiś sposób sprawę z wykluczenia i jednocześnie nic o tym nie wiedzieć. Wygląda to na sprzeczność, ale z ludźmi – z nami – tak jest. Popatrzmy na Jana Błońskiego. Wspominał on, że jako chłopak, gdzieś w 1942 albo 1943 roku, spotkał w Warszawie żydowskie dziecko, uciekiniera z getta. Nie mógł się do niego uśmiechnąć, bo to byłoby potraktowane jako wyraz satysfakcji i zapowiedź donosu. Błoński, który wykonał ogromną intelektualną i emocjonalną pracę, nie był w stanie połączyć tego wspomnienia z koncepcją Polaków jako „obojętnych świadków” Zagłady. A przecież ta sytuacja mówi o powszechnej wrogości – tak powszechnej, że dla Żyda wręcz oczywistej. Mam wrażenie, że gdyby mu o tym powiedzieć, szczerze by się zdziwił.

Irzykowski w Pałubie – ciekawe, czy ktoś jeszcze czyta tę powieść – napisał, że myśli przelatują przez ludzkie głowy jakby przez rurki i nie łączą się ze sobą. Pewne rzeczy trzeba wielokrotnie powtórzyć, musi powstać coś w rodzaju masy krytycznej, żeby idee przeniknęły do społecznej świadomości. To ogromna praca, którą – mam nadzieję – teraz wykonujemy. Dlatego tak ważne jest kulturowe otoczenie, w którym przyszło istnieć i znaczyć twórczości Baczyńskiego. Myślę, że w jego poezji znajdziemy ślady presji wywieranej przez polską kulturę.

Zanim to zrobimy, mam jeszcze jedno pytanie. Błoński twierdził, że Stefania Baczyńska stała się gorliwą katoliczką pod wpływem nieszczęść i osobistych cierpień, których los jej nie szczędził. Wiemy, o co chodziło?

Niespecjalnie wierzę w takie interpretacje. Katolik znaczy w Polsce nie-Żyd i wiele osób zdołało przeżyć dzięki metryce chrztu. Jeszcze raz powtórzę: najważniejszy jest kontekst kultury, która otacza wykluczonych, w tym wypadku polskich Żydów. Stefania Baczyńska żyła w kraju, w którym Żydzi byli wykluczonymi. Atmosferę przedwojennej Warszawy dobrze opisuje Brandys w Samsonie. To powieść, która przedstawia ciągłość szczucia – przed wojną i w trakcie okupacji. Żydzi spotykali się z szeregiem przemocowych praktyk, a jednocześnie z kulturą, która narzucała im podporządkowanie i milczenie. To bardzo trudna sytuacja. Budowali więc – a może do dziś budują – różne strategie, żeby chronić się przed przemocą. Należą do nich asymilacja i chrzest. Zamiast pytać o motywacje Baczyńskiej, wolałbym skupiać się na większości, która wyklucza i naznacza piętnem.

Spójrzmy na opowiadanie Wiza z Medalionów Nałkowskiej. Była więźniarka obozu koncentracyjnego opowiada o myszach. Mówi, że jest Polką i dzięki temu przeżyła, ale chrzest przyjęła dopiero wtedy, kiedy zaczęła się okupacja.

To ta, która mówi, że „nie ma niechęci do Żydów”? Nałkowska świetnie to komentuje: „Tak więc naprawdę nie ma niechęci do Żydów, mimo że sama jest chrześcijanką”. Może zacytujmy ten fragment o myszach: „Bo raz z jedną mariawitką obierałyśmy w kuchni kartofle. I w tych kartoflach znalazłyśmy gniazdko myszy. Gniazdko było w ziemniaku. Cały środek był wyjedzony, a one siedziały w łupce. To były trzy myszki młode, zupełnie jakby gołe. Takie brudnoróżowe. Ta mariawitka chciała je dać kotowi. Ale ja nie pozwoliłam…”.

Dla mnie to wstrząsający tekst o ukrywaniu własnej tożsamości. Bohaterka jest jak te myszy – w ochronnym, maskującym kokonie. Litera „P” na pasiaku, chrzest, deklaracje, że jest katoliczką, i przemilczana żydowska historia w tle. Potworny strach, którego możemy się tylko domyślać, i patrzenie na śmierć ludzi, którym nie udało się ukryć, jak greckim Żydówkom na obozowym placu – widocznym i bezbronnym. Śpiewają przed śmiercią religijną pieśń, mówią, kim są, ale jaka jest cena za coś takiego…

Dlatego bohaterka chroni te myszy. Mówi: „Może matka je znajdzie i jakoś się uratują”. 

Ja bym powiedział, że to dlatego mówi o myszach, a nie o sobie. Ona w istocie mówi o własnym dramacie, ale nie ma na to w kulturze miejsca. Ukrywa się cały czas, nawet przed Nałkowską. To powszechna praktyka: ukrywanie się, mylenie śladów, zapewnianie polskich rozmówców, że wszystko jest w porządku, że nie ma przecież w Polsce wykluczania Żydów, a jeśli jest, to odpowiedzialny jest ktoś inny, nie ci, z którymi rozmawiamy. W książce Między Panem a Plebanem Adam Michnik mówi Żakowskiemu i Tischnerowi, że nigdy nie spotkał się w Polsce z antysemityzmem. Dalej czytamy jednak, że dobrze czuł się w harcerstwie Kuronia, bo to było jedyne miejsce, w którym nie bał się, że ktoś nazwie go Żydem, a on będzie musiał się bronić. Z jednej strony polski Żyd rozgrzesza Polaków, ale z drugiej, kiedy traci czujność, mówi coś zupełnie odwrotnego. Michnik nie kłamie – to reakcja człowieka, który żyje pod presją. Kiedy analizujemy takie zachowania, powinniśmy skupiać się na większości, na tych, którzy generują presję, a nie na wykluczonych.

Przeczytałem wczoraj raz jeszcze wiersze Baczyńskiego. Miałem wrażenie, że wraz z rozpoczęciem Wielkiej Akcji Likwidacyjnej, a potem w 1943 roku, gdy ostatni Żydzi giną w getcie warszawskim, Baczyński koncentruje się w swoich lirykach coraz bardziej na walce i śmierci. 

On jest poetą, który gra symbolami, jest niesłychanie wieloznaczny. Nie możemy z pewnością powiedzieć, czego dotyczą jego wiersze. Nie ma dowodów na to, że ten jest o getcie, a tamten o polskich siłach zbrojnych. Możemy się jednak nad nimi zastanawiać, spoglądać na daty, realia, rozmyślać nad własnymi interpretacjami i kulturą, która je wytwarza. W moich pracach próbuję pokazać, że wiersze Baczyńskiego mają potencjał interpretacyjny, który nie został wykorzystany, i że dotychczasowe interpretacje są zadziwiająco jednostronne.

Wielu badaczy tak w przypadku Baczyńskiego, jak i Różewicza, do dziś uważa, że to nie jest o Żydach, a jeśli już, to tak jak o wszystkich innych ludziach. 

Nie wydaje mi się, żeby to była prawda. Wystarczy uświadomić sobie, jakie są uwarunkowania biograficzne Baczyńskiego, co mógł wiedzieć, co czuł, jak przeżywał to, co się wokół niego działo. Otwiera się wówczas inna perspektywa patrzenia na jego wiersze.

Taka, że jednak pisał o Zagładzie? W książce Pod presją twierdzi pan, że Baczyński już w międzywojniu zdecydowanie reagował na antysemityzm. 

Na pewno dochodziły do niego echa ataków na ojca, nazywanego na prawicy „żydokomuną” tylko dlatego, że miał lewicowe przekonania. Później, w gimnazjum im. Batorego, doszło do słynnej bójki: klasa, w której uczył się Baczyński, zaczęła skandować „Zyyt” w czasie odpowiedzi Ryszarda Bychowskiego. Opisał to Konstanty Jeleński: „Rzuciłem się wówczas na najbliżej mnie siedzącego kolegę i zaczęła się dosłownie krwawa bójka, w której na trzydziestu kilku tylko pięciu kolegów biło się po naszej stronie”. Wśród tej piątki był Baczyński. Później, już w czasie okupacji, „Sztuka i Naród” nazywała go „nietutejszym woźnicą”, co musiało być dla niego jednoznaczne i potencjalnie śmiercionośne – jak donos. W jego mieszkaniu znalazła schronienie uciekinierka z getta.

A jednak wielu twierdzi, że Baczyński milczy o Zagładzie, w której powinien był przecież zginąć i on, i cała jego rodzina, że ten temat w ogóle go nie interesuje.

Może dlatego, że posługuje się romantycznym, tyrtejskim, mesjanistycznym językiem.

O mocno chrześcijańskim zabarwieniu. 

Jego obrazy w połączeniu z datami, które pod nimi widnieją, prowokują pytanie o pojemność języka, którym się posługuje. Nie bardzo mieści się w nim doświadczenie bycia Polakiem i Żydem, ciężko opowiedzieć o tym, co dzieje się za oknem. Baczyński mówi o żydowskim losie, zakładając mu maski, prowadzi w stronę getta i Zagłady, używając jednak polskiej romantycznej tradycji. Najciekawsze są dla mnie wiersze, w których dostrzegam próbę łączenia jego polskich i żydowskich doświadczeń. W poemacie Wybór Jan, poeta-bojownik, staje się chorążym ludzi, którzy walczą osaczeni w mieście. To zastanawiający obraz – nie jest to miejska partyzantka, czyli akcja polskiego podziemia, po której żołnierze znikają w zaułkach. Pasuje to bardziej do powstania w getcie, które właśnie się skończyło.

Wydaje mi się, że daty, które Baczyński tak skrupulatnie odnotowuje pod każdym wierszem, są integralną częścią jego liryków. Trochę domknięciem tytułu, a może tematem. Akurat Wybór ma ciekawą adnotację: „Ukończone 14 września 1943 roku, / pisane w miesiącach: maj, lipiec, sierpień, wrzesień 1943 r.”. 

Wyboru pochodzi obraz, który szczególnie do mnie przemawia – odbijanie więźniów z pociągów śmierci. Baczyński pisze moim zdaniem o transportach do Treblinki. Mowa o mężczyznach, kobietach i dzieciach w wagonach. Polskie podziemie nie zorganizowało takiej akcji, ale w marzeniu o nim widzę pragnienie otwarcia polskiej tradycji romantycznej na polskich Żydów. W tyrtejskiej dykcji opowiada się o walce, która jest jednocześnie gestem otwarcia na Innego-Żyda, przekracza granicę, która w kulturze oddzielała od eksterminowanych.

Dodajmy, że pociągi ze skazanymi były widoczne w Warszawie. Stanisław Likiernik, pierwowzór bohatera Kolumbów, mówił w rozmowie z Michałem Wójcikiem i Emilem Maratem: „W 1942 roku stałem na wiadukcie łączącym Śródmieście z Żoliborzem, nad Dworcem Gdańskim. Pode mną stał długi pociąg pełen stłoczonych w nim ludzi. Wycia, jakie dochodziło ze środka, nie zapomnę nigdy. Długie, przeciągłe, żałosne, słychać je było chyba na całym bliskim Żoliborzu. […] Nie wiem, jak długo stał ten pociąg: dzień, dwa, może dłużej”.

I do tego głos Baczyńskiego z wiersza Deszcze („ukończ. 21 II 43 r.”):

Dalekie pociągi jeszcze jadą dalej

bez ciebie. Cóż? Bez ciebie. Cóż?

w ogrody wód, w jeziora żalu,

w liście, w aleje szklanych róż.

Czy w swoich wierszach Baczyński jakoś szczególnie rozpamiętywał na przykład Wrzesień, wspomnieniem którego żyła przecież Warszawa w 1940 roku? 

Kiedy wybuchła wojna, nie miał jeszcze dwudziestu lat. Dopiero stawał się poetą, kształtował się i dorastał. Wrzesień musiał być szokiem, ale zaraz potem lawinowo spadały na niego kolejne tragiczne doświadczenia. Mija zaledwie pięć lat i w sierpniu 1944 roku Baczyński ginie w pierwszych dniach powstania warszawskiego. Ten proces jest gwałtowny i krótki. Wydarzenie goni wydarzenie – matka, która musi się ukrywać, śmierć wuja Adama Zieleńczyka, Wielka Akcja Likwidacyjna, w końcu powstanie w 1943 roku.

Pamiętajmy, że getto zajmowało ogromną część Warszawy. Los Żydów było widać w przestrzeni miejskiej. Spacerując po Warszawie, napotykamy upamiętnienia muru getta – przy Pałacu Kultury, na placu Bankowym, przy Starówce, nie mówiąc o Muranowie. To jest samo centrum. W 1943 roku z Parku Krasińskich widać było płomienie dosłownie na wyciągnięcie ręki, dym snuł się po całym mieście, a krzyki ofiar słychać było na przykład na Bielanach. Pisze o tym Andrzejewski. To biło w oczy.

Niespecjalnie chyba mocno, skoro Artur Sandauer powiedział później, że Czesław Miłosz uratował honor polskiej literatury. Może akurat nie biło w oczy artystów? 

Wojtek Wilczyk szukał zapisów fotograficznych Wielkiej Akcji i powstania w getcie. Odcięta ogromna połać miasta, mur w centrum – to powinno budzić zainteresowanie. Okazuje się, że nie ma wielu kadrów. Wilczyk pisze o tym w tekście Dokumenty i fikcje z tomu Opowieść o niewinności. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, dokumentowano je z zapałem, wcześniej podziemie wykonało ryzykowną dokumentację stanowisk niemieckich.

Może akurat getto Polaków nie interesowało. 

Ale Baczyńskiego musiało, bo zdawał sobie sprawę, że jego los jest niepewny, że łatka „nietutejszego woźnicy” może oznaczać dla niego śmierć. Przyjaźnił się z poetą Jerzym Kamilem Weintraubem, ukrywającym się po „aryjskiej stronie”, który musiał wielokrotnie zmieniać adresy, uciekając przed denuncjacją. To Weintraub był pomysłodawcą konspiracyjnej serii poetyckiej „Biblioteka sublokatorów przyszłości”, w której publikował Baczyński. Łączy się to w czasie z jego dojrzewaniem jako poety, tworzącego coraz doskonalsze i bardziej przejmujące teksty.

I może bardziej wyrafinowane, a przy tym „bezpieczne” metafory. Obchodzimy teraz rok Baczyńskiego. Czy dostatecznie dużo mówi się na temat żydowskości tego poety? 

Na pewno w historii literatury jest to temat rozpoznany. Toczy się dyskusja, w której jedni mówią, że poezja Baczyńskiego jest przede wszystkim uniwersalistyczna, zatem mówi tak samo o doświadczeniu polskim, jak i żydowskim, i nie można szukać w niej zapisu wykluczenia czy poczucia presji. Drudzy z kolei wskazują na daty powstawania utworów i argumentują, że należy je łączyć z doświadczeniem polskich Żydów, jak na przykład wiersz Z głową na karabinie: „Nocą słyszę, jak coraz bliżej drżąc i grając krąg się zaciska”. Próbują się nad tym zastanowić, krytycznie traktując też polską kulturę, która jest kontekstem i materiałem tej poezji.

W tym samym wierszu czytamy: „ja – syn dzi­ki mego na­ro­du”. Zestawmy to ze słowami Czesława Miłosza z Abecadła: „Krzysztof był więc po matce Żydem, a podobno, choć tutaj brak mi szczegółów, również nazwisko jego ojca było przybrane. Tak czy owak musiał być doskonale świadomy, że miejsce jego w getcie, co narzucało niemożliwy do rozwiązania problem solidarności. Musiał być też świadomy, że poza braterstwem broni z jego równolatkami w AK kryje się ta sama proporcja, co w bójce szkolnej: pięciu na trzydziestu kilku, a i wśród tych pięciu tylko paru nie-Żydów. Spadkobierca polskiej poezji romantycznej, przede wszystkim Słowackiego, z pełną świadomością składał z siebie ofiarę ojczyźnie, wiedząc zarazem, że ta ojczyzna go nie chce. Co więcej, czuł, że jego lud, z którym łączy go nie tylko krew, ale historia kilku millenniów, to żydowski lud w getcie”. 

Głosy, jak ten Miłosza, w dyskusji o Baczyńskim istnieją i jednocześnie nie istnieją. Niby wszyscy je znamy, a jednocześnie nie chcemy wyciągać z nich wniosków. Powinniśmy opowiedzieć historię Baczyńskiego na nowo. Może w ogóle historię pokolenia Kolumbów?

To nowe odczytywanie Baczyńskiego, właśnie jako twórcy żywo reagującego na Zagładę, może wbrew pozorom przywrócić tę poezję szerszemu gronu czytelników, którzy nie przyjmują bogoojczyźnianej martyrologii. Tymczasem prof. Jerzy Święch, kiedy w 2007 roku poprawiał swój Wybór poezji (wydany pierwotnie w 1989 roku przez Ossolineum we wzorcowej serii „Biblioteka Narodowa”), dopisał takie oto zdanie: „Posmak pewnej sensacji towarzyszył natomiast próbom interpretacji wierszy Baczyńskiego pod kątem jego przypuszczalnych reakcji na holocaust, co rzekomo miało związek z żydowskim pochodzeniem matki”. Niestety to wciąż prof. Święch wyznacza kanoniczną lekturę Baczyńskiego, ponieważ to po jego Wybór poezji sięgają naukowcy i studenci przed egzaminami.

W monografii z 2011 roku Agnieszka Zgrzywa tak postrzega żydowskie tematy w poezji Baczyńskiego: „Jeżeli Baczyński, szyfrując swoje teksty, pisał o Żydach, to tylko w tym sensie, w jakim Żydem dla Baczyńskiego był, podobnie jak dla Marka Edelmana, każdy prześladowany człowiek”. Autorka ma rację, ale tylko częściowo: dla Baczyńskiego pewnie był, ale dla jego polskiego otoczenia już nie. A to ważny szczegół. Zachowanie ludzi wokół warunkuje nas, i to bardzo głęboko. Jeśli nie ma zewnętrznej presji, to po co szyfrować? Żeby uzyskać poetycki efekt? Nie bardzo w to wierzę. Gdyby było tak, jak chce Agnieszka Zgrzywa, nie byłoby niechęci wobec odczytywania żydowskich warstw tej poezji ani poczucia dysonansu czy aury sensacji, kiedy się o nich mówi. Nie byłoby strachu o legendę pokolenia.

Konflikt między „polskimi” i „żydowskimi” odczytaniami wynika właśnie z faktu, że w świecie otaczającym Baczyńskiego, ale także w świecie jego poezji Żyd nie był człowiekiem jak każdy inny. Pozostawał wykluczonym, a więc kimś, o kim nie sposób wspominać wprost, bo solidarność z nim nie jest społecznie akceptowana i pociąga za sobą sankcje. Podobnie odsłonięcie przemocy związanej z wykluczeniem okazywało się niewygodne dla uszu większości.

W przypadku Różewicza natomiast sytuacja wydać się może o tyle prostsza, że – choćby w opowiadaniu Drewniany Karabin – jasno wskazuje on na swoje żydowskie pochodzenie. 

Zależy mi tu na pewnym rozróżnieniu: w przypadku Baczyńskiego i Różewicza wolę mówić nie o pochodzeniu, ale o żydowskim piętnie. Może to jest subtelna różnica, ale dla mnie istotna. Wydaje mi się, że obaj poeci wybrali polską kulturę i na dobrą sprawę niewiele mieli wspólnego z żydowską tradycją. Poza tym, że dla sąsiadów byli Żydami, wykluczonymi, tymi, dla których wśród „nas” nie ma miejsca. I w czasie wojny mogli z tego powodu zginąć.

Tyle że Zagłada jest przecież kluczowym tematem w twórczości Różewicza. Czego chcieć więcej od „ateisty”? 

Może jestem za bardzo purystą, ale nie chcę narzucać mu tożsamości, o której sam jednoznacznie nie mówi. Interesuje mnie za to, jak prezentuje kulturę, w której żyje. Czytałem Różewicza jeszcze w szkole, był dla mnie poetą, dzięki któremu mogłem poczuć się w Polsce u siebie. Stwarzał przestrzeń, w której było miejsce dla wszystkich „tutejszych”.

Myślałem, że Różewicz mówi z punktu widzenia przedstawiciela większości. Buduje wizję otwartego społeczeństwa: można opłakiwać partyzanta, który padł w lesie, i Chaskiela ze sztetla. To było dla mnie jak powietrze. Dopiero później dowiedziałem się, że sam doświadczył piętna, że Zagłada mogła pochłonąć także jego. Jednocześnie zrozumiałem, jak trudno jest mówić z tej pozycji.

To, co dla mnie w poezji Różewicza chyba najważniejsze, wyraził kiedyś Adam Pomorski: „Różewicz to przede wszystkim człowiek, który jako jeden z nielicznych sprostał wyzwaniu, które sam zresztą przed poezją postawił: jak pisać wiersze po Oświęcimiu”. Miałem zawsze wrażenie, że cała reszta poetów szybko zapomniała o sprawie. 

Czytałem w szkole wiersz Ocalony i wyobrażałem sobie, że cały naród polski był podczas wojny prowadzony na jakąś tam rzeź i Różewicz – jako jeden z nielicznych – ocalał. To były sprawy na tyle niezrozumiałe dla wyobraźni dziecka, że nie zgłaszałem sprzeciwu. Dopiero po latach dojrzałem do stwierdzenia, że to chyba najpiękniejszy wiersz, jaki powstał na temat życia i tworzenia po Zagładzie. 

Różewicz pisał tak, żeby trudno to było jednoznacznie rozstrzygnąć. Należy pamiętać, że konspiracja w polskiej kulturze widziana jest także jako doświadczenie graniczne. Proszę poczytać Jana Strzeleckiego. Wtajemniczenie w śmierć, walka i jej cena – wewnętrzne okaleczenie. W wielu europejskich narracjach to się powtarza i po pierwszej, i po drugiej wojnie światowej. We Władcy pierścieni Frodo odpływa z elfami, bo powrót do życia nie jest możliwy po tym, co przeżył. Czytelnicy doskonale zdawali sobie sprawę, że Tolkien pisał o wojnie.

Baczyński był też ilustratorem i na rysunku Pokolenie, który reprodukuje wspomniane wydanie „Biblioteki Narodowej”, trzech chłopców w hełmach na głowach patrzy w lustro i widzi swoje odbicie – trupie czaszki. To także opowieść o walce zbrojnej i konspiracji. Zaczęło się zresztą od Konrada Wallenroda. Mickiewicz opowiada przecież o wyniszczającym, granicznym doświadczeniu, jakim była walka o niepodległość. Dlatego takie wrażenie robiła Ewa Demarczyk, kiedy śpiewała: „Jeno wyjmij mi z tych oczu / szkło bolesne obraz dni, / które czaszki białe toczy / przez płonące łąki krwi”. To jest egzystencjalny obraz.

Problem tylko w tym, że niepodległościowe mity uzurpują sobie prawo do wyłączności. Nie ma miejsca na nic innego.

Przecież nie jest tak, że jak zobaczymy w wierszu jedno, to musimy zaraz odrzucać drugie.

Nie jest?

No dobrze, jest… Ale nie musi tak być.

We wstępie do wydania Poezji Różewicza, wydanego w 2016 roku we wspomnianej już serii „Biblioteka Narodowa”, czytamy słowa Andrzeja Skrendo: „(…) nawet w Drewnianym karabinie, który stanowi najbardziej śmiałą próbę zmierzenia się Różewicza z własną żydowskością, narrator występuje z pozycji świadka Zagłady, a nie kogoś z niej ocalonego”. 

Nie zgadzam się. Według ustaw norymberskich Różewicz był Żydem. Przeżył Zagładę w Polsce, gdzie posyłano do gazu między innymi takich jak on. Nazistom nie udało się go zabić, więc jest jednym z ocalałych, nie tylko świadkiem. Pomijam, że Drewniany karabin to tekst o ucieczce, okupanci już wiedzą, że bohater jest Żydem, i Tadejus musi się ratować. Opinii Skrendo nie da się obronić, mając przed oczyma tekst.

Najbardziej zastanawia mnie to „nawet”. Wielu Polaków kojarzy przecież Ocalonego, może to wręcz jedyny wiersz Różewicza, jaki znają. I ktoś w „narodowym” wydaniu jego poezji pisze, że Różewicz nigdy nie występuje z pozycji ocalonego z Zagłady. To z jakiej pozycji występuje w Ocalonym? Czy może Ossolineum to prawicowe wydawnictwo, które za cenę zgodności z dogmatem rozjeżdża walcem polską literaturę? Przypomnijmy fragment wiersza:

Mam dwadzieścia cztery lata 

ocalałem 

prowadzony na rzeź.

(…)

Człowieka tak się zabija jak zwierzę 

widziałem: 

furgony porąbanych ludzi 

którzy nie zostaną zbawieni.  

Wygląda na to, że polski mainstream w 2016 roku nie był przygotowany na przyjęcie żydowskiej strony doświadczenia Różewicza. To zadanie dla nas – musimy zbudować mosty.

Mówi się, że „tylko” w Drewnianym karabinie Różewicz otwarcie coś tam mówi-nie mówi o bezpośrednim zagrożeniu z powodu żydowskiego pochodzenia czy też żydowskiego piętna. Tylko czy aż? To przecież tekst na wskroś autobiograficzny. Czy nie powinniśmy właśnie przez Drewniany karabin czytać całego Różewicza? 

Kiedy zacząłem się nim zajmować, próbowałem pokazać, że zasadniczym problemem jest dla Różewicza przemoc obecna w polskiej kulturze. Analizowałem Gałąź, opowiadanie o żydowskim chłopcu, który ukrywa się w szafie i czeka na matkę. W pewnym momencie podchodzi do okna, ponieważ wydaje mu się, że ona zaraz przyjdzie. Wtedy dostrzegają go dzieci z podwórka i krzyczą: „Żyd!”. To jedyne słowo, które pada z zewnątrz, bo opowiadanie napisane jest konsekwentnie z perspektywy żydowskiego bohatera. Ktoś krzyczy: „Żyd!”, w okno trafia kamień. Nazwanie „Żyd!” i wykluczenie to jedno. Żyd przez samo nazwanie zostaje wyrzucony ze wspólnej przestrzeni. To jest w języku, w polszczyźnie. W czasie Zagłady takie „Żyd!” oznaczało śmierć.

Wydawało mi się, że Różewicz jest taki dyskretny, kiedy pisze o Zagładzie, bo chce stworzyć neutralną strefę, gdzie nie ma wykluczającego „Żyd!”. Nie nazywa niczego bezpośrednio, żeby w tym milczeniu wykluczeni mogli się bezpiecznie ukryć, nie bać się napiętnowania. Dlatego tak ważny był dla mnie Warkoczyk:

Kiedy już wszystkie kobiety

z transportu ogolono

czterech robotników miotłami

zrobionymi z lipy zamiatało

i gromadziło włosy

Jesteśmy jeszcze przed egzekucją. Potem historia się urywa, mamy światło między strofami. I kiedy wracamy do przerwanej opowieści, kobiet już nie ma:

W wielkich skrzyniach

kłębią się suche włosy

uduszonych

i szary warkoczyk

mysi ogonek ze wstążeczką

za który pociągają w szkole

niegrzeczni chłopcy

To milczenie w wierszu Różewicza było dla mnie najważniejsze i najstraszniejsze. Jak otwarta rana. Miałem wrażenie, że włosy uduszonych są jak ślady, które wskazują na pomordowanych. Odsyłają do nich, każą przeżyć stratę i pustkę. Że razem z poetą wychylamy się w stronę tych kobiet, zbliżamy się do nich ze współczuciem, choć tam już nikogo nie ma. A to wszystko ze świadomością mechanizmów kultury opisanych w Gałęzi. Tak jakby Różewicz próbował w polskiej mowie wypracować miejsce, które będzie dla Żydów bezpieczne i przyjazne.

Bożena Keff w Strażnikach fatum pisze, że jest wprost przeciwnie. 

Keff analizuje Warkoczyk i stwierdza, że Różewicz nie nazywa, bo ucieka, i że w ten sposób sam również wyklucza. Jej interpretacja jest bardzo przekonująca. Według Keff Różewicz nie powinien uciekać, ale zwyczajnie powiedzieć: jestem Żydem. Jej zdaniem ta ucieczka nie jest w porządku. Pamiętajmy, że Bożena Keff jest autorką Utworu o Matce i Ojczyźnie, gdzie nie ma owijania w bawełnę. To tekst ostry i bezlitosny, a przy tym niezwykle przenikliwy.

Jeśli spojrzeć na twórczość Różewicza z perspektywy Drewnianego karabinu – jak pan proponował – wygląda to jeszcze inaczej. Drewniany karabin jest tekstem, który pokazuje proceder ukrywania się i szyfrowania opowieści o Zagładzie. Z pozoru to historia chłopca z konspiracji, ale pod spodem aż się kłębi. Na początku dowiadujemy się, że rzecz dzieje się w 1941 roku, ale potem pada zdanie: „Pewnego dnia, było to zimą, chyba w czasie bitwy stalingradzkiej albo już po kapitulacji Paulusa…”. I zaczyna się opowieść o donosie na Tadejusa. Paulus skapitulował w styczniu 1943 roku, a wtedy w Radomsku działy się straszne rzeczy. Naziści zlikwidowali getto w październiku 1942 roku, na ulicach zginęło trzysta dwadzieścia osób. Trasa przemarszu na stację przebiegała przez centrum miasta, trzysta metrów od ratusza, gdzie pracował Tadejus. W Księdze Pamięci żydowskiego Radomska czytamy, że „polska ludność tłumnie wyległa na ulice i nie sposób opisać słowami jej uszczęśliwienia z faktu, że Niemcy oczyszczają miasto z Żydów”. Różewicz o tym nie pisze, ale naprowadza nas na ślad, ostentacyjnie myli daty, żebyśmy się nimi zainteresowali. I równie ostentacyjnie pisze rzeczy, których lubimy słuchać, na przykład, że za przemoc wobec Żydów odpowiedzialna jest skrajna prawica, Narodowe Siły Zbrojne, ale nie „prawdziwi AK-owcy”. Moim zdaniem to zachęta do zadania pytania o to, jakie są warunki mówienia o żydowskim doświadczeniu w Polsce i ile można o nim powiedzieć. Różewicz zdaje się sugerować, że granicą jest respektowanie czystego, a więc wolnego od antysemityzmu centrum polskiej kultury. W Drewnianym karabinie to „pierwszomajowy socjalizm Żeromskiego”. Ale tak się składa, że Żeromskiego wzięła na warsztat Bożena Keff i okazało się, że wcale nie było różowo…

Łukaszczyk mówi do Tadejusa w Drewnianym karabinie: „Jakieś tyż rzeczy ta rudo dziwa opowiada co przy radiostacji albo telefonicznej centralce pracuje, że jej brat to cie zno ze szkół i że z tobą nie całkiem w porzundku, albo z Twoją babcią, albo matkom… jo ci się nie wtrące… ale coś na tym musi być… ja tam nie wim, ale mi ktoś mówił, że matka to prawdziwa dobra katoliczka… to wychodzi na babcie”. 

Odpowiedź Tadejusa jest bardzo poruszająca: „Serce przestało mi bić, a potem podeszło aż do gardła i tam utkwiło… strach o Mamę, o Braci, o Ojca… o cały nasz dom strach walnął mnie w głowę i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje… a nie byłem już dzieckiem”. 

I mówi dalej, co warto zestawić z Ocalonym: „Miałem skończone 21 lat, przeszedłem wybuch wojny, bombardowanie miasta, naszej ulicy, dwa lata okupacji (…), pół roku siedziałem na melinie i uczyłem dzieci gdzieś w lasach między Wartą a Pilicą, byłem «fałszywym» zbieraczem ziół leczniczych i runa leśnego w spółdzielni zielarskiej itd., itd… a wystraszyłem się jak dziecko”. 

Dlatego trzeba spojrzeć na centrum polskiej kultury i zapytać o obecną w nim przemoc. To jest klucz.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Biden Administration’s Dangerous, Failed, Disastrous Iran Policy

Biden Administration’s Dangerous, Failed, Disastrous Iran Policy

Majid Rafizadeh


  • [T]he US, instead of stopping Iran from acquiring nuclear weapons, is bribing the mullahs not to go to 90% enrichment [the level needed for a nuclear bomb], at least on the Biden administration’s watch, especially ahead of the November 2024 US presidential election.
  • Meanwhile, Iran laughably keeps claiming that it is not even seeking a nuclear bomb.
  • After that, the Biden administration looked the other way during the Islamic Republic’s malign actions in the region, such as smuggling weapons, and shipping oil to Syria and Hezbollah in direct violation of US sanctions, at the same time that Iran was busy increasing its influence in America’s backyard.
  • Thanks to the Biden administration, Iran’s oil exports have also started booming and have now surged more than two million barrels a day, the most since 2018 , and they are selling it at levels close to the pre-sanctions era, to countries such as China, which desperately needs it – while the Biden administration suspended new oil and gas leases on US public lands and waters.
  • The Biden administration also looked away when the Iranian regime killed more than 300 people, including 40 children, in the recent protests.
  • As if these appeasements were not enough, the Biden Administration recently reached a deal with the Iranian regime behind closed doors on August 10, in which the United States agreed to pay $6 billion dollars and release a handful of Iranian nationals who are serving prison sentences in the US, in exchange for the release of five Iranian-Americans imprisoned in Iran — more than a billion dollars per person — with still more payments apparently on the way.

.

The United States, instead of stopping Iran from acquiring nuclear weapons, is bribing the mullahs not to go to 90% uranium enrichment [the level needed for a nuclear bomb], at least on the Biden administration’s watch, especially ahead of the November 2024 US presidential election. (Image source: iStock)

There seems to be nothing that the Biden administration will not do to appease the ruling mullahs of Iran and their regime, called only a few years ago by the US Department of State the “top state sponsor of terrorism.” Since the Biden administration assumed office, the more it has been appeasing the Iranian regime financially and politically, the more the mullahs, instead of taking reciprocal steps, have become empowered and emboldened. Iran is now holding uranium enrichment at 60% purity, around 10 days away from raising it to the nuclear threshold level of 90%.

In short, the US, instead of stopping Iran from acquiring nuclear weapons, is bribing the mullahs not to go to 90% enrichment, at least on the Biden administration’s watch, especially ahead of the November 2024 US presidential election.

Meanwhile, Iran laughably keeps claiming that it is not even seeking a nuclear bomb.

Here are some of the major and dangerous appeasements that the Biden administration has so far offered to this anti-American regime. The first concession came a few days after the administration assumed office, toward Iran’s proxy militia group in Yemen, the Houthis.

Even as the evidence — including a 2020 United Nations report – had shown that Iran was delivering sophisticated weapons to the Houthis in Yemen, the Biden administration suspended some of the anti-terrorism sanctions on the Houthis that the Trump administration had set in place.

On February 12, 2021, the Biden administration revoked the designation of Yemen’s Houthis as a terrorist group.

Almost immediately after, on March 7, 2021, the Iran-backed Houthis “reciprocated” by attacking Saudi Arabia’s oil fields and a few months later, the United Arab Emirates.

A few months after that, in June 2021, the Biden administration lifted sanctions on three former Iranian officials and several energy companies.

Then, in a blow to the Iranian people and all advocates of democracy and human rights — days after the Iranian regime hand-picked a reported mass murderer, Ebrahim Raisi, to be its next president — the Biden administration announced that it was also considering lifting sanctions against Iran’s Supreme Leader Ayatollah Ali Khamenei.

After that, the Biden administration looked the other way during the Islamic Republic’s malign actions in the region, such as smuggling weapons, and shipping oil to Syria and Hezbollah in direct violation of US sanctions, at the same time that Iran was busy increasing its influence in America’s backyard.

In January, Iran sent two warships to Brazil, on the way to station them at the Panama Canal. (Eventually, in May, the ships just sailed through the canal.)

In addition, in June, Raisi made a special trip to Venezuela to establish “strategic ties” and remind the world that Iran and Venezuela have “common enemies.” Moreover, the Iranian regime’s terror cells have been growing in Latin America as Iran’s terror proxy Hezbollah and Al Mustafa International University have both played a key role in expanding the mullahs’ presence and ideology in the region. The regime has also been expanding the number Iranian-trained imams and militants in Latin America, and increasing recruitment of radicals.

The Biden administration also looked away when the Iranian regime killed more than 300 people, including 40 children, in the recent protests.

Seemingly to further appease the ruling clerics of Iran, the Biden administration began issuing waivers, making the sanctions an ineffective joke. Last year, the Biden administration restored a waiver that had been rescinded by the Trump Administration. The new waiver permitted companies from Europe, Russia and China to advance their work on Iran’s nuclear sites. This was most likely done in the hope of reviving the “nuclear deal” to enable Iran to have as many nuclear weapons as it likes, a move Iran is apparently doing anyway. The restored waiver also further facilitates the flow of funds to the Iranian regime, lifts sanctions, and enhances global legitimacy of the expansionist, despotic regime.

The Biden administration further attempted, on March 16, to deny that it had issued a waiver to Iraq, to pay $500 million to Iran. According to a report by the Free Beacon, the waiver was issued “a day after Biden administration officials denied Iran’s claims that the United States had paved the way for Tehran to receive the $500 million.” The regime will most likely use the funds to further arm Russia in its invasion of Ukraine, to brutalize its own citizens, to undermine US national security interests, to fund its terrorist and militia groups across the Middle East and to expand even more deeply into Latin America.

On June 10, 2023 the Biden Administration also gave yet another sanction waiver to Iran’s satrapy, Iraq, to make a payment of $2.76 billion to the Iranian regime.

Thanks to the Biden administration, Iran’s oil exports have also started booming and have now surged more than two million barrels a day, the most since 2018 , and they are selling it at levels close to the pre-sanctions era, to countries such as China, which desperately needs it – while the Biden administration suspended new oil and gas leases on US public lands and waters.

Iran has furthermore been shipping vast amounts of oil to Venezuela without either country fearing repercussions from the Biden administration.

As if these appeasements were not enough, the Biden Administration recently reached a deal with the Iranian regime behind closed doors on August 10, in which the United States agreed to pay $6 billion dollars and release a handful of Iranian nationals who are serving prison sentences in the US, in exchange for the release of five Iranian-Americans imprisoned in Iran — more than a billion dollars per person — with still more payments apparently on the way.


Dr. Majid Rafizadeh is a business strategist and advisor, Harvard-educated scholar, political scientist, board member of Harvard International Review, and president of the International American Council on the Middle East. He has authored several books on Islam and US Foreign Policy. He can be reached at Dr.Rafizadeh@Post.Harvard.Edu


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Gospel According to Berkeley. Meet the Palestinian Jesus.

The Gospel According to Berkeley. Meet the Palestinian Jesus.

Tikva International



A special Christmas sketch from Israeli satire show #eretznehederet (A Wonderful Country) featuring #brettgelman

Take a stand, share this, the world should know the truth 🙏


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Nasza rzeczywistość

Kultowego cyklu filmowego “Matrix” nie byłoby, gdyby nie powieść “Kongres futurologiczny” Stanisława Lema, w angielskim tłumaczeniu wydana w 1974 roku. /  Zauważyli to zarówno krytycy, jak i tysiące wielbicieli prozy …


Nasza rzeczywistość

Marek Jastrząb


Zacznę od Kongresu futurologicznego, opowiadania Stanisława Lema, pochodzącego z tomu o tytule Bezsenność. Napisane w latach siedemdziesiątych poprzedniego wieku, w epoce oczekiwania na lepsze czasy, aktualne jest i w tym stuleciu. Lecz choć napisane w sposób prześmiewczy, nie jest śmiechem bezrefleksyjnym. Jest utworem zachwycającym odkrywczością językowych sformułowań. Arcydziełem warsztatowej sprawności, które stanowi ostrzegawczy komentarz do horroru dzisiejszego czasu. Przestrogę przed upiększaniem niewygodnej rzeczywistości świata; zastępowaniem prawdy za pomocą fałszu.

*

Równie dobrze mógłbym rozpocząć od innych książek ulubionego autora. Zresztą nie tylko mojego, bo wielbicieli kunsztu Stanisława Lema liczy się w milionach; nakłady jego przetłumaczonych dzieł biją rekordy popularności. Wydawałoby się więc, że za ich znajomością podąża lekturowa percepcja. Niestety; za często coś się nam tylko wydaje: to, że Lem jest czytany i nadal podziwiany, nie oznacza, że jest dogłębnie rozumiany. A zwłaszcza, że wyciąga się z jego tekstów jakieś sensowne przestrogi. Przeciwnie: czyta nader powierzchownie. Powiedziałbym nawet, że nie tyle czyta, co wertuje od niechcenia. Pilnie wyławia się kawałki popychające akcję, starannie wydobywa z fabularnych trzewi co rzadsze lub co zabawniejsze miejsca, a skwapliwie pomija części ciężkostrawne w odbiorze. Treści zmuszające adresata do wysiłku pracy nad samodzielnym wyciąganiem wniosków z lektury.

*

Pierwszoplanowym herosem jest Człowiek, podróżnik po planetarnych wertepach — Ijon Tichy, drugoplanowym — wszechobecna chemia w roli wybawicielki od katastrof, masowe stosowanie halucynogenów, zastępników i zagłuszaczy smrodu: ekumeniczne pigularstwo. Wszystko to razem wzięte i podniesione do entej potęgi stało się uniwersalną odpowiedzią na demograficzny kataklizm. Jedynym ratunkiem przed demograficzną zapaścią: chemia w społeczeństwie przyszłości, wpływała na każdą dziedzinę ludzkiego życia. Sterowała nim i decydowała o kształcie podejmowanych działań.

*

Bohater tego opowiadania przebywa w krainie uszminkowanej szczęśliwości. Nie ma w niej wojen, ludzie są wobec siebie uprzedzająco grzeczni, żyje się wielokrotnie, dzieci uczą się czytania i pisania poprzez zażywanie ortograficznych syropów, prognozę pogody ustala się z miesięcznym wyprzedzeniem i w drodze głosowania. Nie trzeba chodzić do szkoły, bo wiedzę zdobywa się doustnie: zażywając płyn z odpowiednim podręcznikiem. Lecz za efekt zbyt chciwego przyswajania uczoności, trzeba zapłacić braniem środków na przeczyszczenie wyobraźni, gdyż ubocznym skutkiem zażywania nadmiaru wiedzy jest posiadanie fizycznych defektów, np. rozedmy płuc, łuszczycy, świerzbnicy i dorodnego ogona.

*

Opisywany przez Lema świat składa się z przesłon maskujących faktyczny ogląd rzeczywistości. Miraży poukładanych w piętrowe warstwy, które, mieszając się, łączą nawzajem, a jedna stanowi podszewkę drugiej. Żadna z nich nie jest jednak ostateczna, bo pod każdą spodziewać się można następnej.

Ijon Tichy, który znalazł się w tym świecie w wyniku zaproszenia na kongres futurologiczny, gubi się w domysłach, plącze w przypuszczeniach, sam sobie zadaje pytania o to, gdzie jest na pewno i czego doświadcza naprawdę. A natykając się na egzystencjalne zagadki, udziela sobie odpowiedzi, że nie wie niczego konkretnego. I, tęskniąc za utraconą przeszłością, nieprzerwanie zastanawia się, dokąd zmierza ten przyszłościowy świat.

W jego nowym otoczeniu trwa ciągły proces zmian: ewolucyjne i rewolucyjne wrzenie, powtarzająca się modyfikacja ulepszeń, nieustanne wzbogacanie, udoskonalanie, przeróbka kształtów świata rzeczywistego i dopasowanie go do stale pogarszających się wymogów chwili. Tak moderowane realia były iluzoryczne, bez przerwy kreowane od nowa, istniały jako rezultaty urojonych zrządzeń losu i odległe pobrzmiewania fikcyjnej realności.

*

Była to utopia. Niewykonalna, stworzona w oparciu o mylne założenia. Było to ulizane piękno, które w swojej istocie stanowiło przerdzewiałą konstrukcję. Wedutę nasyconą dychawicznym narodem: w tym świecie panowały gigantyczne biedy i monstrualne przeludnienia. Występowały aprowizacyjne braki, szwankowały materiałowe fabryki, a produkcja czegokolwiek, znajdowała się w stanie agonalnym.

Wyjściem był kamuflaż, udawanie, że istnieje to, czego nie ma. Życie bez zmartwień było więc iluzją, a zamierzona konstrukcja okazała się konglomeratem niepożądanych zjawisk: samobójczą próbą zaradzenia przeludnieniu, rozpaczliwym spektaklem poronionych usiłowań. Festiwalem zmarnowanych szans. Odwieczną ilustracją konfliktu praktyki z idealistycznymi założeniami.

Stworzona rzeczywistość była zlepkiem sterowanych wymówek, monstrualną manipulacją, mętnym usprawiedliwieniem, sofistycznym tłumaczeniem porażek przekuwanych w sukces.

*

Ten idylliczny krajobraz był następstwem działalności psychotropów. Rezultatem zażywania proszków, mikstur, legumin i aerozolowych specyfików rozpylanych w zatrutej atmosferze: na spełnienie zachcianek podawano właściwą miksturę, a wywoływanie odpowiedniego nastroju wśród ludzi stawało się fraszką: wystarczało rozpylić w powietrzu odpowiedni specyfik, by zamiast społecznej rewolucji wybuchł opętańczy entuzjazm i powszechne miłowania.

*

Ów świat miał postać upiorną, a pętający się po nim ludzie nie byli grzeczni, niczegowaci, przyjemni w obyciu. Nie żyli w luksusach i dobrobytach, tylko w zamaskowanym ubóstwie. Na skutek przewlekłej wegetacji i w efekcie częstego zmartwychwstawania na życzenie, ich fizyczny wizerunek przypominał szpetny magazyn liszajów i odprysków nadgniłego ciała. Lecz ten wygląd zroszony był chemikaliami, zapachowymi polepszaczami cuchnących i rozkładających się ciał. Rozkosznymi woniami dającymi złudzenie bycia w środku sielankowego konterfektu.

*

Terytorium stworzone przez pisarza przenosi adresata do krainy miraży; zamiast miejsca do elizejskiego życia, postacie otrzymują farmaceutyczne złudzenia. Nie są to zadowolone sylwetki, przechadzające się ulicami ekskluzywnych metropolii — wysportowane, tryskające zdrowiem i opalone postacie — lecz sapiące, zgrzybiałe i zatęchłe ludzkie zjawy, galopujące w atrapach nowoczesnych samochodów. Marionetki składające się z protez, pasów przepuklinowych i ortopedycznych wihajstrów.

*

Przedstawianie ruin jako enklawy powszechnej szczęśliwości było fikcją, lecz fikcją zamierzoną. Prowokowaną rozpadem świata i deficytem miłosierdzia wobec ludzi. Źle pojęty humanitaryzm nakazywał zatajać przed mieszkańcami wiadomości o prawdziwej liczbie ludzi i o rychłej a nieuniknionej zagładzie planety.

*

Fantastyka to dla Lema dekoracja: kosmos jest na Ziemi. Dlatego książki autora Cyberiady sprowadzają nas na ziemię; na pierwszym miejscu nie są więc ciała niebieskie, próżnia i gwiezdne pejzaże, ale bliźni. Bliźni zmuszeni do podejmowania nierównej walki z Naturą.

Nie zwycięska i pyszałkowata figurka wyrwana z komiksu jest dla niego źródłem zainteresowania, tylko zwykły człek w przeciętnym futerale. Niejednokrotnie groteskowy, częstokroć doskonały inaczej, lecz zwykle górujący rozumem nad elektronicznymi fetyszami; na przykład w niezapomnianym Solaris lub w utworze Eden godzi się na porażkę człowieczego intelektu. Świadomie rezygnuje z walki z Niepokonaną Naturą i uznaje ograniczenia ludzkiej wiedzy.

Naśladowcy

Pisarze, zajmujący się przyszłością jako konsekwencją teraźniejszości, są nieobecni w dzisiejszym świecie naukowej fikcji. Ich miejsca pozajmowali tolkienowscy kopiści, zdolni do powtarzania jego nośnych wątków. Niezdatni do wyjścia poza już zastosowane i stale te same, schematyczne wątki, standardowe rozwiązania, niezmienne obrazki z wrogimi obcymi (prozatorskie wygodnictwo sprawia, że obcy portretowani są jako nieprzyjazne maszkary. Figurynki przebiegłe i złośliwe, które swoją wyższą inteligencję wykorzystują w niecnych celach zawłaszczenia naszej niedoli), portrety złych i dobrych czarodziejów, stworków z laserowymi mieczami, natłoki galaktycznych wojen o pietruszkę, chaos i kolejną degenerację.

Zapanowała moda na nieustanne kreowanie wymyślonego świata, maniera zabudowy przestrzeni nasyconej magią, cudownością i uproszczonymi rozwiązaniami. Bajkowe miejsca przedstawiane w identycznej scenerii, wiąże się z tymi samymi zachowaniami opisywanymi podobnie: sztampowo, stereotypowo, banalnie. Akcja przenosi się w inne rejony i obejmuje różnorodne, nieistniejące konstelacje. Lecz mimo zmiany czasów (bardzo dalekie lata) i pomimo zaopatrzenia bohaterów w nadprzyrodzone umiejętności, zmieniła się w nich tylko dekoracja; problemy zostały te same: te same dylematy, stare nawyki i przesądy miałkich ludzi przeniesione do innych wszechświatów.

*

Mamy do czynienia z powielaniem i mnożeniem identycznych bytów. O wyobraźniowej nędzy popełniania podobnych „dzieł” świadczy to, że nawet stwory z gwiazdozbioru oddalonego o miliony lat świetlnych od planety Ziemia, mają problemy podobne do naszych: te same historyczne uwikłania, dworskie intrygi, tytuły szlacheckie i na dodatek walczy się o to samo (np. o podatki w „Gwiezdnych wojnach”).

*

Tym sposobem znajdujemy się w „nowym”, lecz jakże epigońskim środowisku nierealnego świata. Zjawisko to nazwać można zniwelowaniem głębszych myśli. Refleksji, wrażeń, sposobów widzenia. Rezygnacją z niepowtarzalności człowieka. Zrównaniem go z pozostałymi indywidualistami i zmajstrowanie indywidualisty w tysiącach egzemplarzy.

*

Współcześni fantaści zadowalają się kostiumem, a homo sapiens, to dla nich nieistotny dodatek do fabuły; kontentują się malowaniem przerażających obrazów z nadciągających bitew pomiędzy astralnymi koboldami; brakuje pisarzy — kontynuatorów lemowskich przemyśleń. Autorów wyciągających wnioski z np. Summy technologiae, kluczowego, filozoficznego eseju o cywilizacyjnych rozdrożach. Jakkolwiek wydana w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, do tej pory cieszy się wzięciem naukowo uzasadnionym profetyczną zawartością. Cieszy się niezmienną poczytnością u tych, co trudnią się używaniem logiki.

*

Brakuje pisarzy zdolnych dźwignąć temat człowieka zmagającego się z aktualnymi problemami. Jak choćby przeludnienie, klimatyczne perturbacje czy głód. Lecz zamiast tego można zaobserwować kłębowisko jego naskórkowych powielatorów, zapominających, że Historia, to proces, z którym nie trzeba się godzić. Przeciwnie, należy próbować zmienić jej wpływ na przyszłe wydarzenia. Nie wolno poprzestawać na banalnym stwierdzeniu, iż ma jedynie odzwierciedlać koszmarny stan rzeczy, gdyż obowiązkiem futurysty jest wyjść z propozycją zmiany jej kierunku. Brakuje pisarzy, których wizja czekającego nas jutra przedstawiona byłaby jako czas zdeterminowany ziemskimi wstrząsami.

Od czasu genialnego Tolkiena, obecni autorzy nie wyłabudali się z powielactwa jego dokonań. To samo rzec można o Lemie. Fantastyka zrezygnowała ze ścisłości wyrażania myśli. Z naukowego podejścia do fabuły. Za to z ekspansywną werwą skupiła się na baśniowych przygodach głupkowatych zjaw. W ten sposób, kosztem logiki i zamiast fantastyki naukowej, na miejsce zarezerwowane dla mądrych tekstów, wskoczyła jej populistyczna odnóżka: Fantazy. Tu przytoczę słowa H. Heinego: … pierwszy, który porównał kobietę do kwiatu, był wielkim poetą, ale następny był cymbałem.


Marek Jastrząb – Pisarz, publicysta, Niektóre publikacje Autora są do pobrania w Bibliotece Studia Opinii


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com