“Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów”.

“Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów”. Czy dla uczucia warto poświęcić siebie?

Anna Augustyniak


Aniela i Artur Rubinsteinowie na zdjęciu wykonanym w Nowym Jorku w 1967 r. W 1933 r. urodziła im się córka Ewa, później znana fotografka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych (Fot. AP)

Warto złożyć się na ołtarzu miłości? Zwłaszcza jeśli ukochany jest ciągle głodny emocji i wiadomo, że będzie na nie polował? Na nie, czyli na momenty szczęścia z innymi kobietami, które będą go zachłannie pragnęły i podziwiały.

Artur Rubinstein chwalił się, jakoby był najsławniejszym kawalerem na świecie i ponoć jeszcze w dniu jego ślubu ludzie w Paryżu, Londynie i Nowym Jorku zakładali się o grube pieniądze, że do mariażu nie dojdzie. Wszyscy się mogą ożenić, ale nie ten szelma i uwodziciel Rubinstein! On sam głośno się zaśmiewał na wspomnienie 27 lipca 1932 r., kiedy wiążąc się przysięgą małżeńską z Anielą Młynarską, spłatał figla opinii publicznej. Jej zresztą też, bo

noc poślubną spędził z ówczesną celebrytką,
bajecznie bogatą Mary Irene Curzon.

Od Mozarta do Artura Rubinsteina

Był starszy od Neli o ponad dwie dekady i uznał, że to będzie dla niego żona idealna. Tak ją zresztą przedstawiał znajomym: jest młoda (mówili: a cóż to takiego?), ładna (mówili: wszystkie są ładne), kocham ją (mówili: zdaje ci się), jest skromna, lubi dom i dobrze gotuje (mówili: ty szczęściarzu). Nela była córką Emila Młynarskiego, dyrygenta, dyrektora Filharmonii, Konserwatorium i Opery Warszawskiej. Mimo wysokich stanowisk ojca w domu Młynarskich żyło się raczej skromnie, za to blisko muzyki, teatru i sztuki. Nie mieliśmy pieniędzy, ale żyliśmy jak najbogatsi ludzie, wspominała młodość Nela, która, siedząc w dyrektorskiej w loży ojca, słuchała oper i koncertów.

I po jednym z takich koncertów zakochała się w Arturze.
Grał wtedy Mozarta, a ona miała 17 lat i była panienką o
prerafaelickim typie urody, jakby zeszła z któregoś z
renesansowych obrazów Bernardina Luiniego
inspirującego się zresztą dziełami Leonarda da Vinci.

Smukła blondynka o wydłużonych oczach, jasnej cerze i marzeniach o byciu żoną artysty. I spełni je, tylko czy będzie szczęśliwa w tej atmosferze wiecznej niepewności? W tym uganianiu się za mężem po świecie kosztem dzieci i samej siebie? Ale Nela wyrosła w prawdziwie patriarchalnym domu, gdzie dyrektor Emil był ośrodkiem całej rodziny darzącej go kultem i miłością prawdziwie wzruszającą, jak pisał w „Zmierzchu starego świata” zaprzyjaźniony z rodziną Młynarskich pianista Roman Jasiński. I właśnie jego słowa mogą być odpowiedzią na pytanie, dlaczego Nela z osoby ojca potrzebę kultu tak łatwo przeniosła na męża. Tyle że nie na pierwszego męża, choć trzeba przyznać, że próbowała.

Czerwony cadillac

Mogła zostać artystką, co prawda nie pianistką, bo jedyne, co potrafiła zagrać, to „Pieśń wiosenną” Felixa Mendelssohna-Bartholdy’ego, i to też nieszczególnie udatnie, ale uczyła się tańca i baletu. Miała zamiar tańczyć na scenie i nawet występowała w Teatrze Komedia przy ulicy Jasnej z recitalem przed elegancką publicznością, na którą składała się cała najważniejsza ówczesna Warszawa z Janem Kiepurą na czele.

Było mnóstwo kwiatów i braw, ale przy okazji naraziła się też na komentarze, że panna z dobrego domu publicznie się obnaża. Chodziło o przykuse stroje, w których tańczyła poszczególne choreografie. Krótką karierę artystyczną skończyły zaręczyny z pianistą Mieczysławem Münzem, które zresztą wszystkich zaskoczyły jeszcze bardziej niż negliże, a to ze względu na żydowskie pochodzenie przyszłego męża. Dla niektórych członków rodziny, szczególnie tych wyznających poglądy narodowo-demokratyczne, było to nie do przyjęcia, bo o ile przesiąknięci polskością Młynarscy nie mieli uprzedzeń rasowych, o tyle antysemityzm wówczas kwitł i zarażał ludzi ze sfer towarzysko-ziemiańskich.

Na niedobrą żydowską krew przymykano oko jedynie wówczas,
gdy szło o duże pieniądze i miraże amerykańskiego dobrobytu.

A Münz robił karierę właśnie w Ameryce i do Polski przyjeżdżał na krótkie wakacje, ale zawsze elektryzując opinię publiczną kosztownym i okazałym nabytkiem w postaci elektrycznego fortepianu albo czerwonego sportowego cadillaca, którym rozbijał się po Krakowie i Warszawie. Pannie na wydaniu to wydawało się przekonujące, jak również kult, którym mogłaby Mieczysława otoczyć. Bo Nela chciała wielbić artystę. Recitale, owacje, prośby o bisy i entuzjastyczne recenzje, w których krytycy pisali o niezwykłej precyzji, niesamowitej elastyczności palców i zręczności technicznej pianisty, to było to. No i grał cudownie. Jego wykonanie na warszawskiej scenie skomponowanej przez Rachmaninowa „Rapsodii na temat Paganiniego” zelektryzowało widownię.

 

W Ameryce styl Münza nazywano olśniewająco trzeźwym i dźwięcznym! Koncertował tam z najlepszymi orkiestrami i dyrygentami, miał dom i po ślubie zabrał Nelę za ocean. Adorował ją każdego wieczoru, obsypywał biżuterią, zupełnie dla niej stracił głowę. Była rozczulona jego dobrocią, jednak jej uczuciowe zaangażowanie okazało się za słabe i wróciła do Polski. Małżeństwo się rozpadło. Porzucenie przez żonę złamało karierę Münza, który z powodu szoku doznał porażenia nerwów ręki; wywiązał się z tego niedowład palca i przestał grać.

Król życia

Jak nagle Nela się rozwiodła, tak równie nagle wyszła powtórnie za mąż, tym razem za swoją młodzieńczą miłość, za Rubinsteina. I błysnął ogień! W pianistyce Artura nastąpiła ogromna zmiana. Nie wpłynął na niego tak do tej pory żaden nauczyciel ani żadna kochanka. Nela stworzyła mu dom i w tym domu wszystko zostało podporządkowane Arturowi, również ona sama. Spełniała jego zachcianki, znosiła egocentryzm i równocześnie pilnowała, aby regularnie ćwiczył. Roman Jasiński uważał, że olbrzymie powodzenie w Stanach Zjednoczonych Rubinstein zawdzięczał żonie.

To ona zmieniła cygański tryb życia artysty i dyscyplinując go,
sprawiła, że do perfekcji opanował grę, tym samym dołączając
do czczonych wówczas w Ameryce wirtuozów klawiatury, takich
jak Rachmaninow czy Horowitz.

Kolejna z historyjek na temat stanu kawalerskiego, którymi Rubinstein zabawiał towarzystwo, znalazła inną puentę. Opowiadał bowiem, że nie żeni się, bo 95 proc. małżonków jest nieszczęśliwych, a 5 proc. przestaje być artystami. On po ślubie z Nelą z artysty nagle zaczął przeobrażać się w geniusza, a zagadnięty przez reporterkę radiową w Hiszpanii, przypominającą właśnie tę jego dawną wypowiedź, odrzekł: „Wtedy, gdy to mówiłem, nie wierzyłem w cuda”. „A teraz?”. „Teraz wierzę!”. Bałamutnie to brzmiało, choć zupełnie zręcznie, w końcu Rubinstein był specjalistą od dykteryjek i błyskotliwego zwodzenia. Bawiąc innych, bawił się życiem. Zanim ożenił się z Nelą, zdążył nawet zasłużyć na miano „króla życia” i miał wszystkiego pod dostatkiem. Niezwykły talent, szczęśliwe zbiegi okoliczności, powodzenie, dynamizm w działaniu i odwaga, jak to określał Jan Lechoń, w „dosiadaniu fortepianu” na podobieństwo kawalerzysty dosiadającego rumaka… Po każdym koncercie huczało od owacji, wielbiono Rubinsteina, jego grę i salonowy sposób bycia. Imponował innym elegancją, fantazją i tą radością wyrażającą się w zadowoleniu z samego siebie. Stąd czerpał siłę, która uwodziła słuchaczy w salach koncertowych całego świata i podbijała serca kobiet, zresztą nie tylko serca, ale i alkowy.

Miewał po kilka romansów równolegle i każdej narzeczonej potrafił
wmówić, że jest jedyna, i ona rzeczywiście tak się czuła, mimo że na
schodach albo w drzwiach mieszkania Artura mijała konkurentkę.

Mówiło się: ten Rubinstein wszędzie kogoś ma, to król życia. Ale królowi życia brakowało jednego – urody. Był niewysoki i brzydki, zapewne dlatego wciąż musiał potwierdzać swoją atrakcyjność, upewniać się, chełpić pożądaniem kobiet, nawet gdy przyszła starość. I tej starości nie spędził wcale z Nelą.

Artur Rubinstein z Nelą i ich dziećmi. Brentwood w Kalifornii, styczeń 1947 Fot. AP

Spowiedź kobiety

Dlaczego jej to zrobił? Żyła dla niego i dla niego zrezygnowała z siebie, na ołtarzu miłości położyła cały swój świat. I odebrano jej ten świat, zanim przyszedł czas. Dlaczego? Dlaczego? Nela zadawała sobie to pytanie ciągle, kiedy jeszcze Artur był obok, bo jakby już go nie było dla niej, i gdy ją porzucił, odchodząc tak daleko, jak może odejść człowiek za życia. Właśnie tego się bała, jego temperamentu i otaczającej go famy.

Próbowała więc zaspokoić go w byciu żoną idealną, i to taką,
która jest jeszcze towarzyszką podróży, asystentką artysty,
doradczynią do spraw fortepianów, księgową, pocieszycielką,
garderobianą i nawet kucharką.

Tak, Nela wyśmienicie go karmiła, gdziekolwiek mieszkali, w domach, apartamentach, pokojach hotelowych. Wszędzie. Miała kulinarny smak absolutny i przygotowywała najwymyślniejsze dania, najbardziej wyrafinowane przekąski i desery, mieszankę kuchni polskiej i litewskiej. Kiedy Artur ją zostawił, skrupulatnie spisała to, co mu serwowała przez czterdzieści kilka lat, i wymieszała z anegdotami z ich wspólnego życia. „Nela’s Cookbook” ukazał się po angielsku w 1983 r., a potem książka wyszła w Polsce pt. „Kuchnia Neli”. Ten kulinarny pamiętnik to nie tylko przepisy na potrawy, ale i hołd oddany Arturowi. A hołd dla Neli? Ula Ryciak się tym zajęła. W wydanej właśnie książce „Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów” snuje porywającą opowieść o kobiecie, której nigdy nie udało się wypełnić sobą świata męża. On lgnął do jądra życia i nie stygła w nim gotowość do celebrowania jego przejawów, a ona, patrząc na to, wmawiała sobie szczęście tak długo, aż sama zaczęła w nie wierzyć. Szczęście może nie było prawdziwe, ale namiętność tak, i jeszcze miłość. I o tej miłości Ula Ryciak napisała książkę w taki sposób, jakby komponowała symfonię na wielką orkiestrę.

Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów
Ula Ryciak
Agora 2018

‘Nela i Artur. Koncert intymny Rubinsteinów’, Ula Ryciak, Agora 2018 Fot. materiały wydawcy


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com