Rudnicki o samotnym Tyrmandzie w lesie spodni. (Książki)

Tak zadziwiał Amerykanów, że obrażeni zrywali z nim kontakt. Rudnicki o samotnym Tyrmandzie w lesie spodni

Janusz Rudnicki


Literaci polscy XX wieku (East News / LUCJAN FOGIEL)

Młoda Murzynka nie chce usiąść koło Tyrmanda w autobusie. Czuje się dyskryminowany: czy to rasizm a rebours? Dzieje się to w Nowym Orleanie, o którym napisał książkę, o paradoksie, wyrosłą właśnie z podziwu dla jego czarnych mieszkańców! Nigdy wcześniej tam nie będąc.

Leopold Tyrmand, „Zapiski dyletanta”, tłum. Małgorzata Wolanin, Wydawnictwo MG, Warszawa

Otworzyłem „Zapiski dyletanta” – nowe polskie wydanie książki, która w Stanach wyszła w 1970 r. – na chybił trafił i szeroki uśmiech. Tyrmand cytuje tu Augusta Comte: Ludzkość to bardziej umarli niż żywi, i ogarnia go fala dobrego humoru, bo w zdaniu tym pociecha. Apetytu na czytanie dostaję, tym bardziej że w innym miejscu znowu podaje cytat – ze znajomego, który po powrocie do Warszawy powtarzał będzie wszystkim, że amerykańska klasa robotnicza pozbawiona jest dachu nad głową, głównie podczas przejażdżek kabrioletem.

No i jak to często bywa, tracę apetyt w miarę czytania. Przyznaje Tyrmand, że nie ma odpowiedniego wykształcenia, ale że myśli o filozofii, socjologii, historii i kulturze nieustannie. A że ma nałóg uzewnętrzniania tychże myśli, więc nimi się dzieli. Gdzie bowiem napisane jest, że dyletant nie ma nic do powiedzenia?

No ma, ale przede wszystkim archeologom antykomunistycznych wykopalisk. „Komunizm” i jego pochodne padają na każdej niemal stronie. Tyrmand w 1966 r. przyjeżdża do Stanów i rzecze. Nakreśla błądzącym we mgle złudzeń Amerykanom prawdziwy, świński ryj komunizmu i tak ich tym prowokuje, tak zadziwia, tak do muru przypiera celnością komentarzy, że obrażeni zrywają z nim kontakt. Co on za każdym razem dumnie odnotowuje. Na bankiecie pyta go o coś pan domu, on wyczerpująco objaśnia, wywołując konsternację, po czym kończy tak: I chyba z tej przyczyny nigdy już nie otrzymałem zaproszenia do uroczego mieszkania w Village.

Lub zaproszony na kolację, znowu monologiem odpowiada na pytanie, po czym następuje: …i nigdy więcej nie udało mi się zjeść z nią kolacji. I tak co jakiś czas, jak refren, czasami wygląda to tak, jakby wymyślał sytuacje po to, żeby mieć alibi do drukowania nie tyle spontanicznych zapisków, co przemyślanych referatów. Cytuje rozmowę na ławce w Hyde Parku, on z trzema kobietami, one zdawkowe pytania, on elaborat, o córce Stalina i jej ojcu: Komu bardziej niż jej pisane było dać świadectwo demonicznej równowagi między prymitywną, krwiożerczą gwałtownością jego instynktów a bezdenną perfidią jego umysłu?”.

I tak jak ogląda się telewizję lub czyta coś podczas gotowania, żeby do jałowego czasu dosypać choćby szczyptę sensu, tak ja z Tyrmandem udaję się na balkon i siadam na rower, żeby nie tylko dla ducha, ale też ciała swego coś czynić. Leci czas, leci strona za stroną i metr leci za metrem. Nie przemęczam się zbytnio, jako człowiek z gruntu leniwy kupiłem sobie rower stacjonarny o napędzie elektrycznym. Jedyny ruch, jaki wykonuję, to kręcenie głową. Nad tym, co zabytkowy ten jegomość wypisuje.

Zdziwienia Tyrmanda

Dziwi się Europejczykom, którzy kobietę uważają za istotę wyższą, bo to całkiem idiotyczne. I Amerykanom się dziwi, bo do kobiety stosunek mają uniżony wielce, a pensję oddają swoim żonom, to niemądrze. Na przykład na Zanzibarze kobieta pieniędzmi operować nie mogła, bo dotyk jej uważano za nieczysty. Nie dziwi się z kolei muzułmanom, że kobietę uważają za istotę niższą, bo to logiczne. Ale dziwi się temu, że to, co logiczne, przegrywa z tym, co nielogiczne, bo przecież gdzie dziś Ameryka, a jak daleko z tyłu ci, którym się nie dziwił. Więc może to jednak nie jest tak źle, że kobiety amerykańskie są zastraszającą siłą społeczną, polityczną i moralną. Ale że też – pisze w innym miejscu – Amerykanka jest taka, jaką życzą sobie tego jej mężczyźni. Była kiedyś staroświecko purytańska, dziś staje się prawie że rozwiązła, romanse z żoną przyjaciela, trójkąty, czworokąty, Tyrmand czuje się tu jak u siebie w domu, a na mnie przychodzi pora, żeby się zdziwić, bo niby jaka ta kobieta amerykańska w końcu jest?

Dziwi się jako czujny, biały obywatel. Unosi brwi, ponieważ nie dość, że widzi czarnego policjanta, to jeszcze uzbrojonego, a przecież on, należąc do mniejszości etnicznej, uważa siebie za osobę gnębioną i prześladowaną, więc może być niebezpieczny. I dziwi się jako ofiara rasizmu – raz, kiedy nie chcą go wpuścić do Harlemu, bo tam białych nie lubią, a przecież biali są wobec czarnych jak najbardziej w porządku, dwa – kiedy w zatłoczonym autobusie młoda Murzynka nie chce koło niego usiąść, czuje się dyskryminowany i pyta, czy to rasizm à rebours? I, jakby było mało, przydarza mu się to w Nowym Orleanie, czyli w mieście, o którym napisał książkę, o paradoksie, wyrosłą właśnie z podziwu dla jego czarnych mieszkańców! Napisał ją, nigdy wcześniej w Nowym Orleanie nie będąc. A teraz chodzi po nim i rozpoznaje nigdy niewidziane miejsca.

Dziwi się też, nie bez racji, że Amerykanie zajmujący się techniką tak oczytani i obeznani są w świecie filmowym, teatralnym i literackim. W Europie naukowcy nie mogą nadążyć za dynamicznym rozwojem we własnych specjalnościach, a co dopiero orientować się w innych, jak oni to robią? I kiedy? I dziwi się, nie bez racji, że inteligencja europejska marzy o Stanach, a amerykańska o Europie, chociaż ta przestała już być intelektualnym hegemonem. A Europejczycy wolą już Hitchcocka od Godarda, Tennessee Williamsa od Friedricha Dürrenmatta i Johna Forda od Alaina Resnais.

Posłuchaj audycji o Tyrmandzie z cyklu Polskiego Radia “Finezje literackie”

Dziwi go nawet to, że studenci się cieszą, bo wywalczyli wejście do żeńskich akademików bez ograniczeń. Bo tam, gdzie można już wszystko, wszystko staje się tanie i jednakie. I tak pieprzy w stylu „zakazany owoc bardziej smakuje” ten zwolennik koszarów płciowych, zacofany mól obyczajowy. Lub to – kartkuje magazyn, w którym o nowych trendach w teatrze, i widzi zdjęcia z happeningów, na których widnieją nagie kobiety i mężczyźni. Ma uczucie, że skądś to zna, i przypominają mu się nazistowskie kroniki i obrazy z Ery Pieców.

Projekcja trafiona, ale że niby co teraz? Zakazać nagości na scenie? Ach, ta jego niechęć do wszystkiego, co maszerowało wtedy radośnie jako nowe. I jeszcze kultem swej jednostki otacza słowo Podziemie. Święte to słowo, bo zbrojny ruch oporu wobec hitlerowskiego najeźdźcy oznacza. To dobry symbol dobrej walki ze złym złem, to gotowość do poświęcenia życia. A w Stanach określają nim produkcję i rozpowszechnianie literatury i filmów erotycznych. A przecież za to nic nie grozi, to nawet legalne, więc jakie to podziemie ten ich underground? I jeszcze grozi patetycznie palcem, pisząc: ale słowa się mszczą. Gdy zajdzie potrzeba, mogą się obrócić przeciw ustom, które je przekręciły. No jak tu pisać, jak mi ręce opadają? Co mieliby profanować Amerykanie, jeśli podziemia w sensie polskim nie mieli nigdy?

Prorok w niewłasnym kraju

Nie znaczy to jednak, że jak na kurę przystało, nic już z tego tyrmandowskiego podwórka nie wydziobię. Na początku odhaczę to, co recenzenci uwielbiają, a mianowicie wyciągnąć i unaocznić, że jakieś zdanie, spostrzeżenie aktualne jest dziś, a przecież tak dawno pisane. W ten sposób pisarze zyskują status proroka, a piszący o nich tegoż proroka odkrywcy. A przecież nie ma takiego dziennika czy zapisków, w których nie znaleźlibyśmy czegoś, co byłoby aktualne. Tyrmand: Już ponad połowa świata jest w rękach (jeśli nie w śmiertelnym uścisku) ćwierćinteligentów i półanalfabetów. Mało tego, jeśli o Polskę chodzi, no nie bójmy się słów, zadziwiająco aktualne. Odhaczone.

 

Smutek. Ten miast europejskich, te małe kafejki, ławeczki nad rzeką, stare mosty i cmentarze, parki i alejki, wszystko to jak ojczyzny smutku dla miłujących go poetów. Literacki splin, bezdenna chandra, ozdobny cafard, dystyngowany Weltschmerz, wszystkim tym delektować się można w Paryżu, Rzymie, Wiedniu, Warszawie, ale nie w Nowym Jorku, w nim, jeśli już, to można jedynie znaleźć miejsce nadające się do rozpaczy.

Płyn do naczyń. Jeśli Ameryka zwycięży kiedyś ZSRR, to nie za pomocą rakiet, ale płynu do naczyń, bo lepszy. Gospodyni amerykańska jest najlepszą na świecie i to jest historyczne zwycięstwo nad komunizmem. Wybuchłyby strajki w Sierpniu, gdyby było mięso, a nie tylko igrzyska, pytam się?

Koryto. Otóż nawet wytrawni amerykańscy znawcy komunizmu myślą, że zyski z niego czerpią rząd, partia i wyżsi rangą wojskowi, a to błąd. Ci, którzy rządzą, to prostacy, którzy harują cały dzień i żyją skromnie. Ma rację, wystarczy przykład Gomułki, a zwykło się uważać, że u koryta wyłącznie tępe gęby przywódców PZPR. Ci, którzy zażywają prawdziwego luksusu, to ich lokaje, akolici, to intelektualiści, pisarze, artyści, dziennikarze, którzy dają dupy za pomocą rąk. Bo piszą nimi serwilistyczne teksty, za które otrzymują apanaże, i stać ich na wyjazdy na Zachód i na dolce vita.

Przedstaw się. Amerykanie swoje nazwisko wymawiają wyraźnie, głośno i dobitnie, w Europie – niewyraźnie, cicho i mamrocząco, jakby ono nic nie znaczyło. Ja też, kiedy przedstawić się mam, mamroczę, jakbym mówił coś niestosownego. Zażenowany jestem, zawstydzony, czuję się, jakby wbito mnie na kij i kazano przedstawić się widzom, nie pasuje mi ta rola kukiełki. Prędzej przejdzie mi przez gardło słowo pisarz, chociaż Tyrmand i tu ma rację, że w Polsce nie dość, że piszący bełkoczą, przedstawiając się, to jeszcze krępują się przedstawić siebie po zawodzie, bo pisarz to bardziej powołanie niż zawód. A literatura to święta krowa, dodam.

Natura. Sama w sobie go nie interesuje, tchu w piersiach mu nie zapiera (dech może się zaprzeć gdzie indziej, języku mój polski?) Wielki Kanion? No ładna rozpadlina. Natura jako tło, wtedy tak. Akurat tu uśmiecham się pod nosem (można gdzie indziej?), bo ja też, jeśli – to jako tło. W zasadzie to ona dzieli się dla mnie na pionową (drzewa) i poziomą (trawa), samą w sobie się długo nie napawam, jeśli wzruszenie, to ramion.

Izrael. Bo zapiski nie tylko ze Stanów. Jerozolima to kolebka tego, co jest tak oczywiste w naszych umysłach i duszach, że wszelkie próby wyrażenia tego są daremne. Święta racja, chociaż ja bardziej zapamiętam zdecydowanie najlepszy kawałek z całej książce, gwóźdź „Zapisków dyletanta”, w Jeruzalem właśnie, miasto zwiedzając, toalety szuka, i nareszcie widzi tablicę, panowie na prawo, panie w lewo, no to on za panami, zadowolony, że nareszcie toalety znalazł, i dopiero kiedy pod ścianę podszedł, zobaczył, że ona płaczu dotyczy. I ten jego świetny komentarz, że byłby skandal, tak, ale czy nie większym jest ten uwłaczający dla wszystkich, ten strupieszały podział na płocie? I czy w związku z tym Ściana Płaczu nie powinna być dwojga imion, i Płaczu, i Wstydu?

Ta nieludzka różnorodność

O jego zdziwieniach zapomnę wspaniałomyślnie i zapamiętam go innym. Jak kupuje spodnie, a potem sam idzie po poboczu ulicy. Te spodnie w Nowym Jorku lub Waszyngtonie, nieważne, ważny duży dom towarowy i on w nim. I spodni masa taka, że pojęcie potrzeby ulega zmąceniu. Tyle ich, taka ich nieludzka różnorodność, że zlewają się w jedno ich uniwersalne pojęcie i nie wiadomo już, czy to, co trzyma w rękach, jest tym, czego naprawdę chciał. Radość pragnienia zabita, bo nie ma konieczności poszukiwania, a jak nie ma jej, to nie ma rozkoszy znajdowania. Pisze, że w końcu ich nie kupuje, ale to chyba dla podtrzymania tezy. Myślę, że zagubiony w tym lesie spodni, jeśli przyjąć, że każda nogawka to drzewo, że jednak je kupuje.

I wychodzi w nich, jest zima w tym Nowym Jorku lub Waszyngtonie, ulica jest czysta i odśnieżona, bo używana, chodnik pełen śniegu i lodu, bo nieużywany. Idzie sam, na drodze sznur samochodów, a on po poboczu zupełnie sam. Idzie ledwo, bo ten lód, każdy krok na złamanie karku. Niewysoka, skulona w sobie z trudem poruszająca się do przodu postać z dalekiego i kalekiego kraju.

Leopold Tyrmand ‘Zapiski dyletanta’


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com