W czasie powstania w getcie pracował jako polski strażak.

Gasiłem getto. Świadectwo człowieka, który w czasie powstania w getcie pracował jako polski strażak

Janusz Ostrowski


Fotografia z Raportu Stroopa. Oryginalny niemiecki podpis: 'Drużyna szturmowa', źródło WikipediaFotografia z Raportu Stroopa. Oryginalny niemiecki podpis: ‘Drużyna szturmowa’, źródło Wikipedia

Któregoś dnia widziałem tak potworne wydarzenie, że prawie zemdlałem. Paliła się pełna dymu trzypiętrowa kamienica. Podjechaliśmy, ale Niemcy zatrzymali nas wrzaskiem: „Halt, stehen bleiben!”. Zatrzymać się! Sami stali za rogiem z paroma szaulisami. Z drugiego piętra ktoś wyrzucał poduszki i materace. Po chwili z tego dymem buchającego okna wypada – chyba wyrzucony – mały, może 6-letni chłopiec. Wstaje, próbuje odejść od płonącego domu. Kuleje; widocznie przy upadku skręcił sobie nogę. Jeden z żołnierzy (chyba był to szaulis) podbiega do chłopca z wymierzonym w niego karabinem. Mały zatrzymuje się i podnosi ręce do góry. Trudno to zapomnieć: mały, śmiertelnie przerażony, kulejący chłopiec z podniesionymi rękami i żołdak z wymierzonym w niego karabinem. Ów żołdak podchodzi blisko do chłopca i dotyka go lufą. Z okna krzyk kobiety: „Nie, nie, nicht, nicht!”. A żołdak spogląda w górę na kobietę i patrząc na nią strzela w chłopca. Ogarnęło mnie jakieś przerażenie, czy rozpacz, czy złość, skurcz w gardle i drganie ust, nogi miękkie. Zobaczył to sierżant i kazał iść do wozu. Zaraz też odjechaliśmy. Rano wróciłem do domu i opowiedziałem to mojemu ojcu. Nie pozwolił mi iść do straży. Załatwił zwolnienie lekarskie na dwa dni.

Szli powoli

Siedziałem w domu. Powracał obraz tego, co widziałem. Mały chłopiec z podniesionymi rękami… i ten potworny strzał, i ten krzyk jego matki… Zaczęła narastać wściekłość na morderców. Postanowiłem zabrać dwa pistolety i przewieźć je do getta, choć nie miałem jasnego planu, komu je oddać (!?). Liczyłem na to, że może spotkam powstańców, choć było to mało prawdopodobne. Z trzech pistoletów wybrałem parabellum i mausera. Wziąłem też trzy magazynki z nabojami; wsadziłem do maski przeciwgazowej i następnego dnia przewiozłem do getta. Ale brat odkrył brak pistoletów. Domyślił się, że to ja je zabrałem. Pojechał do straży, namówił kumpla, który też był w AK, aby pojechać służbowym motocyklem do getta. Pojechali, ale szkopy pilnujący bramy nie wpuścili ich, bo nie mieli nakazu wjazdu, więc zawrócili. Brat poszedł do dyżurnego, który przyjmował meldunki i wydawał nakazy wyjazdów oraz włączał dzwonki do wyjazdu odpowiedniej sekcji. Ale ten odmówił. Wówczas brat sam włączył dzwonki i wręczył kierowcy adres pożaru. Po czym wskoczył do wozu i razem z całą nic niedomyślającą się załogą wjechał do getta. Bez trudu odnalazł mnie, nawymyślał od głupców, zabrał spluwy – a sam miał jeszcze visa – nałożył hełm strażacki i poszedł. Dokąd, nie wiedziałem i dotychczas nie wiem (brat zginął w Powstaniu Warszawskim). Po godzinie wrócił i cała sekcja, z którą przyjechał, odjechała do koszar, nadal nie wiedząc, po co przyjechała.

Następnego dnia widziałem, jak z jednej z kamienic – zapewne z piwnic, z tzw. bunkrów – Niemcy wypędzali grupę ok. 40 ludzi; przeważnie były to kobiety, dzieci i paru starych mężczyzn. Ustawili ich pod ścianą domu. Patrzyliśmy na to z odległości ok. 150 m. Przyciągnęli karabin maszynowy i w ciągu paru sekund wszystkich zabili. Po chwili paru szaulisów zaczęło okradać trupy.

Innego dnia, bardzo rano, kiedy staliśmy przy dogasającej kamienicy, zobaczyliśmy w bramie dwóch powstańców. Byli uzbrojeni. Oni nas nie widzieli, bowiem staliśmy za rogiem. Szli powoli pod ścianami domów. Raptem zobaczyli; stanęli, cofnęli się, rozmawiali. Baliśmy się, że mogą strzelać nie wiedząc, kim jesteśmy. Ktoś z naszych zawołał: „Nie bójcie się, my Polacy”. Podeszli i weszli do bramy z dwoma strażakami. Daliśmy im to, co mieliśmy do jedzenia. O czym gadali, nie wiem. Po chwili odeszli.

Po około 20 minutach słychać było strzelaninę z pistoletów i broni maszynowej oraz wybuchy granatów. Kiedy ucichło, po jakimś czasie zobaczyliśmy jednego z nich. Dwóch strażaków poszło w jego stronę, nieśli sprzęt strażacki udając, że idą gasić (zawsze coś się tam tliło). Razem schowali się w bramie. Powiedział im, że ten drugi był jego bratem i że zginął w tej potyczce. (…) Powiedział też, iż wie, że „AK próbowało parokrotnie wtargnąć do getta, ale nie powiodło się i wasi chłopcy zginęli. To nie miało sensu, bo to by nie pomogło. Cześć ich pamięci. A całe to powstanie to nie po to, aby zwyciężyć, bo to niemożliwe, ale aby nie dać się wymordować bez walki”. A pod koniec, kiedy odchodził, dodał z zadowoleniem uśmiechając się: „Chyba dwóch szkopów właśnie rozwaliłem”.

PS: Zacytowane rozmowy mogły mieć trochę – ale tylko trochę – inny przebieg; zasadnicza treść była taka, jaką podałem. Przez pewien czas pisałem wówczas rodzaj pamiętnika; i teraz z niego korzystałem. Wspomniany Andrzej Judycki zginął przed Powstaniem Warszawskim aresztowany na ulicy przez gestapo. Mój brat Aleksander (ps. Feliks) i mój ojciec zginęli w Powstaniu Warszawskim. Imiona: Tadek, Jasio, Waldek, Janek – zmienione; ale Zuza, rzeczywiste. Szaulisów oficjalnie nazywano: obcoplemienny oddział wartowniczy (litewski, łotewski, ukraiński). Uważani byli za kryminalistów oraz za wyjątkowo okrutnych bandytów; gorszych niż Niemcy.


Prof. dr Janusz Ostrowski, absolwent Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, w latach 1954–1969 był kierownikiem Zakładu Fotoelektrycznych Zjawisk w Półprzewodnikach w Instytucie Fizyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 1970–1993 pracował na stanowisku profesora w USA. Zajmował się fizyką ciała stałego i elektroniką medyczną. Wrócił do Polski w 1993 r. Jest profesorem World Open University.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com